„Wyniki badań wskazują, wbrew powszechnej opinii, na nieduży odsetek tego niebezpiecznego zachowania wśród pieszych”. Tak Ministerstwo Infrastruktury mówiło o używaniu telefonów komórkowych na przejściach. A dziś zapowiada… zakaz rozmawiania przez telefon na pasach. Gdzie tu sens?
Media podchwyciły we wtorek informację prasową Ministerstwa Infrastruktury zapowiadającą, że po miesiącach niezrozumiałego opóźnienia Rada Ministrów przyjęła wreszcie projekt zmian w ustawie Prawo o ruchu drogowym (PoRD). Chodzi o zapowiedziane przez Mateusza Morawieckiego w exposé pierwszeństwo pieszych nie tylko na przejściu, ale i przed przejściem dla pieszych.
Rok temu premier obiecał zadbać o pieszych. „Nic nie zostało zrobione. Nic”
czytaj także
Problem polega na tym, że przyjętego przez rząd projektu nie ujawniono. Nie wiemy, jak ostatecznie mają brzmieć przepisy, które teraz trafią do Sejmu. To, co znamy, to pierwotny projekt noweli, stworzony w resorcie infrastruktury w styczniu, po obietnicach premiera. Dostępna jest też lista uwzględnionych i odrzuconych przez ministerstwo opinii z wiosennych konsultacji społecznych. No i oczywiście wtorkowa informacja prasowa, bogata zarówno w treść, jak i w znaki zapytania. Oraz w stosowną grafikę (wrócę do niej).
Wojna pieszych z kierowcami? Nie, tu #ChodziOżycie i bezpieczeństwo
czytaj także
Styczniowa wersja projektu mieściła się na dwóch kartkach. Zmieniała dosłownie kilka przepisów ruchu drogowego. Jeśli chodzi o pieszych, to w art. 13 do obowiązującego przepisu o pierwszeństwie pieszych na jezdni dopisano pierwszeństwo pieszych wchodzących na jezdnię. Przepis brzmiał zatem:
„Pieszy wchodzący na jezdnię lub torowisko albo pieszy przechodzący przez jezdnię lub torowisko jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz […] korzystać z przejścia dla pieszych. Pieszy znajdujący się na tym przejściu ma pierwszeństwo przed pojazdem”.
Warto zwrócić uwagę na ostatnie zdanie. Czy czegoś tu nie brakuje? Za chwilę do tego wrócimy.
Drugi istotny przepis, który poddano propieszym zmianom, to art. 26 opisujący obowiązki kierowcy. Dopisano tam – analogicznie – nakaz zachowania szczególnej ostrożności względem pieszego wchodzącego na przejście i znajdującego się na nim. Przepis w efekcie wyglądał (w styczniu) tak:
„Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność, zmniejszyć prędkość tak, aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszego znajdującego się w tym miejscu lub na nie wchodzącego, i ustąpić pierwszeństwa pieszemu wchodzącemu na to przejście albo znajdującemu się na tym przejściu”.
Gołym okiem widoczna jest niespójność tych dwóch przepisów nowelizacji. Zwróciła na to uwagę osoba uczestnicząca w konsultacjach społecznych, znana jedynie jako „osoba fizyczna nr 14”. Wskazała ona, że „przepisy powinny być klarowne i spójne. Oznacza to, że zasady pierwszeństwa powinny być określone symetrycznie z punktu widzenia obu uczestników ruchu. Tymczasem w proponowanych przepisach samochód ustępuje pieszemu na pasach i wchodzącemu na pasy (art. 26.1), natomiast pieszy ma pierwszeństwo tylko na pasach (art. 13.1)”.
Ministerstwo zgodziło się z tą opinią. I postanowiło ją wdrożyć w sobie tylko właściwy sposób: „W celu poprawy klarowności i spójności przepisów w projektowanym art. 13 ust. 1 usunięto zapis «Pieszy znajdujący się na tym przejściu ma pierwszeństwo przed pojazdem»”. Nie wiemy, jak przepisy sformułowane są teraz, po pracach Rady Ministrów. Można mieć wątłą nadzieję, że wyraźnie sformułowane pierwszeństwo pieszych na przejściu wróci do ustawy, na dodatek poszerzone o pierwszeństwo przed przejściem.
Ten przepis, te dokładnie słowa mają ogromne znaczenie. I to wcale nie z prawnych względów. Poszerzenie uprawnień pieszego w Polsce (od lat bijącej europejskie rekordy zabitych na przejściach) będzie rewolucją. Pierwotnie próbowała jej dokonać Platforma Obywatelska, ale ostatecznie zaplątała się we własne nogi i w 2015 roku, pod koniec kadencji, zagłosowała przeciw własnej ustawie. Teraz próbę podejmuje rząd Zjednoczonej Prawicy.
czytaj także
Jeśli zdanie o pierwszeństwie pieszych zniknie, to – jak wskazuje polska praktyka – ani policja, ani sądy, ani sami piesi nie będą tego pierwszeństwa uznawać. A obowiązek kierowcy, wpisany do art. 26, będzie rozmydlany tak, jak dzieje się to i teraz. Nakaz zachowania szczególnej ostrożności przed przejściem dla pieszych w praktyce drogowej i sądowej traktowany jest bardziej jak sugestia. Stąd liczne wyroki skazujące staruszki, które wbiegły pod auto, albo za winne uznające dzieci, których obecności na przejściu w mieście kierowca po prostu nie mógł przewidzieć.
Warto pamiętać, że przepisy nie służą wyłącznie do opisania norm społecznych sankcjonowanych prawnie. Prawo pomaga również upowszechniać wiedzę o zasadach i wartościach wspólnoty. A w przypadku ruchu drogowego prawo jest nieocenione w zmianie świadomości. Tak zadziałało wprowadzenie do kodeksu zasady jazdy „na suwak”. Podobnie może zadziałać – planowany przez rząd – zakaz jazdy „na zderzak”. Kurs prawa jazdy, wiara w rozsądek i odpowiedzialność kierowców nie wystarczają. Trzeba stworzyć przepis. Egzekwować go. I upowszechniać. Oczywiście, o ile jest to mądry przepis, oparty na wiedzy ekspertów i badaniach praktycznych.
Inny, przedstawiony wczoraj w notce prasowej pomysł Ministerstwa Infrastruktury z pewnością do takich nie należy.
Trudno nie okazać zdumienia, że nie pierwszeństwo pieszych, ale zakaz używania telefonów na przejściach znalazł się w grafice dołączonej do notki prasowej Ministerstwa Infrastruktury.
O takim przepisie nie wspominał ani premier w swoim exposé, ani projekt przedstawiony w styczniu przez resort. A jednak! Jak czytamy w informacji prasowej: „W projekcie ustawy zaproponowano regulacje zakazujące pieszemu korzystania w trakcie wchodzenia na jezdnię lub przechodzenia przez jezdnię (także w obrębie usytuowanych tam przejść dla pieszych) z telefonów komórkowych oraz innych urządzeń upośledzających prawidłową percepcję, zwłaszcza wzrokową, a tym samym ocenę w zakresie bezpiecznego wejścia i pokonania jezdni lub torowiska. Rozwiązanie to będzie miało wpływ na bezpieczeństwo niechronionych uczestników ruchu drogowego”.
Mogłabym teraz długo pisać o bezpodstawności i szkodliwości takich regulacji, cytować badania i ekspertów. Ale nie muszę. Zrobił to za mnie nie kto inny, tylko… resort infrastruktury, który w czasie wiosennych konsultacji społecznych odniósł się do głosów postulujących taki zakaz: „Badanie zachowań pieszych i relacji pieszy–kierowca wykazało, że wśród pieszych przechodzących przez jezdnię 5 proc. używa telefonów komórkowych. Pisanie wiadomości czy posiadanie słuchawek w uszach rejestrowane było dużo rzadziej i nie przekracza 1 proc. Wyniki badań wskazują, wbrew powszechnej opinii, na nieduży odsetek tego niebezpiecznego zachowania wśród pieszych”. I odrzucił wszystkie tego typu propozycje z konsultacji. Pół roku później ten sam resort, rządzony przez tego samego Piotra Adamczyka, chce wprowadzić dokładnie ten, skrytykowany przez siebie w konsultacjach zakaz, by – jak piszą enigmatycznie urzędnicy – wpłynąć na bezpieczeństwo niechronionych uczestników ruchu.
czytaj także
Badania zachowań pieszych, na które powołał się resort wiosną, wyszły z Instytutu Transportu Samochodowego, rzetelnej jednostki badawczej, która od lat wbrew kolejnym ekipom rządzącym robi wszystko, by polityka bezpieczeństwa ruchu drogowego była w Polsce oparta na wiedzy i danych, a nie na politycznym PR i dowodach anegdotycznych. To badania tej instytucji przywołał Mateusz Morawiecki w swoim ubiegłorocznym exposé, mówiąc: „Nie może być tak, że przejście jest najbardziej niebezpiecznym elementem na drogach. Badania pokazują, że piesi w większości zachowują się na przejściach roztropnie”.
Zagadką dla mnie pozostanie nie tylko to, dlaczego resort zmienił zdanie, ale i to, dlaczego nie boi się ośmieszać.
Na dodatek, jak wynika z notki prasowej, wymyślone przez ekipę Adamczyka przepisy o zakazie używania telefonu w obrębie przejścia dla pieszych i już na nim będą dotyczyły nie tylko przejść niestrzeżonych, ale również tych z sygnalizacją świetlną. Nie będą jednak obowiązywały na przejściach przez drogi dla rowerów. Można odnaleźć w tym logikę polskiej polityki bezpieczeństwa ruchu drogowego ostatnich 30 lat: jak działać, to bez sensu. A jak bez sensu, to do samego końca.