Kraj

Czy inna polityka rolna jest możliwa?

Co można zrobić, żeby więcej Polek i Polaków, którzy chcą jeść zdrowo i kupować lokalnie, miało na to realne szanse. Kolektyw Rolniczo-Klimatyczny rozmawia z rolniczkami prowadzącymi gospodarstwa związane z inicjatywą RWS — Rolnictwa Wspieranego Społecznie.

Ponad połowa Polaków jest gotowa płacić więcej za żywność, o ile ta jest zdrowa i lokalna. Dobrze się składa, bo według ostatniego spisu powszechnego 40 proc. Polaków zamieszkuje tereny wiejskie. Może jest więc komu tę żywność produkować. No niestety, tylko 2 proc. mieszkańców wsi to rolnicy.

Zwróciłyśmy się do rolników prowadzących gospodarstwa związane z inicjatywą RWS — Rolnictwa Wspieranego Społecznie. Postanowiłyśmy sprawdzić, z jakimi wyzwaniami się borykają. Chciałyśmy lepiej zrozumieć, co można zrobić, żeby więcej Polek i Polaków, którzy chcą jeść zdrowo i kupować lokalnie, miało na to realne szanse.

Płacą za warzywa, których jeszcze nie ma, dzieląc odpowiedzialność z rolnikami

Przypomnijmy, że idea Rolnictwa Wspieranego Społecznie bazuje na relacji między rolnikiem a odbiorcą, który przed rozpoczęciem sezonu wpłaca zaliczkę na tzw. zasiew. Jeśli więc zdarzy się susza lub inny kataklizm, odbiorca jest stratny. Za to w przypadku urodzaju czerpie korzyści z bezpośredniego dostępu do zdrowej żywności w cenie tej dyskontowej.

Podczas rozmów rolnicy i rolniczki zwrócili uwagę na czynniki, które o dziwo nie tyczą się warunków pogodowych. Największą bolączką są dla nich stosunki społeczne i sytuacja prawna. Ten aspekt jest jeszcze ciekawszy z perspektywy toczącej się właśnie kampanii wyborczej.

Produkcja żywności w sposób ekologiczny na lokalną skalę wymaga stałego rynku zbytu, świadomego trudności i wyzwań związanych z kryzysem klimatycznym. Rolniczka, która chce sprzedawać swoje produkty bezpośrednio odbiorcom, sama musi ich znaleźć. Najczęściej gdzieś w mieście, gdzie przecież nie mieszka. Ten stan rzeczy powoduje, że oprócz produkcji żywności rolnik czy rolniczka muszą zająć się marketingiem i promocją swojego produktu, a także dbaniem o klientów.

Jak proces ten wygląda w praktyce? Wymaga czasu, wiedzy, ale także — umiejętności. Osoba musi swobodnie poruszać się w internecie, znać przepisy prawne, posiadać samochód z funkcją chłodniczą czy inne narzędzia niezbędne do transportu żywności. W większości tych kwestii nie może nawet liczyć na żadne wsparcie systemowe.

Biorąc pod uwagę powyższe czynniki, jasnym wydaje się powód nieobecności takiego sposobu dystrybucji w Polsce. Należy pamiętać, że ta sytuacja istnieje mimo oczywistej próżni na rynku lokalnej zdrowej żywności. Nawet mimo najwyższego w kraju bezrobocia na terenach wiejskich.

Doradcy ds. RWS

Ci z nas, którzy mieli okazję odwiedzić Europę Zachodnią, z pewnością zauważyli, że we Francji, Włoszech czy Hiszpanii produkty lokalne cieszą się ogromną popularnością i dostępne są w każdym, nawet najmniejszym miasteczku. Oliwy, sery, młode wina, warzywa i owoce można kupić codziennie na targowiskach. Nie dość, że stanowią wielką atrakcję regionalną, to są znacznym składnikiem budżetów lokalnych dostawców.

Szukałem zdrowego jedzenia, trafiłem do kooperatywy spożywczej

Tym, co odróżnia naszą sytuację od zachodniej, jest systemowe wsparcie rolnictwa. Nie jest więc prawdą to, co opowiada polski rząd, który niezmiennie odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację obarcza Unię Europejską. W UE wspiera się rolnictwo lokalne i ekologiczne. Na naszym rodzimym rynku zaś większość rolników odpada w starciu z biurokracją, nieustannie zmieniającymi się przepisami, ale również fatalnym poziomem doradztwa rolniczego.

„Wysoce krytycznie należy ocenić znaczące zmniejszenie środków przeznaczonych na świadczenie usług doradczych. W sytuacji »zamrożonych« od lat środków z budżetu krajowego absurdalne było głębokie zmniejszenie ich wielkości na działanie »usługi doradcze, usługi z zakresu zarządzania gospodarstwem i zastępstw« z 350 do 75 mln euro” — pisze pan Mirosław Drygas z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa w raporcie Polska wieś 2022 (s. 108).

Zamiast tworzyć możliwości i wraz z producentami dostosowywać się do wymogów Unii, PiS woli prowadzić politykę zakazów i obostrzeń. Na szczęście bez względu na wyraźnie antyunijną retorykę przedstawicieli najwyższych władz w kraju zdecydowana większość polskich rolników (88 proc.) pozytywnie ocenia skutki integracji europejskiej i naszego członkostwa. Istnieje szereg popularnych w UE rozwiązań (ubój na pastwisku czy agroleśnictwo) umożliwiających zwiększenie dopłat do ekologicznych gospodarstw lub skrócenie łańcuchów produkcji, które mimo oddolnych nacisków ze strony rolników nie są rozwijane w kraju.

Większość inicjatyw mających na celu wspieranie rolników w skróceniu drogi między nimi a klientami, tzw. krótkich łańcuchach dostaw, to inicjatywy oddolne – Koalicja Żywa Ziemia, Ekologiczny Uniwersytet Ludowy w Grzybowie – działające często pro bono, dzięki zaangażowaniu naukowców i naukowczyń z dziedziny ekologii, administracji czy prawa. Za sprawą ich zaangażowania powstaje właśnie zawód doradcy ds. RWS, do którego obowiązków będzie należeć pomoc rolnikom we wprowadzeniu tego modelu współpracy.

Nie ma ustalonych godzin pracy, żadna agencja pośrednictwa pracy nie istnieje. To wszystko oszustwo

Sama inicjatywa Rolnictwa Wspieranego Społecznie, choć pozwala zmniejszyć dystans pomiędzy miastem a wsią, nie jest jeszcze na tyle popularna, by zmienić strukturę agrarną w Polsce. Jej oddolność sprawia, że RWS-y – wciąż w Polsce ekskluzywne – bez odpowiedniego wsparcia ze strony władz zepchnięte są do niszy. Niewykluczone, że możliwość kształcenia się w kierunku doradcy ds. RWS spopularyzuje tę ideę, ale do jej upowszechnienia potrzebna jest pomoc państwa. 

Certyfikat żywności ekologicznej

Trudność w ubieganiu się o certyfikację jest kolejną przeszkodą stającą na drodze rolnictwa ekologicznego i zrównoważonego. Zjawisko sprzedawania swoich produktów na skupach w cenach plonów wysoko uprzemysłowionego rolnictwa konwencjonalnego przez gospodarstwa produkujące żywność w zgodzie z naturą wcale nie jest rzadkością. Powodem jest zwykle koszt certyfikacji ekologicznej i czas, którego wymaga uzbieranie wymaganej dokumentacji. Cegiełkę dokłada również papierologia i nieustannie zmieniające się przepisy, które trudno zrozumieć bez dobrego doradztwa.

– Na początku roku każde gospodarstwo [starające się o certyfikację – przyp. aut.] otrzymuje dokumentację do uzupełnienia i odesłania do jednostki [certyfikującej, czyli Polskiego Centrum Badań i Certyfikacji S.A. – przyp. red.]. Należy uiścić opłatę za kontrolę, w zależności do wielkości gospodarstwa. Następnie inspektor umawia się na kontrolę certyfikującą. Każde gospodarstwo ma ją przynajmniej raz w roku, czasami zdarza się dodatkowa kontrola niezapowiedziana – mówi Anna Pośnik-Jurczak z gospodarstwa RWS Wojciechówka na Mazowszu.

– Pierwszym etapem jest kontrola pól – dodaje Anna Pośnik-Jurczak. – Doświadczony inspektor od razu na polu wie, czy uprawy są prowadzone zgodnie z zasadami upraw ekologicznych. Następnie jest sprawdzana dokumentacja prowadzona w gospodarstwie, zabiegi agrotechniczne, faktury na nasiona ekologiczne i środki ochrony roślin. Czasami do kontroli pobierane są próbki ziemi lub warzywa (u nas były to pomidory, buraki, kapusta, marchew). Po kontroli gospodarstwo otrzymuje protokół z kontroli, a następnie po weryfikacji dokumentów otrzymujemy certyfikat na następny rok.

Choroby i cierpienie w kraju białkiem i żółtkiem płynącym

– U nas kontrola jest trudna czy raczej pracochłonna, ponieważ, pomimo że jesteśmy małym gospodarstwem (w ekologii ponad 4 h), to mamy ogromną różnorodność uprawy, od rzodkiewek, po sałaty, pomidory, ogórki, dynie, ziemniaki, różne owoce, i każdą z tych rzeczy należy wyszczególnić, podać, jaki będzie zbiór, co np. w maju jest trudne, jeżeli zbiór jest w październiku itd., jaki areał każdej uprawy także czasami kontrola trwa 5–6 godzin – tłumaczy Pośnik-Jurczak.

Anna Pośnik-Jurczak mimo wszystko jest tą, która wybrała drogę certyfikacji. Nie żałuje. Większość ekologicznych rolników nie decyduje się o nią ubiegać z powodu biurokracji. Opierają się na zaufaniu i chętnie zapraszają potencjalnych konsumentów do odwiedzenia gospodarstwa. Idea RWS zakłada również możliwość pomocy rolnikowi w uprawie bądź dystrybucji, z czego wielu często korzysta. Dzięki temu chętni mogą na własnej skórze sprawdzić, jak wygląda praca niezbędna do wyhodowania żywności, którą później będą jedli.

Czasem susza, czasem burza

Chociaż pojęcia suwerenności żywnościowej i lokalnego patriotyzmu niewątpliwie przywodzą na myśl przedstawicieli prawej strony sceny politycznej, trudno odmówić patriotyzmu postawie wyrażającej wsparcie dla krótkich łańcuchów dostaw. Niestety, sprawa ta mało kogo interesuje. Polska prawica warzywa i owoce woli sprowadzać do nas zza granicy. Czy jest tanio? Jest tanio. Czy jest dobrze? Jest tanio.

Nie tak dawno polski internet obiegł post rolnika z województwa lubelskiego, który postanowił oddać swoje plony za darmo tym, którzy je sami zbiorą, gdyż ceny w skupach są tragicznie niskie. Cena w sklepie przewyższa czasem 60-krotnie (sic!) cenę w skupie. Kilogram porzeczki w skupie jest wart 0,4 zł, w sklepie natomiast już 24 zł.

Państwo zawodzi polskich rolników nie tylko na tej płaszczyźnie.

Kiedy piszemy ten tekst, zbliża się czas żniw. Od urodzajnych plonów zależy przetrwanie gospodarstwa i jego los w następnym sezonie. W tym roku rekord średnich temperatur został pobity i mimo to aplikacja suszowa nie działa.

Jak holenderscy farmerzy stali się bohaterami światowej prawicy

Aplikacja suszowa funkcjonuje od 2020 roku. Służy producentom rolnym do składania wniosków o oszacowanie strat w uprawach rolnych, w których „klimatyczny bilans wodny w danym okresie wskazuje na możliwość spadku plonów w związku z suszą”. Tak głosi teoria, czyli komunikat na stronie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. A praktyka? Rolnicy bezustannie skarżą się na problemy z aplikacją. Ich skargi są ignorowane.

W tym roku 13 lipca minister rolnictwa Robert Telus ogłosił, że aplikacja zacznie działać 20 lipca ze względu na naprawy. Ostatecznie aplikację uruchomiono późnym popołudniem 21 lipca. Czy naprawdę nie można było przeprowadzić prac modernizacyjnych wcześniej, by rolnicy mogli składać wnioski wraz z rozpoczęciem sezonu?

Rolnicy z województwa wielkopolskiego, w którym sytuacja suszowa była najgorsza, za pośrednictwem Wielkopolskiej Izby Rolniczej wysłali prośbę o możliwość wcześniejszego powołania komisji do wyjścia w teren i sprawdzenia stanu plonów, by móc przystąpić do żniw. Biorąc pod uwagę fakt, że do dziś nie wypłacono wszystkich odszkodowań za rok 2022, istnieją uzasadnione obawy, że PiS – którego wiceministrowie rolnictwa przyjmują zdesperowanych przedstawicieli rolników wrzaskiem i dosłownie plują im w twarz – nie wywiąże się z ustawowo należnej rolnikom pomocy i w tym roku.

Ze względu na destabilizację klimatu, kiedy do jednych gospodarstw zagląda susza, w innych problemem jest… deszcz.

– W tym roku w moim regionie są bardzo częste opady deszczu. Opady w mojej wsi wręcz utrudniają uprawę i zbiory. W poprzednich latach susza była mocno odczuwalna na gospodarstwach – opowiada nam Wioletta Olejarczyk, rolniczka z Wielkopolski. Jej nie dotyczy już farsa wokół aplikacji suszowej.

Czy wspominałyśmy, że od roku 2022 szkody rolnicze można zgłaszać jedynie przez aplikację suszową? Ci, którzy nie są biegli w internecie, PiS-u nie obchodzą. Przecież nie wrzucą skargi do sieci, prawda?

Czy inna polityka rolna jest możliwa?

Tak wyglądają realia rentowności prowadzenia gospodarstwa ekologicznego. Polacy pragną odżywiać się lokalnie i zdrowo, ale małe, ekologiczne gospodarstwa w Polsce upadają i będą upadać, jeśli postawa rządzących nie zmieni się diametralnie.

Dodajmy też, że w ciągu ostatniej dekady Polska utraciła prawie ćwierć miliona gospodarstw rolnych, z czego większość stanowiła małe gospodarstwa (do 10 ha). Wszystko to sprawia, że dostęp do ekologicznej żywności polskiej produkcji jest niemal niemożliwy. Ponadto stosunek upraw zmienił się diametralnie. Od lat największe znaczenie mają zboża – łącznie 72,4 proc. powierzchni upraw (największe areały pokrywa pszenica, pszenżyto, jęczmień, żyto i owies), rośliny przemysłowe (buraki cukrowe, rzepak i rzepik), rośliny pastewne i ziemniaki.

16 sierpnia Donald Tusk zaprosił na scenę lidera Agrounii, aby ogłosić jego start do Sejmu z listy Koalicji Obywatelskiej. Największa partia opozycyjna zaprosiła więc do siebie rolników, choć wcześniej nie widać było, żeby szczególnie interesowała się polityką rolną. Dla Lewicy jest to zaprzepaszczenie szansy na stworzenie alternatywnej narracji dla polskiej wsi, szansy dla małych gospodarstw, których interesów Agrounia nie reprezentuje. Wręcz przeciwnie – wielki biznes, z którego wywodzą się jej liderzy, jest dla małych gospodarstw jednym z największych zagrożeń. Dla nas natomiast – kolejnym rozdziałem nieciekawej koniunkturalnej gry, w której ostatnie w kolejce są interesy rodzinnych gospodarstw i jakość żywności.

Kwestie przez nas zarysowane nie wyczerpują tematu problemów polskiej wsi i rolnictwa, mogą jedynie stanowić wstęp do dalszej dyskusji. Bez daleko idących zmian w podejściu i myśleniu o rolnictwie będziemy skazani na żywność produkowaną masowo i niezgodnie z naszymi preferencjami – ani zdrowo, ani lokalnie i ze szkodą dla środowiska.

**

Kolektyw Rolniczo-Klimatyczny – kolektyw narodził się z miłości do ziemi i jej plonów oraz z szacunku dla rolników, którzy się nią opiekują. Powstał z głębokiej niezgody na zastaną sytuację, tj. brak głosu rolników w mediach i debacie publicznej oraz dyskryminację, z którą się mierzą. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele i jako kolektyw rolniczo-klimatyczny pragniemy je przybliżać, gdyż wierzymy, że poznanie i zrozumienie problemu, jest punktem wyjścia do wprowadzenia zmian. Chcemy zbudować trwały most pomiędzy miastem a wsią, by w konsekwencji wspólnie walczyć ze skutkami zmian klimatycznych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij