Książka „Siedem polskich grzechów głównych” po ukazaniu się w 1962 r. zyskała status manifestu. To polemika z „szydercami”, „nihilistami”, „pacyfistami” – tymi wszystkimi, którzy wyrażali wątpliwości co do różnych elementów tradycji powstańczej i walki zbrojnej o niepodległość w epoce rozbiorowej i XX wieku.
Społeczność kombatancka, jeden z filarów obozu Moczara, w wymiarze symboli i tradycji opierała się przede wszystkim na doświadczeniu i pamięci II wojny światowej. Ten konflikt zbrojny był najbliższy i najważniejszy dla weteranów, ich rodzin, ale także większości polskiego społeczeństwa. Wykuwając swoje oblicze ideowe, „partyzanci” sięgali jednak także do innych, bardziej odległych wątków z narodowej przeszłości. Również one miały przydatny potencjał symboliczny. Odpowiednio wykorzystane, pozyskiwały zwolenników i pomagały budować szersze zaplecze społeczne dla ruchu politycznego skupionego wokół ministra spraw wewnętrznych i prezesa ZBoWiD-u. Z tego punktu widzenia największe znaczenie miały dwie burzliwe, wielomiesięczne publiczne dyskusje, które silnie naznaczyły klimat ideowy lat sześćdziesiątych.
Siedem polskich grzechów głównych
W październiku 1962 roku ukazało się Siedem polskich grzechów głównych Zbigniewa Załuskiego. Książka od razu odniosła wielki sukces czytelniczy (dziesięciotysięczny nakład pierwszego wydania rozszedł się w ciągu dwóch tygodni), wywołała zażarte polemiki prasowe na temat historii i tradycji, a także wywarła istotny wpływ na życie polityczne lat sześćdziesiątych. W tym ostatnim wymiarze wpisywała się w wewnętrzne podziały w PZPR, zmusiła do działania nawet kierownictwo partii, z Władysławem Gomułką włącznie, ale także skłaniała do ideowych przewartościowań ludzi odległych od komunizmu. Zasłużyła na miejsce w gronie najbardziej opiniotwórczych książek wydanych w Polsce Ludowej, a spośród tych, które odnosiły się do historii, była chyba najważniejsza. „Partyzantom” dała okazję do zabrania głosu i zaprezentowania społeczeństwu własnej wersji patriotyzmu i tradycji narodowej, a także zdefiniowania obrazu wroga.
„Po-żydki” z Marca ’68. Mieszkania, książki, wspomnienia – co zabrali wyjeżdżającym Żydom?
czytaj także
Autor był pułkownikiem wojska, wieloletnim pracownikiem jego pionu polityczno-propagandowego, redaktorem pisma „Wojsko Ludowe”. Jego biografia, typowa dla części młodego pokolenia, od początku włączającej się w budowanie nowego ustroju, do pewnego stopnia przypominała losy Wojciecha Jaruzelskiego. W 1940 roku Załuskiego z rodziną Sowieci wywieźli z Wołynia do Kazachstanu. W 1944 roku, w wieku niespełna osiemnastu lat, wstąpił ochotniczo do utworzonej w ZSRR armii Berlinga. W szeregach 3. dywizji piechoty walczył między innymi na przyczółku czerniakowskim w czasie nieudanej próby pomocy dla powstańców warszawskich, na Wale Pomorskim, nad Odrą i Łabą. Za odwagę został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie walczył z podziemiem niepodległościowym, a od końca lata czterdziestych pracował w Głównym Zarządzie Politycznym Wojska Polskiego.
Z czasem wyrobił sobie pozycję najbardziej znanego publicysty historycznego w szeregach wojska. W 1961 roku wydał swoją pierwszą książkę – Przepustka do historii. Była przede wszystkim apologią czynu zbrojnego i politycznego wojska polskiego utworzonego w ZSRR, ale zawarł w niej także pełną pasji obronę żołnierzy i dowódców września 1939 roku. Chciał w ten sposób dać odpór krytykom, którzy podważali zasadność tej walki, a podkreślali głównie rozmiary poniesionej wówczas klęski. Książka wzbudziła spore zainteresowanie, chociaż nieporównywalne z tym, co wydarzy się już rok później.
Osią Siedmiu polskich grzechów głównych jest polemika z „szydercami”, „nihilistami”, „pacyfistami” – tymi wszystkimi, którzy wyrażali wątpliwości co do różnych elementów tradycji powstańczej i walki zbrojnej o niepodległość w epoce rozbiorowej i XX wieku, oburzali się na nadmierną liczbę ofiar, kwestionowali polityczną mądrość inicjatorów zrywów powstańczych albo po prostu uważali, że współcześni Polacy potrzebują w pierwszej kolejności innych wzorów do naśladowania niż te płynące z historii walk niepodległościowych.
czytaj także
Ideowych adwersarzy znalazł Załuski wśród reżyserów „szkoły polskiej” (jego szczególny zapał polemiczny wywołały filmy Zezowate szczęście Andrzeja Munka, z „antyheroizmem” głównego bohatera, i Lotna) i dramaturgów wystawiających „prześmiewcze” sztuki – rzekomo godzili nimi w polski patriotyzm (jako emblematyczny przykład autor podał inscenizację w studenckim klubie Stodoła dramatu Alfreda Jarry’ego Król Ubu, czyli Polacy; utwór ten, jeszcze z końca XIX wieku, jest uznawany za prekursorski dla dwudziestowiecznego teatru absurdu).
Swoje pióro wojskowy publicysta skierował też przeciwko „szyderstwom” z polskości w Transatlantyku Witolda Gombrowicza, a także zastępowi współczesnych publicystów, którzy krytycznie odczytywali elementy spuścizny historycznej; pod tym względem narazili się mu między innymi Krzysztof Teodor Toeplitz i Kazimierz Koźniewski. Przede wszystkim jednak Załuski zaproponował całościową wizję polskiej historii, splecioną z walki o niepodległość w epoce rozbiorowej, wysiłku zbrojnego w czasie II wojny światowej i tradycji komunistycznej. Wpisanie tej ostatniej w polski kanon niepodległościowy i insurekcyjny jest może najbardziej oryginalnym dokonaniem Siedmiu polskich grzechów głównych.
Bohaterstwo wbrew „szydercom”
Załuski zgromadził konkretne argumenty, zarówno wojskowe, jak i polityczne, by wykazać, że walki o niepodległość nie były straceńcze (nie zasługują na miano tytułowych „grzechów głównych”), z góry skazane na niepowodzenie wobec przewagi wroga. Kosynierzy insurekcji kościuszkowskiej i w powstaniu styczniowym nie byli anachroniczną zbieraniną, ale groźną i skuteczną formacją, siali postrach w szeregach przeciwnika. „Do walki wręcz nie było lepszej broni […] żołnierze uzbrojeni w karabiny czuli się niezbyt pewnie w walce z kosynierami” – przekonywał autor.
Nostalgia umiera ostatnia. Jak nacjonalizm karmi się mitem o świetlanej przeszłości
czytaj także
Dowodził także, że po otrzymaniu dostaw broni z zagranicy powstańcy styczniowi przez długi czas dysponowali lepszymi karabinami niż żołnierze carscy stacjonujący w Królestwie Polskim. Szarżę pod Somosierrą uznał za racjonalny i udany manewr wojskowy, dzięki któremu Napoleon, za cenę stosunkowo niewielkich strat, odniósł strategiczne zwycięstwo, a szwoleżerowie zyskali jego przychylność dla sprawy polskiej. Śmierć księcia Józefa Poniatowskiego w nurcie Elstery nie była straceńczym gestem, ale rezultatem w pełni racjonalnej i korzystnej dla Polski strategii, by aż do bitwy pod Lipskiem stać u boku cesarza Francuzów. W kampanii wrześniowej polska kawaleria nigdy nie szarżowała na czołgi (Wajda w Lotnej skłamał), a w szarży pod Krojantami chodziło o przedarcie się z zaskoczenia przez niemieckie tabory, co wywołało panikę w szeregach wroga.
Notabene, broniąc polskiej kawalerii z września 1939 roku, Załuski dawał odpór niemieckiej propagandzie z czasów wojny, a także tej rodzimej z epoki stalinowskiej. Nazistowscy i stalinowscy propagandyści przedstawiali rzekome szarże kawalerii jako dowód zacofania i anachroniczności polskiej armii i państwa. Obrona kawalerzystów mogła Załuskiemu tylko zaskarbić przychylność czytelników, zwłaszcza tych pamiętających wcześniejsze ataki.
W tradycję polskiego bohaterstwa, wbrew „szydercom” przeważnie opartą na racjonalnych wyborach, wpisywały się zdaniem Załuskiego działania polskich komunistów w czasie II wojny światowej. Nikt przed nim nie zdołał przedstawić ich w tak błyskotliwej pisarsko formie, jako kontynuacji najpiękniejszych kart polskich walk o niepodległość. Ponadto – w przeciwieństwie do tych dziewiętnastowiecznych – uwieńczyli je pełnym powodzeniem, czyli odzyskaniem własnego państwa w bezpiecznych granicach, chronionego sojuszem ze światowym mocarstwem.
Wprost z tradycji romantycznej wywodzili się pierwsi partyzanci GL z oddziału „Małego Franka”: „Ta czternastka wyjeżdżała w maju 1942 roku pociągiem z Warszawy pod Piotrków, zabierając ze sobą niemal cały »centralny arsenał« Gwardii Ludowej: jeden ucięty karabin – »obrzynek«, sześć pistoletów i dwanaście własnej roboty granatów ręcznych – filipinek […] porwać się z jednym karabinkiem na 300 okupacyjnych batalionów, rzucić w sterroryzowane, wykrwawione, przytłoczone potęgą niemiecką masy hasło walki zbrojnej było wówczas odwagą szaleńczą. Było przejawem ducha na pewno nie mniej romantycznego i ofiarnego niż ten, który ożywiał kosynierów Kościuszki i powstańców 1863 roku”.
Chrzest bojowy kościuszkowców pod Lenino porównał Załuski do szarży w wąwozie Somosierry: „z płytkich i mokrych okopów zerwały się gęste tyraliery polskiej piechoty i ruszyły w dół ku rzece. […] Przesłaniające horyzont wzgórza za rzeką wznosiły się łagodnie, a biegnący między nimi wąwóz nie miał szumnej nazwy. Wiejskimi opłotkami, skrajem chłopskich ogródków prowadził gdzieś ku wsi Puniszcze, na zachód, ku falom Dniepru – ku Polsce. Nie ku Madrytowi”.
Getto ławkowe: „Szanowny Panie Kolego, przesyłam do wglądu, tak sprawę rozwiązaliśmy w Warszawie”
czytaj także
Załuski apologię tradycji walk o niepodległość uważał za konieczną, by polski patriotyzm pozostawał żywy, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Po drugiej stronie barykady „szydercy” kwestionowali potrzebę i sens ofiary dla ojczyzny, drwili z pozornie nieracjonalnych zachowań prowadzących do niepotrzebnego rozlewu krwi, uważali, że w czasach pokoju potrzebne są inne wzory, bardziej „cywilne” i „pacyfistyczne”. „Opluwanie Sarmaty zapewnia oklaski widzów i pochwały krytyki. Ileż to atramentu wypisano o bałwochwalstwie narodu, gestach szaleńczych i już to komicznych bądź żenujących” – ubolewał autor Siedmiu polskich grzechów głównych.
Grzmiał na polskie kino wyszydzające postawy heroiczne – było szczególnie szkodliwe, bo oddziaływało na miliony widzów: „Bohater za swe zbędne bohaterstwo ukarany śmiercią w cuchnących kanałach, jak pies zastrzelony na śmietniku, bohater, więcej – bohaterskie bydło, stadem cwałujące na czołgi, ten (czy też: tak odczytany) bohater znalazł ostateczne ucieleśnienie w swej antytezie, w Piszczyku z Zezowatego szczęścia”. Uważny czytelnik dostrzeże, że autor wziął w obronę nie tylko bohaterstwo powstańców warszawskich i żołnierzy Września, ale także, w zawoalowany sposób, żołnierzy powojennego podziemia – to właśnie jeden z nich, Maciek Chełmicki z Popiołu i diamentu, umiera na śmietniku po zastrzeleniu komunisty. Trudno oczywiście doszukiwać się u Załuskiego akceptacji celów, dla których walczyli, wyraził raczej szacunek wobec poświęcenia dla ojczyzny, nawet jeżeli błędnie rozumianego.
Swoich ideowych przeciwników Załuski nazywa apostołami reedukacji antybohaterskiej; obawia się, że ich działania zagrożą wręcz egzystencji narodu: „Absurdem mianowicie jest samo istnienie »problemu polskiego«, samo istnienie nas wraz z naszą przeszłością i przyszłością, ambicjami i aspiracjami. Z dala, zza oceanu, kłania się szydercom ich intelektualny papież, Witold Gombrowicz. Gdyby nie było samych pojęć: Polska, polskość, gdyby nie było całego tego zjawiska, nie bylibyśmy Polakami z urodzenia i tradycji historycznej i kulturalnej, nie mielibyśmy kłopotów. […] Trzeba tylko zdać sobie z tego dokładnie sprawę – i wyzbyć się świadomie tego, co przeszkadza nam żyć: poczucia przynależności do narodu i poczucia obowiązku wobec niego. Trzeba »wyzwolić się z polskości«”.
czytaj także
Trafnie zauważył Krzysztof Tyszka, że wywody Załuskiego były pozbawione wymiaru klasowego, a nawiązania do marksizmu miały charakter powierzchowny, czysto deklaratywny. Załuski zaoferował ideologię solidaryzmu narodowego, służby dla ojczyzny niezależnie od barw politycznych i światopoglądu.
Wołanie o ideologię
„Książka ta jest sui generis wołaniem o ideologię. Jest niezależnie od trafności swoich ocen – pierwszą od paru lat publicystyczną próbą zarysowania schematu, w którym argument historyczny zbiegałby się jakoś z postulatem, a ów postulat z sentymentem czy emocją społeczną, i z którego w sumie dałoby się ulepić coś nadającego się w praktycznym działaniu na co dzień” – napisał o Siedmiu polskich grzechach głównych Krzysztof Teodor Toeplitz. Trafnie wyczuł, że w sporze wokół książki chodzi o coś znacznie więcej niż tylko o tradycję walk niepodległościowych.=
To wołanie podjęła kształtująca swoje ideowe oblicze grupa. W tamtym okresie rozpoczęła walkę o wpływy i – może w dłuższej perspektywie – władzę.
„W pewnym momencie dzieło Załuskiego odeszło na dalszy plan, a w dyskusji zaczęły się ujawniać pewne postawy, życzenia i dążenia polityczne. Główną rolę zaczęli odgrywać panowie wyrażający »interesy narodowe partyzantów«. W tym froncie znalazł się również PAX i kilku harcerzy-generałów, ze Spychalskim na czele” – podsumował w swoim dzienniku Rakowski. Uchwycił mgławicowość kształtującej się grupy – jej protagonistów na początku z trudem identyfikowali nawet ludzie bliscy elicie partyjnej.
Książka Siedem polskich grzechów głównych zyskała status swego rodzaju manifestu. Pozwoliła „partyzantom” wyjść poza podejmowaną przez nich do tej pory tematykę walk GL/AL. Te formacje, ważne z punktu widzenia biografii ludzi skupiających się wokół Mieczysława Moczara i istotne jako element więzi środowiskowej, nie dawały szansy na przyciągnięcie uwagi szerszej publiczności, zwłaszcza tej, która nie utożsamiała się z horyzontami ideowymi i tradycją PPR/PZPR. Dyskusja wokół książki Załuskiego odbywała się w początkowym okresie zabiegania przez „partyzantów” o rozpoznawalność i szersze wsparcie społeczne. Rozpoczęła się mniej więcej dwa lata przed objęciem przez Moczara prezesury ZBoWiD-u. Organizację tę wykorzystał do budowania masowego ruchu i zwrotu w stronę niekomunistycznych środowisk kombatanckich.
czytaj także
Dzięki błyskotliwemu stylowi oraz sięgnięciu do mitów narodowych i bohaterów nieoczywistych z punktu widzenia komunistów: Somosierry, księcia Józefa Poniatowskiego, dziewiętnastowiecznych powstańców, Siedem polskich grzechów głównych o wiele długości zdystansowało wcześniejsze publikacje, w których „partyzanci” mieli nadzieję znaleźć ideową legitymację. Książka powszechnie uważana za swego rodzaju „deklarację założycielską” tej grupy, czyli Ludzie, fakty, refleksje, była utrzymana w monotonnym, urzędowym stylu. Raczej nie rozpalała niczyjej wyobraźni. Znacznie ciekawsze i bardziej przystępne Barwy walki również nie wykraczały (przynajmniej na poziomie książki, a nie późniejszej ekranizacji) poza stosunkowo hermetyczną tematykę walk AL, choć autor starał się eksponować współpracę z żołnierzami partyzantki niekomunistycznej. Dopiero Siedem polskich grzechów głównych zaoferowało rozmach i żarliwość, potrzebne, by przyciągnąć nowych zwolenników.
„»Partyzanci« wybrali model Polaka-bojownika, Krzyż Walecznych i charyzmę „bohaterskiego wodza”, generała GL, Mieczysława Moczara. Książka Załuskiego przyszła niczym nowa Ewangelia Świętego Jana dla dziewiętnastowiecznych millenerów. Stała się Biblią orientacji roszczącej prawa do bohaterskiej przeszłości wojennej” – oceniła już po wyjeździe na Zachód Alicja Lisiecka, znana dziennikarka i krytyczka literacka. W latach sześćdziesiątych była osobiście związana z autorem Siedmiu polskich grzechów głównych.
Obrońcy narodowych świętości
Znamienne, że Załuskiego trudno uznać za człowieka Moczara. Był raczej postacią odrębną. Budował własną pozycję, choć z pewnością wchodził także w polityczne sojusze w ramach obozu rządzącego. Przypadek wojskowego publicysty ilustruje istnienie różnych kręgów wokół „partyzantów”. Obracali się w nich także ludzie bez organizacyjnych i osobistych powiązań z Moczarem i jego najbliższymi akolitami, ale poprzez swoje wypowiedzi i publikacje współtworzyli dyskurs „partyzancki”.
Liczył, że unowocześni socjalizm, a wprowadził do Polski kapitalizm
czytaj także
Załuski w latach sześćdziesiątych płynął niewątpliwie na fali wznoszącej, ale nie zmieniło się to i w następnej dekadzie, po upadku Moczara i zaniku grupy „partyzantów”. Opublikował kolejne książki na tematy historyczne, skoncentrowane na czynie zbrojnym „ludowego” wojska w czasie II wojny światowej: Finał 1945 (1963), Czterdziesty czwarty (1968) i Ziarno na okopie (1970). Siedem polskich grzechów głównych szybko doczekało się następnych wydań (w latach 1963 i 1965, a potem 1973, 1980 i 1985). Od 1969 roku aż do przedwczesnej śmierci w 1978 roku Załuski był posłem na Sejm, w 1975 roku wybrano go na zastępcę członka KC PZPR. Na stanowisku I sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej przy Oddziale Warszawskim Związku Literatów Polskich energicznie zwalczał twórców krytycznie nastawionych do władz.
Załuski był przede wszystkim piewcą armii Berlinga. Walczył w jej szeregach, co oddalało go nieco od „partyzanckiej” formacji Moczara, niemniej jednak został członkiem Rady Naczelnej ZBoWiD-u. Film Agnieszka 46 interpretował jako kolejną odsłonę „antymilitaryzmu” i „pacyfizmu” polskiej inteligencji i zarazem kontynuację wcześniejszych podziałów wykrystalizowanych w czasie dyskusji wokół Siedmiu polskich grzechów głównych. Wziął też udział w atakach na film Popioły Andrzeja Wajdy. Niezależnie od tego, jak blisko lub daleko było Załuskiemu do „partyzantów”, stworzył pewną siatkę pojęciową i język, których po ukazaniu się jego najsłynniejszej książki używano do uderzania we wszelkiej maści „szyderców” i mobilizowania zwolenników obrony rzekomo szarganych narodowych świętości.
Na początku 1964 roku obiektem tych ataków padła sztuka Sławomira Mrożka Śmierć porucznika, wystawiona w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Przedstawiała w satyrycznym ujęciu porucznika Ordona, bohatera obrony Warszawy w 1831 roku, uwiecznionego w wierszu Adama Mickiewicza Reduta Ordona. Wcześniej to właśnie Załuski bronił tej postaci historycznej w Siedmiu polskich grzechach głównych. Ataki na Mrożka publikowała przede wszystkim „Stolica” pod wodzą Leszka Wysznackiego, jednego z protagonistów dyskusji wokół książki Załuskiego. Teofil Syga widział w spektaklu drwiny z polskiej historii i narodowego wieszcza, oburzała go humorystyczna trawestacja scen z trzeciej części Dziadów. Wytknął inscenizacji „prostactwo” i skomentował, że „podobny utwór wystawiony za granicami naszego kraju spotkałby się z protestem naszej placówki dyplomatycznej”.
7 najprawdziwszych prawd, jakie znajdziecie w materiałach Polskiej Kroniki Filmowej
czytaj także
Publikowano też listy czytelników. Rolnik spod Sochaczewa dał upust gniewowi: „Jestem tak oburzony, iż trudno mi pisać. Więc jak to? Dopuszczono do publicznego znieważania tego co było, jest i powinno na zawsze pozostać nietykalne, nieskalane, święte! Zbezczeszczono i wykpiono nie tylko imię największego naszego poety, lecz również i pamięć naszych bohaterów narodowych. Jak można było do tego dopuścić i jakie to przyniesie skutki?”.
Gazeta zapewniła, że „podobne wyrazy podziękowania i pełnej solidarności z naszym stanowiskiem nadchodzą do redakcji z całego kraju – listownie, telefonicznie i osobiście”. Doszło nawet do demonstracji w Teatrze Dramatycznym – w czasie przedstawienia grupa widzów zakłóciła je gwizdami. W środowisku dziennikarskim Warszawy oskarżano o zorganizowanie wystąpienia redakcję „Stolicy”, a nawet wprost wskazywano dziennikarza tego pisma – Leszka Moczulskiego. Tego wieczoru był jednym z widzów. Moczulski konsekwentnie zaprzeczał, choć w latach dziewięćdziesiątych przyznał, że przed tym wydarzeniem rozmawiał w redakcji z organizatorem protestu, ujawnił też jego personalia: był to „Marian Barański, ówczesny przywódca grupy narodowej młodzieży”.
*
Fragment pochodzi z książki Narodowy komunizm po polsku. „Partyzanci” Moczara, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Pominięto przypisy.
**
Paweł Machcewicz – historyk dziejów najnowszych, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN, w latach 2008-2017 twórca i pierwszy dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku; autor wielu książek na temat historii XX wieku.