Czytaj dalej

„U zarania wszystkiego”, czyli o tych, którzy nie chcieli być początkiem naszej cywilizacji

U zarania wszystkiego leżała nasza zdolność do kwestionowania wszystkiego, do anulowania wszelkich początków i zaczynania od nowa. Łukasz Moll o pośmiertnie wydanej książce Davida Graebera, napisanej wspólnie z archeologiem Davidem Wengrowem.

2 września 2020 roku zmarł nieoczekiwanie David Graeber – antropolog, anarchista, aktywista, autor bestsellerowych książek, które pokoleniu milenialsów pomagały rozpoznać źródła ich bolączek i ubrać je we właściwe słowa. Graeber stał się czołowym lewicowym myślicielem na fali ruchów społecznych i kampanii, w których działał: Occupy Wall Street, Extinction Rebellion, solidarność z kurdyjską Rożawą czy „czerwony skręt” brytyjskiej Partii Pracy pod przywództwem Jeremy’ego Corbyna. Te publicystyczno-aktywistyczne interwencje pozwoliły mu wrócić z akademickiego wygnania i stać się rozchwytywanym profesorem.

Graeber pozostawił po sobie nie tylko tysiące zainspirowanych czytelników, ale i pośmiertny, monumentalny tom poświęcony dziejom ludzkiej cywilizacji, który zdążył ukończyć wespół z archeologiem Davidem Wengrowem. 704-stronicowa praca The Dawn of Everything, w której autorzy cofają się do zarania wszystkiego, żeby na nowo opowiedzieć historię narodzin organizujących nasze życie struktur społecznych, ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Farrar, Straus and Giroux.

Dług. O doświadczeniu moralnego zamętu

czytaj także

I choć to wymagająca i kręta lektura, w której Graeber odsłania się przede wszystkim jako antropolog specjalista, to nie gubi swojego popularyzatorskiego talentu, który zwykliśmy podziwiać. Warto przebrnąć przez tę lekturę także dlatego, że rzuca ona nowe światło na cały dorobek Graebera. Jest tak, mimo że sam autor inaczej wyobrażał sobie jego zwieńczenie. Dość wspomnieć, że miał w planach kontynuować współpracę z Wengrowem nad dwoma kolejnymi tomami.

Tymczasem widzę pięć zasadniczych powodów, dla których warto sięgnąć po The Dawn of Everything. Oto i one.

1. Zwątpienie

To nie jest książka, która wam powie, „jak było naprawdę”: jak wynaleziono państwo, władzę, własność, rolnictwo i nierówności. Jej zaletą jest właśnie to, że rozbija znane nam narracje o „początkach człowieka” i kolejnych nieuchronnych szczeblach rozwoju, przez które musieliśmy rzekomo przejść, żeby znaleźć się tu, gdzie jesteśmy.

Autorzy uzbroili się w cały arsenał najnowszych odkryć archeologicznych i argumentów antropologicznych, by pokazać, co nie gra w całym zestawie europocentrycznych teorii rozwoju, które obracają się wokół tych samych motywów: upadku człowieka, wyjścia ze stanu natury, dotarcia do etapu własności, rolnictwa i cywilizacji, wynalezienia państwa, pisma i biurokracji, kroczenia przez kolejne stadia, źródła utrzymania, sposoby produkcji, etapy technologiczne i tak dalej.

Chociaż w akademickich dyskusjach wszystkie te naiwne, deterministyczne wizje dziejów, grubo ciosane materializmy historyczne, dobre dzikusy Rousseau i samotne wilki Hobbesa nie są traktowane jako obowiązujące naukowe wykładnie historii człowieka, to nadal organizują one debatę publiczną i potoczne tropy myślowe. Nie wystarczy bowiem poddać krytyce Monteskiusza, Turgota, Robertsona, Morgana, Engelsa, Rostowa, Harariego, Diamonda czy Fukuyamę, z których każdy na swój sposób opowiada nam o tym, jak musieliśmy wyjść ze stanu rzekomej „dzikości” i poddać się zorganizowanym aparatom przechwytywania nadwyżek i zabezpieczenia strukturalnych nierówności. Póki nie ma dla nich alternatyw, nie ma się co dziwić, że z trudem się z nimi rozstajemy. Żeby być na to gotowym, trzeba zrozumieć, jak grząskie były podstawy naszej dotychczasowej wiedzy. I tu dochodzimy do powodu drugiego:

2. Pokora

Sam rozmach przestrzenny i czasowy projektu Graebera i Wengrowa przyprawia o zawrót głowy. Jest tak dlatego, że nasze myślenie o historii ludzkości niemal nawykowo stało się myśleniem o historii tylko tych tworów, które przypominają dzisiejsze państwa. Poszukujemy więc protopaństw i lubujemy się w znajdowaniu ich na odległych od Zachodu krańcach świata i w przykrytych warstwami geologicznymi mrokach dziejów.

Sięgamy więc do Rzymu i Grecji, a nawet do Egiptu i Mezopotamii, by zdać sobie sprawę z tego, jak rolnictwo oznaczało początek państwa, jak państwo zabezpieczyło własność prywatną, jak na własności narosły nierówności i jak walka z uciemiężeniem uruchomiła w końcu procesy emancypacji. Ciekawość każe nam wprawdzie spoglądać szerzej – interesują nas przecież te same ludy, o których przeczytamy w The Dawn of Everything: Olmekowie, Huroni, Nuerowie, Baskowie, Janomamowie i wiele, wiele innych. Ale interesują nas przede wszystkim jako kontrapunkty dla naszej historii: niezdolni do budowy państw, niedysponujący biurokracją i pismem, nieznający lub nieumiejący upowszechnić rolnictwa. Interesują nas jako „niższe stadia” historii człowieka, która jest historią Zachodu.

Graeber: Praca bez sensu, praca bez wartości

czytaj także

Na tym tle Graeber i Wengrow proponują w gruncie rzeczy banalną operację: żeby w punkcie wyjścia wziąć pod rozwagę hipotezę, że poza państwem też toczy się historia – a toczy się, ponieważ ludzie bezpaństwowi są, podobnie jak my, istotami kreatywnymi i niesubordynowanymi.

To proste założenie jest autorom potrzebne do tego, by mogli z otwartym umysłem rozważyć nowe odkrycia archeologiczne i aktualne spory wśród antropologów. I chociaż sceptyczna czytelniczka powie, że dają nam stosunkowo niewiele wiedzy klarownej i pewnej, że pełno tu spekulacji, hipotez i ryzykownych analogii, to odkryje, że to, co uchodziło do niedawna lub nadal uchodzi za wiedzę jasną i pewną, było jeszcze słabiej ugruntowane niż pozytywne konkluzje Grabera i Wengrowa.

Choć nie wiemy, jak dokładnie zorganizowane było życie wokół paleolitycznego Sungiru, neolitycznego Göbekli Tepe, a nawet wśród Innuitów sprzed europejskiej kolonizacji, to na podstawie tych i innych przykładów wiemy wystarczająco dużo, by zdystansować się od kanonicznych narracji. Wiemy, że nie było ani „stanu natury”, ani „stadiów rozwojowych”, ani korelacji między wynalezieniem rolnictwa a powstaniem państwa, ani wielu innych klisz, którymi się posługujemy. Teraz, kiedy kolejne regiony świata zyskują wreszcie możliwość badania odległej historii poza projektem nauki kolonialnej, należy się spodziewać mocnego wstrząśnięcia fundamentami gmachu zachodniej wiedzy.

Graeber: Armia altruistów

czytaj także

Jednak same specjalistyczne dowody nie wystarczą do zmiany paradygmatów. Wiele badań przytaczanych przez Graebera i Wengrowa nie pochodzi wcale z ostatnich lat, a mimo to nie przebiły się dotąd do szerszej świadomości. Dlaczego tak jest? Bo samo nagromadzenie wiedzy nie wystarczy. W jej interpretacji i upowszechnianiu potrzebny jest kluczowy element:

3. Wyobraźnia

Nasza wyobraźnia jest skolonizowana ustaleniami poprzednich pokoleń badaczy, zaś ich wyobraźnia była skolonizowana politycznymi, kulturowymi i osobowościowymi ograniczeniami czasów, w których żyli. Jako obywatele, zazwyczaj opłacani funkcjonariusze państw, przyzwyczajeni do instytucji rządu, własności czy biurokracji i im posłuszni, szukali w przeszłości instytucji analogicznych do swoich. Znajdując w wykopaliskach czy źródłach dowody na istnienie rolnictwa, zakładali więc, że musiało kiedyś nastąpić przejście na tryb osiadły – bo nie mieściło im się w głowie, że np. mogą istnieć ludy, które sezonowo rezygnują z rolnictwa na rzecz zbieractwa-łowiectwa – albo od hierarchii przechodzą do egalitaryzmu.

Ślady trwalszej uprawy ziemi interpretowano jako oznakę porzucenia innych – bardziej „prymitywnych” źródeł utrzymania – bo założenie, że ktoś mógł kiedyś traktować rolnictwo bardziej jako dodatek do zbieractwa, czy nawet jak zabawę albo eksperyment, wydawało się badaczom absurdalne. Kiedy natrafiali na pierwsze miasta, w ich zabudowaniach usilnie poszukiwali królewskiego pałacu czy odpowiednika urzędu podatkowego, bo pomysł, że ludzie gromadzą się w tych skupiskach okolicznościowo, tylko na potrzeby zbiorowych rytuałów, albo że dają sobie radę bez wyspecjalizowanej kasty rządców i zwołują kolektywne zebrania, nie przyszedłby im na myśl (a jeśliby przyszedł, to jako opłacani przedstawiciele klas dominujących musieliby go odrzucić). Znajdując ślady istnienia władców, z automatu widziano w nich odpowiedników suwerennych europejskich monarchów – bo kto by przypuszczał, że mamy do czynienia raczej z karnawałowymi przebierańcami, których obierano po to, by oddalić od siebie ryzyko wykształcenia się ośrodka władzy, a nie po to, by mu się podporządkować.

Graeber i Wengrow chcą nam powiedzieć, że to, jak interpretujemy przeszłość, naznaczone jest tym, co uchodzi za zdrowy rozsądek w teraźniejszości i co organizuje nasze myślenie o przewidywalnej przyszłości. Nic dziwnego, że żyjąc w świecie neoliberalnego kapitalizmu, w którym, przy całym dynamicznym rozwoju technologicznym i dostatku, jaki możemy na nim oprzeć, nie potrafimy sobie wyobrazić alternatywnego systemu społecznego, tak mało jesteśmy w stanie nauczyć się od tych, którzy w swoim podejściu do zagadnień polityki wykazywali się znacznie większą wyobraźnią. Jest tak, dlatego że – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – ceną za nasze (dyskusyjne i nierówno rozłożone) wygody jest coś, czego systematycznie tym dawnym, „prymitywnym” społecznościom odmawialiśmy. Uwaga, uwaga:

4. Wolność

Trzy rodzaje wolności przewijają się na okrągło w analizowanych przez autorów „prehistorycznych” i bezpaństwowych przypadkach. Te trzy rodzaje wolności decydują o tym, że „prehistoria” była pełna ludzkiej, świadomej i pomysłowo kreowanej historii – jakkolwiek nie da się jej umieścić w ramach żadnej liniowej wizji dziejów człowieka jako takiego.

Istnienie „sezonowych królów”, podporządkowanie rolnictwa zabawie i wpisanie go w cykliczny kalendarz zbieracko-łowiecki, zbiorowiska wokół megalitycznych konstrukcji stawianych bez użycia pracy niewolnej czy biurokratycznej kontroli, kolektywnie ustalana dystrybucja domostw – te i inne urządzenia społeczne istniały po to, by nie dopuścić do wyłonienia się struktur znanych u sąsiednich ludów. Struktur opartych na charyzmatycznej, despotycznej władzy, systemowym zagarnianiu nadwyżek, niewolnictwie czy wykształcaniu się uprzywilejowanych kast. Struktur, które niestety legły u podstaw zachodniej drogi rozwoju.

Nasza nowoczesna koncepcja wolności, piszą Graeber i Wengrow, nigdy nie uwolniła się od rzymskiej władzy – królewskiej i ojcowskiej – nad domownikami: żoną, dziećmi, niewolnikami i zwierzętami. Żyjemy w państwach postrolniczych, zorganizowanych na wzór wielkich gospodarstw domowych, gdzie wolność jest tożsama z dominacją nad innymi, z przymuszaniem ich ciał do pracy, wojny, zbytku, opieki. Tymczasem w społecznościach, które tego rodzaju wizję wolności/zniewolenia odrzucały, ceniono trzy inne formy wolności: do ucieczki od dominacji, do nieposłuszeństwa w wykonywaniu poleceń i do rewizji zasad, na których zbudowane jest społeczeństwo.

Dość już tej pracy. Pora się w życiu zabawić

Tym, co przerażało europejskich misjonarzy i konkwistadorów – a wraz z nimi klasyków zachodniej myśli społecznej – były właśnie te trzy rodzaje wolności, podcinające same fundamenty zachodnich społeczeństw. „Rdzenna krytyka”, jak nazywają ją Graeber i Wengrow, docierała do Europy w pismach misjonarzy, poprzez opowieści podróżników czy za sprawą samych rdzennych delegatów, a następnie przetwarzana była przez intelektualistów.

Myśliciele oświecenia lubili wchodzić w buty perskich szlachciców, wodzów rdzennych narodów i księżniczek czy czarnych Kalibanów, by przyjmować zewnętrzną i krytyczną perspektywę wobec własnych społeczeństw. W gruncie rzeczy chodziło tu jednak o udomowienie i neutralizację znacznie bardziej radykalnej „rdzennej krytyki” Zachodu. Rousseau przekształcił ją w swój eksperyment myślowy o nieistniejącym szlachetnym dzikusie, a Turgot, Smith i reszta usytuowali tak rozumianego dzikusa na niższym szczeblu rozwojowym po to, by odmówić roszczeniom zasadności jako niedzisiejszym.

Tymczasem takie utożsamienie „wolności dzikich” z zamierzchłą przeszłością człowieka odebrało coś także i nam:

5. Przyszłość

Jeśli szukać jakiegoś wspólnego motywu, który organizował kolejne książki Davida Graebera – o jarzmie długu, tyranii biurokracji, głupocie prac bez sensu – to sądzę, że byłaby nim utrata praw do renegocjacji formy życia społecznego. Wrośliśmy w tę formę tak głęboko, zauważa Graeber, że sama myśl o jej zmianie wydaje się niedorzeczna. Zaciągając dług, całkiem dosłownie oddajemy komuś – naszemu wierzycielowi – samych siebie i naszą przyszłość. Zgadzając się na spłatę odsetek w umówionym terminie, drastycznie zawężamy sobie pole działania, wyrażamy gotowość do podporządkowania całego naszego życia pracy zarobkowej, która przyniesie określony dochód, z którego będziemy w stanie spłacać procenty.

W świecie zorganizowanym przez racjonalność biurokratyczną wybieramy pewną przewidywalność i stabilność – to, że ktoś coś za nas zrobi – ale ceną jest, ponownie, możliwość współudziału w decyzjach o sprawach wspólnych. Po prostu dostajemy formularz i wypełniamy go bez zbędnego gadania. Czytamy regulamin i musimy się dostosować – nic już od nas nie zależy. Wobec rosnącej dominacji arbitralnie zarządzanych przedsiębiorstw, które sięgają po nasze dobra wspólne – weźmy przykład serwis, na którym pierwotnie napisałem tę notkę – i wobec dominacji państw, które coraz bardziej starają się działać tak, jakby były firmą, na ołtarzu biurokracji złożona zostaje sama obietnica demokracji.

Z kolei w przypadku „prac bez sensu” za cenę dochodu i minimum osobistej stabilizacji mamy zrezygnować z perspektywy nadania naszemu życiu społecznego sensu. Składamy naszą „wolność dzikich” po to, żeby ktoś inny mógł się cieszyć swoją wolnością do pomiatania innymi. Dług, biurokracja („rynkowy stalinizm”, jak nazywał to Mark Fisher) i gówno warta praca – oto neoliberalna wolność. „Robota w korporacji i karta z debetem – to jest wasza godność, wasz majestat” – jak ujął to prof. Zbigniew Stonoga.

Pełną stawkę Graeberowskiego projektu, brutalnie przerwanego przez nagłą śmierć, widać właśnie po lekturze The Dawn of Everything. U zarania wszystkiego – mówią nam Graeber i Wengrow – leży nasza zdolność do kwestionowania wszystkiego, do anulowania wszelkich początków i zaczynania od nowa. Do odmowy długu i ucieczki z niewoli, do wypisania się z biurokratycznych na rzecz kolektywnych form bycia z innymi, do kwestionowania pracy bez sensu i rewolty klas opiekuńczych. O tym, że mamy tę zdolność, przypominają nam te ludy, które u zarania wszystkiego robiły co w ich mocy, żeby nie stać się początkiem naszej cywilizacji.

**
Łukasz Moll – socjolog, filozof, publicysta.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij