Świat

W panoptykonie big data

Panoptykon przestaje być tylko dystopijną wizją instytucji totalnej. Świat, w którym jesteśmy nieustannie obserwowani, staje się rzeczywistością. Społeczeństwo nadzoru oparte na big data, choć wydaje się ukoronowaniem utylitarnych wizji państwa porządku, w istocie coraz bardziej przypomina orwellowski folwark big techów. Tego zaś wszyscy technoentuzjaści zdają się nie widzieć.

spiecie-logo-male„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.

Pod czujnym okiem „Wielkiego Brata”

W jednym z programów z serii „The Grand Tour” Jeremy Clarkson i spółka jadą chińską autostradą. Podróż uprzyjemnia im błysk fleszy. Ale ich autorami nie są paparazzi. Na każde kilkaset metrów drogi przypada bowiem kilkanaście kamer monitoringu, które non stop fotografują i sprawdzają, co kierowca robi w samochodzie, jak go prowadzi i czy nie złamał jakiegoś przepisu, na przykład nie jadł kanapki. Scenka ma charakter satyryczny, jak to w wydaniu słynnej brytyjskiej trójki z „Top Gear”. Jednak gigantyczna ilość danych zbieranych podczas ich podróży może przerażać.

Kolejny przykład: niedawno ukazało się badanie chińskich telefonów komórkowych wykonane przez naukowców z Wielkiej Brytanii i Irlandii. Uczeni pod lupę wzięli kilka popularnych smartfonów marek Xiaomi, OnePlus i Realme wydanych na rynek chiński i porównali je z urządzeniami przeznaczonymi na rynek globalny.

Jak się okazało, aparaty przystosowane do chińskiego rynku zbierały ogromną ilość nadmiarowych danych na temat użytkownika, w tym dane o lokalizacji (nawet po wyłączeniu tej funkcji), listę używanych sieci Wi-Fi, zainstalowanych aplikacji z historią ich używania, numer telefonu wraz z historią połączeń oraz historię wiadomości.

Dane dotyczące karty SIM przekazywane były nawet wtedy, gdy była ona zdezaktywowana. Jeden z telefonów przekazywał też informacje z aplikacji dyktafonu, ustawień i notatek. Dane, pozyskane bez specjalnej zgody użytkownika, trafiały do sześciu różnych chińskich serwerów.

Te dwa przykłady, choć wydają się ciekawostką, są drobnym wycinkiem tego, czym jest panoptyczne chińskie społeczeństwo. Ale pokazuje też, w którą stronę zmierzamy w oddaniu naszych danych wielkim firmom i instytucjom technologicznym.

Panoptykon, czyli projekt idealnego więzienia stworzony przez brytyjskiego filozofa-utylitarystę Jeremy’ego Benthama, miał być odpowiedzią na stworzenie instytucji totalnej kontroli. Sam jego układ był niezwykle ciekawy. Otóż plan takiego więzienia stworzony był na okręgu, na którego obwodzie znajdowały się cele więźniów. W centrum tego okręgu była wieża strażnicza, wyposażona w oślepiające światła.

AI nie zabierze ci pracy, jeśli zapiszesz się na kurs

Więzień miał więc świadomość, że w każdej chwili może być obserwowany, ale nie wiedział, kiedy to się dzieje. Zatem na wszelki wypadek miał zachowywać się tak, jakby właśnie teraz patrzyło na niego karcące oko władzy więziennej. Ale projekt Benthama nie miał służyć tylko więziennictwu. Jak pisał autor, miał stać się podstawą funkcjonowania „wszelkich zakładów, w których wszelkiego rodzaju osoby winny się znajdować pod nadzorem, w szczególności więzień, ale też aresztów, fabryk, warsztatów, przytułków, lazaretów, manufaktur, szpitali, domów wariatów i szkół”.

Panoptykon stał się w końcu symbolem społeczeństwa nadzorowanego, opisywanego przez francuskiego filozofa Michela Foucaulta. Społeczeństwa, w którym każdy krok jednostki, każde jej zachowanie podlega ścisłym normom i przepisom.

Benthamowski ideał osiągnęliśmy szybciej, niż nam się wydawało. W instytucjach publicznych i prywatnych znajdują się wszechobecne kamery i cyfrowe przepustki (czasem nawet w formie wszczepialnego chipu). Nasza osobowość została sprowadzona do danych liczbowych w systemach bankowych i rządowych.

Internet stał się prawdziwym folwarkiem, na rzecz którego oddaliśmy wszelką prywatność . A to wszystko zgodnie z logiką specyficznie zdefiniowanej użyteczności.

Naiwny technoentuzjazm

Bartosz Paszcza z Klubu Jagiellońskiego w swoim eseju pisze, że „strach się bać państwa bez big data”. Ja bym jednak cofnął się kilka kroków tej utopijnej neoliberalnej myśli i zdecydowanie usunął z tytułu artykułu słowo „bez”.

Autor na początku tekstu odnosi się do jego zdaniem błędnej zachodniej wizji chińskiego systemu oceny społecznej („Social Credit Score”) i przekonuje, że „nawet w Chinach wszechwiedzący system kontroli społecznej z naszych wyobrażeń nie istnieje”. Referując przy tym słowo w słowo tezy z artykułu MIT Technology Review autorstwa chińskiego dziennikarza Zeyi Yanga, który identycznie jak Paszcza wyjaśnia działanie SCS.

Załóżmy więc, że jest dokładnie tak, jak piszą ci autorzy: system okazał się jedynie wąskim programem, który służy poprawie efektywności w obiegu pieniądza. Choć oczywiście nie wiemy nigdy, jak prawdziwe są informacje przekazywane na Zachód z Chin, to wyjaśnienie tego faktu jest stosunkowo proste. I tego autor eseju już nie wyjaśnia. Chiny przestały konstruować niepotrzebnie głośny i scentralizowany system, bowiem już go nie potrzebują.

Chińczycy oddają bowiem tak wiele informacji na swój temat dobrowolnie, a cenzura w tym kraju jest tak wszechobecna, że wytworzył się samodzielnie funkcjonujący panoptykon – każdy jest przekonany, że jest kontrolowany, nosi w kieszeni narzędzie tej kontroli (smartfon), niezbędne do wykonania podstawowych czynności cywilno-prawnych, więc zachowuje się zgodnie z narzuconymi normami.

Nieważne, czy ktoś istotnie analizuje te dane. W społeczeństwie nadzorowanym znaczenie ma fakt poczucia bycia pod stałym nadzorem, który wystarczy, by realizować z góry założone cele. I to działa! Bo też trafiło na dobrze przygotowany grunt konfucjańskiej kultury.

Dlatego nie przekonuje mnie w żadnej mierze zdanie postawione przez Paszczę, że „zagrożenie kombinacją niskiego zaufania społecznego i sceptycyzmem technologicznym prowadzące do dramatycznego zapóźnienia rozwoju państwa jest o wiele bardziej realne, niż budowa przez Polskę wszechwiedzącego systemu analizującego każde nasze beknięcie”. Autor zapomniał chyba, że historia i będąca jej emanacją kultura narodowa mają znaczenie także dla kształtu instytucji w danym państwie.

„Polskie zacofanie” bywało dla nas ratunkiem

Polacy nigdy nie zgodzą się na prewencyjne stosowanie Pegasusa (aplikacji do inwigilacji telefonów, wykorzystywanej przez polskie służby), ani nie będą hurraoptymistyczni przy wprowadzaniu zalgorytmizowanych systemów, które miałyby usprawnić działanie instytucji. Widzą w tym zagrożenie dla jednej ze swoich naczelnych wartości, jaką jest wolność, o którą walczymy od zarania naszej podmiotowości.

Zresztą to rzekome zacofanie niejednokrotnie ratowało nas z opresji: uniknęliśmy zdziesiątkowania przez dżumę w czasie wielkich jej fal w średniowieczu – przez zacofanie, uniknęliśmy opłakanych skutków kryzysu ekonomicznego z początku XXI wieku – przez zacofanie (w Polsce nie stosowano na masową skalę nowatorskich narzędzi spekulacyjnych, co uchroniło naszą ekonomię przed bolesnym upadkiem, jaki dotknął USA i zachodni świat). Dziś znów zacofani, spowalniamy choć trochę nieubłaganą rewolucję technologiczną, która zmienia świat.

Tak, jestem technorealistą (a momentami technosceptykiem) i nie uważam, żeby technorealizm był czymś, co wpycha nas w niebyt. Konserwatywne podejście, cechujące nadal sporą część ideową naszego społeczeństwa, chroni nas też przed eksperymentami społecznymi, których konsekwencji dziś nie dostrzegamy.

Jeszcze więcej Korei: czy Europa nadrobi zaległości w produkcji chipów?

I nawet stwierdzenie, że „kraje, które w XXI wiek nie będą umiały lub nie będą chciały wejść, skazują się na peryferia, o ile nie rezygnację z niepodległości” wydaje się zupełnie nie dostrzegać miejsca, które zajmujemy na mapie złożonego zglobalizowanego świata. Immanuel Wallerstein, twórca teorii system–świat jednoznacznie pokazał, że Polska nie jest i raczej nie będzie państwem rdzenia, nie jest więc na przykład twórcą nowatorskich technologii. Takie nasze miejsce globalnego średniaka.

Ale co to oznacza w kontekście big data, algorytmów i tym podobnych? Otóż technologie, które wykorzystujemy, nie są wobec nas służebne. One mają nas uzależnić, przeniknąć nasz rynek i zmusić do większej konsumpcji dóbr z państw rdzenia. Już dzisiaj widać niepokojące zwiastuny tego procesu w postaci zalewu niebezpiecznymi treściami w mediach społecznościowych i wszechobecnych, trenujących nas tik-tokach.

Jako socjolog-dziaders (!) widzę zresztą też nowy trend wśród młodzieży. Zaszczepiona weberowską protestancką etyką pracy, już od najmłodszych lat rozpoczyna start na rynku, dorabiając, gdzie i kiedy tylko można. 16-letnie dzieciaki zatrudniają się jako opiekunki dzieci czy kelnerzy w weekendy, 18-latki stają za barem. Cel? Kupno nowych najków erforsów za osiem stów i nowego ajfona za pięć tysięcy (to ta tańsza wersja). Algorytmy reklam z social mediów pokazują, że ci młodzi ludzie nie mając markowych butów czy ciuchów, nie liczą się w towarzystwie. A kto korzysta? Wielkie firmy odzieżowe czy technologiczne. Nasze dzieciaki tracą dzieciństwo i młodość na pracę bez przyszłości, na którą mają jeszcze całe życie.

Na koniec eseju Bartosza Paszczy pojawia się jednak szczególnie niebezpieczna teza. Otóż autor pisze – zgodnie z mainstreamową narracją – że „bez stawania na ramionach gigantów grozi nam próba wynajdywania własnego, gorszego koła na nowo”. Musimy więc oddać nasz rynek, naszych naukowców i pracowników wielkim korporacjom, bo mają już gotowe produkty, których implementacja będzie dla Polaków tańsza. Cóż, z utylitarnego punktu widzenia trudno się nie zgodzić z tak postawioną tezą. Ale idąc jej tropem dalej, może się okazać, że także utrzymanie własnego rządu, własnej armii, ba – własnej kultury – jest w zasadzie zupełnie nieopłacalne, skoro istnieją już gotowe i lepszej jakości rozwiązania na Zachodzie (teraz, z czasem, będą to produkty z globalnego Południa).

Sztuczna inteligencja: może krach, a może dystopia

I zgadzam się w pełni z autorem eseju, że sama nowoczesna technologia jest bardzo przydatna w rozwoju państwa. Ale nie znaczy to, że nie możemy mieć w stosunku do niej własnej ścieżki rozwoju. Przestańmy być w końcu tak straszliwie zakompleksieni. Być może bowiem nasz sceptycyzm i nieufność, oparte na naszej historii i kulturze, są naszą siłą, nie słabością. I być może dzięki temu unikniemy losu bycia najbardziej wydajną częścią służebnego folwarku big techów.

**

Stanisław Maksymowicz – stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, ekspert ds. zdrowia, adiunkt w Collegium Medicum UWM w Olsztynie, doktor socjologii, członek Polskiego Towarzystwa Socjologicznego i Polskiego Towarzystwa Komunikacji Medycznej, wykładowca socjologii zdrowia i medycyny dla studentów kierunków medycznych.

Tekst powstał dzięki finansowaniu projektu Macieja Kuziemskiego w ramach 2022 Landecker Democracy Fellowship.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij