Gospodarka

Skąd do cholery wziąć to wszystko, co lewica chce dać ludziom?

Czy możemy żyć wygodnie, ale tak, by nasz komfort nie był wyrokiem śmierci dla planety? Esej Tomasza Markiewki.

 

Partie polityczne piszą programy wyborcze, a my piszemy niezbędnik gospodarczy na czas po wyborach. W tym cyklu przyglądamy się politykom publicznym, rozwiązaniom, dzięki którym państwo jest sprawiedliwe, nowoczesne, cywilizowane. Skupiamy sie na politykach publicznych, na rozwiązaniach ekonomicznych. Wyjaśniamy, jakie podatki, regulacje rynku pracy, ochrony zdrowia czy finansowania kultury są nam potrzebne dziś.

**

We wrześniu 2021 roku, gdy tematem numer jeden na świecie wciąż była pandemia, publicysta Ezra Klein opublikował w „New York Timesie” artykuł na temat lewicowej polityki ekonomicznej. A konkretniej – na temat pewnego przeoczenia, które jego zdaniem ogranicza możliwości realizacji lewicowych priorytetów.

Teza Kleina sprowadzała się do prostego stwierdzenia: lewica słusznie koncentruje się na tym, jak sprawiedliwie rozdzielić istniejące dobra i usługi, ale ciągle zbyt rzadko „interesuje się tym, jak wytwarzać te dobra i usługi, które chciałaby wszystkim zapewnić”.

Dochód podstawowy: lek na chroniczną niepewność

Postępowcy dużo mówią o płacy minimalnej, ubezpieczeniach społecznych, pomocy socjalnej czy – ostatnio – dochodzie podstawowym. Czyli o tym, jak zapewnić ludziom dostęp do opieki zdrowotnej, pożywienia, mieszkań, transportu i innych podstaw bytowych. To strona popytowa. Trzeba jednak – twierdzi Klein – zadbać także o stronę podażową, czyli o wytworzenie wszystkich tych potrzebnych mieszkań, placówek zdrowotnych, infrastruktury transportowej, źródeł energii i tym podobnych.

Derek Thompson, publicysta z „The Atlantic”, szybko podchwycił ten temat. Zaproponował nazwę dla polityki, o którą upominał się Klein: „agenda obfitości”. Jak napisał: „Powinniśmy dążyć do obfitości komfortu, obfitości energii i obfitości czasu”.

Oba teksty były na tyle głośne, że szybko zaproponowano publicystom, by wspólnie napisali książkę o prostym tytule Obfitość. Książka ukaże się najwcześniej w przyszłym roku, już teraz można się jednak zastanowić, na ile agenda obfitości jest atrakcyjną propozycją ekonomiczną dla szeroko pojętej lewicy. I czy może stać się najważniejszą konkurencją dla koncepcji dewzrostowych, które skupiają się na potrzebie zmniejszania zarówno produkcji, jak i konsumpcji w imię równowagi ekologicznej? Odpowiedź na to ostatnie pytanie wcale nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać.

Przede wszystkim: więcej

Zacznijmy od kontekstu.

Artykuły Kleina i Thomsona są tekstami publicystycznymi i posługują się publicystyczną przesadą. Nie jest tak, że nikomu na lewicy nie przyszło wcześniej do głowy, że podaż dóbr i usług jest ważna. Sam Klein przyznaje w swoim tekście, że jedną z inspiracji była dla niego książka W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm lewicowego dziennikarza Aarona Bastaniego. Wymieniał też niektóre działania administracji Joe Bidena jako przykład realizowania mniej więcej tego rodzaju polityki, o który mu chodzi.

Luksusowy komunizm na wyciągnięcie ręki?

I rzeczywiście, już po opublikowaniu tekstu Kleina Biden podpisał dwie ważne ustawy nastawione na „więcej”: CHIPS Act, która ma zwiększyć zdolności produkcyjne półprzewodników w USA, oraz Inflation Reduction Act, która ma pomóc rozbudować „zieloną” infrastrukturę energetyczną w USA.

Tak więc rzecz nie w tym, że lewica ma zacząć robić coś absolutnie nowego, czego nigdy wcześniej nie robiła. Wszystko sprowadza się raczej – jak zwykle – do pytania o to, czemu nadawać priorytet. Z jakimi postulatami i jaką narracją iść na sztandarach.

