Na 15-lecie „Krytyki Politycznej”, prezentujemy najgłośniejsze i najciekawsze teksty, jakie opublikowaliśmy od maja 2002 roku.
W piątek 15 sierpnia Henryka miała kurs „piętnastką”. Znała na pamięć całą trasę, każdy mijany dom, sklep, drzewo. Wiedziała, że w sierpniowy poranek tramwaj będzie wypełniony robotnikami. Dzieci nadal mają wakacje. Turyści rankiem jeszcze śpią. Usiadła na swoim obrotowym krzesełku, zamknęła drzwi i ruszyła z zajezdni.
– Stocznia strajkuje.
Henryka zamarła, gdy to usłyszała. Chciała odwrócić głowę i zobaczyć, kto to powiedział. Nie mogła w tłumie rozpoznać osoby, której głos dobiegł przed chwilą jej uszu.
czytaj także
Ile razy słyszała o strajkach, ile razy uczestniczyła w zajezdni w dyskusjach na temat tego, czy przerwać pracę, czy nie! Ile razy zastanawiała się, co ona by zrobiła! Pracowała jak szalona, żeby pomóc matce i siostrze, nigdy nie znajdowała czasu na spotkania z koleżankami, na wycieczki, urlopy, wakacje. Jechała teraz „piętnastką” i myślała: „Już nic nie muszę”. Siostra sobie poradzi. Tysiące wspomnień kołatało jej się w głowie, setki głosów, rozmów zasłyszanych w tramwaju. I wtedy pojawiła się jedna myśl: „Teraz muszę”.
Zrobić coś, pomóc, sprzeciwić się, zamanifestować, poprzeć. Stanąć. Zatrzymać tramwaj. Po prostu. Nie takie znowu po prostu, przecież pasażerowie ją zlinczują. Nie stawać. Ludzie do pracy jadą, spieszą się. Stanąć. Gdzie? Pod Operą Bałtycką. Jak tam stanie, to inne tramwaje też staną. Nie będzie przelotu na miasto. Tylko „dziesiątka” do portu dojedzie. Do opery jeszcze sześć przystanków. Strach. Jak nie teraz, to kiedy? Pięć przystanków. Nie stawać. Po co ryzykować? Stanąć. Cztery przystanki. Robotnicy zrozumieją. Nerwy. Stanąć. Trzy przystanki. O matko, jak ta panna na wydaniu – będzie wzięcie, nie będzie wzięcia. Dwa przystanki. Nie stawać. Pobiją mnie. Jak ja się boję bicia. Opera.
– Ten tramwaj dalej nie pojedzie.
Głos Henryki, niski, zdecydowany, zawisł nad głowami ludzi. Dwaj panowie spojrzeli na siebie wymownie i westchnęli, jakby chcieli powiedzieć: „No tak, znowu awaria”. Setki razy pasażerowie słyszeli, że tramwaj dalej nie pojedzie. Henryka kilka razy sama wypowiadała te słowa. Tym razem nie chodziło o zepsute drzwi.
– Stajemy, bo Stocznia stoi. Trzeba poprzeć strajk stoczniowców.
Gdy skończyła mówić, nastała cisza. W takich chwilach człowiekowi wydaje się, że słyszy kołatanie własnego serca. Cisza. Kołatanie. Brawa. Ludzie zaczęli klaskać. W środku Henryki nie było słychać bicia serca, tylko płacz. Młoda, dwudziestoparoletnia motornicza stała przed bijącym jej brawo tłumem pasażerów. Uśmiechali się, poklepywali po ramionach, patrzyli z podziwem na krótkowłosą dziewczynę w sukience w kwiatki.
– Jestem z PKS-u – usłyszała Henryka. Nagle wyrósł przed nią młody mężczyzna i uśmiechając się serdecznie mówił: – Nazywam się Zdzisław Kobyliński. My w PKS-ie też staniemy.
*
[…]
Henryka Krzywonos nie pamięta, czy o wybuchu strajku dowiedziała się w tramwaju 15 sierpnia, czy może dzień wcześniej. Nie pamięta dokładnie wyjazdu „piętnastką” z zajezdni i nie pamięta, o czym myślała. Pamięta nerwy i strach.
czytaj także
Strajk wybuchł nie tylko dlatego, że ludzie byli sfrustrowani podwyżkami. Po tym jak w lipcu przez kraj przetoczyła się pierwsza fala strajków, władze starały się być bardziej czujne i natychmiast reagować na każdy gest, który mógłby być zarzewiem kolejnych protestów. Z pracy zwalniani byli ludzie należący do współpracujących z opozycją demokratyczną Wolnych Związków Zawodowych, WZZ. Jako pierwszy posadę w Stoczni Gdańskiej stracił Andrzej Kołodziej, dwudziestolatek, który rozdawał na środku stołówki „Robotnika”. 7 sierpnia z pracy wyrzucono Annę Walentynowicz. Pracowała w Stoczni od trzydziestu lat, od 1965 roku jako suwnicowa, wcześniej jako spawaczka i – jak wspomina – była dumna ze swojego „męskiego” zawodu. Po latach powie: „Trudno sobie wyobrazić, co to jest praca w kadłubie okrętu. Panują tam egipskie ciemności, pełznie się przez grodzie z wężem sprężonego powietrza przewieszonym przez ramię, z kablem i lampką, która rzuca mdławe światło. Jest się zupełnie samemu, w czeluściach unoszą się trujące opary, człowiek się dusi. Często nie można wziąć ze sobą maski chroniącej twarz, nie ma na nią miejsca. Poparzenia były więc czymś normalnym, a oczy bolały potem strasznie. Z ocementowanego dna odpryskiwał beton i kaleczył. Nadzór był bardzo słaby. Wydano polecenie i trzeba je wykonać. Nie wiesz jak? Trudno, radź sobie sam”. Do tego „stosunek majstrów do nas, kobiet, był zwykle pogardliwy i wulgarny”. Dlatego właśnie zaczęła stopniowo rozumieć, czym jest równouprawnienie kobiet. Dlatego zapisała się do Ligi Kobiet i szybko została jej przewodniczącą w Stoczni. Nie umiała stać z boku i przyglądać się problemom. Kiedy ktoś potrzebował pomocy, szukała sposobu, by jej udzielić. Została przewodnicząca sekcji socjalno-bytowej w Lidze.
Była przodownicą pracy i samotną matką. Gazety publikowały jej zdjęcia, a w 1951 roku w nagrodę za przekraczanie norm produkcyjnych pojechała na zjazd młodzieży do Berlina. Dziś powiedziano by o niej, że była singielką i kobietą sukcesu. Odważną. Zdecydowała się sama wychować syna w czasach, kiedy „panna z dzieckiem musiała mieć wiele sił” – jak sama mawiała. Kiedy wspominała tamte lata w 2005 roku, dodawała także: „Nie zastanawiałam się nad możliwością usunięcia ciąży. To pojęcie dla mnie wówczas nie istniało. A co sądzę dzisiaj o ustawie antyaborcyjnej? Przeraża mnie myśl, że można się zdecydować na urodzenie dziecka wyłącznie ze strachu przed karą więzienia”.
czytaj także
Anna Walentynowicz upominała się o prawa robotników.
– Lechu, trzeba zrobić strajk w obronie Ani – namawiał Lecha Wałęsę Bogdan Borusewicz, gdański członek Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, wcześniejszego Komitetu Obrony Robotników. Działo się to 10 sierpnia. Borusewicz był przekonany, że nastroje w Stoczni sprzyjają strajkowi. Bez lidera nie można było jednak marzyć o sukcesie.
– Jestem za. Ale kiedy? – odpowiedział Wałęsa. Od czterech lat nie pracował w Stoczni, wyrzucony po strajkach w czerwcu 1976 roku, ale był znany wśród robotników, choćby jako uczestnik strajku w Grudniu ’70 i czołowy działacz WZZ.
Postulaty strajkowe to podwyżka, przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i wzniesienie pomnika ofiar Grudnia ’70. Po latach Walentynowicz wspominała: „W 1980 roku represje skupiły się na mnie – przenoszenie, branie na dywanik – po trzydziestu latach nienagannej, czterokrotnie wyróżnianej pracy. Przetrzymywano mnie w straży przemysłowej, a następnie pisano, że się spóźniłam. Represjonowanie mnie było lekcją dla innych, żeby nikt na nic podobnego się nie ważył”. Bogdan Borusewicz przygotował ulotkę, w której napisał: „Anna Walentynowicz stała się niewygodna, bo swoim przykładem działała na innych. Stała się niewygodna, bo broniła innych i mogła zorganizować kolegów. Jest to stała tendencja władz, aby izolować tych, którzy mogli stać się przywódcami. Jeżeli nie potrafimy się temu przeciwstawić, nie będzie nikogo, kto wystąpi przeciw podwyżce norm, łamaniu BHP czy zmuszaniu do nadgodzin”.
[…]
W Stoczni Północnej pierwszego dnia strajku doszło nie tylko do sporu z dyrekcją o podwyżki, ale i sporu robotników i robotnic o kanapki. Trudne okazały się rozmowy o poprawie warunków socjalnych – podobnie ciężkie było przekonanie kobiet, żeby przygotowały strajkującym mężczyznom jedzenie. Dyrekcja po pewnym czasie ustąpiła, kobiety na szczęście nie. Jakoś niełatwo było znaleźć powód, dla którego to dziewczyny miałyby obierać ziemniaki i kroić chleb. Sprawą ziemniaków zajął się komitet strajkowy. Zdecydowano, że będą je obierać wszyscy. Mogli wspólnie pracować, mogli wspólnie negocjować z władzami, to i kartofle mogą poobierać wspólnie chłopaki z dziewczynami.
czytaj także
Prócz pracowników Stoczni Gdańskiej przebywało w niej już wielu delegatów z innych zakładów. Nie tylko komunikacja wysłała do strajkujących swoich przedstawicieli. Ludzie z Elmoru, którzy podobnie jak tramwajarze i kierowcy autobusów przyłączyli się do stoczniowców, są rozczarowani. Nikt z nimi nie rozmawiał, nie zapytał o ich postulaty. Poparli Stocznię, a teraz zostali sami.
Wałęsa wpadł w panikę. Nakrzyczała na niego młoda tramwajarka – „kobieta o męskiej posturze, która przewodziła kierowcom tramwajów i autobusów”. Tak zapamiętał ją brytyjski historyk Timothy Garton Ash. Jakiś robotnik do Krzywonosowych „pluskiew” dorzucił: „Chuja żeś Lechu zwyciężył” i radosny nastrój prysł.
Najgłośniejszej ze wszystkich Henryce Krzywonos wtórowały Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska i Ewa Ossowska.
– Co teraz zrobić? – zapytał Wałęsa.
– Zatrzymać ludzi i zacząć prawdziwy strajk w obronie tych wszystkich, którzy stanęli za Stocznią – słyszy w odpowiedzi.
Dziewczyny rzuciły się do bram. Była godzina piętnasta. Po ogłoszeniu przez megafony, że strajk właśnie się zakończył, robotnicy zaczęli się szybko zbierać do domów. Chcieli pewnie jak najszybciej uczcić zwycięstwo i opić sukces strajku. Zatrzymanie ich nie było łatwe. Radiowęzeł wyłączono. Trzeba było wybiec do bram i krzyczeć do ludzi co sił w płucach. Stocznia jest ogromna.
Ten moment strajku przejdzie do solidarnościowej legendy. „Kobiety wykazały czujność rewolucyjną” – powie po latach działacz KOR-u i Solidarności Henryk Wujec. „To kobiety trzeciego dnia uratowały strajk, kiedy zamknęły bramy Stoczni – napisze we wspomnieniach Alina Pienkowska. – Mówię: «Aniu, wychodzą». Ania: «Ty leć na pierwszą, ja na trzecią bramę, a potem przyjdź na trzecią, bo ta trzecia jednak jest duża». I tak żeśmy zrobiły. Przez teren stoczni to był kawał drogi, chciałam więc znaleźć takiego dziennikarza, chyba z «Życia Warszawy», który miał samochód. Pytam Bogdana [Borusewicza], czy wsiąść, bo myślę: jak wsiądę, a on jest z UB, to koniec. Nie wiem, czy Bogdan go znał, ale powiedział: «Wsiadaj». Przez miasto dojechaliśmy do tej bramy. Tam jest taki most nad ulicą. Na tym moście nigdy nie widziałam tylu wychodzących, wszyscy naraz wyszli. I tam coś mówiłam. Każda z nas ma udział w utrzymaniu strajku: Ewa, Henryka, Ania, ja”.
czytaj także
*
Fragmenty książki Agnieszki Wiśniewskiej Duża Solidarność, mała solidarność, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej