Christian Smalls stanął na czele zrzeszających się pracowników Amazona i przyczynił się do przegłosowania przełomowej decyzji o utworzeniu związku zawodowego w centrum na Staten Island. Wynegocjowanie konkretów będzie jednak procesem długim i żmudnym.
Coś się dzieje w duszach i umysłach amerykańskich pracowników. Połączenie pandemii i recesji w gospodarce doprowadziło w ostatnich latach do nieprzeciętnej liczby strajków i protestów w Stanach Zjednoczonych. Protestowali nie tylko pracownicy ochrony zdrowia i nauczyciele, ale również pracownicy prywatnych molochów, takich jak Amazon, Starbucks, John Deere czy Kellogg’s, łamiąc kulturową niechęć do strajków i związków zawodowych, mentalny fundament amerykańskiego kapitalizmu. Ostatecznie masz się wybić z pucybuta na milionera sam samieńki, a nie konspirując z kolegami albo na garnuszku rządu.
Idziemy po was
Dokładnie rok temu obserwowaliśmy pierwszą poważną próbę zrzeszania się pracowników w Amazonie, który – po firmie WalMart – jest największym prywatnym pracodawcą w USA (ponad milion zatrudnionych w samych Stanach). Amazon należy do Jeffa Bezosa, do niedawna CEO firmy, który jednocześnie jest właścicielem sieci sklepów spożywczych Whole Foods i jednego z najważniejszych amerykańskich dzienników, „The Washington Post”. Jednocześnie Amazon jest ważnym sponsorem wielu amerykańskich mediów, jak np. NPR (National Public Radio), a sam Bezos już się zdążył częściowo przebranżowić na podbój kosmosu – pierwsza misja założonej przez niego firmy Blue Origin już w lipcu 2022. Bezos nie tylko jedzie osobiście, ale sprzedaje bilety – po 28 mln dolarów za sztukę.
czytaj także
Tymczasem dużo, dużo niżej, na tym nieszczęsnym łez padole, w centrum obsługi klienta Amazona w Bessemer, Alabama, wszyscy pracownicy mają ściągniętą aplikację na telefon, która monitoruje każdy ich ruch i wysyła kierownikom raport pokazujący, ile minut spędziłeś „off task”, czyli „poza zadaniem” – np. w łazience, w pokoju obok, gdziekolwiek, ale nie przy taśmie do skanowania paczek.
Gdy otworzono tu Amazon w 2019 roku, wszyscy byli zachwyceni, że płaca w tym molochu rozmiarów 15 stadionów futbolowych zaczyna się od 15 dolarów na godzinę. W związku z tą płacą (oficjalnie płaca minimalna na poziomie federalnym to nadal 7,25 dolara) Amazon ma się za firmę progresywną i szturcha swoich pracowników raczej uprzejmie. Jednak jak twierdzą niektórzy pracownicy w Bessemer, wiele reguł pracy w firmie nie jest jasnych, nie wiadomo na przykład, ile czasu można spędzić „off task”, żeby nie wpakować się w kłopoty. Oficjalnie można chodzić do toalety, ile się chce, ale niektórzy pracownicy mają wątpliwości. Podczas gdy firma twierdzi (niestety nie bez podstaw, co może świadczyć o konkurencji), że nie ma obecnie lepszych „fabrycznych” miejsc pracy niż w Amazonie, pracownicy słusznie skarżą się, że automatyczne monitorowanie każdego ich kroku wiąże się z dużym obciążeniem psychicznym.
Próby utworzenia związku w Amazonie sięgają lat 90., gdy firma po prostu zamykała strajkujące centra i przenosiła się dalej. Z czasem Bezos nauczył się jak walczyć z próbami zrzeszania się pracowników, którym pokazuje się filmy o tym, dlaczego związki zawodowe są złe i powtarza, że pracownicy nie potrzebują pośredników między sobą a szefostwem, ponieważ firma ich słyszy. To był kolejny z zarzutów stawianych Amazonowi – że komunikuje się ze swoimi pracownikami za pomocą aplikacji, ale uniemożliwia udzielenie konkretnej pomocy przez kierownika na miejscu. W ciągu roku Amazon wydał 4,3 mln dolarów na wojnę ze związkami zawodowymi poprzez wewnętrzną propagandę (łącznie z plakatami w toaletach) i prywatny konsulting.
czytaj także
To, że lewicowy polityk Bernie Sanders od lat zagrzewa Amerykanów do jednoczenia się w związkach zawodowych, nikogo nie dziwi. Natomiast bezprecedensowym krokiem – z historycznego punktu widzenia – była publiczna wypowiedź prezydenta Joe Bidena, wyraźnie opowiadająca się po stronie pracowników. „Amazon, here we come”, powiedział Biden 1 kwietnia, teoretycznie zapowiadając nową epokę w Stanach. Pożyjemy, zobaczymy.
Lech Wałęsa ze Staten Island
Podczas gdy kwestia związku zawodowego w Alabamie wciąż czeka na rozwiązanie, 1 kwietnia pracownicy Amazonu w Staten Island na obrzeżach Nowego Jorku dokonali niemożliwego. Trzeba podkreślić, że stan Nowy Jork to wciąż jeden ze stanów, gdzie związki zawodowe nigdy nie zostały zmiażdżone (pod względem zrzeszania się pracowników prześcigają go tylko Hawaje). W centrum na Staten Island, nazywanym JFK8, gdzie narodził się niezależny Związek Zawodowy Amazona (Amazon Labor Union), płacą nawet 18 dolarów na godzinę, ale jak twierdzi przywódca tego ruchu, Christian Smalls, to za mało, kiedy się mieszka w pandemicznym Nowym Jorku z wariującą inflacją.
czytaj także
Smalls jest Afroamerykaninem, ma 30 lat i pracował dla Amazona od 2015 roku. Twierdzi, że firma nie dba o pracowników, nie wynagradza doświadczonych członków załogi, bazując na ogromnej liczbie pracowników zatrudnianych na kilka miesięcy lub parę lat i masowej rotacji. Kadra kierowników budowana jest z kolei odgórnie – to ludzie, którzy mają studia.
Smalls opowiada o innych praktykach firmy, takich jak ukrywanie pracowników chorych na koronawirusa i nieodsyłanie ich do domu. Tak właśnie zaczęła się jego walka z firmą, gdy po wykryciu przypadku koronawirusa nalegał na zamknięcie budynku na 14 dni. Razem ze swoim przyjacielem, Derrickiem Palmerem, Smalls powiadomił media i zaplanował wymarsz z pracy. Został zwolniony tego samego dnia, za naruszenie protokołu związanego z pandemią. Smalls nie zaprzestał działań, najpierw organizując Kongres Niezbędnych Pracowników (Congress of Essential Workers), potem podróżując po całych Stanach z wiecami urządzonymi przy posiadłościach Bezosa w Waszyngtonie, Nowym Jorku i Kalifornii.
Gdy Smalls usłyszał o próbach zrzeszania się w fabryce Amazona w Bessemer, wybrał się również tam, ale taktyka wielkiego związku zawodowego (Retail, Wholesale and Department Store Union), który miejscowi wezwali na pomoc, kompletnie mu nie odpowiadała. „Jak mogą podawać się za ekspertów, skoro próbują zrobić coś, czego nie udało się zrobić w Ameryce od lat 30. XX wieku” – pytał Smalls, nawiązując do stworzenia potężnego United Auto Workers, założonego w 1937 roku przez miliony pracowników przemysłu samochodowego.
Smalls postawił na coś innego. Kupił parę krzeseł, załatwił prawnika pro bono i rozłożył się przy przystanku autobusowym naprzeciwko fabryki JFK8. Już pierwszego dnia kierownictwo próbowało go przegonić i groziło, że zadzwonią na policję. Po roku rozmów z pracownikami, wspólnego palenia trawy (Amazon oskarżył zresztą organizatorów związku, że dzięki darmowej marihuanie kupują głosy pracowników), grillowania i całonocnego koczowania Smalls i Palmer zdobyli sobie serce większości. Ale żeby zdobyć to zaufanie, jak przyznał Smalls w wywiadzie dla „New York Timesa”, musiał tam siedzieć noc i dzień, włączając w to skwarne dni i noce, gdzie palili ogniska i piekli tradycyjne amerykańskie S’mores, czyli opiekaną piankę marshmallow. W końcu Smalls dostał pozwolenie (bynajmniej nie od Amazona, ale od National Labor Relations Board, Narodowej Rady Relacji Pracowniczych) na organizowanie pracowników wewnątrz budynku. Wtedy Amazon go aresztował, po czym – jak twierdzi Smalls – ludzie naprawdę się wkurzyli, niezdecydowani się zdecydowali i dlatego walnie głosowali za założeniem związku (57 proc. głosów za). Zwycięstwo celebrowali szampanem.
czytaj także
Na jakim etapie znajduje się obecnie Związek Zawodowy Amazona? Żeby zainicjować jego założenie w Stanach Zjednoczonych, należy zebrać podpisy od 30 proc. pracowników i przesłać je do wspomnianego National Labor Relations Board. Dopiero wtedy ogłoszone zostaną wybory, które ustanowią – lub nie – związek zawodowy. Wynegocjowanie umowy między istniejącym już związkiem to kolejne schody do pokonania i proces, który zajmie wiele miesięcy i będzie wymagał nie lada zabiegów. Tymczasem Amazon, próbując sprostać rosnącemu popytowi na bezdotykową sprzedaż, zatrudnił rekordową liczbę pracowników (wzrost o 24 proc. w 2021). W ubiegłym roku firma odnotowała również rekordowy zysk w wysokości 33 mld dolarów, przy zaledwie 21,3 mld w 2019. Związkowców czeka więc starcie z Goliatem, który w czasach „wielkiej rezygnacji” jeszcze urósł w siłę jako pracodawca.