Gospodarka, Kraj

Najbardziej uciskana i dyskryminowana grupa społeczna w Polsce

Fot. Hawksk/Pixabay. Ed. KP.

O ich problemach się milczy, ich problemy się zwykle lekceważy. Nie ma asystentów społecznych lub pracowników socjalnych, którzy pomagaliby im projektować wydatki względem dochodów. Brakuje zasiłków socjalnych dla przedstawicieli górnych 10 proc., którzy się zapomnieli i wydali więcej, niż mieli na koncie. Najlepiej zarabiające Polki i Polacy znoszą swoją udrękę w ciszy i samotności. Pisze Piotr Wójcik.

Niby wpakowaliśmy miliardy, żeby pomagać ubogim, ale kto pomaga najlepiej zarabiającym Polkom i Polakom (oprócz systemu podatkowego)? Nikt.

Polskie państwo nie jest przygotowane na zaopiekowanie się tysiącami przedstawicieli klasy wyższej. Instytucji, które wyciągałyby z kłopotów zamożnych, wciąż brakuje. Nie ma asystentów społecznych lub pracowników socjalnych, którzy pomagaliby im projektować wydatki względem dochodów, lepiej zarządzać domowym budżetem. A nawet, o zgrozo, tłumić swoje materialne ambicje.

Brakuje zasiłków socjalnych dla przedstawicieli górnych 10 proc., którzy się zapomnieli i wydali więcej, niż mieli na koncie, przez co utracili płynność. Państwo zapomniało o zamożnych, zostawiło ich samych sobie, właściwie na pastwę losu. Tymczasem ich sytuacja bywa bardziej dramatyczna niż beneficjentów MOPS.

Z kamerą wśród wykluczonych

Na szczęście tę instytucjonalną lukę wypełniają odważni dziennikarze i dziennikarki, niestrudzenie opisujący nędzną rzeczywistość polskiej wyższej klasy średniej. Ci odważni ludzie wchodzą w trudne środowiska i opisują je od wewnątrz, mierząc się z całą gamą emocji, które zawsze towarzyszą ludziom w dramatycznych chwilach.

Jedną z takich dziennikarek jest red. Karolina Rogaska, autorka przełomowego, opublikowanego jeszcze przed wojną w Ukrainie tekstu Polska ich dusi, opublikowanego na łamach „Newsweeka”. Znajdźmy dziś chwilę, aby do niego wrócić i przyjrzeć mu się dokładniej.

Redaktorka w przejmujący sposób opisała codzienność tej wykluczonej grupy ludzi, o których wszyscy zapomnieli tylko dlatego, że dużo zarabiają. Czy dobrze zarabiający nie potrzebują pomocy finansowej? Myślicie, że górnym 10 proc. żyje się jak pączkom w maśle? Tak sądzicie? No to popatrzcie.

Głównym bohaterem przejmującego tekstu „Newsweeka” jest pan Andrzej, którego prezes Kaczyński ma za cwaniaka, tymczasem on po prostu ciężko pracuje, dzięki czemu zarabia 17−20 tys. zł miesięcznie. „Nie czuje się wybitnie bogaty. Uważa się za klasę średnią” − pisze o nim empatycznie „Newsweek”, co w sumie jest prawdą. Okej, pan Andrzej z takim dochodem plasuje się gdzieś w górnych 5 proc. Polaków, ale to przecież oznacza, że wśród górnych 10 proc. jest średni. Czyli jest klasą średnią, tylko że wśród najlepiej zarabiających. Wszystko się zgadza.

Pan Andrzej ma spore problemy z powodu którejś z wersji Polskiego Ładu. Zamiast 300 zł składki zdrowotnej, musi zapłacić 400 zł i więcej. Tymczasem sama rata leasingowa za jego samochód wynosi 1,9 tys. zł. Inaczej mówiąc, pan Andrzej musi wpłacać na publiczną ochronę zdrowia ponad jedną trzecią tego, co płaci za swój samochód.

Owsiak stracił tysiaka, ochrona zdrowia zyskała 7 mld zł (nie z WOŚP)

W pogoni za klientem

Oczywiście ignoranci mogliby zauważyć, że pan Andrzej mógł kupić nieco tańszy samochód, taki z ratą w okolicach tysiąca złotych miesięcznie. Na przykład nowiutką Mazdę 3, której rata w leasingu wynosi około 1,2 tys. zł. Tylko że pan Andrzej jest agentem ubezpieczeniowym, który jeździ po klientach. Gdyby nie miał godnego samochodu, nikt nie kupiłby od niego ubezpieczenia. Jego samochód to dowód jakości i przewidywalności.

Umówmy się, nikt poważny nie kupuje ubezpieczenia od typa, który nie jeździ czymś lepszym niż Mazda 3. Ja na przykład, gdy ubezpieczam mieszkanie lub samochód, zawsze najpierw oznajmiam paniom w placówce, żeby mi pokazały, czym jeżdżą. Zwykle są to jakieś skody, ople albo w ogóle komunikacja miejska, więc parskam i odchodzę. Ostatnio zjeździłem pół Katowic, zanim natknąłem się na poważnego agenta ubezpieczeniowego jeżdżącego mercedesem. Tacy agenci jak pan Andrzej to skarb – którego oczywiście nie doceniamy.

Pan Andrzej cały czas jest w drodze, więc cierpi z powodu wysokich cen paliw. Dojazd do jednego klienta potrafi go kosztować kilkaset złotych – co by oznaczało, że musi ich gonić po całym kraju, jeśli nie Europie. Tymczasem rząd nic nie robi z cenami paliw. No okej, wprowadził tarczę antyinflacyjną, która obniżyła VAT na paliwa z 23 do 8 proc. Tylko że pan Andrzej jest VAT-owcem, więc i tak cały VAT już wcześniej odliczał. Dlaczego rząd nie obniżył tych podatków, z których pan Andrzej nie jest już de facto zwolniony? To kolejny dowód, że państwo, dbając o portfele większości, zapomniało o zamożnej i wykluczonej mniejszości, która nie może korzystać ze wsparcia socjalnego.

Pan Andrzej jest bliski podjęcia dramatycznych decyzji. Otóż całkiem możliwe, że ograniczy czas pracy i zacznie spędzać więcej czasu z rodziną. „Ja przez ostatni kwartał pracowałem po 12−14 godzin dziennie. Nie miałem czasu na urlop ani przypilnowanie córki w lekcjach. I po co mi to było?” − pyta desperacko pan Andrzej. Z powodu Polskiego Ładu pan Andrzej, zamiast uganiać się za klientami samochodem po całej strefie Schengen, będzie musiał siedzieć w domu z córką, jak jakiś osioł. Z tym właściwie już obcym dzieckiem, którego imienia pewnie zdążył zapomnieć. Dlaczego mu to zrobiliście, PiS-owcy?

Możemy zapierdalać 16 godzin dziennie, ale do wygrania jest co najwyżej nagroda pocieszenia

Ucieczka przed drożyzną do Berlina

Innym bohaterem reportażu red. Rogaskiej jest pan Michał, 36-letni informatyk. Ten zdemolowany przez życie człowiek myśli z żoną o porzuceniu kraju. Co prawda PiS-owcy podstępnie obniżyli mu stawkę podatku oraz umożliwili płacenie niskiej, ryczałtowej składki zdrowotnej – zapewne po to, żeby nie narzekał (niezwykle obłudne działanie) – jednak Michał ma problemy innego rodzaju.

„Najbardziej bolą rosnące raty kredytów” − relacjonuje. Michał jako 22-latek wziął kredyt hipoteczny we frankach, tymczasem „dziś suma kredytu w przeliczeniu na złote jest dwa razy wyższa niż wartość mieszkania”. Faktycznie stopy procentowe podnoszone przez Glapińskiego akurat rat we frankach nie podwyższają. Tylko że Michał od tamtego czasu zdążył już wziąć jeszcze jedno mieszkanie na kredyt, tym razem większe i za złotówki. I co on ma teraz z nimi zrobić? Został z tymi mieszkaniami jak Himilsbach z angielskim.

Na szczęście to kupione za franki udało mu się wynająć, jednak nadal „z zazdrością spogląda w kierunku Berlina”, jak pisze o nim czule „Newsweek”. Rozumiecie? Michał jest tak przybity kosztami mieszkaniowymi w Polsce, że zamierza wyjechać do miasta, w którym ceny mieszkań liczone w euro są prawie trzy razy wyższe niż w Warszawie. Według „Property Index” Deloitte’a mieszkania w Berlinie są nawet droższe niż w Wiedniu i Amsterdamie. Pod względem cen mieszkań akurat Berlin to jedno z najdroższych miast w Europie, co gorsza, może być problem z samym zakupem, gdyż tamtejszy zasób mieszkaniowy w dużej mierze przejęły fundusze inwestycyjne. Mimo to pan Michał woli niemiecką drożyznę niż polską, bo ta polska jest zbyt przytłaczająca. W tej polskiej nie ma nadziei dla tak kreatywnych postaci jak pan Michał.

Antyspołeczne skutki składki zdrowotnej

Mało wam tych ludzkich nieszczęść? Poznajcie panią Katarzynę, która również planuje wyjazd z Polski. Na Polskim Ładzie straciła kilkanaście tysięcy złotych rocznie. „Odpowiada za duże projekty w korporacji, nie zarabia źle. Ale musi zaciskać pasa, żeby stać ją było na żłobek” − pisze „Newsweek” prosto z frontu ludzkich zmagań z trudną, polską rzeczywistością.

Katarzyna myśli o wyjeździe do Niemiec, Holandii lub Hiszpanii. Jeszcze nie wie, co tam będzie robić, ale wierzy, że sobie poradzi, bo zna angielski i niemiecki. Co prawda niemiecki zna też całkiem sporo Niemców, więc akurat za Odrą nie da to specjalnej przewagi na rynku pracy, ale może w tej Holandii się uda? Pozostaje trzymać kciuki, tym bardziej że w Holandii są znacznie wyższe podatki niż w Polsce, a górna stawka PIT wynosi 52 proc. Podobnie zresztą jest w Hiszpanii (47 proc. PIT) oraz Niemczech (45 proc.). Wszystko jednak lepsze niż to polskie zdzierstwo, w którym państwo gnębi ludzi naprawdę pracowitych i kreatywnych.

Czego Polski Ład uczy nas o klasie średniej?

Na koniec przedstawię jeszcze pana Aleksandra. Jest fotografem, jednak ma aktywistyczne zacięcie. Można powiedzieć, że to społecznik z krwi i kości. Wraz z koleżanką postanowili robić „niedrogie” warsztaty psychologiczne. „Nie nastawiali się na duże zyski” − podkreśla , na wypadek gdyby jakiś mentalny bolszewik próbował doszukiwać się tutaj egoistycznych motywacji. Niestety z powodu Polskiego Ładu musieli zawiesić projekt.

Co ma Polski Ład do inicjatyw społecznych? Już tłumaczę – warsztaty formalnie miała organizować firma koleżanki pana Aleksandra, jednak zyski z nich podwyższałyby jej dochód, więc musiałaby płacić więcej na NFZ. W ten sposób nieco wyższa składka zdrowotna skutecznie stłamsiła aktywistyczne zapędy Aleksandra. Tak się właśnie niszczy społeczeństwo obywatelskie nad Wisłą.

Czas wreszcie zająć się na poważnie problemami górnych 10 proc. Polaków, gdyż prawdopodobnie to najbardziej uciskana i dyskryminowana grupa społeczna w Polsce. Co gorsza, zupełnie zapomniana przez państwo i media głównego nurtu. O ich problemach się milczy, ich problemy się zwykle lekceważy. Znoszą swoją udrękę w ciszy i samotności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij