W sensie politycznym debata Žižka z Petersonem była wydarzeniem głęboko konserwatywnym, które miało na celu podkopanie rzekomej dominacji „liberalizmu” w świecie akademickim. Chłopcami (a raczej dziewczynkami) do bicia były tu „polityka tożsamości” oraz „poprawność polityczna”.
W piątkową noc oglądałam, rzecz jasna, debatę Slavoja Žižka z Jordanem Petersonem. Tytuł: Happiness: Capitalism versus Marxism. Znakomite wydarzenie, choć trudno je nazwać „starciem idei”, jak je promowali organizatorzy.
Peterson zrobił show w typowy dla siebie sposób: nieskazitelnie ubrany charyzmatyczny mówca, wirtuoz słowa, raczej kaznodzieja niż intelektualista punktujący „błędy logiczne” w Manifeście komunistycznym. Žižek z kolei sprytnie wykorzystał to forum do wypowiedzenia kilku pożytecznych prawd: kapitalizm trzeba uregulować albo ludzkość szlag trafi; ludzkie cywilizacje nie są w pełni determinowane przez biologię (nie do końca jesteśmy „jak homary”), jednostkowa odpowiedzialność za siebie nie rozwiąże globalnych problemów („posprzątanie swojego pokoju” może nie wystarczyć). Ucieszyłam się, gdy słoweński filozof szczerze przyznał, że jego pochwały komunizmu są prowokacją. To wszystko – a także błyskotliwa uwaga o Trumpie jako fetyszu i zabawny żart o francuskim serze – udało mu się bez przesadnych szyderstw z „filozofii” Petersona czy wyśmiewania faktu, że Manifest to jedyne, co ten przeczytał z Marksa.
Czar Petersona polega na roztaczaniu wokół siebie aury niezwykłości: z jednej strony głęboka troska o losy ludzkości, z drugiej – gniew na ową ludzkość za jej bezbrzeżną głupotę. Nie mówiąc nic konkretnego, potrafi świetnie sprawiać wrażenie człowieka, który posiadł tajną wiedzę o ludzkiej naturze. Gdy do konkretów jednak dochodzi, słyszymy banały: cierpienie jest nieuchronne, życie powinno mieć sens, warto myśleć krytycznie, ludzkie zbiorowości zawsze tworzą hierarchie. Są to jednak banały w rewelacyjnym językowym opakowaniu – jego słownictwa i składni nie powstydziłby się T.S. Eliot. Peterson nie zawiódł swoich konserwatywnych fanów: pozostał rozczulająco przekonany o zdolności kapitalizmu do generowania bogactwa (bogaci się bogacą, ale biedni też się bogacą), naiwnie uniwersalistyczny (problemem jest natura ludzka, nie klasa społeczna), łatwo mieszał redukcjonizm biologiczny i krytykę mitologii (żyjemy w królestwie zwierząt, wszystko już napisano w Biblii). Raz po raz, ku uciesze publiczności, okazywał pogardę temu, co nazywa „marksizmem kulturowym” oraz „sprawiedliwością społeczną”, które to pojęcia sprowadzał do absurdów. Co ciekawe, obydwaj myśliciele zgodzili się, że szczęście to efekt uboczny, a nie cel. Znów banał, a jednak naprawdę przydatna uwaga, biorąc pod uwagę fakt, że wielu z odbiorców traktuje ich jak terapeutów. Obaj sądzą też, że ludzie nie są tak zupełnie racjonalnymi istotami oraz że zło bywa często zjawiskiem niedocenianym (słusznie). Tu obaj przywoływali Dostojewskiego (też słusznie).
czytaj także
Peterson dynamicznie gestykulował, chodził po scenie i mrocznie się chmurzył, wygłaszając wcześniej przygotowane tezy i tylko czasem zerkając w ekran komputera. Co pewien czas zdawał się zanurzać w myślach, jakby z wielkim wysiłkiem tworzył na naszych oczach Cenną Myśl. Žižek zaś siedział skulony na plastikowym krzesełku i czytał gotowy tekst z pomiętej kartki, skubiąc raz po raz brodę i pocierając nos. Przegrał? Zapewne tak sądzą fani Petersona. Na moje oko robił sobie z teatralnych popisów swego przeciwnika jaja. Žižek to Žižek. Od tego jest, żeby nigdy nie tracić groteskowego słoweńskiego akcentu, pluć, parskać, pocierać brodę, opowiadać z pozoru absurdalne dowcipy. Pozorna niespójność jego wywodu obnaża tandetną spójność wywodu Petersona.
czytaj także
Mimo tych bezspornych atrakcji w sensie politycznym było to głęboko konserwatywne wydarzenie, którego celu nie wypowiedziano wprost – a szkoda. Chodziło o podkopanie rzekomej dominacji „liberalizmu” w świecie akademickim. Chłopcami (a raczej dziewczynkami) do bicia były tu „polityka tożsamości” oraz „poprawność polityczna”. Tu jedna wymowna różnica: Peterson uważa „politykę tożsamości” za wykwit marksizmu, Žižek twierdzi, że świadczy ona o jego schyłku. Tę akurat kwestię warto byłoby przedyskutować, podobnie jak temat popularności Petersona wśród alt-prawicy i jego współodpowiedzialność za niesłychaną agresję tej formacji (nie tylko w internecie). Cóż, debata zeszła na inne tory.
A gdyby tak przekornie przyjrzeć się owemu „starciu idei” właśnie przez pryzmat tożsamości? Z całą sympatią i całym szacunkiem dla obu myślicieli, oglądaliśmy dwóch białych facetów – akademików o mniej lub bardziej uznanym dorobku, ale ogromnym zasięgu w mediach społecznościowych. Ci dwaj biali panowie gadali o „szczęściu” i polityce do widowni złożonej (przede wszystkim) z młodych, białych facetów, trzeci zaś biały facet prowadził tę debatę, nie zadając im żadnych konfrontacyjnych pytań ani nie pozwalając wypowiedzieć się publiczności. Czy mówili o swojej tożsamości? Czy tematem ich zainteresowania była biała męskość? Ależ skąd! Obydwaj rozmówcy reprezentowali wyłącznie czystą myśl. Zgodzili się w przedmiocie swojej własnej ogólnej znakomitości, odwagi moralnej i prawa reprezentowania całej ludzkości zarówno przez siebie, jak i tego drugiego. Dręczy was dominacja marksizmu? Nuży żałosny liberalizm? Odwagi! Žižek i Peterson spieszą na ratunek. Oto wraca to coś, co podobno zanikło wśród tyranii politycznej poprawności: uniwersalia. Panowie gratulują sobie nawzajem odwagi, siły osobowości i charyzmy. Nie rozwiązali wszystkich problemów ludzkości. Mają jednak nadzieję, że publiczność dowiedziała się, jak wygląda prawdziwa intelektualna dyskusja.
Dręczy was dominacja marksizmu? Nuży żałosny liberalizm? Odwagi! Žižek i Peterson spieszą na ratunek.
Taka debata, tak ustawiona, tak ogłoszona i prowadzona w ten sposób nie mogłaby się odbyć dziesięć czy nawet pięć lat temu. Przynajmniej prowadzący byłby przedstawicielem świata innego niż Zachód. Albo kobietą. Tu zaś ostentacyjnie wybrano hegemonię Męskiego Zachodu jako ramę modalną, a zarazem treść całego wydarzenia. Białymi facetami byli również wszyscy myśliciele, których w niej przywoływano. Kobiety wspomniano trzykrotnie, sama liczyłam. Raz: można poradzić sobie z napięciami między mężczyznami i kobietami, będąc dobrym mężem (Peterson). Dwa: Tarana Burke, założycielka ruchu #MeToo, sama dziś twierdzi, że poszedł on w złym kierunku (Žižek). I trzy: proszę nie mylić moich pomysłów z ideami Ayn Rand (Peterson). Społeczność LGBT wspominano kilka razy na marginesie, sugerując, że ich sprawa to tak naprawdę odwracanie uwagi od prawdziwego cierpienia ludzkiego (przykład uchodźców, wspomniany przelotnie – a szkoda, bo tu panowie mogliby się pokłócić). To jest właśnie polityka tożsamości czasów Trumpa: triumfalny powrót białego faceta na pozycję niekwestionowanej władzy. To jego głos mówi nam, jak jest i dokąd zmierza ludzkość. Każda próba zakwestionowania tej hegemonii, wskazania innej perspektywy czy opowieści zostanie odrzucona jako przejaw „resentymentu”.
Tylko proszę, niech was moje politycznie poprawne zrzędzenie nie odstraszy od oglądania. Ta debata to świetny kawałek popkulturowej zabawy. Warto ją zobaczyć choćby po to, by potem docenić parodie na Youtube i prześmiewcze memy, które nieuchronnie się pojawią.