Obrońcy wiary: katoendecja po 2015 roku

Pośmiertne zwycięstwo Romana Dmowskiego z perspektywy Grossa polega na tym, że PiS wygrał w wyborach w 2015 r., ponieważ Polacy są w większości endekami, żywiącymi archetypiczne uczucie obrzydzenia i pogardy wobec Innego.
Paweł Dobrosielski
Fot. EpiskopatNews/flickr.com
Fot. EpiskopatNews/flickr.com

Katoendecja nie postrzega ludzi jako obdarzonych wolną wolą, lecz jako uległych wykonawców obiektywnych racji. W życiu społecznym nie ma miejsca na żadną spontaniczność czy krytyczność, a przekonanie o absolutnej słuszności swoich wartości prowadzi do konstatacji, że jeśli rzeczywistość nie dostosowuje się do tej wizji, to dzieje się tak z powodu złej woli lub prowokacji.

Jedną z kluczowych kategorii analitycznych w Strachu Jana Tomasza Grossa jest wymyślone i opracowane przez autora pojęcie katoendecji. Stanowiło ono nie tylko erystyczną odpowiedź na stereotyp żydokomuny, lecz także oryginalne ujęcie pewnej formacji intelektualno-politycznej, która ukształtowała polską wrażliwość społeczną w pierwszej połowie XX w. i wpływa na nią do dzisiaj. Gross uważa, że działanie tej ideologii doprowadziło do katastrofalnych skutków społecznych oraz podważyło ostrość sądów moralnych wielu prostych ludzi.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

W najszerszym rozumieniu światopogląd endecki obejmuje – w sensie historycznym i strukturalnym – przede wszystkim nacjonalizm (w którym naród jest rozumiany jako wspólnota etniczna) oraz rozbudzanie i umacnianie świadomości narodowej. W ramach tej ideologii mieszczą się również przekonanie, że konieczna jest darwinistyczna walka między narodami o przetrwanie, uznawanie katolicyzmu za istotę polskości i antysemityzm. Z kolei katolicyzm oznacza z tej perspektywy nie tylko wiarę czy religię praktykowaną indywidualnie, ale przede wszystkim instytucję Kościoła katolickiego, jego przedstawicieli i ich wpływ na dzieje narodu. Katoendecja to zatem ścisły sojusz tronu z ołtarzem, zespolony dążeniem do wprowadzenia i utrzymania tej ideologii.

Wedle Grossa katoendek to „szczególny przypadek katolika i endeka zarazem – rozpolitykowany po endecku ksiądz i sekundujący mu rozmodlony endek”. Katoendecja nie postrzega ludzi jako obdarzonych wolną wolą, lecz jako uległych wykonawców obiektywnych racji. W życiu społecznym nie ma zatem miejsca na żadną spontaniczność czy krytyczność, a przekonanie o absolutnej słuszności swoich wartości prowadzi do konstatacji, że jeśli rzeczywistość nie dostosowuje się do tej wizji, to dzieje się tak z powodu złej woli lub prowokacji.

Rozpoznania Grossa nie pozostały w warstwie historycznej – autor kontynuował ten nurt refleksji w 2019 r. w eseju PiS i antysemityzm, czyli pośmiertne zwycięstwo Dmowskiego, przekonując, że Prawo i Sprawiedliwość odwołuje się do kategorii politycznych Narodowej Demokracji, stanowi więc tym samym jej współczesną emanację. Pośmiertne zwycięstwo Romana Dmowskiego miałoby z tej perspektywy polegać na tym, że PiS wygrał w wyborach w 2015 r., ponieważ Polacy są w większości endekami, żywiącymi archetypiczne uczucie obrzydzenia i pogardy wobec Innego.

