Każdy ma świadomość świadczeń publicznych, z jakich pośrednio lub bezpośrednio korzysta. Ale większy sprzeciw niż samo podniesienie składek i podatków budzi rodzaj argumentów, których używa się w tej dyskusji – pisze nasz czytelnik.
Jestem trzydziestokilkuletnim programistą pracującym w Warszawie. Zarabiam niecałe 14 tys. złotych netto na umowie o pracę (a wcześniej B2B, bo tak preferowali „pracodawcy”). Kupiłem mieszkanie na kredyt, którego miesięczna rata wynosi 2,5 tys. złotych. Resztę kosztów związanych z mieszkaniem podsumowuję na około 1,5 tysiąca złotych (czynsz, media, internet). Po odliczeniu kosztów mieszkania nadal zostaje mi około 10 tys. złotych. To daje mi komfortowe życie z prywatnym pakietem medycznym, bardzo dobrymi wakacjami raz do roku, dobrej jakości zbilansowaną dietą na co dzień i zakupem prawie nowego samochodu średniej klasy. Nie muszę się martwić o ewentualne drobne awarie czy nieoczekiwane wydatki. Z pewnością zaliczam się do grona 1 proc. najlepiej zarabiających w Polsce. Chciałbym, żeby głos takich ludzi jak ja był także słyszalny w dyskusji.
Profesorka narzeka na podatki, bo spłaca hipotekę. Ja nie mam nawet zdolności kredytowej [LIST]
czytaj także
Po pierwsze, podatki powinny być wyższe dla najlepiej zarabiających. Pochodzę z niewielkiego miasta oddalonego o kilkaset kilometrów od Warszawy. Wychowałem się w rozbitej rodzinie z wieloma problemami, w tym alkoholowym. Przez lata wspierałem i wspieram rodzinę zarówno finansowo, jak i organizacyjnie w wielu przyziemnych sprawach. Do tych zadań zalicza się coroczne rozliczanie podatków. Któregoś razu uderzyło mnie, jak mało podatku odprowadzam w porównaniu do emerytów w rodzinie. Dzięki kosztom uzyskania i sprytnym zabiegom księgowym mogłem obniżyć swój podatek do poziomu tylko nieznacznie przewyższającego kwoty, które osoby w mojej rodzinie odprowadzają od emerytur.
To jest jawna niesprawiedliwość, na którą nie powinno być miejsca. Podobna do sytuacji, gdy część osób niewiele zarabiających otrzymuje dodatkowe wynagrodzenie „w kopercie”, zamiast mieć składki (i podatki) liczone od pełnej wysokości zarobków. Nie mówiąc już o powszechnej patologii umów cywilno-prawnych (sam od nich zaczynałem na rynku pracy). Nie może tak być. Najniższe pensje muszą mieć zmniejszone obciążenia podatkowe (np. przez podniesienie kwoty wolnej od podatku). Z drugiej strony państwo musi mieć realne środki kontroli patologicznych zachowań na rynku pracy.
Jest takie prawo, które można łamać niemal bezkarnie: prawo pracy
czytaj także
Po drugie, państwo musi być sprawne. Muszą w nim działać niezależne instytucje pilnujące praw, także na rynku pracy. Tymczasem w Polsce pogłębia się kryzys wielu instytucji, w tym inspekcji, urzędów i systemu prawnego. Sama zmiana systemu podatkowego bez reformowania instytucji państwowych nie poprawi na rynku sytuacji najmniej zarabiających. Istnieje całkiem spore grono nieuczciwych pracodawców, którzy nadal będą płacić pod stołem. To instytucje państwa realnymi i sprawnymi działaniami mogą ukrócić taki proceder. Bez sprawnie działającej inspekcji pracy, która ma możliwość nałożenia dotkliwych kar (jestem daleki od stwierdzeń, że takie mają być zawsze nakładane) nie ma możliwości sprawiedliwego nadzoru realizacji prawa pracowników.
Pracuję w szczególnej branży, gdzie w największych miastach panuje rynek pracownika (momentami posunięty do absurdalnego ekstremum), ale to trzeba traktować jako wyjątek potwierdzający regułę. Dla kontrastu potrzebujemy głębokiej reformy w innych instytucjach chroniących mniej uprzywilejowane grupy, jak kierowców transportu czy operatorów technicznych w budownictwie. Nie wspomnę już o pogłębiającej się degrengoladzie wymiaru sprawiedliwości, gdzie ja, obywatel, czekam coraz dłużej na rozpatrzenie mojej sprawy w sądzie, zaś stając przeciwko funkcjonariuszowi wiadomej partii, jestem na pozycji przegranej i praktycznie bez ochrony przed aparatem państwa.
Po trzecie, podwyżki podatków muszą służyć wyższym celom niż tylko kupno głosów. Gdy rozmawiam z bardziej liberalnymi znajomymi, słyszę głosy nie tyle niegodzące się na podwyżkę podatków, co odnoszące się do retoryki. Tak, każdy ma świadomość świadczeń publicznych, z jakich pośrednio lub bezpośrednio korzysta. Korzystam z dróg i pośrednio także za nie płacę (tym zbyt niskim podatkiem dochodowym, ale też podatkiem w cenie paliwa). Nie korzystam z publicznej ochrony zdrowia, ale moi bliscy już tak. Mam świadomość kosztów leczenia chorób nowotworowych i absurdalności żądań likwidacji publicznej ochrony zdrowia oraz powszechnych ubezpieczeń na ten cel. Korzystałem z publicznego szkolnictwa do poziomu matury (a w moim przypadku także czas dojazdu stanowił kryterium wyboru szkoły), później za swoją edukację płaciłem sam. Nie zmienia to faktu, że chciałbym, aby szkoły były dobrze finansowane i nie trzeba było płacić za edukację z własnej kieszeni.
Problemy, z jakimi stykam się przy okazji tej dyskusji, wykraczają daleko poza nią. Bez spojrzenia na szerszy kontekst jeszcze bardziej poróżnimy się i okopiemy na swoich stanowiskach po różnych stronach barykady. Dyskusja jest tym bardziej skomplikowana, że dotyka życiowych problemów: starzenia się społeczeństwa, bieżącej polityki i kształtu państwa.
Polskie społeczeństwo starzeje się i to nie podlega dyskusji. Ze względów ekonomicznych wielu ludzi wyemigrowało i tworzy swoją rodzinną przyszłość w nowych miejscach. Wiele osób ze względu na trudną sytuację życiową w ogóle nie zakłada rodziny lub decyduje się na ograniczenie liczby posiadanych dzieci. Z kolei choroby niepłodności nie są właściwie zaadresowane przez państwowe instytucje (często ze względów pozamerytorycznych jak np. likwidacja dofinansowania programów in vitro). Nie mówiąc już o sytuacjach ekstremalnych, takich jak ryzyko uszkodzeń płodu lub głębokiej niepełnosprawności. Pierwsze stało się politycznym orężem, a w drugim przypadku państwo wyzbyło się odpowiedzialności, przenosząc ją na zbiórki publiczne.
czytaj także
Bez względu na to, ile zarabiamy, każdy z nas świadomie lub podświadomie bierze pod uwagę różne scenariusze. Każdego z nas te problemy dotyczą. Starsze pokolenie, które często czas rodzenia dzieci ma już za sobą, stanowi coraz większą część naszego społeczeństwa. Ludzie, których problemy z rozrodczością nie dotyczą, mają coraz większy wpływ na decyzje polityczne w tym zakresie. Pojawia się więc kolejny obszar konfliktu – młodzi kontra starsi. Obecnie to starsi głosują na radykalnych polityków i to oni są istotnymi beneficjentami Polskiego Ładu.
I tutaj dochodzimy do clou problemu. Polski Ład nie został przedstawiony jako sposób na likwidację klina podatkowego i bardziej sprawiedliwe dystrybuowanie obciążeń i podatków. Kolejne obietnice wyborcze skierowane bezpośrednio do elektoratu zostały oblane lukrem zwiększenia obciążeń podatkowych dla lepiej zarabiających. To budzi większy sprzeciw niż sam podatek. Zaskakuje mnie pozycja Lewicy (działaczy partyjnych, intelektualistów, publicystów czy głośnych zwolenników) i podnoszenie argumentów z podręczników marksizmu. Tak, zmiana struktury podatkowej jest istotna, i tak, należy systemowo rozwiązać problem dostępu do mieszkań. Jednak sposób, w jaki się o tym dyskutuje, nie sprzyja merytorycznej debacie, a jedynie cementuje podział na etykietowane grupy. A całość tej dyskusji odbywa się na polityczne życzenie partii, która pogłębia kryzys państwa i której przedstawiciele byli i są beneficjentami patologicznego systemu.
czytaj także
Zamiast dyskusji o tym, jak lepiej zbilansować przychody i wydatki budżetu państwa, wpadamy na tępą nawalankę często naiwnymi argumentami. Coraz częściej padają słowa, które mogą nam utrudnić współpracę i naprawę państwa po ciemnych latach obecnej władzy.
Według wielu lewicowców nie powinienem nazywać siebie lewicą, bo… zarabiam za dużo, a uczciwe podatki nie leżą w moim interesie. Mimo wszystko chciałbym, żeby Polska była socjaldemokracją i sam dobrowolnie opodatkowałbym się na ten cel. Tak, musimy zmienić Polskę, ale nie pod brunatnym płaszczem religijnych ortodoksów. To jest rola lewicy, zaproponować jakościową alternatywę.
**
Lewicowiec Kawiorowy – wyborca Lewicy, ze zdolnością kredytową, należący do 1 proc. najlepiej zarabiających, szukający kompromisu i lepszego życia dla wszystkich.