To nie przypadek, że oba artykuły powstały w trakcie pandemii. Thompson otwarcie przyznawał, że to właśnie COVID-19 pokazał mu, jak pilnie nawet tak bogate kraje jak USA potrzebują agendy obfitości. W swoim tekście zwracał uwagę na to, że jednym z największych problemów podczas pandemii był niedobór: niedobór maseczek, niedobór personelu medycznego, niedobór miejsc w szpitalach, w dalszej zaś perspektywie – niedobór chipów, niedobór infrastruktury do przewożenia dóbr, niedobór specjalistów w kluczowych dziedzinach.

Dlatego agenda obfitości miałaby się odnosić do tych sektorów gospodarki, które mają zasadnicze znaczenie dla jakości życia społeczeństwa. Opieka zdrowotna, mieszkalnictwo, transport, energia. Jak pisze Thompson: „Rozszerzając dostęp do niezbędnych usług, takich jak opieka zdrowotna, możemy zmniejszyć cierpienie Amerykanów. Rzucając wszystkie siły na rozwój czystej energii – energii słonecznej, wiatrowej, geotermalnej, jądrowej i nie tylko – Amerykanie będą mogli prowadzić bardziej luksusowe życie, wolne od poczucia winy związanego z tym, że ich luksus dusi naszą planetę”.

Coś podobnego można by równie dobrze napisać w odniesieniu do Europy, Chin czy Indii.

Konkurencja dla dewzrostu?

Na pierwszy rzut oka agenda obfitości jest konkurencją dla pomysłów wpisujących się w koncepcje dewzrostowe. Postulaty Kleina i Thomsona można podsumować stwierdzeniem: potrzebujemy więcej. Natomiast zwolennicy dewzrostu kładą nacisk na to, że nasz świat potrzebuje ogólnie mniej. Nieprzypadkowo popularna książka Jasona Hickela nosi tytuł Mniej znaczy lepiej.

Sprawy robią się mniej oczywiste, gdy zaczniemy drążyć, do czego dokładnie odnoszą się owe „więcej” i „mniej”.

Klein i Thomson nie chcą więcej wszystkiego, ale więcej dóbr i usług podstawowych, niezbędnych do wygodnego życia. Zwolennicy dewzrostu, jak Jason Hickel, nie chcą z kolei mniej wszystkiego, a jedynie mniej rzeczy, które ich zdaniem są środowiskowym marnotrawstwem i mogą być zastąpione bardziej wydajnymi ekologicznie odpowiednikami. Klasycznym przykładem jest postulat postawienia na transport zbiorowy kosztem indywidualnego (czyli mniej aut, a jednocześnie więcej pociągów, busów, tramwajów czy rowerów).

„Oczywiście niektóre sektory, takie jak edukacja i opieka medyczna lub energia odnawialna, będą musiały kwitnąć, podczas gdy inne, takie jak brudny przemysł lub sektor finansowy, będą się w przyszłości kurczyć” – pisze w swojej książce Hickel. I dookreśla, na czym jego zdaniem powinien polegać dewzrost:

„Zamiast bezmyślnie dążyć do wzrostu w każdym sektorze bez względu na to, czy jest on tam rzeczywiście potrzebny, możemy zdecydować, co chcemy rozwijać (ochronę zdrowia, niezbędne usługi, rolnictwo regeneratywne – każdy potrafiłby stworzyć taką listę), a które sektory należy radykalnie odchudzić (na przykład paliwa kopalne, prywatne odrzutowce, zbrojeniówkę czy produkcję SUV-ów)”.

Postwzrost: gospodarka radykalnej obfitości

Kiedy więc dyskusja schodzi na szczegóły, oba te podejścia zdają się przedstawiać podobną listę spraw do załatwienia: od opieki zdrowotnej po rozbudowę zielonego sektora energetycznego.

Najważniejsze podobieństwo między tymi dwoma koncepcjami polega na uznaniu, że trzeba drastycznie zmienić nasze priorytety gospodarcze, a rynek sam z siebie tego nie zrobi. Potrzebne jest zaangażowanie państwa, które wytyczy kierunek zmian i zapewni do nich środki. Wystarczy spojrzeć, jak Klein pisze o możliwym postępie w kwestii produkcji leków: „Lata temu Bernie Sanders miał ciekawy pomysł, by wprowadzić system nagród farmaceutycznych, w ramach którego firmy mogłyby zarabiać miliony lub miliardy za wynalezienie leków na określone schorzenia, a leki te miałyby być natychmiast udostępniane bez wyłącznych praw patentowych”.

Nie czekajcie na latające samochody. Postęp wygląda inaczej

W postulacie państwa, które wytycza cele i nagradza za ich spełnienie, nie ma niczego, z czym nie mogłaby się zgodzić zwolenniczka dewzrostu.

Wszystkoizm

Nie chcę przez to powiedzieć, że ostatecznie dewzrost i agenda obfitości są ze sobą tożsame.

Przede wszystkim istnieje podstawowa różnica na poziomie narracji, a to jest rzecz, której nie należy lekceważyć w polityce. Często podejmujemy decyzje nie na podstawie szczegółowych punktów programu, ale emocji, jakie wzbudza w nas określona wizja. To ważne, na co kładziemy nacisk, opowiadając o danej wizji: na ograniczenia środowiskowe czy na niedostatek dóbr i towarów; na „więcej” czy na „mniej”.

I choć wiele różnic między dewzrostem a agendą obfitości znika, gdy przyglądamy się poszczególnym postulatom, to kiedy powiększymy te szczegóły jeszcze bardziej, pojawią się nowe różnice.

Kapitał, by rządzić, musi sabotować postęp

czytaj także

Zwolennicy obu podejść zgadzają się na przykład, że potrzebne jest większe zaangażowanie państwa w przestawianie gospodarki na bardziej ekologiczne tory. Klein i Thompson zwracają jednak uwagę na to, że przeszkodą bywają niektóre regulacje, które powstały może w szczytnym celu, ale spowalniają budowę odpowiedniej infrastruktury: nowych linii kolejowych, nowych paneli słonecznych, nowych leków. Tym samym regulacje te przyczyniają się do złej reputacji państwa jako niewydajnego producenta i zarządcy. Ich zdaniem państwo powinno zdjąć część tych ograniczeń, które samo na siebie nakłada.

Orędownicy dewzrostu podkreślają z kolei bardziej kwestie związane z niedostatecznymi inwestycjami w zieloną infrastrukturę, lobbingiem korporacyjnym i brakiem woli politycznej, bez której nie sposób wprowadzić pewnych rozwiązań – na przykład walczyć z planowym postarzaniem produktów.

Klein i Thompson, szczególnie ten pierwszy, zdają się też pokładać o wiele większe nadzieje w rozwoju techniki i nauki niż zwolennicy dewzrostu, którzy podkreślają raczej wagę prospołecznego wykorzystania już dostępnych rozwiązań.

Tak więc różnice między tymi podejściami są realne. Nie powinno to jednak przesłaniać możliwości twórczego i inspirującego dialogu między ich zwolennikami i zwolenniczkami. Tym bardziej, że jak pisałem gdzie indziej, w sprawach takich jak polityka klimatyczna możliwy jest wszystkoizm.

Budowanie spójnych projektów ideologicznych to domena książek, odezw czy publicystyki, ale niekoniecznie praktyki politycznej na poziomie globalnym. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na przykład rząd USA, w zgodzie z zaleceniami Kleina i Thompsona, ułatwił i przyspieszył budowę linii kolejowych czy nowych źródeł zielonej energii, a Unia Europejska zajęła się, zgodnie z postulatami Hickela, walką o wymuszenie dłuższych okresów gwarancji na producentach. Tak samo jak nic nie przeszkadza temu, by jeden ruch proklimatyczny odwoływał się do gospodarki obfitości, a inny do, powiedzmy, ekonomii obwarzanka.

Raworth: Światowy kryzys to doskonała pora na wielką transformację

Znany filozof nauki Paul Feyerabend wygłosił kiedyś słynne hasło „wszystko ujdzie”. Wbrew popularnej interpretacji nie był to manifest totalnego relatywizmu (każda teza ujdzie, prawdy nie ma, nauka to tylko narracja). Chodziło mu raczej o to, że ostatecznie w nauce liczy się tylko jedno pytanie: czy coś działa? Jeśli tak, to nie ma znaczenia, czy wpisuje się w założenia jakiejś szkoły filozoficznej, czy nie. W sprawie klimatu jest podobnie. Ujdzie wszystko, co przybliża nas do gospodarki, która jest bardziej ekologiczna i dba o dobrobyt dla wszystkich.

**
fundacja-rozy-luksemburgMateriał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij