Po miesiącach tłumienia protestów władza w Iranie zapowiedziała szereg nowych, surowych działań wymierzonych przede wszystkim w indywidualne akty obywatelskiego nieposłuszeństwa. To odpowiedź na zmieniający się krajobraz irańskich ulic, który wymknął się spod kontroli skupionym na masowych demonstracjach politykom.
Pytani o przyszłość hidżabu w kontekście protestów w Iranie analitycy często odpowiadali: albo prawo się zaostrzy, albo zliberalizuje się jego egzekwowanie. Ta pozornie banalna odpowiedź w najlepszy sposób puentowała sinusoidalną politykę społeczną kraju, w ramach której dopiero egzekwowaniem istniejących już przepisów regulowano nastroje Irańczyków.
Podstawa jest bowiem niezmienna od 1983 roku – hidżab być musi, rozumiany nie tylko jako obowiązkowe zakrycie włosów przez kobiety, ale również strój uznawany za skromny i zgodny z zasadami religii. Zmieniała się jednak wizja tego, czym dokładnie taki strój powinien być. Jak luźne powinny być spodnie? Ile powinno zakrywać manto, czyli rodzaj krótkiego płaszcza noszonego przez Iranki? A wreszcie – ile włosów może się wymykać spod chusty? Żina Mahsa Amini, której śmierć wyprowadziła na ulice tysiące Irańczyków, miała na sobie chustę. Zdaniem zatrzymującego ją patrolu służb nosiła ją jednak zbyt niedbale, aby była zgodna z normą. Nie istnieje jednak jednolita definicja „normy”.
czytaj także
Dziś wiemy już, że władze Islamskiej Republiki Iranu postawiły na pierwszy scenariusz. Po początkowym otwarciu się na częściową debatę i dopuszczeniu głosów umiarkowanie krytycznych wobec obowiązkowego hidżabu, co można było zaobserwować nawet w irańskich mediach publicznych, politycy wzięli ostry, radykalny kurs na obyczajowy konserwatyzm.
Zmiana podejścia płynie z samej góry, od ajatollaha Chameneiego, który – wbrew pozorom – wcale nie był najgłośniejszym uczestnikiem dyskusji wokół wydarzeń ostatnich miesięcy. Teraz Chamenei mówi jednak: hidżab jest obowiązkiem wynikającym i z prawa, i z Koranu, a jego zdjęcie jest zakazane. Nawiązując do kobiet, które w ramach protestu pojawiały się publicznie bez zakrytych włosów, ajatollah tłumaczy, że masowe porzucanie hidżabów to działanie bezpośrednio inspirowane przez wrogów Iranu. Gdyby Iranki zdawały sobie sprawę, że zdejmując chustę, realizują jedynie plan wroga, na pewno by tego nie robiły – zostały jednak zmanipulowane.
Ostrzej wypowiada się minister sprawiedliwości Gholam-Hosejn Mohseni-Eżei, który wprost uprzedza, że takie kobiety będą karane, bo „odkrycie włosów jest równoznaczne z wrogością wobec republiki i jej wartości”. Ahmad Karimi Esfahani, twardogłowy członek Partii Koalicji Islamskiej, cieszy się z zapowiedzi ostrych kar, mówiąc: „Nie będą miały prawa narzekać, bo dostały ostrzeżenie”.
Za kobiety, za życie, za wolność. Protesty w Iranie przybierają na sile
czytaj także
W ciągu minionych tygodni władze podjęły szereg nowych środków, tym razem skupionych raczej na indywidualnych aktach obywatelskiego nieposłuszeństwa aniżeli – jak dotychczas – na tłumieniu masowych demonstracji. Jedną z nich jest zwiększenie kompetencji policji w zakresie egzekwowania skromnego ubioru na ulicach. Do tej pory zajmowała się tym przede wszystkim Gaszt-e Erszad, czyli tzw. policja obyczajowa, która de iure policją jednak nie jest. Mohammad Bagher Ghalibaf, marszałek irańskiego parlamentu, w wypowiedzi z początku kwietnia nazwał jednak Erszad formacją „drogą i nieefektywną”, wzywając zarazem policję do bardziej zdecydowanego działania w kwestii patrolowania obyczajnych strojów.
Dla obserwatorów sytuacji w Iranie to jednocześnie odpowiedź na długo zadawane pytanie „gdzie jest Erszad?”, który zdaniem niektórych zniknął z ulic, co przedwcześnie odtrąbiono jako sukces protestujących (inni wskazywali jednak, że wcale nie zniknął, a jedynie przeniósł się do tych miejsc i dzielnic, z których wiadomości nie płyną już tak wartkim strumieniem do mediów społecznościowych, a tym samym na Zachód). Niewykluczone więc, że protestujący odniosą pyrrusowe zwycięstwo: jeden z ich postulatów, czyli właśnie likwidacja patroli policji obyczajowej na ulicach irańskich miast, może zostać spełniony. Ich miejsce zajmą jednak funkcjonariusze „zwyczajnej” policji – może nawet będą to ci sami ludzie.
Od 12 kwietnia w ruch poszedł również miejski monitoring, który posłuży do identyfikowania kobiet zdejmujących hidżaby. Zgodnie z zapowiedzią Ahmada-Rezy Radana, powołanego w styczniu nowego szefa irańskiej policji, kobiety łamiące dyscyplinę ubioru najpierw otrzymają ostrzeżenie, a w przypadku ponownego naruszenia prawa sprawa niezwłocznie wkroczy na ścieżkę sądową. O wykorzystaniu miejskich kamer przeciwko protestującym zachodnie media informowały już wcześniej, jednak wydaje się, że posługiwano się nimi przede wszystkim do identyfikowania uczestników demonstracji, a nie ścigania pojedynczych aktów obywatelskiego oporu.
Tym razem zapowiedź wykorzystania infrastruktury technicznej ogłoszono w publicznej telewizji, poświęcając uwagę nawet hipotetycznym przypadkom obciążających nagrań z samochodów. W sytuacji, gdy pasażerka zdejmie z głowy chustę, konsekwencje poniesie nie tylko ona, ale również właściciel auta. Jeśli sytuacja będzie się zaś powtarzać, pojazd zostanie zarekwirowany.
Narzędzie odpowiedzialności zbiorowej wykorzystano również przeciw właścicielom wszelkiego rodzaju punktów usługowych. Zgodnie z nowymi wytycznymi to na nich spada odpowiedzialność w sytuacji pojawienia się klientki bez obowiązkowej zasłony, którą powinni na kobiecie wymóc lub odmówić jej obsłużenia. O działaniu tego zarządzenia w praktyce mogliśmy przekonać się na początku miesiąca, gdy świat obiegło nagranie z monitoringu jednego ze sklepów spożywczych, gdzie dwie niezasłonięte kobiety zostały agresywnie zaatakowane przez stojącego w kolejce klienta. Po prawdopodobnej ostrej wymianie zdań, której nie słyszymy, mężczyzna rzucił się na nie i oblał ich głowy jogurtem. Właściciel stanął w obronie ofiar ataku i… został ukarany, podobnie jak poszkodowane.
czytaj także
Może największy cios wymierzony został jednak w uczennice i studentki, co jest wyraźną odpowiedzią rządu na demografię protestów. Obok klucza etnicznego (to nieperskie, a zarazem sunnickie prowincje spotkały się z najbrutalniejszą reakcją władz) najistotniejszym wyróżnikiem wydarzeń, które od września 2022 roku mają miejsce w Iranie, jest wiek protestujących. O ile bowiem zbiorowe manifestacje przetaczały się przez kraj z różną częstotliwością i dynamiką, o tyle szkoły i uniwersytety przez cały ten czas były polem walki Iranek i Irańczyków z systemem. Przez minione miesiące młodzież uparcie łamała zasady dyscypliny płciowej w budynkach czy barykadowała się w pomieszczeniach, wygwizdywała polityków, którzy planowali tam wykłady.
Przede wszystkim jednak uczennice i studentki masowo wręcz zrezygnowały z zakrywania włosów na terenie szkół, chętnie dzieląc się swoimi zdjęciami bez hidżabu w mediach społecznościowych. Władze bezowocnie próbowały uporać się z tym problemem, najczęściej decydując się na czasowe zamknięcie tych placówek, które w danym momencie stawały się największą solą w oku rządzących. Rozwiązanie to było jednak i nieskuteczne, i powszechnie krytykowane – nie tylko przez przeciwników obecnego systemu – przy licznych wolnych dniach ustawowych, jak również przerwach w nauce wywołanych dużym zanieczyszczeniem powietrza, istniała bowiem realna groźba niezrealizowania programu szkolnego oraz zaniżenia krajowych wyników edukacyjnych, i tak nadszarpniętych już przez pandemię COVID-19.
czytaj także
Zdecydowano się więc na radykalną zmianę strategii. Irański odpowiednik Ministerstwa Edukacji zapowiedział, że dziewczęta, które nie będą przestrzegać wymogu odpowiedniego ubioru, nie wejdą na teren żadnej szkoły publicznej. Władze uniwersytetów będą miały natomiast prawo odmówić świadczenia jakichkolwiek usług edukacyjnych. Dyskusyjna pozostaje realizacja tych wytycznych, szczególnie w obliczu dużego wsparcia, jakiego wielu pracowników akademickich udziela młodym protestującym. W najbliższych miesiącach przekonamy się jednak, czy nowa polityka rządzących przyniosła zamierzone skutki i uda się zdławić protesty w samym ich zarzewiu.
Szejch Moulawi Abdolhamid, sunnicki duchowny i niekwestionowany lider protestów w prowincji Sistan i Beludżystan, który przez miesiące zagrzewał Beludżów do aktywnego oporu wobec władzy, nadzieję już stracił. W swoich ostatnich kazaniach głosił, że obecna formuła protestów już się wyczerpała i widać, że nie przynosi efektów, a przy obecnym poziomie represji jest już „niczym innym jak marnowaniem pieniędzy Irańczyków mieszkających poza Iranem”.
Choć przez pojedyncze miasta przetaczają się jeszcze rzadkie demonstracje, jak ostatnie masowe palenie hidżabów w Teheranie w reakcji na kolejne zapowiedzi zaostrzenia prawa, wydaje się, że władze dopięły swego i Irańczycy zniknęli z ulic.
czytaj także
Tymczasem pojawiło się jednak nowe zjawisko, potencjalnie nawet groźniejsze dla władzy, a politycy najwyraźniej zdają sobie z niego sprawę, skoro przekierowali uwagę właśnie na indywidualne akty obywatelskiego nieposłuszeństwa. O ile masowy protest jest bowiem swego rodzaju antropologicznym karnawałem, gdzie wszystko może się wydarzyć, o tyle teraz do zwykłego, codziennego krajobrazu wielkomiejskich ulic przeniknął całkiem nowy obraz: Iranek ubranych na „zachodnią” modłę, które wykonują zupełnie rutynowe czynności: jadą do pracy, robią zakupy czy spotykają się z koleżankami.
Media społecznościowe od tygodni bombardowane są zdjęciami kobiet, które równie dobrze mogłyby zostać zrobione w Warszawie czy Londynie, a o miejscu ich wykonania świadczą jedynie sklepowe szyldy w języku perskim. Choć na razie mowa głównie o ulicach Teheranu, skala tych indywidualnych wyborów Iranek nie pozostawia miejsca na obojętność. I to właśnie postępująca normalizacja tego zjawiska, które mogło umknąć skupionym na tłumieniu dużych protestów władzom, dziś wydaje się najpilniejszym problemem twardogłowych polityków.
**
Karolina Cieślik-Jakubiak – studentka Zakładu Iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego, szczególnie zainteresowana irańskim nacjonalizmem oraz teorią nacjonalizmu bliskowschodniego. Najchętniej pisze o Iranie i historii islamu.