Nauka

Rządzą nami podwórkowi tyrani. Nie musi tak być

Ludzie, którzy w szkole lubią znęcać się nad słabszymi, częściej odnoszą życiowy sukces mierzony awansem społecznym, zawodowym i materialnym. Tak działa społeczeństwo oparte na rywalizacji, w którym zwyciężają agresorzy, a patologia jest pożywką dla samej siebie.

Naukowcy twierdzą, że zaskoczyły ich wyniki ich własnych badań, ale czy naprawdę jest się czemu dziwić? Duże, imponujące badanie procesów wchodzenia dzieci w dorosłość pokazało, że osoby, które w szkole zachowują się agresywnie i zastraszają innych, częściej odnoszą sukces w życiu zawodowym, dostają lepszą pracę i więcej zarabiają. Powiązanie awansu na wyższe stanowiska z zastraszaniem i zachowaniami dominacyjnymi niewątpliwie może niepokoić.

Co nie oznacza, że wszyscy, którzy mają dobrą pracę lub kierują organizacjami, są agresorami. Zdecydowanie nie. Łatwo przypomnieć sobie wielu dobrych ludzi pracujących na wysokich stanowiskach. To zaś oznacza, że nie potrzebujemy agresywnych osób, by organizowały nam życie. Ani dobre kierownictwo, ani sukcesy organizacyjne, ani innowacje, ani myślenie refleksyjne i perspektywiczne nie wymagają stanu umysłu kierowanego chęcią dominacji. Tak naprawdę to takie szarogęszenie się może być dla nich wszystkich przeszkodą.

Dżentelmeni, zbójcy i szacunek

czytaj także

Dżentelmeni, zbójcy i szacunek

Julia Ikonowicz, Zuzanna Dąbrowska

Czy to w teorii gier, czy w badaniach nad innymi gatunkami szybko okazuje się, jak bardzo dominacyjna postawa niewielu jednostek może zaszkodzić całej społeczności. Na przykład w badaniu nad gębaczem trójbarwnym stwierdzono, że dominujące samce tych ryb wykazują „niższy stosunek sygnału do szumu”, przez co sieją zamęt we współdziałającej grupie. Brzmi znajomo?

Wygrana agresywnych jednostek oznacza stratę dla wszystkich innych – ich sukces to gra o sumie zerowej. A nawet ujemnej: we wspomnianym na początku badaniu ustalono, że te same osoby, które w szkole znęcają się nad słabszymi, w późniejszym życiu częściej nadużywają alkoholu, palą, łamią prawo i częściej dotykają je problemy psychiczne.

Jednak triumf podwórkowych tyranów jest także wynikiem dominującej w naszych czasach narracji – przez ostatnie 45 lat neoliberalizm opisywał ludzkie życie jako walkę, którą ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. W tym biedakalwinizmie jedynie poprzez rywalizację można się zorientować, kto zasłużył na sukces, a kto nie. A rywalizacja, oczywiście, nigdy nie jest uczciwa. Neoliberalizm jest bowiem uzasadnieniem nierównego i opartego na przymusie społeczeństwa – takiego, w którym rządzą agresorzy.

Krąg się zamyka – neoliberalizm wytwarza nierówności, a nierówności – jak pokazują inne badania – są silnie związane z agresją w szkole. W miarę jak pogłębiają się różnice w przychodach i statusie społecznym, rośnie poziom stresu, nasila się rywalizacja i chęć dominacji. Patologia stanowi pożywkę dla samej siebie.

Zespół, który prowadził pierwsze z wymienionych badań, odkrywszy, że agresorom dobrze się wiedzie, sugeruje, że powinniśmy „pomóc dzieciom skanalizować tę cechę w sposób bardziej pozytywny”. Według mnie to błędny wniosek. Powinniśmy raczej budować takie społeczeństwa, w których nie nagradza się za agresję i dominację. Lepiej, by szkoły skupiły się na łagodzeniu i poradnictwie.

Pod sklepem zaatakowała mnie nowa męskość. Jak obronić facetów przed nimi samymi?

A jednak na każdym etapie naszego życia jesteśmy zmuszani do niszczycielskiej rywalizacji. Na konkursy, które mają odsiać ziarno od plew, wypycha się nie tylko dzieci, ale i całe szkoły. W Anglii, na przykład, egzaminy SAT i brutalne wymogi Urzędu ds. Standardów w Szkolnictwie działają na szkodę zarówno dzieci, jak i nauczycieli. Jak zwykle, rywalizacja ustawiona jest tak, by zapewnić wygraną możnym i wpływowym. Jak jednak wyjaśnia Charles Spencer w swoich wspomnieniach ze szkoły z internatem, wygrana jest także porażką – rodzice wysyłający swoje dzieci do prywatnych szkół płacą za stworzenie dominującej zewnętrznej persony, jednak zamknięte w jej wnętrzu dziecko może w środku kulić się z lęku, pałać gniewem i chęcią ucieczki.

Owo od/wy-kształcenie na późniejszych etapach życia ulega wzmocnieniu za sprawą tysiąca autoterapeutycznych książek, stron internetowych i filmów. Na przykład cieszące się popularnością strona i program The Power Moves, które prowadzi specjalista nauk społecznych Lucio Buffalmano, uczy „dziesięciu sposobów, jak lepiej zaznaczyć swoją dominację”. Wśród nich znalazło się wywieranie presji społecznej, zajmowanie terytorium, metoda „wjedź, narzuć i karz” oraz… policzkowanie.

Można się tam również nauczyć ośmiu sposobów zyskiwania dominacji nad kobietami, co jest kluczową umiejętnością, jako że podobno „kobiety sypiają z mężczyznami, którzy zmuszą je do poddaństwa”. Do technik promowanych przez Buffalmano należą: „jeśli ona nie chce cię pocałować, przytrzymaj ją za twarz”, „żartobliwie popchnij ją do pozycji leżącej”, „żartobliwie pociągnij ją w stronę łóżka” oraz „wejdź w jej umysł za pomocą dominacji »na tatusia«”.

Buffalmano twierdzi, że pragnie „umożliwić ludzkości postęp poprzez upodmiotowienie dobrych mężczyzn, by mogli działać, przewodzić i wygrywać”. Prawdopodobnie jednak jego metody przyczyniają się do zwiększenia puli zimnych drani. A powinniśmy raczej nauczyć się być uważni, prospołeczni i życzliwi – by oprzeć się dominacji, niezależnie od tego, kto ją nam narzuca.

Oczywiste zastraszanie w miejscu pracy nie jest już ogólnie przyjęte. Podejrzewam jednak, że w wielu przypadkach ten pozorny postęp wynika z tego, że agresorzy nauczyli się maskować swoje impulsy, nadal jednak kontrolują i manipulują, omijając jednak sankcje działów kadr.

Algorytmy nakręcają redpillową maszynkę do mielenia facetom mózgów

Jawna agresja pojawiła się jednak ponownie w polityce. Trump, Putin, Netanjahu, Orbán, Milei i inni nie kryją się z topornymi zachowaniami, które mają dać im dominację. Widząc Trumpa czającego się za plecami Hilary Clinton podczas debaty prezydenckiej bądź haniebnie drwiącego z niepełnosprawności jednego z dziennikarzy, mogliśmy się przekonać, jakim był dzieckiem – i jakim dzieckiem jest nadal. Nasze systemy polityczne – scentralizowane, hierarchiczne – aż się proszą, by agresorzy je wykorzystywali. Tak jak kiedyś na podwórku, tak i teraz ci najgorsi wiodą prym.

Ta sama dynamika działa na poziomie ogólnoświatowym. Rządy zapewniają ludzi, że uczestniczą oto w „globalnym wyścigu”; że jeśli zostaniemy w tyle, prześcignie nas jakiś inny kraj. Oto opowieść o rywalizacji o sumie zerowej, która usprawiedliwia każde nadużycie i wszelki wyzysk. To właśnie jej użyły europejskie państwa, by uzasadnić budowę imperiów i selektywnie prowadzone wojny. Zaraz potem dołączył do niej samozwańczy mit: że wyścig o dominację może wygrać tylko „dominująca rasa”. Jak ujął to Karol Darwin: „cywilizowane rasy ludzkie wytępią rasy dzikie, by zająć ich miejsce na świecie” [Karol Darwin, O pochodzeniu człowieka, w: Dzieła wybrane, t. IV, tłum. S. Panek, Warszawa 1959, s. 155–156]. Nieco subtelniej to uzasadniając, bogate państwa nadal grają w tę samą grę – ich bogactwo zostało w dużym stopniu wydarte innym krajom.

„U zarania wszystkiego”, czyli o tych, którzy nie chcieli być początkiem naszej cywilizacji

O ile jednak ten jednostronny wyścig krajów trwa, my wszyscy na wyścigi zmierzamy ku przepaści, jaką będzie rozpad ekosystemów. Nigdy jeszcze ludzie nie potrzebowali współpracy i współdziałania jak dzisiaj. A jednak nadal rządzi nami rywalizacja, w ramach której wszystkim nam pisana jest porażka.

Krótko mówiąc, musimy przestać celebrować zachowania oparte na przymusie i kontroli. Na każdym etapie kształcenia i kariery zawodowej, a także w polityce, gospodarce i w stosunkach międzynarodowych, powinniśmy dążyć do zastąpienia etosu rywalizacji etosem współpracy.

Na tym polega niezwykłość istot ludzkich w porównaniu z takim, ot, gębaczem trójbarwnym: nie musi być tak, jak jest. Potrafimy kontrolować własne zachowanie, a także wyobrazić sobie i zbudować lepsze formy organizacji. Poprzez opartą na debacie demokrację uczestniczącą, zarówno w polityce, jak i w miejscu pracy, możemy stworzyć systemy, które będą korzystne dla wszystkich. Żadne prawo natury nie stanowi, że podwórkowi tyrani przez całe życie mogą coś na nas wymuszać.

**
George Monbiot – dziennikarz i działacz ekologiczny. Publikuje w „Guardianie”. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.

Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij