Gospodarka, Świat

Warufakis: Inflacja to rachunek za rozpasanie najbogatszych

Przez 20 lat zarobki stały w miejscu, dobre miejsca pracy znikały razem z produkcją przemysłową, a ceny abstrakcyjnych papierów wartościowych odlatywały w kosmos, całkowicie oderwane od realnej gospodarki. Kapitaliści swoje zarobili. Inflacja jest ceną za ich majątek.

ATENY – Trwa w najlepsze wzajemne rzucanie oskarżeń o zwyżki cen. Czy inflację spowodowało nadmierne, zbyt długie pompowanie pieniędzy z banków centralnych? Czy odpowiadają za nią Chiny, gdzie na długo przed pandemią przeniesiono większość fizycznych środków produkcji, a nałożona na cały kraj kwarantanna spowodowała przerwanie łańcuchów dostaw na całym świecie? A może Rosja, której inwazja na Ukrainę odjęła sporą część światowych dostaw gazu, ropy, zbóż i nawozów? Czy też niepostrzeżenie dokonujące się przejście od przedpandemicznego zaciskania pasa do nieograniczonego fiskalnego rozdawnictwa?

Odpowiedź stanowi zagwozdkę dla zdających ten egzamin: wszystkie z powyższych i żadne z powyższych.

Od globalizacji do „Wielkiego Rozpadu”

czytaj także

Przełomowe kryzysy gospodarcze często można wyjaśnić na wiele sposobów, z których wszystkie są prawidłowe, a jednak pomijają sedno. Kiedy w 2008 roku załamała się giełda na Wall Street, wywołując ogólnoświatową recesję, przedstawiano różne wyjaśnienia: przejęcie stanowienia prawa przez finansistów, którzy w kapitalistycznym porządku dziobania zastąpili przemysłowców, kulturowe skłonności do ryzykownej gry finansowej albo to, że politycy i ekonomiści nie zdołali odróżnić nowego paradygmatu od ogromnej bańki. Były też inne teorie. Każda z nich mówiła część prawdy, ale żadna nie sięgnęła samego sedna problemu.

To samo dzieje się obecnie. Monetaryści mówiący „a nie mówiliśmy”, przewidujący wysoką inflację od momentu, w którym banki centralne w 2008 roku powiększyły rozmiary swoich bilansów, przywodzą mi na myśl satysfakcję, jaką odczuwali w owym roku lewicowcy (tacy jak ja), którzy regularnie „przewidują” zbliżającą się zapaść kapitalizmu – podobnie jak nienakręcony zegar dwa razy w ciągu doby pokazuje właściwą godzinę. Oczywiście, tworząc ogromne debety dla właścicieli banków, w płonnej nadziei na to, że te pieniądze przeciurkają jakoś do sfery realnej gospodarki, banki centralne wywołały epicką wprost inflację cen aktywów – w tym rozrost rynków papierów finansowych, spekulację mieszkaniami i gorączkę kryptowalut.

Historia opowiadana przez monetarystów nie wyjaśnia jednak, dlaczego główne banki centralne w latach 2009–2020 nie zdołały zwiększyć ilości pieniądza będącego w obiegu w gospodarce, nie mówiąc już o doprowadzeniu inflacji cen towarów konsumenckich do zakładanego przez nie poziomu 2 proc. Inflację musiało wywołać coś innego.

Istotną rolę w oczywisty sposób odegrało przerwanie zbiegających się w Chinach łańcuchów dostaw oraz inwazja Rosji na Ukrainę. Żaden z tych czynników nie wyjaśnia jednak nagłego zwrotu zachodniego kapitalizmu od przeważającej deflacji ku jej przeciwieństwu, gdy w górę poszybowały wszystkie ceny jednocześnie. To wymagałoby sytuacji, w której inflacja płac przewyższyłaby inflację cen, tworząc samonapędzającą się spiralę, bo podwyżki płac przekładałyby się na dalszy wzrost cen, które z kolei wymuszałyby podwyżkę płac, i tak bez końca. Tylko w takiej sytuacji prezesi banków centralnych mogliby ewentualnie wymagać od pracowników, aby ci „poświęcili się dla ogółu” i schowali do kieszeni żądania podwyżek wynagrodzeń.

Dziś jednak domaganie się od pracowników, aby zaniechali swoich żądań, jest absurdalne. Wszelkie dane wskazują na to, że w przeciwieństwie do sytuacji w latach 70. ubiegłego wieku płace wzrastają o wiele wolniej niż ceny, a mimo to zwyżki cen nie tylko nie ustępują, ale wręcz przyspieszają.

Podobno masło kosztuje więcej, bo teraz zarabiamy lepiej. Prawda to?

O co zatem tak naprawdę chodzi? Moja odpowiedź brzmi: oto mszczą się na nas trwające od półwiecza przepychanki o władzę, w których prym wiodą korporacje, Wall Street, rządy i banki centralne. W ich wyniku zachodnie instytucje stoją teraz przed wyborem, którego jednocześnie dokonać nie mogą: albo zepchnąć całe konglomeraty przedsiębiorstw, a nawet całe kraje w kaskadę bankructw, albo pozwolić inflacji szaleć.

Przez 50 lat gospodarka Stanów Zjednoczonych podtrzymywała eksport netto państw europejskich, Japonii, Korei Południowej, a następnie Chin i innych wschodzących gospodarek, przy czym lwia część zysków tych krajów trafiała na Wall Street z nadzieją uzyskania jeszcze większych zwrotów. Na fali owego tsunami kapitału kierującego się ku Ameryce finansiści zbudowali piramidy prywatnych pieniędzy (opcji i instrumentów pochodnych), z których korporacje finansowały budowę ogólnoświatowego labiryntu portów, statków, magazynów zadaszonych i odkrytych oraz transportu drogowego i kolejowego. Kiedy zapaść z 2008 roku wszystko to obróciła w popiół, istnienie całego opartego na sektorze finansowym labiryntu ogólnoświatowych łańcuchów „dostaw na czas” zawisło na włosku.

Na ratunek nie tylko bankierom, ale i samego labiryntu ruszyły banki centralne, zastępując zbudowane przez finansistów piramidy pieniądzem publicznym. Jednocześnie rządy cięły wydatki, zatrudnienie i usługi w sektorze publicznym. Dla kapitalistów hojny socjalizm, dla pracowników ostre zaciskanie pasa.

W czyich rękach znajdzie się świat w roku 2050?

Kurczyły się płace, ceny i zyski stały w miejscu, za to ceny aktywów nabywanych przez bogaczy (a co za tym idzie: ich majątki) poszybowały w górę. Inwestycje spadły do rekordowo niskiego poziomu (relatywnie do dostępnej gotówki), potencjał gospodarczy się skurczył, a zwiększyła się zdolność przedsiębiorstw do wymuszania cen na rynku. Kapitaliści stali się bogatsi niż kiedykolwiek wcześniej – i bardziej uzależnieni od pieniędzy banków centralnych.

Tak rozpoczęła się nowa gra o władzę. Nadal trwały tradycyjne zmagania między kapitałem a siłą roboczą o zwiększenie swoich udziałów w ogólnych zyskach poprzez marże i podwyżki płac, jednak ich wynik nie był już źródłem większości nowego majątku. Po 2008 roku powszechne zaciskanie pasa spowodowało niski poziom inwestycji (popyt na pieniądz), co w połączeniu z dużą płynnością zapewnioną przez banki centralne (podaż pieniądza) utrzymywało cenę pieniądza (stopy procentowe) w okolicach zera. Zdolności produkcyjne (a nawet budownictwo mieszkaniowe) uległy atrofii, coraz mniej było dobrej jakości miejsc pracy, trwała stagnacja zarobków, a bogacze odnosili triumfy na rynkach papierów wartościowych i nieruchomości, które zupełnie się oderwały od realnej gospodarki.

Warufakis: Kapitalizm, czyli zastój

A potem nadeszła pandemia, która przyniosła pewną istotną zmianę: zachodnie rządy musiały przekierować niektóre z tych nowych rzek pieniądza do objętych narodową kwarantanną mas ludzi w gospodarkach, które od dziesięcioleci wyzbywały się swoich zdolności produkcyjnych, a teraz jeszcze dodatkowo mierzyły się z przerwanymi łańcuchami dostaw. W miarę jak zamknięta w domach ludność na przymusowych urlopach zaczęła wydawać pieniądze na towary importowane, których dostępność stopniowo malała, ceny zaczęły rosnąć. Korporacje o wielkim majątku mierzonym według wycen ich papierów wartościowych zareagowały, wykorzystując swoją ogromną siłę rynkową (którą dało im zmniejszenie zdolności produkcyjnych) w celu maksymalnego wywindowania cen.

Po dwóch dziesięcioleciach finansowanej przez banki centralne bonanzy niesamowitych zwyżek cen aktywów i zwiększającego się zadłużenia przedsiębiorstw wystarczyła niewielka inflacja cen, aby położyć kres przepychankom o władzę, które ukształtowały świat po 2008 roku na podobieństwo nowych klas rządzących. A zatem, czego możemy się spodziewać?

Kryzys paliwowy i stagflacja w wersji soft – katastrofa czy nowe otwarcie?

Zapewne niczego dobrego. Aby ustabilizować gospodarkę, władze muszą najpierw ukrócić rozpasanie grupki nielicznych, w których ręce w wyniku politycznego procesu tworzenia majątków opartych na wartości papierów wartościowych i taniego zadłużenia oddano niesamowitą władzę. Ci nieliczni jednak nie oddadzą tej władzy bez walki, nawet jeśli będzie to oznaczać ich doszczętny upadek, a upadając, pociągną za sobą całe społeczeństwa.

**
Copyright: Project Syndicate, 2022. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janis Warufakis
Janis Warufakis
Ekonomista, współzałożyciel DiEM25
Ekonomista, od stycznia od lipca 2015 roku minister finansów Grecji, współzałożyciel ruchu DiEM25 (Democracy in Europe Movement 2025). Autor książek „Globalny Minotaur” (2016) i „A słabi muszą ulegać?” (2017), „Porozmawiajmy jak dorośli” (2019).
Zamknij