W polskim dyskursie pamięci zbiorowej w analizowanym obszarze Jan Tomasz Gross funkcjonuje jako postać centralna, figura ogniskująca najróżniejsze stanowiska, poglądy i postawy od publikacji Sąsiadów w 2000 r. W ostatnich latach nazwisko tego autora powracało wielokrotnie, najczęściej wyłącznie jako retoryczne odwołanie do osoby, o której dokonaniach wszyscy wiedzą i o których wszyscy mają jedynie słuszną opinię. Z perspektywy przeciwników Gross stanowi forpocztę „skoordynowanego ataku na Polskę”, mającego osłabić jej międzynarodową pozycję, co wprost zagraża bezpieczeństwu państwa – powinna się nim zatem zająć ABW.

Žižek: Czy antykapitalizm jest antysemicki?

Co więcej, dźwiga on na sobie odpowiedzialność za cały naród, jego samopostrzeganie i wizerunek w świecie, doprowadził bowiem do sytuacji, gdy nie tylko światowa opinia publiczna ma o narodzie polskim negatywną opinię, ale nawet sami Polacy zaczynają się z nią utożsamiać. Tymczasem, jak dramatycznie zauważa w tym kontekście publicysta wpolityce.pl Piotr Cywiński, „naród, który nie szanuje sam siebie, nie zasługuje na miano narodu”.

W ten sposób w katoendeckiej wyobraźni Gross staje się wszechpotężnym demiurgiem, zdolnym kilkoma ruchami pióra wstrząsnąć podstawami narodowego bytu. Przywołując pojęcie ukute przez Michela Foucaulta, Gross jest zatem fundatorem dyskursywności – nie tylko autorem własnych dzieł, nie tylko nawet węzłową figurą dyskursu. Poprzez niego dochodzi bowiem do głosu coś znacznie istotniejszego, mianowicie sama możliwość i reguły konstruowania kolejnych wypowiedzi.

Gross odpowiada zatem na wezwanie Franka Ankersmita, aby „zamiast badać przeszłość, zacząć o niej myśleć” – i skłonić do tego innych. Joanna Tokarska-Bakir zauważa w tym kontekście, że Jan Tomasz Gross całkowicie bojkotuje standardy szczerości przyjęte w polskiej literaturze historycznej oraz zupełnie ignoruje narodowe superego. Autor Sąsiadów – jako fundator dyskursywności – przełamuje niemożności, zamiast jałowo jedynie zdawać z nich sprawę. Zgodnie z postulatem Haydena White’a przywraca wartość badaniu przeszłości nie jako celowi samemu w sobie, ale jako drodze do znalezienia perspektywy dla teraźniejszości.

Temu zadaniu poświęcony był również najgłośniejszy tekst Grossa ostatnich lat – opublikowany we wrześniu 2015 r., między wyborami prezydenckimi a parlamentarnymi – esej Wschodnioeuropejski kryzys wstydu, w którym próbował wyjaśnić negatywne nastawienie Polaków (i innych mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej) względem uchodźców ich nieprzepracowanym współudziałem w Zagładzie. Po tym tekście, napisanym oryginalnie dla Project Syndicate i przedrukowanym następnie w niemieckim dzienniku „Die Welt”, „Rzeczpospolita pokazała swój gniew”, jak ujął to Piotr Forecki. Oskarżano autora o nieuprawnioną i niestosowną analogię, ahistoryczność, pomieszanie dwóch nieporównywalnych ze sobą kontekstów i kwestii, brak wyczucia i nadużycie interpretacyjne.

Słowa potwierdzające główną tezę eseju Grossa wybrzmiały między innymi dwa lata później, podczas przemówienia ówczesnej premiery Beaty Szydło w Auschwitz na obchodach 77. rocznicy pierwszej deportacji polskich więźniów do obozu. Szydło powiedziała wówczas, że „Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli”, co zostało powszechnie odebrane jako część narracji antyuchodźczej polskiego rządu. Jak zauważył w tym kontekście Piotr Paziński, możliwe są dwie równie kompromitujące interpretacje tej wypowiedzi – mianowicie, iż uchodźcy „stanowią tak duże zagrożenie dla obywateli, że należy budować dla nich obozy koncentracyjne, czy może przeciwnie: to oni, kiedy już przyjadą, takie obozy wybudują dla nas”.

Backlash: jak negacjonizm Holokaustu trafił do głównego nurtu

Mamy tu do czynienia z przedziwną i piętrową dialektyką – oto Jan Tomasz Gross powołuje (jako pojęcie interpretacyjne, weberowski typ idealny) pewną formację polityczno-intelektualną, którą mają spajać między innymi antysemityzm i nacjonalizm. Zostaje następnie obwołany przez tę formację centralną figurą polskiego dyskursu wokół tematów „żydowskich”, która to formacja w ten sposób ujawnia swoje istnienie (na zasadzie „uderz w stół, a nożyce się odezwą”), co dowodzi, że Gross miał rację, używając tego pojęcia w sposób analityczny, a nie tylko jako efektowną figurę retoryczną i erystyczną. Zatem formacja ta funkcjonuje, a autor Strachu – jako jej demaskator – staje się jej głównym wrogiem. Wcześniej, przed zdemaskowaniem, musiała działać w ukryciu, podstępnie, sącząc pewną ideologię, i została dopiero wydobyta na światło dzienne poprzez wnikliwą pracę interpretacyjną.

Taka narracja przypomina strukturalnie antysemickie opowieści o żydowskim spisku, który przecież występował jedynie w rojeniach antysemitów. Katoendecka działalność ujawnia się zatem niejako sama, odsłaniając swoją strukturę rodem z antysemickich klisz. Wygląda więc na to, że katoendecki antysemityzm to projektowanie na zewnątrz zagrożeń, które w rzeczywistości czają się wewnątrz katoendeckiej duszy. Dokładnie w ten sposób interpretował ideologię faszystowską Klaus Theweleit.

Powietrze, którym oddychamy

Katoendek to zatem na przykład rozpolitykowany po endecku ksiądz; w ostatnich latach mogliśmy śledzić taką postawę katolickiego kleru wielokrotnie. Na przykład w 2016 r. ks. Stanisław Małkowski udzielił portalowi Fronda.pl wywiadu, w którym stwierdził, że „przynależności do KOD-u [Komitetu Obrony Demokracji] nie da się pogodzić z praktyką wiary katolickiej, z przyjmowaniem Komunii Świętej”. Wygłoszona ex cathedra ekskomunika nie nabrała co prawda mocy kanonicznej, jednak jej wymowa miała charakter tyleż sakralny, co świecki – rozpolitykowanemu księdzu wtóruje bowiem rozmodlony redaktor, wskazując, że dla „Polaków i katolików” istotne jest, że „dla partii rządzącej wartości katolickie mają duże znaczenie”. Zdaniem ks. Małkowskiego opozycja uprawia rodzaj „moralnej, duchowej, religijnej schizofrenii”, dążąc do osłabienia państwa polskiego i zbudowania na gruzach Polski „pewnego rodzaju kondominium rosyjsko-niemiecko-izraelskiego”.

Już w tej krótkiej narracji odnajdujemy więc właściwie wszystkie zidentyfikowane przez Grossa elementy ideologii katoendeckiej – antysemityzm (właściwie skąd wziął się tu Izrael?), syndrom oblężonej twierdzy, ewokujący darwinistyczną walkę między narodami o przetrwanie (obrócenie państwa w gruzy, kondominium), problem świadomości narodowej (schizofrenia opozycji, przynależność do organizacji wrogiej narodowi), etniczny nacjonalizm (polskość przeciwstawiona rosyjskości, niemieckości i izraelskości) oraz całkowite zespolenie katolicyzmu z polskością.

W 2019 r. biskup tarnowski Andrzej Jeż wygłosił wielkoczwartkową homilię, w której cytował antysemicki falsyfikat z lat trzydziestych XX w., sprokurowany na modłę Protokołów Mędrców Syjonu, roztaczając przed wiernym wizję żydowskiego spisku przeciwko Kościołowi katolickiemu: „ta wypowiedź została wygłoszona podczas jednego z kongresów pewnej nacji, nie mogę powiedzieć jakiej, bo byłbym tutaj zaraz zaszczuty ze wszystkich stron”. Poczuciu rzekomego zagrożenia, przywołanego raczej retorycznie i ironicznie, towarzyszy tu zawiązanie specyficznie polskiego antysemickiego porozumienia ze słuchaczami, opartego na eliptycznym niedomówieniu i dorozumieniu zarazem. Podobnie jak w wypadku słynnego pytania abp. Henryka Hosera skierowanego do ks. Wojciecha Lemańskiego – „czy należy pan do tego narodu?” – mówca puszcza oko do publiki, która w lot chwyta aluzję, antysemityzm to bowiem polski kod kulturowy, „powietrze, którym oddychamy”.

Minipogrom posła Brauna

czytaj także

Minipogrom posła Brauna

Irena Grudzińska-Gross

Biskup Jeż przekonywał, że „ta nacja” jest naturalnym wrogiem Kościoła katolickiego, wzniecając walkę z klerem i rzucając oszczerstwa na ich „prywatne życie”, co stanowiło równie czytelną aluzję do przestępstw pedofilii popełnianych przez księży. Podstępni Żydzi mieliby następnie opanować szkoły, przekonywać do rozwodów i promować swoją prasę, aby zapewnić i umocnić swoje panowanie nad narodami świata.

Jeśli bp Jeż wiedział, iż cytowany przez niego tekst to falsyfikat, to znaczy, że w cyniczny sposób chciał wykorzystać polski antysemityzm. Jeżeli nie wiedział, to znaczy, że naprawdę wierzy w spisek „światowego żydostwa”. „Przywołując parafrazę tej wypowiedzi, zakładałem jej prawdziwość […], absolutnie nie było moją intencją wprowadzanie kogokolwiek w błąd ani też obrażanie narodu żydowskiego” – odpowiadał kaznodzieja na zarzuty. W odpowiedzi na oskarżenia o antysemityzm, bagatelizowanie pedofilii i niedokształcenie bp Jeż wydał oświadczenie, w którym wyraża przykrość, że jego wypowiedź została odczytana w oderwaniu od kontekstu całej homilii i wbrew jego intencjom. Co mogło być intencją i kontekstem cytowania antysemickich rojeń oraz insynuowania na temat „tej nacji”? Otóż wykorzystana parafraza miała się odnosić do „trudnych realiów prowadzenia misji Kościoła w świecie oraz pracy duszpasterskiej kapłanów, zarówno na początku XX wieku, jak i w obecnych czasach” – Kościoła katolickiego zagrożonego nie przez konkretny „naród”, ale przez „świat”; jak widać, świat opanowany jednak przez „tę nację”. Poprosił biskup również o „kwerendę historyczną” w tej sprawie – warto chyba bowiem, jego zdaniem, jeszcze raz przemyśleć i zbadać, czy na pewno Żydzi nie spiskowali, aby zdobyć władzę nad światem i zniszczyć Kościół katolicki.

Na potrzebę podobnej rewizji historii i ustaleń historyków wskazywał również ks. prof. Tadeusz Guz, pracujący na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W 2018 r. podczas wykładu wygłoszonego poza macierzystą uczelnią opowiadał on słuchaczom o rzekomych żydowskich mordach rytualnych: „my wiemy, kochani państwo, że tych faktów, jakimi były mordy rytualne, nie da się z historii wymazać”. Zaprotestowała w tej sprawie Polska Rada Chrześcijan i Żydów, a sprawą zajęła się komisja dyscyplinarna KUL, po czym dwukrotnie umorzyła postępowanie. Zasiadają w niej profesorowie katolickiej uczelni, których zdaniem autor powyższej deklaracji nie uchybił godności zawodu nauczyciela akademickiego, ponieważ wypowiedź wyrażała jedynie jego prywatne poglądy, być może najwyżej „trudne do zaakceptowania dla środowisk żydowskich”. Komisja stwierdziła ponadto, że zaprezentowana przez ks. prof. Guza wiedza została zdobyta „w wyniku analiz naukowych” i sygnalizowała istnienie problemu oraz wpisywała się w nierozstrzygniętą ciągle dyskusję naukową.

Dyskusja naukowa na ten temat została już dawno definitywnie i wyczerpująco rozstrzygnięta – przekonanie o Żydach mordujących chrześcijańskie dzieci, aby dodać ich krew do macy to, według określenia Joanny Tokarskiej-Bakir, legendy o krwi (blood libel). Nie ma ani jednego dowodu poświadczającego, że kiedykolwiek doszło do mordu rytualnego popełnionego przez Żydów, choć ten tragiczny w skutkach przesąd doprowadził niejednokrotnie do skazania na śmierć niewinnych ludzi, uprzednio torturowanych, aby wymusić na nich przyznanie się do rzekomej winy.

Rondo Dmowskiego, czyli skąd przybywa poseł Braun i skąd przybywają polscy faszyści?

Oskarżenie Żydów o mord rytualny działało i, jak widać, wciąż działa na podobnej antropologicznej zasadzie co zarzuty o kanibalizm, formułowane wobec innych niż nasza społeczności – ich funkcją jest oddzielenie swoich od obcych przez przypisanie im cech i zachowań niegodnych człowieczeństwa. Zdehumanizowany wróg staje się w ten sposób łatwiejszy – w sensie moralnym – do zaatakowania, a ugodzenie go jest właściwie usprawiedliwione i pożądane, skoro w tak otwarty sposób sprzeciwił się ludzkiej naturze.

Jednak, jak dowodzi William Arens, nie ma ani jednego dowodu na to, że istniały kiedykolwiek społeczności, w których kanibalizm byłby akceptowalną praktyką kulturową. Istotą legendy o krwi jest samo oskarżenie, które konstytuuje grupę oskarżających. Powrót do najbardziej tradycyjnych i głęboko zakorzenionych stereotypów antysemickich i antyjudaistycznych – żydowskiego spisku oraz legend o krwi – wygłaszanych publicznie przez katolicki kler, wpisuje się w ideologię katoendecką, suflując narrację o zagrożeniach, jakie czyhają na Polaków katolików. Tego typu opinie nie pojawiają się w oficjalnych narracjach Kościoła instytucjonalnego, choć sama instytucja tłumaczy swoich przedstawicieli w kuriozalny sposób (abp Hoser) lub bagatelizujący (ks. prof. Guz), najczęściej jednak ignorując sprawę (bp Jeż, ks. Małkowski) i odsyłając jedynie czasem w lakonicznych komunikatach do oficjalnych stanowisk episkopatu, beznamiętnie potępiających wszelkie przejawy antysemityzmu w „naszej ojczyźnie”.

Inflacja estymacji

W 2016 r. abp Stanisław Gądecki konstatował z zadowoleniem, że „po wojnie nie było jeszcze takiego zjednoczenia państwa i Kościoła”. Jednym z istotniejszych łączników katolicyzmu z nacjonalistyczną formacją endecką w ideologii katoendeckiej w analizowanym tu obszarze dyskursu są narracje o Polakach ratujących Żydów w czasie Zagłady. Jak pisze w tym kontekście Jacek Leociak, „mało jest dyskursów publicznych tak zrytualizowanych i spetryfikowanych, tak zakrzepłych w kanonicznych formułach i niezmiennej retoryce, przybierających formy narodowo-patriotycznej liturgii – jak dyskurs o pomocy Żydom”, nieprzypadkowo wykorzystując język kościelny do opisu gestów wykonywanych przez władze państwowe.

Filarami tego dyskursu w ostatnich latach stały się przede wszystkim trzy instytucje – Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej, Park Pamięci Narodowej „Zachowali się jak trzeba” i Kaplica Pamięci Polaków Ratujących Żydów w Toruniu oraz projekt Instytutu Pileckiego „Zawołani po imieniu”, poświęcony osobom narodowości polskiej zamordowanym za niesienie pomocy Żydom w czasie okupacji niemieckiej, a także ustanowiony w 2018 r. z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.

Już same nazwy tych instytucji, długie i skomplikowane, pisane wielkimi literami, odwołują się do fundamentalnych katoendeckich mitów – polskiej rodziny, polskiej świadomości narodowej. Markowa i Toruń jako dwa bastiony prawicowego dyskursu publicznego zostały już w sposób szczegółowy zanalizowane i opisane, również w kontekście nacjonalizacji katolicyzmu i katolicyzacji nacjonalizmu, powiązania tronu z ołtarzem, a także instrumentalizacji dyskursu wokół Polaków ratujących Żydów w czasie Zagłady. Chciałbym tu zatem syntetycznie wydobyć te wątki, które wyczerpują znamiona opracowanej przez Jana Tomasza Grossa ideologii katoendeckiej.

Profesor Rychard rozkłada ręce – my nie musimy

W 2017 r. w Toruniu odbyła się konferencja zorganizowana przez ks. Tadeusza Rydzyka w ramach kierowanej przez niego fundacji Lux Veritatis, poświęcona postawom Polaków ratujących Żydów w czasie drugiej wojny światowej i współfinansowana przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, uroczyście inaugurująca Kaplicę Pamięci. Honorowy patronat nad tym wydarzeniem objęli premier Beata Szydło, marszałek senatu Stanisław Karczewski oraz prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, a wzięli w niej udział najwyżsi przedstawiciele władz państwowych. W liście wystosowanym z tej okazji prezydent Andrzej Duda dziękował dziennikarzom Radia Maryja i Telewizji Trwam za występowanie w „obronie naszej narodowej pamięci i tożsamości, obronie prawa i sprawiedliwości” (w tym krótkim sformułowaniu mamy zaszyfrowany zarówno tytuł ostatniej książki Jana Pawła II, jak i nazwę partii rządzącej). We wstępie do publikacji pokonferencyjnej ks. Rydzyk dziękował rządowi za okazaną pomoc, podkreślając, że projekt stał się możliwy „dzięki zmianom, które zaszły przed dwoma laty w naszej Ojczyźnie, dzięki «dobrej zmianie». Kościół toruński został w ten sposób uznany za ważną placówkę polityki państwowej raz istotnego partnera rządzących we wspólnym implementowaniu ideologii katoendeckiej, natomiast władze państwowe uzyskały katolicką legitymację dla swojej polityki.

W 2020 r. otwarto w Toruniu Park Pamięci Narodowej „Zachowali się jak trzeba”, będący również przedsięwzięciem wzmiankowanej fundacji i prezesa jej zarządu. W uroczystości ponownie wzięli udział najwyżsi rangą polscy urzędnicy. Budowa parku także została sfinansowana ze środków publicznych, a w wypowiedziach przedstawicieli władz wybrzmiewały tony wdzięczności za odwagę wspierania Polaków i katolików. Wedle Jarosława Kaczyńskiego park ma służyć przeciwstawieniu się temu, co uderza w naszą godność, co chce nas na różne sposoby pogrążyć i zagrozić naszym interesom. Park Pamięci składa się ze stu trzydziestu postumentów, w nocy podświetlonych na biało-czerwono, na których znajdują się nazwiska 16 tys. Polaków, którzy według twórców projektu mieli ratować Żydów w czasie Zagłady. Postumenty ustawiono w kształcie obrysu granic współczesnej Polski.

„My, jako Polacy, możemy czuć się godnie” – mówił w podobnym kontekście prezydent Andrzej Duda w 2016 r. podczas uroczystego otwarcia Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. Powołanie do życia tej instytucji miałoby być, wedle prezydenta, aktem dziejowej sprawiedliwości i upamiętnienia wartości, za które Ulmowie, „jako Polacy”, oddali życie. Alicja Podbielska wskazuje w tym kontekście na konstruowanie kultu Ulmów jako typowej polskiej rodziny (którą absolutnie nie byli), a ich denuncjatora Włodzimierza Lesia jako „atypowego”, innego, obcego – pochodzącego z „rusińskiej miejscowości”, „Ukraińca” wyznania greckokatolickiego, należącego do policji granatowej, rozstrzelanego przez polskie podziemie za swoje zbrodnie.

Po beatyfikacji: jak PiS instrumentalizował rodzinę Ulmów

„Polacy, którzy współpracowali z Niemcami podczas eksterminacji Żydów, byli zdrajcami i to nie ich dziedzictwo obciąża nas jako zbiorowość” – stwierdzał w tym kontekście w 2017 r. Mateusz Szpytma, pierwszy dyrektor muzeum w Markowej i wiceprezes IPN. Postępowanie polskich zbrodniarzy i kolaborantów to zatem wyjątek od reguły ratowania; zbrodnie natomiast były popełniane przez zdegenerowane jednostki, które same przez swoje czyny wykluczyły się z polsko-katolickiej wspólnoty. Ta jedna rodzina ma bowiem symbolizować „polski heroizm”, jak stwierdził Wojciech Kolarski, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. Powołano zatem pierwsze w najnowszej historii muzeum narodowej zgody, jak zauważa z przekąsem Piotr Forecki.

Prawdziwych Polaków katolików, którzy ratowali swoich żydowskich współbraci, katoendecki dyskurs nie potrafi nawet zliczyć. Andrzej Duda w powyższym wystąpieniu mówił o dziesiątkach, setkach takich rodzin, tysiącach ludzi, którzy oddali życie za pomaganie swoim pobratymcom. Jak zauważa Alicja Podbielska, ta rosnąca gradacja ma na celu nie wskazanie precyzyjnej liczby Polaków pomagających Żydów, lecz sprawienie „wrażenia ich niepoliczalnej mnogości”.

Inflacja estymacji prowadzi nas do liczby stu tysięcy ratujących (Jacek Sasin), miliona (Jan Żaryn), aż do niezliczonych naszych rodaków, jak ogłosił Andrzej Duda w 2018 r. na obchodach Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Nie powinna zatem dziwić inicjatywa premiera Mateusza Morawieckiego, który w tymże roku podczas oficjalnego wystąpienia na obchodach 73. rocznicy wyzwolenia Auschwitz-Birkenau wezwał Instytut Yad Vashem do posadzenia jedynego najważniejszego brakujące go drzewa w Ogrodzie Sprawiedliwych – „drzewa dla Polski. Drzewa Polski”. W ten sposób uświęcona i wywyższona zostałaby cała Polska, przeszła i współczesna. Jak podsumowuje ten typ dyskursu Alicja Podbielska, w polskiej narracji o pomocy kategorie historyczne zostały zastąpione przez honoryfikujące.

*

Fragment tekstu Pawła Dobrosielskiego Obrońcy wiary. Węzłowe spory o polsko-żydowską przeszłość od 2015 roku, który w całości ukazał się w 18 numerze rocznika „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”. Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk. Tytuł i skróty pochodzą od redakcji Krytyki Politycznej.

**

Paweł Dobrosielski – kulturoznawca i filozof, tłumacz języka angielskiego. Zajmuje się naukowo analizą dyskursu, pamięcią zbiorową i studiami krytycznymi. Członek wielu krajowych i międzynarodowych projektów badawczych. Publikował między innymi w czasopismach: „Kultura Współczesna”, „Sprawy Narodowościowe”, „Zagłada Żydów. Studia i materiały” oraz w tomach zbiorowych. Autor monografii Spory o Grossa. Polskie problemy z pamięcią o Żydach, Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2017. Laureat nagrody im. Inki Brodzkiej-Wald za pracę doktorską.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij