Obcy-komuniści chcą nas zmienić, chcą, żeby było inaczej, nie tak jak od zawsze. Występują przeciw zwyczajowi i zdrowemu rozsądkowi. Każą żyć po nowemu, jeść robaki zamiast schabowego, zniszczyć rodzinę, baba już nie będzie babą ani chłop chłopem. Zabiorą to, co znane i do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Pasuje: Bruksela, feministki, Józef Stalin – wszyscy robią to samo.
Prezes Instytutu Pamięci Narodowej będzie startował w wyborach prezydenckich – według deklaracji jako kandydat społeczny, a w rzeczywistości jako reprezentant byłego obozu władzy w Polsce. Jeżeli Karol Nawrocki może się komukolwiek z czymś kojarzyć, to najprawdopodobniej z tak zwaną „dekomunizacją”. Przez ostatnie osiem lat IPN zajmował się głównie demontażem pomników z czasów PRL i zmienianiem nazw ulic, żeby w przestrzeni publicznej nie zostało nic, co mogłoby kojarzyć się z lewactwem.
Wygląda na to, że antykomunizm traktowany jest jako paliwo polityczne, coś, dzięki czemu można wygrać wybory. Czym właściwie jest to „coś” i jak działa? Zastanawiająca sprawa, biorąc pod uwagę, że od ponad 30 lat ze świecą szukać w Polsce ludzi, którzy utożsamialiby się z komunizmem.
Komuniści, czyli anty-Polska
No właśnie: nie ma komunizmu, nie ma komunistów, a antykomunizm jest. W świecie społecznym tak bywa. Na przykład antysemitom realni Żydzi nie są do niczego potrzebni. Wystarczą im fantazje, które produkują i dzięki którym załatwiają własne sprawy. Żydzi z krwi i kości obrywają niejako przy okazji, bez względu na to, kim rzeczywiście są i co tak naprawdę robią.
czytaj także
Z antykomunizmem jest podobnie. Liczą się przede wszystkim fantazje antykomunistów na temat komunizmu. Warto się im przyjrzeć.
Najkrócej rzecz ujmując, komunizm to u nas po prostu anty-Polska. Komunistyczne znaczy nie-narodowe. Od strajków w sierpniu 1980 roku polska wspólnota tworzy się jako wspólnota antykomunistyczna i jednoczy przeciw komunistom.
Kiedy istniał jeszcze PRL, miało to może jakiś sens, bo pod określeniem „komuniści” rozumiano ówczesne władze. Ile wspólnego miały one z jakkolwiek rozumianym komunizmem, to inna sprawa. Po przełomie ’89 nikt nie chciał się przyznawać do związków z Polską Rzeczpospolitą Ludową. Skojarzenie z „komuną” działało jak wyrok śmierci, połączony z odebraniem praw publicznych na zawsze.
Z jednej strony zabrano się za tropienie komunistów, wyciąganie teczek i oskarżenia, z drugiej zaczęła się zbiorowa ucieczka z lewa na prawo. Z czasem antykomunistyczne wyobrażenia o komunizmie coraz bardziej traciły związek z rzeczywistością, aż do stanu całkowitego odklejenia. Dzisiaj w jednym worku ląduje Korea Północna z Karolem Marksem, Stalin z Unią Europejską oraz generał Berling z feministkami.
Wszystkie te elementy mają ze sobą niewiele wspólnego, ale w fantazjach antykomunistów coś je przecież łączy: Stalin, tak jak Unia Europejska, działa przeciw Polsce, chce ją zniszczyć, coś nam odebrać. Stanowi zagrożenie i trzeba się przed nim bronić.
Polskimi bohaterami muszą być ci, którzy przeciwstawiają się komunizmowi. Opozycja? Raczej nie, za dużo niuansów i za bardzo ubabrana w PRL. Najlepiej żołnierze wyklęci, twardo stojący po polskiej, czyli antykomunistycznej stronie. Nie ma wyjścia: trzeba dekomunizować, żeby Polska była Polską. Nawet Czerwone Wierchy mogą okazać się podejrzane.
Dwa totalitaryzmy
Komunizm ma budzić lęk, dlatego wyobrażenia antykomunistów skrajnie go demonizują.
Przede wszystkim historyczny komunizm wyrywa się z realiów, w których istniał, i przez to pozbawia racji. Ojciec opowiadał mi, że w 1930 roku w jego rodzinnym miasteczku za dostatnie uchodziły domy, gdzie chleb leżał na stole przez cały dzień i można było wziąć sobie kromkę. Nie było ich wiele. Nędzę rodziny mojej babci w latach 20. w ogóle trudno sobie dzisiaj wyobrazić. Jako dziecko nie mogłem zrozumieć, że kiedy miała kilka lat, oddano ją na tak zwaną „służbę” do bogatszego gospodarza, bo brakowało jedzenia.
czytaj także
Rok 1945 był dla ludzi takich jak ona istotną zmianą i to zmianą bardzo blisko skóry. Mówiąc krótko: zlikwidowanie skrajnej biedy, godne materialne warunki życia, kursy dla analfabetów, możliwość edukacji czy dostępna opieka medyczna oznaczały milowe kroki w stronę demokratyzacji i rzeczywiście nimi były. Polska przed rokiem 1939 nie miała dla ludzi takich jak moja babcia nic wspólnego z demokracją, mimo wyborów i istnienia parlamentu. Byli na straconej pozycji i dobrze o tym wiedzieli.
Żeby móc straszyć komunizmem, trzeba to wszystko anulować. Fantazje o „dwóch totalitaryzmach” świetnie się do tego nadają. Komunizm zrównany z faszyzmem okazuje się przeciwnikiem demokracji i wolności.
Znaczenie samej demokracji bardzo się przy tym zawęża. Kontekst społeczny, o którym mówiłem wyżej, wykluczenie, realne szanse konkretnych grup społecznych, ich dostęp do władzy i głosu – wszystko to przestaje być ważne i znika z pola widzenia. Nawiasem mówiąc, poznałem wiele osób, które pamiętały koniec wojny, i dla wszystkich bez wyjątku różnica między Hitlerem i Armią Radziecką była różnicą podstawową, organizującą ich widzenie świata: różnicą między okupacją i wyzwoleniem.
Eric Hobsbawm jako historyk potwierdza istnienie tej różnicy w świadomości ludzi żyjących przed II wojną światową, w jej trakcie i po zakończeniu. Faszyzm i komunizm były realnymi przeciwnikami nie jako zwalczające się totalitaryzmy, ale jako skrajnie różne projekty społeczne, z których jeden był egalitarny, a drugi nie. Różniły się stawki i stojące za nimi wartości.
Jeśli tak się zdarzy, że realia społeczne stają się tematem rozmowy, antykomunizm – ten, który jest dzisiaj obowiązującą w Polsce ideologią – nie pozwala łączyć ich z ruchem komunistycznym, tym historycznym, faktycznie istniejącym. Dotyczy to także lewej strony polskiej sceny politycznej. Ludowa historia Polski nie wspomina o komunistach jako ludziach, którzy od końca XIX wieku przeciwstawiali się nierównościom społecznym, ani o ruchu politycznym, w ramach którego organizowali się wykluczeni. Podobnie feminizm ma prawdziwą alergię na inicjatywy – także te oddolne – emancypacji kobiet w Polsce Ludowej.
czytaj także
Bez kontekstu, w którym jasne i widoczne stają się racje oraz wartości stojące za komunizmem, zmienia się on w winę. Można mówić, że to „uwiedzenie”, „szaleństwo” albo inne „ukąszenie heglowskie”. Trzeba się z niego tłumaczyć, jakby był oddaniem duszy diabłu, a nie reakcją na niesprawiedliwy świat. Reakcją zrozumiałą, skądinąd naturalną, a przed 1945 rokiem bardzo ryzykowną i wymagającą niemało odwagi.
III RP przyniosła prawdziwą epidemię przepraszania za komunizm, głównie ten z fantazji antykomunistów. Wnuki przepraszały za dziadków, dzieci za rodziców, a zdarzało się też, że sami zainteresowani kajali się i odżegnywali od przeszłości. Hańba domowa Jacka Trznadla święci po dziś dzień niesłabnące triumfy.
Wszyscy jesteśmy Polakami, ale…
…ale bez komunistów. Demonizacja komunizmu sprawia, że w panujących dzisiaj w Polsce wyobrażeniach jest on „nie nasz”. Komuniści to obcy, nie-Polacy. Przywozi się ich z ZSRR, zawsze przychodzą z zewnątrz i działają na naszą szkodę.
To oczywiście nieprawda – nieprawda w stosunku do ludzi, którzy po wojnie korzystali z otwierających się przed nimi możliwości, i nieprawda w stosunku do działaczy politycznych, takich jak Róża Luksemburg, Karol Świerczewski czy Stefan Żółkiewski. Komuniści są częścią polskiej historii razem, z tym że narodowa identyfikacja przeważnie nie była dla nich najważniejsza.
A jednak, jeśli antykomunizm ma tworzyć polską wspólnotę, wykluczenie komunistów okazuje się kluczowe. Tu dochodzimy do najważniejszego punktu, który umożliwia zrozumienie kandydatury Nawrockiego na prezydenta.
IPN o akcji „Wisła”: Ukraińcy chcieli mieszkać w murowanych domach
czytaj także
Naród to, jak wiadomo, wspólnota wyobrażona. Jedność zbudowana na antykomunizmie to jedność wokół bezdyskusyjnej polskiej tożsamości. Nikt tak naprawdę nie wie, czym ona jest. Bywa raz tym, raz owym, zależnie od potrzeb. Grunt, że jest bezdyskusyjna. Kto chciałby zacząć o niej rozmawiać i przy niej majdrować, kończy jako komunista.
Zaletą tego rodzaju pustych wyobrażeń jest to, że każdy wkłada w nie coś, co go gryzie: pragnienia, lęki, przywiązania. Wcale nie musi ich sobie uświadamiać ani ich formułować. Im mniej sobie uświadamia i im mniej formułuje, tym lepiej, bo mechanizm jednoczenia działa sprawniej.
Jedno pozostaje bez zmian. To coś konstytutywnego i najważniejszego jest zagrożone. Obcy-komuniści chcą nas zmienić, chcą, żeby było inaczej, nie tak jak od zawsze. Występują przeciw zwyczajowi i zdrowemu rozsądkowi. Każą żyć po nowemu, jeść robaki zamiast schabowego, zniszczyć rodzinę, baba już nie będzie babą, a chłop chłopem. Zabiorą to, co znane i do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Pasuje: Bruksela, feministki, Józef Stalin – wszyscy robią to samo.
To oczywiście znowu nieprawda, bo przed zmianami nie ma ucieczki. Żeby się przekonać, wystarczy pójść z dzieckiem do przychodni. 30 do 50 procent tatusiów, czasem nawet więcej. Założę się, że nie wszyscy głosują na lewicę, a jednak różnią się od swoich ojców, nie mówiąc o dziadkach.
Wyobrażona polska tożsamość to najważniejsze i bezdyskusyjne, nie tylko nie istnieje, samo jest projektem zmiany. Konserwatywnej, ale jednak. Bronienie rodziny i polskości to nic innego jak przywracanie czegoś, czego nigdy w takim kształcie nie było. Tworzenie własnego politycznego programu. Nasza babcia przy dzieciach to zupełnie co innego niż nasza córka przy dzieciach, choćby dlatego, że świat się zmienił i kontekst bycia przy dzieciach dla obu pań jest zasadniczo inny.
Antykomunizm zabezpiecza przed zbytnim wnikaniem w szczegóły. Chęć wprowadzania zmian wyrasta zwykle z jakichś konfliktów, które dobrze byłoby rozwiązać. Tymczasem w antykomunistycznych fantazjach naród jest ze sobą szczęśliwy, zjednoczony i zadowolony. Nikt się z nikim o nic nie kłóci, bo wszyscy mają na względzie dobro Polski. Przedsiębiorcy i pracownicy zgodnie przypinają biało-czerwone kotyliony i uśmiechają się do siebie. Tylko komuniści próbują ich poróżnić i wszystko zepsuć.
Kiedy konflikt nie wydostaje się na powierzchnię, można stać się Polakiem. Pod warunkiem że zrezygnuje się z emancypacji. Ci, którym się nie podoba, dostaną łatkę komunisty. Działanie tego mechanizmu świetnie opisała Anna Zawadzka w książce Żydokomuna jako wzór kultury polskiej: możesz być jednym z nas, ale musisz uznać naszą władzę i siedzieć cicho. Zawadzka pisała o Żydach w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, ale antykomunistyczny mechanizm działa chyba podobnie dla całej reszty. Pamiętacie homo sovieticusa z lat 90.? Ci, którzy tracili na transformacji i próbowali walczyć o swoje prawa, stali się dziećmi PRL-u. Dzisiejsze wyrzekanie na lewactwo to w dużej mierze traktowanie kobiet i mniejszości w ten sam sposób.
czytaj także
O tym, kto jest, a kto nie jest komunistą, czyli kto jest, a kto nie jest Polakiem, decyduje ten, kto trzyma w ręku antykomunistyczny mit. Karol Nawrocki ma na to dużą ochotę i zebrał już niemałe doświadczenie. Dochodzenie własnych praw zamienia się wtedy w zabieganie o względy władzy. Można to i owo uzyskać, ale w zamian za uznanie bezdyskusyjnej polskości oraz tego, że to wyłącznie władza ją reprezentuje. Wielu spraw nie da się ruszyć, ale mam wrażenie, że mają one znaczenie przede wszystkim jako symbole. W końcu miejsce dla wrogów nie może być puste.
Wniosek z tego jest taki, że nie ma co licytować się na antykomunizm i grać o wyborców na tym polu. „Nie jestem pachołkiem Moskwy, to ty jesteś pachołkiem Moskwy!” Albo z dawniejszych czasów: „Nie jesteśmy różowymi hienami, jesteśmy Polakami!”. Daleko w ten sposób nie zajedziemy, bo jedność społeczeństw nie polega na braku konfliktu i ekskomunikowaniu obcych. Przynajmniej nie w demokracji.
Potrzeba raczej skutecznego negocjowania konfliktów, od których nie ma ucieczki. Wspólnota wyobrażona ma wtedy oparcie w jakiejś realnej wspólnocie. Każdy obrót antykomunistycznego młyna zmniejsza możliwości widzenia oraz negocjowania konfliktów i oddala nas od demokracji. Warto to sobie uświadomić.
Może czas odczarować komunizm? Francuzi mieli swoje rewolucje i jakoś żyją. Polacy też mogą.