Drożej niż w supermarkecie, ale taniej niż w ekosklepie. Warzywa, nabiał, pieczywo, przetwory, a nawet kosmetyki. Sprzedający wpisują, co aktualnie mają na stanie – a kupujący składają zamówienie. Raz w tygodniu dostawcy przyjeżdżają do miasta i przywożą produkty. Członkowie i członkinie kooperatyw spożywczych z Warszawy, Poznania i Częstochowy tłumaczą, czemu wolą takie zakupy.
– Świat płonie, a cały system jest do dupy – mówi mi Ruta Śpiewak, współautorka zeszłorocznego raportu Kooperatywy spożywcze w UE. Lekcje dla Polski. We wstępie do raportu czytam, że „katastrofa klimatyczna jest faktem, który dostrzega – przynajmniej na poziomie deklaracji – większość – bo 93 proc. – mieszkańców Unii Europejskiej”.
„System żywnościowy jest mocno uzależniony od klimatu i warunków środowiskowych, sam również ma na nie znacząco negatywny wpływ. Szacuje się, że odpowiada obecnie za 30 proc. emisji gazów cieplarnianych na świecie, z czego połowa pochodzi z produkcji mięsa, a także przyczynia się do 70 proc. zużycia wody pitnej” – punktują badacze i badaczki.
„Zglobalizowany system żywnościowy ma też negatywny wpływ na rozwój społeczny, przyczynia się bowiem do wzrostu nierówności – małe gospodarstwa to 72 proc. wszystkich, zajmują one jednak tylko 8 proc. ziemi rolnej. Najwięcej dotacji i zysków z upraw trafia więc do niewielkiej liczby potężnych producentów, z których większość należy do korporacji globalnych”.
Równocześnie system żywnościowy jest nieefektywny, 30 proc. żywności na świecie jest bowiem marnowane, podczas gdy 10 proc. (830 milionów) ludności globu jest wciąż niedożywiona – przypominają autorzy i autorki raportu oraz dodają, że państwa rozwinięte mierzą się z innym problemem, „jakim jest wzrastający odsetek osób otyłych”.
„Poddany dyktatom kapitalistycznej monopolizacji (produkcja tzw. śmieciowej żywności przez korporacje globalne) współczesny system produkcji i dystrybucji żywności doprowadza do wzrostu liczby osób chorujących na tzw. choroby cywilizacyjne”.
Tyle diagnozy. A rozwiązania?
Wielki biznes proponuje społeczeństwom branie odpowiedzialności za swoje wybory konsumenckie, co sprowadza się do czyszczenia sumień i wtrącania w błogie samozadowolenie, gdy w knajpie prosimy o ekosłomkę, a w supermarkecie sięgamy po ekotofu i ekopomidory. Te sterowane działania oddolne stają się gwarantem nienaruszalności status quo. W sposób bezpieczny dla politycznych oraz biznesowych elit kanalizują nasze obawy o przyszłość oraz wykorzystują naszą potrzebę posiadania wpływu na rzeczywistość.
Tylko czy działania niezależne nie są tak naprawdę tym samym?
Po co komu kolejny ekosklepik?
Sklep Kooperatywy „Dobrze” przez kilka lat działał w centrum Warszawy przy ulicy Wilczej, naprzeciw anarchistycznego skłotu Syrena. To charakterystyczne miejsce na mapie stolicy gościło i nadal gości w swoich progach takie inicjatywy jak Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów pod patronatem zamordowanej przez czyścicieli kamienic śp. Joanny Brzeskiej czy kolektyw Food Not Bombs.
Brzeska zapłaciła najwyższą cenę za walkę z rażącą niesprawiedliwością i ludzką krzywdą
czytaj także
Wywrotowe otoczenie rezonowało – na półkach „Dobrze” można było znaleźć nie tylko lokalne, etycznie wyprodukowane oraz ekologiczne płody rolne, ale i kawę od zapatystów, czyli z rewolucyjnych spółdzielni z Chiapas, organizowanych pod czarnym sztandarem z czerwoną gwiazdą.
Dziś kooperatywy na Wilczej nie ma. Są punkty w innych częściach Warszawy: na Mokotowie oraz Muranowie. W głowach wielu odwiedzających może zrodzić się pytanie – po co komu kolejne ekosklepiki w stolicy?
Te pytania zadałem osobom angażującym się w polski ruch kooperatyw spożywczych oraz w budowanie alternatywnych łańcuchów dostaw żywności i metod produkcji. Rozmawiałem także z osobami, które ruchowi sprzyjają, ale też go badają, oceniając skuteczność działań nie tylko poprzez pryzmat własnych doświadczeń, ale też przez pryzmat socjologiczny.
Dowiedziałem się m.in., że to obecny system produkcji oraz dystrybucji żywności powinien być nazywany alternatywnym dla tradycyjnych metod pozyskiwania płodów rolnych, ale także, że odkręcenie tego układu jest niewiarygodnie trudne, a działania wyłącznie oddolne mogą być skazane na porażkę.
czytaj także
Ale przede wszystkim dowiedziałem się, że w całym tym interesie chodzi o znacznie więcej niż o kolejny ekosklepik. Choć przecież na początku była potrzeba ekokonsumenta i jest ona cały czas realizowana.
O tym opowiadają mi członkowie i członkinie nie tylko „Dobrze”, ale też Poznańskiej Kooperatywy Spożywczej oraz Jurajskiej Kooperatywy Spożywczej. Opisują jednocześnie mechanizmy swych działań oraz dzielą się refleksjami na temat tego, co, oprócz ekoproduktów, daje im udział w inicjatywach.
Bez pośredników
Mówi Justyna Walenta z Jurajskiej Kooperatywy Spożywczej:
– Myślę, że motywację, aby przystąpić do kooperatywy, miałam taką samą jak każdy, kto dziś w kooperatywie działa. Szukałam zdrowego pożywienia, najlepiej lokalnego.
– To w kooperatywie nas łączy. Chcemy się zdrowo odżywiać, chcemy mieć pewność, że to, co kupujemy, jest naprawdę ekologiczne, że zostało wyhodowane bez żadnej chemii – dodaje, jednocześnie przekonując, że w ruchu działają ludzie różnorodni i z różnych środowisk.
Podobnymi motywacjami kierowali się Ewa Masełkowska oraz Zbigniew Polaczyk z Poznańskiej Kooperatywy Spożywczej, a także Wojciech Mejor, działający w Warszawskiej Kooperatywie Spożywczej oraz w „Dobrze”, która wyrosła na jej gruncie.
Gwarancją jakości produktów, spełnieniem ekologicznych norm oraz rygorów etycznej produkcji ma być zamawianie towaru wprost u producenta. Kooperatywy wykluczają m.in. pośredników czy hurtowników, skracając w ten sposób łańcuch dostaw. Jedzenie ma trafiać na stoły niemalże prosto z pola.
Jak to działa w praktyce? Ewa i Zbigniew przesyłają mi tabelę zakupową Poznańskiej Kooperatywy Spożywczej – aktualizowaną co tydzień, wspólnie, przez sprzedających oraz przez koordynatora.
czytaj także
Tabelka dostępna jest dla kupujących oraz dla sprzedających. Sprzedający wpisują, co aktualnie mają na stanie – a kupujący składają zamówienie na to, czego potrzebują. Następnie raz w tygodniu dostawcy przyjeżdżają do Poznania i przywożą produkty pod indywidualne zamówienia. Tabela jest pokaźna: oprócz warzyw, nabiału, jaj i miodów można w niej znaleźć pieczywo, kasze, różne przetwory, a nawet kosmetyki naturalne. Ceny są wyższe niż w supermarketach i dyskontach, ale – jak przekonują mnie Ewa i Zbigniew – znacznie niższe niż w ekosklepach.
Ale nie o sam stosunek jakości do ceny tu chodzi. Tym, co różni poznańską kooperatywę – oraz inne polskie kooperatywy – od typowych grup konsumenckich, czyli osób zrzeszających się, by razem wynegocjować np. lepsze warunki, to idea dbania o dobro wspólne. Tym dobrem wspólnym jest oczywiście ekologia, ale równie ważna jest ekonomia, która w swym centrum stawia relacje międzyludzkie oraz samego człowieka.
Więcej mówi mi na ten temat Wojciech Mejor, który działał w Warszawskiej Kooperatywie Spożywczej, zanim jeszcze powstało „Dobrze”.
– Czytałem Naomi Klein i byłem krytyczny wobec kapitalizmu – wspomina.
– Przemawiała do mnie idea samorządnego organizowania się oraz samodzielnego zaspokojenia swoich potrzeb. Interesowałem się też tym, skąd pochodzi żywność, jak długie są łańcuchy dostaw, jak je skracać, jak pozbywać się pośredników. Okazało się, że w tym czasie działała już Warszawska Kooperatywa Spożywcza, do której dołączyłem.
Kooperatywa swym działaniem przypominała grupę konsumencką. Jej członkowie jeździli na podwarszawską giełdę warzywną do Bronisz, gdzie kupowali produkty, a następnie dzielili je między sobą. Jak mówi Mejor, istotne były tu motywacje ekonomiczne, czyli obniżanie cen produktów poprzez kupowanie ich bezpośrednio od rolników, w większej ilości – a więc po hurtowych cenach. Natomiast w gronie części osób działających – do których zaliczał się Mejor – rodziła się potrzeba ściślejszej współpracy z rolnikami.
„Dobrze” wykluwa się w rok po otwartym zjeździe kooperatyw w 2012. – To było dla nas ważne wydarzenie, dwudniowa konferencja z gośćmi z zagranicy – z Czech, Niemiec, czy Francji – mówi Mejor, a samo „Dobrze”, które już w 2014 roku prowadziło pierwszy sklep, opisuje nie tylko jako grupę odbiorców, ale i pośredników między rolnikami a odbiorcami w mieście.
czytaj także
Magdalena Popławska – współzałożycielka Poznańskiej Kooperatywy Spożywczej, notabene zakładanej przy wsparciu osób działających w warszawskim środowisku, oraz badaczka ruchu, wspomina zjazdy kooperatyw jako niezwykle gorący dla ruchu okres i wpisuje działania w Polsce w kontekst międzynarodowy.
– Mam tu na myśli globalny rozwój tzw. nowego kooperatywizmu po roku 2008, który był budowaniem wspólnotowych odpowiedzi na kryzys ekonomiczny – mówi. Dodaje, że w Polsce zbiega się to ze wznowieniem pism piewcy ruchu spółdzielczego z początku XX wieku w Polsce, Edwarda Abramowskiego. W 2010 roku Kooperatywizm pod redakcją Remigiusza Okraski wydał „Nowy Obywatel”.
Do perspektywy globalnej oraz historycznej Popławska dopisuje koloryt lokalny, czyli tradycje związków między miastem a wsią z czasów PRL, które były częstokroć odpowiedzią na niedobory czy braki w zaopatrzeniu. W rozmowach z przedstawicielami polskiego ruchu kooperatywistycznego wspomnienia tych związków często pobrzmiewają jako nostalgia za babcią na wsi, gdzie warzywa smakowały jak warzywa.
Paradoksalnie polska kooperatywa ma być dziś odpowiedzią nie na niedobory, a na nadmiar. Polscy kooperatywiści mówią, że wolą kupić mniej i drożej, a lepiej oraz zdrowiej. Rodzi to istotne pytania o koszt oraz tym samym dostępność, a co za tym idzie, powszechność zdrowej, lokalnie, ekologicznie oraz etycznie produkowanej polskiej żywności.
I tu zaczynają się schody.
Drogo, drożej…
Wszyscy moi rozmówcy przyznają, że w kooperatywie jest drożej niż w supermarkecie czy dyskoncie, ale kilkoro z nich wskazuje, że jest to – swego rodzaju – inwestycja.
Mówi Justyna Walenta z Jurajskiej Kooperatywy Spożywczej:
– Finalnie dla mnie jest taniej, bo gdy kupuję bezpośrednio od rolnika, to mam pewność, że kupuję zdrowo i zdrowo się odżywiam, oraz wiem, co jem ja i co jedzą moje dzieci. Wolę zapłacić więcej za jedzenie, a potem mniej wydać na lekarzy – argumentuje, a wyższe ceny zdrowego jedzenia wiąże z relatywnie niskim popytem na tego typu produkty.
czytaj także
Podobne argumenty przytacza Ewa Masełkowska z Poznania, która uważa, że wciąż zmagamy się z niską świadomością, jeśli chodzi o znaczenie ekologii, zrównoważony rozwój oraz źródła pochodzenia żywności. – Społeczeństwo w swoich wyborach konsumenckich cały czas kieruje się głównie ceną – stwierdza. Wraz ze Zbyszkiem Polaczykiem przekonują mnie, że kooperatywa – mimo wszystko – pozwala kupić produkty wysokiej jakości w korzystnych cenach.
– A przecież hasło: jesteś tym, co jesz, jest bardzo aktualne – mówi Masełkowska.
Z drugiej strony w tej samej rozmowie Polaczyk przyznaje, że jego osobiście nie stać, aby wszystkie produkty kupować w kooperatywie. Od innych rozmówców słyszę o spadku zainteresowania zakupami wprost od rolnika w następstwie kryzysu ekonomicznego wywołanego pandemią oraz pogłębionym inflacją i następstwami gospodarczymi pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę.
To może działać
Kooperatywiści przekonują mnie jednak, że ich model działania potrafi się sprawdzać w czasach kryzysów – globalnych, jak i lokalnych, indywidualnych.
Tu dotykamy esencji współczesnej kooperatywy, jaką jest dbałość o dobro wspólne. W ten sposób kooperatywiści realizują własną potrzebę dokonywania zmian w otaczającej ich rzeczywistości. Często mówią, że sami są zmianą.
W przypadkach indywidualnych będzie to np. wspieranie rolników, z którymi są w relacjach nie tylko konsumenckich, ale także osobistych. To wsparcie jest realizowane np. poprzez pomoc w zbiorach, ale także partycypowanie w kosztach remontów czy napraw sprzętu.
Jak holenderscy farmerzy stali się bohaterami światowej prawicy
czytaj także
Wspieranie – na własnych, wypracowywanych demokratycznie zasadach oraz z poszanowaniem własnych potrzeb – polskiego rolnictwa ekologicznego oraz współpraca z zagranicznymi kooperatywami czy ekologicznymi hurtowniami, np. podczas zamawiania cytrusów czy innych produktów niedostępnych w kraju, jest z kolei odpowiedzią na kryzys klimatyczny. Choć sami kooperatywiści nie przesadzają z optymizmem, bo wiedzą, że działają na małą skalę.
Ale już globalna pandemia COVID-19 pokazała, że taki model działania może przetrwać niektóre katastrofy.
– My swoich łańcuchów dostaw nie pozrywaliśmy – mówi Wojciech Mejor, choć przyznaje, że liczba członków samej kooperatywy w czasie pandemii spadła. Z drugiej strony „Dobrze” udało się uniknąć zwolnień. – Pracownicy solidarnie obniżyli sobie pensje, a ci, którzy potrzebowali, korzystali z różnych rodzajów zapomóg.
– Wspieraliśmy się także na co dzień, choćby robiąc zakupy tym, którzy akurat przebywali na kwarantannie.
Od członków i członkiń innych kooperatyw słyszę, że kontakty z rolnikami w pierwszych dniach pandemii dawały im poczucie bezpieczeństwa, gdy towary w sklepach znikały z półek w ekspresowym tempie.
– Zobacz, jak dużo udało nam się zrobić samodzielnie – mówi Mejor, który jednocześnie patrzy na sytuację polskich kooperatyw bardzo trzeźwo i krytycznie. – I zobacz, ile pieniędzy pompowanych jest w niedziałającą wspólną politykę rolną.
Parlament Europejski poświęcił przyrodę, by zadowolić lobby rolnicze i leśne
czytaj także
Wspólna polityka rolna (WPR) to projekt unijny, który został zapoczątkowany w 1962 roku. Jest opisywany jako partnerstwo sektora rolnego i społeczeństwa. Celem WPR było i jest wspieranie rolników oraz poprawa samej wydajności rolnictwa, m.in. poprzez system dopłat.
Dziś coraz głośniej mówi się, że WPR w tym kształcie się nie sprawdza. Sam system dopłat jest krytykowany jako współfinansowanie degradacji środowiska. Unijne pieniądze idą na przemysłową produkcję warzyw, owoców oraz mięsa – a ta zanieczyszcza środowisko oraz pogłębia kryzys klimatyczny.
WPR ma też negatywny wpływ na kształt polskiej – ale nie tylko polskiej – wsi.
„Równe drogi, zadbane obejścia, kolorowe place zabaw, czyste krowy, a równocześnie brak lokalnych połączeń kolejowych i autobusowych oraz małych sklepów, wyludniające się wsie, spadająca liczba gospodarstw rodzinnych i rosnące obszary monokultur – taki jest obraz polskich terenów wiejskich po 30 latach transformacji” – czytamy w raporcie Ruty Śpiewak poświęconemu WPR-owi na gruncie krajowym.
I choć przecież Unia Europejska łoży na ekologię, to zdaniem polskich kooperatywistów – nie dostatecznie.
– A przecież gdyby był większy nacisk na rolnictwo ekologiczne i rozwój kooperatyw, to tu by się cuda działy – mówi Wojciech Mejor.
**
Już w środę opublikujemy tekst Bartosza Rumieńczyka na temat społecznego wspierania rolnictwa.
***
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w tekście/wywiadzie poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki/rozmówczyni i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.