Dzięki swojej powszechności świadczenie 500+ stało się zwyczajnym i raczej akceptowanym elementem systemu. Najgorsze, co można teraz zrobić, to zmienić zasady przyznawania go w sposób, który przywróci społeczną stygmatyzację pobierających je osób.
Świadczenie „Rodzina 500 plus” stało się jednym z symboli rządów PiS, i to zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. PiS chciał wygrać wybory, przypominając nieustannie, że je wprowadził i zaraz jeszcze podwyższy. Liberałowie chcieli wygrać wybory, przypominając socjalosceptykom, że PiS wprowadziło 500+, co było niesłuszne, a poza tym oni sami chcieli podwyższyć je wcześniej, czyli już w czerwcu, co byłoby słuszne. Jeśli w tym ostatnim zdaniu coś nie gra, to dlatego, że w dyskusji o 500+ nigdy nie chodziło o logikę czy spójne argumenty.
Prawdziwa dyskusja na temat świadczenia rodzinnego nigdy tak naprawdę się nie odbyła. PiS wprowadził je na zasadzie „tak wymyśliliśmy i tak robimy”, bez żadnej głębszej analizy, a opozycja zaczęła walić w ten program jak w bęben, ponieważ wcześniej czegoś takiego nie było, więc kto to widział. Poza tym to musiało być złe, skoro wymyślił to PiS.
Żeby nadrobić powstałe zaległości, przygotowałem listę zalet i wad świadczenia 500/800+ oraz propozycję jego reformy.
Rzeczywisty wpływ na wskaźnik ubóstwa
500+ miało drastycznie ograniczyć ubóstwo, szczególnie wśród dzieci. W pierwszym okresie wpływ na zwalczanie biedy rzeczywiście był całkiem efektowny. W okresie 2015–2017 stopa skrajnego ubóstwa spadła z 6,5 do 4,3 proc. Od tamtego czasu utrzymuje się jednak na poziomie między 4,5 a 5 proc. Potencjał redukcji ubóstwa już się wyczerpał, co nie jest niczym dziwnym, skoro w ostatnich dwóch latach realna wartość świadczenia na dzieci systematycznie malała.
Nie udało się także ograniczyć ubóstwa dzieci. Według GUS w ubiegłym roku co jedenaste gospodarstwo domowe mające co najmniej troje dzieci na utrzymaniu żyło poniżej poziomu ubóstwa skrajnego. W przypadku rodzin z dwójką dzieci stopa ubóstwa wyniosła 5,3 proc., czyli więcej niż przed wprowadzeniem 500+ (w 2015 roku było to 4 proc.).
Proste i przejrzyste
Wiele świadczeń socjalnych jest tak zagmatwanych, że część osób, które się do nich kwalifikują, nawet o tym nie wie lub w ogóle się o nie nie stara. Odstrasza je lista kryteriów do spełnienia i perspektywa regularnej kontroli ze strony urzędników.
500+ jest banalnie proste: trzeba mieć na utrzymaniu osobę poniżej 18. roku życia. Złożenie wniosku również jest bardzo łatwe, można to zrobić przez bankowość elektroniczną. Jedynym problemem było znalezienie pieniędzy, co udało się dzięki wzrostowi gospodarczemu i zwiększonym wpływom z VAT.
Gdyby PiS obiecało jakiś bardziej skomplikowany program, prawdopodobnie by się nie udał, jak Mieszkanie plus czy Polski Ład. Przelewanie pieniędzy jest jednak na tyle proste, że nawet ludzie Kaczyńskiego sobie z tym poradzili.
Normalizacja transferów
Powszechność programu ma wady i zalety. Zaletą jest brak konieczności selekcjonowania osób uprawnionych do świadczeń oraz, co tu szczególnie istotne, uniknięcie stygmatyzacji beneficjentów. Skoro świadczenie pobiera także klasa średnia, to staje się ono zwyczajnym (i powszechnie raczej akceptowanym) elementem systemu, a nie zasiłkiem wypłacanym tylko niektórym i w nagłej potrzebie.
Polacy niechętnie dzielą się własnym dobrobytem i są z zasady przeciwni polityce zmniejszającej rozwarstwienie. Wciąż pokutuje w nas przekonanie, że bieda i finansowy sukces to efekt wyłącznie własnych starań – dlatego program skierowany tylko do mniej zarabiających byłby poddany znacznie surowszej krytyce. Być może trzeba byłoby się z niego wycofać lub wybić mu zęby, jak było w przypadku Polskiego Ładu, gdy PiS dokonał wielu ustępstw, by móc chociaż minimalnie popchnąć system podatkowo-składkowy w dobrym kierunku.
Bezzębny Polski Ład. Ostatnia szansa na sprawiedliwe podatki w Polsce przepadła?
czytaj także
500+ zostało zaakceptowane przez Polaków i Polki właśnie dlatego, że nie jest uważane za program socjalny. Wyrównywanie dochodów byłoby niemile widziane, ale państwowa dopłata do całkiem kosztownego wychowywania nowych obywateli to co innego. Według CBOS w 2021 roku program popierało 73 proc. badanych.
Egalitaryzm kuchennymi drzwiami
Pomimo powszechności 500+ po cichu zmniejsza nierówności dochodowe. Kwota 500 złotych ma znacznie większą wagę dla budżetów niezamożnych gospodarstw domowych niż dla tych bogatszych. Dzięki temu szybko zanotowano ograniczenie rozwarstwienia. Według Eurostatu wskaźnik Giniego w latach 2015–2022 spadł z 30,6 do 26,3 – co było szóstym najniższym wynikiem w UE. Według GUS sprawa wygląda nieco gorzej: najpierw zanotowano wyraźny spadek z 32,2 do 29,8 w 2017 roku, a następnie wzrost do 31,4 w 2022 roku.
Prawdopodobnie 500+ przyczyniło się do poprawy pozycji negocjacyjnej słabo wykwalifikowanych pracowników. Według GUS w latach 2016–2022 odsetek zarabiających połowę średniej krajowej lub mniej spadł z 17,5 do 13 proc.
Wysoki koszt
Ten spadek nierówności został jednak okupiony bardzo wysokim kosztem budżetowym programu. Jego pozytywne skutki są nieadekwatne do skali wydatków. Jak wykazał ośrodek CenEA, aż jedna czwarta wydatków trafia do 20 proc. najbogatszych gospodarstw domowych. Mowa więc o wydaniu 10 mld zł na wsparcie rodzin, które niekoniecznie tego potrzebują. Do jednej piątej najbiedniejszych trafiło dwa razy mniej, choć trzeba pamiętać, że to po części efekt statystyczny – bo to właśnie dzięki 500+ wiele rodzin z dziećmi przesunęło się do wyższych grup dochodowych.
Nie zmienia to faktu, że 40 mld złotych rocznie, które mogą wzrosnąć do 65 mld, jeśli nowa koalicja rządząca nie zniesie podwyżki do 800+, można było wydać w sposób bardziej efektywny. Wymagałoby to jednak wprowadzenia selektywności, której Polacy mogliby nie zaakceptować, a która przywróciłaby stygmatyzację osób pobierających świadczenie.
Mizerny wpływ na dzietność
500+ miało przede wszystkim zatrzymać spadek dzietności. Początkowo wydawało się, że efekty będą wyraźnie pozytywne. W ciągu pierwszych dwóch lat wskaźnik dzietności wzrósł z 1,29 do 1,45 – jednak od tamtej pory już tylko spada. W zeszłym roku polski współczynnik dzietności wyniósł ledwie 1,26, był więc niższy niż przed wprowadzeniem 500+.
PiS potraktował czynniki ekonomiczne zniechęcające do prokreacji wyjątkowo prostacko. Sprowadził je do pieniędzy, i to w gruncie rzeczy niedużych, gdyż 500 złotych nie pokryje nawet miesięcznego kosztu żłobka.
czytaj także
Dziś wiemy już, że wspieranie dzietności powinno skupić się na niwelowaniu tak zwanej kary za dziecko, a nie tylko na dorzuceniu kilku stówek. Tegoroczna noblistka z ekonomii Claudia Goldin badała przyczyny powstawania rozwarstwienia płacowego między mężczyznami i kobietami. Według Goldin rozwarstwienie powstaje dopiero w momencie, gdy kobiety wchodzą w wiek rodzenia pierwszego dziecka, czyli obecnie nieco przed trzydziestką. Gdy pojawia się pierwsze dziecko, kobiety są z zasady uznawane za strażniczki miru domowego, które pracę zawodową traktują jako rzecz drugorzędną. Od tej pory są pomijane przy awansach i nagrodach, premiowani są za to mężczyźni, dla których z definicji praca zarobkowa jest pierwszorzędnym zadaniem.
Redukowanie kary za dziecko sprzyja dzietności, gdyż kobiety nie obawiają się, że decyzja o prokreacji przekreśli ich ambicje zawodowe. W Europie najwyższą dzietność notują zwykle kraje z wysokim wskaźnikiem aktywności zawodowej kobiet – niską za to państwa, w których kobiety napotykają szereg barier na rynku pracy (obok Polski także południe Europy). 500/800+ w żaden sposób kary za dziecko nie niweluje, więc jego działanie prodemograficzne jest mizerne.
Waloryzować, ale dla biedniejszej połowy
Waloryzacja 500+ do 800 złotych będzie oznaczać realne podniesienie wartości świadczenia o 26 złotych, gdyż te 800 złotych w styczniu będzie warte 526 zł z kwietnia 2016 roku. To nie ma sensu, skoro dziś już wiemy, że efektywność tego programu jest rozczarowująca.
Rozwiązanie tego dylematu jest dosyć proste. Można zwaloryzować świadczenie tylko dla dolnej połowy gospodarstw domowych pod względem dochodów na głowę. Rodziny z dochodami poniżej mediany otrzymywałyby 800 złotych, a powyżej nadal 500 złotych. Jeśli waloryzacja miałaby rozłożyć się podobnie, to odcięcie górnej połowy zaoszczędzi 14–15 mld złotych. To całkiem sporo pieniędzy, które można wykorzystać na rozwój usług publicznych.
czytaj także
Najgorsze, co można zrobić, to ograniczyć wypłatę świadczenia tylko do pracujących. Proponuje to Trzecia Droga, co nie jest zaskoczeniem, gdyż to prawdziwa kuźnia bardzo głupich pomysłów. W ten sposób ludzie tracący pracę otrzymywaliby jeszcze drugi cios w postaci odebrania świadczenia na dzieci.
Taka zmiana radykalnie obniżyłaby więc pozycję negocjacyjną pracowników mających dzieci, skoro ewentualne zwolnienie skutkowałoby jeszcze odebraniem świadczenia. Ten pomysł jest też zwyczajnie populistyczny – żeruje na istniejącym w społeczeństwie przekonaniu, że transfery pieniężne finansują „nierobów”. A to jest zwyczajną nieprawdą.