Unia Europejska

Republika nie ufa rodzicom? Edukacja domowa na cenzurowanym

We Francji edukacja to fundament Republiki i narzędzie budowania tożsamości obywatelskiej, a dziś także broń przeciwko islamizmowi. Dlatego obowiązek szkolny dotyczy już trzylatków, a administracja Macrona wypowiedziała wojnę nauczaniu prywatnemu i domowemu.

Gorąca debata nad nauczaniem odbyła się we Francji już parę lat temu, sprowokowana w dużej mierze przez morderstwo nauczyciela. Samuel Paty został zabity przez ojca jednego z uczniów, którego oburzyło pokazanie na lekcji karykatury Mahometa. Prezydent Macron ogłosił wtedy walkę z „islamskim separatyzmem” i przeforsował wiele ustaw mających wzmocnić Republikę w obliczu islamistycznego zagrożenia.

Kluczową rolę miała odegrać edukacja publiczna, na korzyść której ograniczono prawo do edukacji domowej. Większą kontrolą objęto również szkoły prywatne. Pandemia opóźniła wprowadzenie planowanych zmian, ale w tym roku szkolnym obowiązują już nowe reguły. Wcześniej, także za kadencji Macrona, obowiązkiem szkolnym objęto dzieci trzyletnie, chcąc od najmłodszych lat socjalizować je w duchu republikańskim – takie bowiem założenie przyświeca państwowej edukacji we Francji.

Spięcie: Nie ma demokracji bez dobrej szkoły publicznej

Bastion Republiki czy narzędzie reprodukcji klasowej?

Wiara w edukację publiczną jest zakorzeniona w historii kraju. Gdy w 1882 roku Jules Ferry doprowadził do ustanowienia systemu powszechnej edukacji, cel był jasny: szkoła miała zrobić z Francuzów obywateli i zapobiec powrotowi monarchii. Wyraźny był również jej antyklerykalny charakter: „czarni husarze Republiki” (tak nazywano nauczycieli) zastąpili księży w kształtowaniu młodzieży i odnieśli sukces. Po wielu zawirowaniach Francja stała się w końcu państwem na wskroś republikańskim i laickim.

Stąd wysoki prestiż edukacji publicznej, która zajęła pozycję świętości. Dopiero z czasem zaczęli dochodzić do głosu jej krytycy, wskazujący na liczne wady systemu edukacji. Teoretycznie szkoła miała wyrównywać szanse i umożliwiać awans społeczny. Jednak, jak zauważył chociażby Pierre Bourdieu, w rzeczywistości system edukacji nie oferował dzieciom tego samego, a raczej reprodukował ich pozycje klasowe. Sztandarowy przykład stanowiła instytucja „wielkich szkół”, stojących ponad uniwersytetami i znacznie bardziej od nich elitarnych.

Eribon: Jesteśmy pariasami, dziedziczymy wykluczenie

Jedną z „wielkich szkół” była ENA (École nationale d’administration), przygotowująca wąskie grono wybrańców do rządzenia krajem. Rekrutowali się z niej prefekci, ministrowie, premierzy i prezydenci – spośród głów państwa wykształconych po powstaniu ENA jedynie Sarkozy nie był jej absolwentem. Wobec rosnącej krytyki reprodukowania kasty rządzącej Macron zdecydował o zamknięciu ENA, ale nie zachwiało to jego ogólną wiarą w system edukacji, czego dowodzą inne działania prezydenta.

Z kołyski do szkoły, najlepiej państwowej

W 2018 roku, na samym początku pierwszej kadencji, Macron zdecydował o objęciu obowiązkiem szkolnym już trzylatków. Nie była to radykalna zmiana, pierwsze lata edukacji przypominają bowiem bardziej przedszkole i większość rodziców już wcześniej posyłała swoje dzieci (czasem nawet dwuletnie) do szkół. Obligatoryjność miała jednak ułatwić integrację uczniów ze środowisk wykluczonych – czy to imigranckich, czy to żyjących w biedniejszych terytoriach zamorskich, gdzie frekwencja szkolna była niższa.

Po śmierci Samuela Paty’ego kolejnym celem edukacyjnej ofensywy stały się szkoły prywatne. Jest ich dużo mniej niż przybytków publicznych i zdecydowana większość zawarła kontrakty z państwem. Oznacza to realizowanie programu edukacji publicznej i otrzymywanie dofinansowania, więc różnica w codziennym funkcjonowaniu jest niewielka. Często są to szkoły katolickie, powstałe w reakcji na ścisły laicyzm systemu państwowego i dodające do podstawowego programu lekcje religii. Za większe zagrożenie zostały jednak uznane szkoły prywatne bez kontraktów.

Stanowią one zjawisko marginalne, ucząc kilkadziesiąt tysięcy podopiecznych w całym kraju, ale administracja Macrona oskarżyła szkoły niekontraktowe z przedmieść o odrzucanie wartości republikańskich. Zdaniem rządu radykalni rodzice wysyłają setki, jeśli nie tysiące dzieci do szkół wspierających „islamski separatyzm”. Według danych takich przybytków istnieje we Francji zaledwie kilkadziesiąt, a znakomitą większość szkół bez kontraktu stanowią placówki świeckie uczące na niestandardowe sposoby (np. wykorzystując metodę Montessori).

„Strefy zakazane”, gdzie nie ma już białych? Oto prawda o francuskich przedmieściach

Mimo to rosnące zagrożenie islamistyczne skłoniło rząd do objęcia niezależnych szkół większą kontrolą, aby zagwarantować respektowanie zasad republikańskich. Władze sprawdzają poziom i zakres nauczania, źródła finansowania, a także obecność radykalnych ideologii religijnych. Placówki uznane za łamiące prawo są zamykane, a ich organizatorów pociąga się do odpowiedzialności. Nie po raz pierwszy Francja walczy o utrzymanie laicyzmu w edukacji: podobne założenia przyświecały kontrowersyjnej walce z hidżabami w szkołach.

Co dalej z nauczaniem domowym?

Na szkoły bez kontraktu państwo francuskie patrzy podejrzliwie, ale z jeszcze większą nieufnością spotyka się obecnie nauczanie domowe. Macron mówił ze zgrozą o dzieciach będących „zupełnie poza systemem”. Chociaż edukacja domowa dotyczy tylko 50 tysięcy uczniów, to w ostatnich latach zyskała na popularności, a rząd dąży do odwrócenia tej tendencji. Dlatego prawo nauczania w domu ograniczono do szczególnych przypadków: niepełnosprawności, poważnych problemów zdrowotnych oraz otrzymywania specjalnej edukacji sportowej lub muzycznej.

Spięcie: Ucieczka z publicznej szkoły

czytaj także

Spięcie: Ucieczka z publicznej szkoły

Ala Budzyńska, Misza Tomaszewski

W ustawie istnieje także nieprecyzyjny zapis o możliwości uzyskania zgody w wyjątkowych sytuacjach, jeśli jest to w interesie dziecka. Wszystko zależy jednak od decyzji władz. Urzędnicy mają za zadanie pilnie śledzić postępy uczniów domowych, regularnie organizować kontrole i w razie czego nakładać surowe kary. Niepokorni rodzice za niewypełnienie obowiązków lub posłanie dziecka do szkoły nielegalnej mogą stracić nawet 15 tysięcy euro i spędzić rok w więzieniu. Jak widać, obowiązek szkolny jest traktowany poważnie.

Rodzice dzieci uczących się w domu krytykują jednak rządowe podejście. Macron i jego ministrowie mówili wiele o ekstremistach, którzy nie chcą, żeby ich podopieczni chodzili do laickiej szkoły i integrowali się z francuskim społeczeństwem. Problem w tym, że większość tych rodziców to ani żadni ekstremiści, ani muzułmanie. Wcale nie chcą wychowywać dzieci w duchu religijnego fundamentalizmu. Wierzą jedynie w inne metody nauczania, nie ufają państwowym szkołom lub uważają, że ich dzieci lepiej rozwiną się przy indywidualnym podejściu.

Szkoła, w której głos dzieci się liczy

Pytanie, czy państwo takie zastrzeżenia powinno akceptować. Zwolennicy edukacji domowej twierdzą, że rodzice mają prawo wychowywać dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami. Obrońcy obowiązkowej szkoły publicznej odpowiadają, że ponad rodzicielską swobodą stoi prawo dziecka do otrzymania odpowiedniej edukacji. Co, jeśli rodzice to jednak fundamentaliści lub antynaukowe szury? Czy przymus państwowy w tym przypadku nie wyjdzie na dobre i czy lewica nie powinna bronić szkoły, nawet niedoskonałej, jako narzędzia integracji społecznej?

Francuska lewica podzieliła się w sprawie ofensywy Macrona przeciwko pozapaństwowej edukacji i tylko w części uznała, że warto poświęcić wolność rodziców w imię wzmocnienia szkoły publicznej. Czas pokaże, czy i tym razem ta ostatnia będzie skuteczną bronią Republiki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij