Kraj

Epicki gambit rządu Morawieckiego albo państwo z kukurydzy

W wyniku zaniedbań i opieszałości polskiego rządu w kwestii ukraińskiego zboża stracimy w relacjach ze wszystkimi sojusznikami.

Afera z napływem ukraińskich płodów rolnych nad Wisłę pokazuje, że dotychczas całkiem sprawne przejście przez Polskę kryzysu uchodźczego i energetycznego to zasługa pospolitego ruszenia oraz szczęścia. Kartonowość polskiego państwa musiała jednak wcześniej czy później wyjść na jaw, nie zniknęła przecież tak po prostu tylko dlatego, że obok nas trwa brutalna rosyjska inwazja. Dwie wojny światowe nie nauczyły Polaków kultury organizacji, planowania i konsekwencji, to dlaczego miałaby to zrobić wojna w Ukrainie?

Problem importu ukraińskiego zboża jest dla Polski tak koszmarnie niewygodny, że złapać się za głowę to zdecydowanie za mało. Co gorsza, tej sprawy spokojnie można było uniknąć, i to bez dokonywania przełomowych odkryć czy lotów na Marsa.

Trybalizm kontra spiski. Kto wygra spór wokół ukraińskiego zboża?

Seria zlekceważonych informacji

Z początkiem czerwca zeszłego roku UE zawiesiła cła i kwoty importowe w handlu z Ukrainą, co miało wesprzeć gospodarkę zaatakowanego państwa. Dodatkowo UE uruchomiła tak zwane korytarze solidarnościowe, którymi Ukraina miała eksportować swoje płody rolne w czasie, gdy trasa przez Morze Czarne była zablokowana. Rolnictwo jest głównym źródłem dochodów Kijowa z eksportu, więc sprawa była niezmiernie ważna.

Obie kwestie nie tylko nie były przez Polskę blokowane, ale wręcz gorąco popierane – i słusznie. O zawieszeniu ceł i kontyngentów importowych zadecydowała Rada UE, w której zasiada także odpowiedni polski minister. Zresztą rząd od początku próbował wykorzystać tę sprawą pijarowo, chwaląc się tym przy każdej możliwej okazji. „Polska będzie dla niepodległej Ukrainy hubem gospodarczym” – deklarował premier Morawiecki w czasie otwierania unijnych granic dla ukraińskich towarów.

Nie wszyscy politycy obozu władzy byli z tego faktu zadowoleni. Dalece sceptyczny był między innymi Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa w rządzie PiS. „Zniesienie ceł i likwidacja kontyngentów może zaburzyć produkcje w poszczególnych krajach” – stwierdził Ardanowski 1 czerwca 2022 roku. W ocenie byłego ministra rolnictwa polski rynek miał zostać zalany produkcją wielkich holdingów, które zdominowały sektor rolny nad Dnieprem.

Wątpliwości Ardanowskiego jeszcze nie są dowodem na to, że otwarcie unijnego rynku dla Ukrainy było błędem. Nawet jeśli faktycznie głównymi eksporterami surowców rolnych z Ukrainy są wielkie holdingi, a nie drobni ekoproducenci „starodawnej odmiany pszenicy”, to przecież ich przychody także wspierają gospodarkę naszego sąsiada – dzięki nim budżet ma wpływy podatkowe, a pracownicy rolni wynagrodzenia. Nie zmienia to faktu, że już w momencie otwarcia unijnych granic polski rząd musiał być świadom potencjalnych problemów i napięć.

Raport Krytyki Politycznej: Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw

Tym bardziej że wpływ importu płodów rolnych z Ukrainy zaczął być dostrzegany bardzo szybko. Zaledwie trzy tygodnie po zliberalizowaniu handlu między UE a Ukrainą, czyli 20 czerwca 2022 roku, Tygodnik Poradnik Rolniczy informował, że „ukraińskie ziarno coraz bardziej destabilizuje rynek”. Przywołane w tekście dane Krajowej Administracji Skarbowej pokazywały między innymi, że import kukurydzy z Ukrainy wzrósł o… 52 tysiące proc.

„Niestety, intensywny tranzyt ukraińskich zbóż przez Polskę mocno destabilizuje krajowy rynek. Handel ziarnem jest mocno rozchwiany. Jak zaznacza Izba Zbożowo-Paszowa, na rynku notuje się spore rozbieżności w odniesieniu do cen oferowanych przez kupujących oraz cen oczekiwanych przez sprzedających” – pisał TPR. I to – zaznaczmy jeszcze raz – już pod koniec czerwca zeszłego roku. Czasu na uporządkowanie sprawy polski rząd miał więc mnóstwo.

Kolejne przesłanki pojawiały się także w następnych miesiącach. We wrześniu zeszłego roku przeciw importowi zboża z Ukrainy protestowali rolnicy z Bułgarii. W grudniu AgroUnia blokowała tiry z pszenicą w Hrubieszowie. Oczywiście Bułgarzy są znani z prorosyjskości, a AgroUnia dodatkowo specjalizuje się jeszcze w awanturach i sianiu paniki. Przy okazji można było jednak już wtedy na poważnie zainteresować się tematem. Właśnie dlatego, żeby nie mógł być on wykorzystywany przez różne mętne środowiska. Zresztą kilka dni po akcji AgroUnii własny protest zorganizowało Zamojskie Towarzystwo Rolnicze, które wyprowadziło na drogi sto ciągników.

Polska zamyka granice dla zboża z Ukrainy. Czy jesteśmy fałszywą sojuszniczką Kijowa?

Techniczne zboże wysokiej jakości

Zamiast zawczasu wprowadzić mechanizmy łagodzące, a najlepiej proponować wspólne rozwiązania unijne, polski rząd zachował się tak, jak na PiS przystało. Najpierw zlekceważył temat i zajął się naparzanką polityczną z opozycją i we własnych szeregach, a gdy trudno już było udawać, że problemu nie ma, rozpoczęło się szukanie czarownic, które można byłoby spalić na stosie dla ugłaskania rolników.

W pierwszej kolejności symbolicznie poświęcono Henryka Kowalczyka, który stracił tekę ministra rolnictwa, równocześnie zachowując fotel wicepremiera – trudno o lepszy dowód, że „ukaranie” Kowalczyka było tylko niechlujnie odegraną szopką. Następnie rozpoczęto poszukiwania „wrogów narodu” poza własnymi szeregami. Okazało się, że za aferę odpowiadają nieuczciwi importerzy, którzy oszukali biednych rolników dla własnych niebotycznych zysków. Nowy minister rolnictwa Robert Telus deklarował, że ma już listę tych zbrodniarzy, lecz nie może ich jeszcze ujawnić, bo to dane od fiskusa, więc są objęte tajemnicą skarbową. Ale zarzekał się, że niebawem to zrobi.

Przy okazji próbowano też obrócić sprawę na własną polityczną korzyść. „UJAWNIAMY. Potentat związany z ludźmi PSL sprowadzał zboża z Ukrainy” – grzmiał portal wPolityce.pl, według którego importerem miał być BZK Holding, w skład którego wchodzi spółka „Polskie Młyny”. Co prawda przedsiębiorstwo oświadczyło już, że nie importowało zboża z Ukrainy, ale przecież nie o prawdę tu chodzi.

Ale dlaczego właściwie producenci mąki czy pasz nie mieliby kupić tego zboża, skoro było znacznie bardziej atrakcyjne cenowo od krajowego? Przecież mamy wolny rynek, o który rolnicy w czasach dobrej koniunktury sami zabiegają. Według rolników płody rolne z Ukrainy są znacznie gorszej jakości, chociażby pod względem stosowania pestycydów, gdyż tamtejsze przepisy są bez porównania mniej restrykcyjne niż unijne. Pojawiło się nawet określenie „zboże techniczne”, które miało sprawiać wrażenie, że produkt znad Dniepru jest wybrakowany i niezdatny do spożycia jak „sól drogowa”. Poza tym na zboże to czekają głodni mieszkańcy Afryki Północnej, więc powinno ono trafić do Egiptu czy Maroka, a nie do polskich przetwórni.

Inaczej mówiąc, trzeba tę truciznę jak najszybciej wysłać do Afryki, bo tam ludzie głodują – tak w dużym skrócie brzmi narracja rolników na temat ziarna znad Dniepru.

Spadek płac realnych może być „czarnym koniem” kampanii wyborczej

Samowola handlowa

Problem w tym, że dowodów na fatalną jakość zboża z Ukrainy brak. Wręcz przeciwnie, najprawdopodobniej w większości to zupełnie normalne zboże, które spokojnie spożywać mogą zarówno mieszkańcy Afryki, jak i Europy.

Według rolników zboże z Ukrainy trafiło na unijny rynek tylko dlatego, że nikt go nie przebadał. Gdyby je zbadano, to zaraz spuszczono by to świństwo do kanału. Tylko że to zboże było badane. „Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Spożywczych ma za zadanie kontrolować każdy towar, który napływa do Polski. Podobnie jest ze zbożem. Jest ta kontrola prowadzona i może tylko wpływać ziarno właściwej jakości” – informował rolników wiceminister Ryszard Bartosik w grudniu zeszłego roku. A skoro było kontrolowane i mimo to zalało polski rynek, to najwyraźniej jest zupełnie zdatne do spożycia i produkcji żywności.

Potwierdzają to kontrole przeprowadzane w wyniku porozumienia rządu z rolnikami z marca tego roku. Chociaż inspekcje były wzmożone i pieczołowite, to nieprawidłowości były wykrywane sporadycznie. Dlaczego więc ziarno z Ukrainy miało nie być wykorzystane przez polskich producentów? Przecież dzięki temu jest szansa na zahamowanie cen żywności w Polsce. Niedawny spadek cen mąki nie jest przypadkowy. A w następstwie taniejącej mąki można też oczekiwać przynajmniej stabilizacji cen pieczywa. Interesy rolników są ważne, ale nie są tożsame z interesami wszystkich Polek i Polaków.

Mimo to rząd postanowił iść po bandzie i wydał rozporządzenie wstrzymujące cały transport towarów rolno-spożywczych z Ukrainy – czyli z tranzytem włącznie. Co jest oczywiście niezgodne z prawem unijnym, gdyż polityka handlowa z krajami zewnętrznymi to wyłączna kompetencja Unii Europejskiej. Co więcej, gdy Bruksela wyraziła zaskoczenie, to polski rząd wytknął jej… opieszałość.

„Polska musi chronić swoje rolnictwo i swoich obywateli. Tu i teraz. I tak będziemy robić. A nie wymieniać się tygodniami papierami i czekać na opinie, znanej z opieszałości, Komisji Europejskiej” – napisał na Twitterze znany z profesjonalizmu Jacek Sasin. Bezczelność aż odbiera mowę. Mieli prawie rok na zajęcie się sprawą, zamiast tego zupełnie ją zlekceważyli, a teraz oskarżają o brak działań Komisję Europejską.

Wstrzymanie tranzytu ma być chwilowe. W piątek o północy będzie wznowiony, jednak towarzyszyć mu będą specjalne restrykcje, takie jak elektroniczne plomby czy towarzystwo konwoju. Utrzymany będzie jednak zakaz importu towarów rolno-spożywczych znad Dniepru, który obowiązywać będzie do końca czerwca. Co także jest samowolą handlową Polski, gdyż jednostronnie ogranicza handel z państwem spoza UE.

Ile Polska zapłaciła za rosyjskie surowce, by Putin mógł kontynuować wojnę?

Epicki gambit rządu Morawieckiego

Skutki takiego awanturniczego i lekkomyślnego działania polskiego rządu są fatalne. Po pierwsze, ingerujemy w jedną z podstawowych kompetencji UE, jaką jest regulowanie dostępu do wspólnego unijnego rynku. Bruksela jak na razie zareagowała w sposób wyważony, ale potencjalnie może to skutkować wyciągnięciem kolejnych konsekwencji dyscyplinarnych wobec polskiego rządu.

Na koncie mamy już kary za Turów i – wciąż naliczane – za izbę dyscyplinarną, idące w setki milionów euro. Z powodu nieudolnej i niezgodnej z prawem reformy sprawiedliwości wciąż nie otrzymaliśmy też pieniędzy z KPO, a pojawiają się też pogłoski o ryzyku wstrzymania innych funduszy unijnych. Teraz pojawia się kolejna „okazja” do otwartego sporu z Brukselą. I to w sprawie łamania jednej z fundamentalnych dla UE wartości. Znów więc będziemy na forum UE występować w roli naczelnego rozrabiaki, którego wszyscy mają już dosyć.

Poza tym pojawiają się rysy na naszych relacjach z Ukrainą, które dotychczas były wręcz wzorcowe – jak widać, nawet to rząd PiS musiał spróbować zepsuć. Co gorsza, robimy problemy Ukrainie w kluczowym momencie wojny, gdy wojska ukraińskie szykują się do najważniejszej i zapewne ostatniej już ofensywy. I w takim momencie odcinamy jej czołowym produktom eksportowym dostęp do unijnego rynku. Jakby tego było mało, robimy to wspólnie z Węgrami, które od początku wojny są koniem trojańskim Kremla w UE.

Rysy pojawiają się więc także na naszym wizerunku największej przyjaciółki Ukrainy w Europie, dzięki któremu pozycja Polski w NATO znacznie wzrosła. Awantura nie umknie zapewne uwadze USA, na które Polska postawiła niemal wszystkie swoje karty w polityce zagranicznej. Wisienką na torcie jest dołożenie naszej cegiełki do kryzysu żywnościowego w Afryce, który może zwiększyć presję migracyjną na Morzu Śródziemnym oraz dodatkowo skomplikować relacje Zachodu z globalnym Południem. No, trzeba przyznać, że epicki gambit nam wyszedł.

Dlaczego Andrzej Duda może chcieć porażki PiS

A przecież można było zadbać o zminimalizowanie skutków napływu tańszego ziarna ze Wschodu. Według analizy OSW, w zeszłym roku import zbóż z Ukrainy odpowiadał 7 proc. produkcji krajowej. Zeszłoroczny import nasion oleistych stanowił równowartość jednej czwartej produkcji w kraju. To dużo, ale nie aż tak, by zupełnie zdestabilizować rynek wewnętrzny. Polska mogła zadbać o drożność tranzytu, by przebiegał on szybko i sprawnie, dzięki czemu nie powstałaby okazja do rozlania się surowca po kraju. Poza tym państwo mogło pomóc krajowym producentom w eksporcie zboża. Przecież w obecnych czasach znaleźliby się chętni także na polskie ziarno – tym bardziej że podobno jest niezwykle wysokiej jakości. Skoro jest takie dobre, to dlaczego Polska Agencja Inwestycji i Handlu zawczasu nie znalazła na nie klientów za granicą?

Skala zaniedbań i szkód, jakie wiążą się z aferą zbożową, jest tak wielka, że gdyby pół roku temu jakiś prorok mi ją rozrysował, tobym nie uwierzył. I wcale nie dlatego, że kiedyś byłem pisowcem, bo już od dobrych kilku lat nie wierzę w szczególną jakość kadr partii Kaczyńskiego. Po prostu trudno byłoby mi sobie wyobrazić, by ktoś z własnej woli tak intensywnie strzelał sobie w kolano. Rzeczywistość nie pierwszy raz mnie jednak zaskoczyła.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij