Nastroje antyeuropejskie są dziś wyzwaniem dla PiS dlatego, że ich elektorat jest pęknięty, rozkłada się mniej więcej po połowie na osoby, które moglibyśmy zapisać do obozu prounijnego i antyunijnego – mówi Adam Traczyk.
Katarzyna Przyborska: Czy zaskoczyły cię wyniki? Za dziesiątym podejściem KO wyprzedziła PiS.
Adam Traczyk: O włos, o jeden procent. Ostatnie sondaże przedwyborcze okazały się lepiej pokazywać trend niż exit poll. Donald Tusk ma swój triumf, to on osobiście angażował się w mobilizację najtwardszego elektoratu Koalicji Obywatelskiej. To była jego kampania, on był najbardziej wyrazisty, on dyrygował i on wygrał. Zwycięstwo przyszło jednak kosztem koalicjantów i całej koalicji.
Doszło do dwóch mijanek. Nie tylko KO wyprzedziła PiS, ale i Konfederacja wyprzedziła Trzecią Drogę, stając się trzecią siłą.
Konfederacja miała bardzo dobrą kampanię, bez wpadek. Ani poseł Mentzen nie zataczał się pijany, ani nikt nie dywagował o jedzeniu psów, schowano najbardziej radykalne hasła, utrzymując jednocześnie wyborców z października. Konfederacja stała się akceptowalną partią protestu dla tych, którzy chcieli pokazać Unii żółtą kartkę. A że polski protest nie jest, wbrew pozorom, bardzo radykalny, to i Konfederacja musiała trochę złagodnieć. Do tego w swoim sprzeciwie dla części wyborców była bardziej wiarygodna niż PiS, bo to nie ona popierała Zielony Ład.
czytaj także
Jeżeli popatrzymy na to z perspektywy krajowej, to suma wyników Prawa i Sprawiedliwości i Konfederacji daje tyle, ile suma Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy. Poparcie dla partii demokratycznych spadło?
Choć to raczej zabawa intelektualna niż faktyczna analiza potencjałów i przepływów wyborczych, to jakby przeliczyć wynik na mandaty sejmowe, to Trzecia Droga znalazłaby się pod progiem i w ogóle nie weszłaby do Sejmu, w którym przewagę miałaby koalicja PiS-u i Konfederacji. Jest to więc na pewno ostrzeżenie dla rządzącej koalicji, kolejne zresztą po wyborach samorządowych. Choć PO wygrywa wreszcie po latach, co jest niezaprzeczalnym sukcesem, to rząd nie miał swojego miesiąca miodowego. Łączne wyniki partii koalicyjnych w kolejnych wyborach nie przekraczają poparcia z października. Pytanie, czy uda się wypracować model współpracy i wytyczyć dla rządu kierunek, w którym odnajdą się wszyscy koalicjanci, czy Donald Tusk będzie próbował spacyfikować koalicjantów.
Ale Tusk pacyfikuje koalicjantów już od jakiegoś czasu. Czy marne wyniki Trzeciej Drogi i Lewicy nie wynikają właśnie z tego, że koalicjanci trzech partii demokratycznych rządzących zostali bardzo poważnie osłabieni przez ostatnie miesiące?
Nie wiem, czy można za każdym razem winą za kłopoty mniejszych koalicjantów obarczać Donalda Tuska. Jeśli chodzi o Lewicę, to musi ona sobie wreszcie odpowiedzieć na kilka zasadniczych pytań. Czy chce być w koalicji, czy w opozycji? A jeśli w koalicji, to czy lewicowi ministrowie mają być przede wszystkim ministrami w rządzie Tuska, czy reprezentantami koalicyjnej, ale jednak odrębnej i samodzielnej siły politycznej? I przede wszystkim, czyje interesy Lewica chce faktycznie reprezentować? W każdym razie obecny model funkcjonowania Lewicy chyba się wyczerpuje, za dużo jest w nim wewnętrznych sprzeczności. Tych problemów nie rozwiąże za nią Donald Tusk.
A Trzecia Droga? Przy okazji wyborów do europarlamentu ujawnia się w niej pęknięcie: PSL należy do EPP, a wielu posłów Polski 2050 do Renew Europe. Jedni to konserwatyści, drudzy postępowcy.
Trzecia Droga ściąga wyborców nie swoim programem, ale stylem prowadzenia polityki. Dla wielu wyborców letnich, mniej zaangażowanych w politykę – a duża część wyborców Trzeciej Drogi właśnie taka jest – wybory europejskie nie są bardzo istotne. Ich najważniejsze cele polityczne zostały wypełnione w październiku i do pewnego stopnia w kwietniowych wyborach samorządowych. Z pewnością wróci też temat głosowania taktycznego, bo spora część głosujących w październiku na TD teraz przerzuciła głosy na Platformę.
Trzecia Droga musi znaleźć sposób na odróżnienie się od PO, który jednocześnie nie będzie silnie konfrontujący i zaogniający spory. Takim tematem może być choćby modernizacja polskiego systemu energetycznego, rozwój odnawialnych źródeł energii. Pewnie nie bez wpływu na kampanię Trzeciej Drogi było niewykorzystanie wszystkich dostępnych narzędzi do kontaktu w wyborcami w ostatnich miesiącach, jak choćby niewystawienie kandydatki czy kandydata na prezydenta w Warszawie.
Prawica podbiła serca młodych Niemców (z Gigim D’Agostino na ustach)
czytaj także
W Niemczech frekwencja wyniosła 64 proc., we Francji 51, u nas niespełna 40.
I tak jest lepiej niż w pierwszych latach naszego członkostwa w UE, gdy frekwencja nie przekraczała 25 proc. Do tego jesteśmy w maratonie wyborczym, wiele osób ma już dość nieustannych kampanii, więc te 40 proc. też należy docenić. Choć oczywiście, ciągle są to wybory, które rozpalają głównie twarde elektoraty.
Tak się powtarza, ale nikt nie ma ochoty tego zmienić, zaangażować ludzi. Kampania była negatywna, zbudowana na polaryzacji strachu, nie o przyszłości, nie o tym, co dobrego z Unią się wiąże. Ludzi to może zniechęcać i pozostaje najtwardszy elektorat. Reszta politykom jest niepotrzebna?
Kampanię do europarlamentu trzeba widzieć w kontekście trwającej od niemal roku sekwencji wyborczej. Zaczęliśmy od wyborów parlamentarnych w październiku, w kwietniu były samorządowe i teraz europejskie. Układają się one w kaskadę wyborów o coraz mniejszym, w percepcji społecznej, znaczeniu. Do tego dochodzi naturalne zmęczenie materiału, ile można funkcjonować w trybie permanentnej kampanii? Wielu ludzi chce już sobie odsapnąć od polityki.
Raport Instytutu Krytyki Politycznej: Polacy kochają Unię, ale coraz bardziej warunkowo
czytaj także
A żelazne elektoraty charakteryzują się tym, że żywią największą niechęć do konkurentów politycznych swoich ulubionych partii. Główne obozy polityczne poszły więc po linii najmniejszego oporu i podsycały te lęki wobec swoich przeciwników. I w efekcie brakuje przez to przekazu pozytywnego odwołującego się do potrzeb „letnich”, umiarkowanych wyborców.
Tak skrojona kampania nie dała nam szansy na poprowadzenie jakiejkolwiek rzeczywistej debaty na temat Unii Europejskiej, roli Polski w Unii, przyszłości, środków z KPO.
A wydaje się, że nasze społeczeństwo byłoby gotowe na trochę inną dyskusję o Unii Europejskiej, z pozycji bardziej dojrzałej. Po dwóch dekadach we Wspólnocie czujemy, że możemy więcej. Część naszych aspiracji została rozbudzona przez retorykę Prawa i Sprawiedliwości głoszącą, że wstajemy z kolan, będziemy współdecydować, co się dzieje z Europą. Te plany oczywiście nigdy nie zostały wcielone w życie, ale duża część społeczeństwa oczekiwałaby aktywniejszej roli Polski w Unii Europejskiej.
Politycy wydają się niezainteresowani tymi nastrojami. Nie na nich grali w kampanii wyborczej.
Faktycznie wybrali zachowawczość w sprawach europejskich. Może nie doceniają społeczeństwa, może są zbyt bojaźliwi, a może sami są już zmęczeni tym maratonem wyborczym i są wyzuci z pomysłów. Ale to będzie musiało się zmienić. Pierwszym realnym testem będzie pewnie to, co się wydarzy z Zielonym Ładem – jakie poprawki zostaną do niego wprowadzone, ale przede wszystkim, jak zostanie on opowiedziany na nowo, jak jego elementy zostaną dopasowane do polskiej rzeczywistości. Obecna koalicja rządząca może na tym wiele wygrać, ale nie może bać się własnego cienia.
czytaj także
Jarosław Kaczyński połączył hasło wstawania z kolan z coraz silniejszą i coraz bardziej oczywistą postawą antyeuropejską, w której posuwa się do straszenia Unią, która ma nam jakoby odebrać dzieci, lasy, ziemię. Ta polityka doprowadziła do spadku poparcia dla obecności Polski w Unii o 10 proc. A chociaż tylko w elektoracie PiS i Konfederacji, to hasło „polexit” pojawia się w przestrzeni publicznej, jest nawet partia o tej nazwie, która poszła do eurowyborów.
Ale na szczęście uzyskała tylko śladowe poparcie. Tymczasem polityka europejska PiS była nieustannym miotaniem się, a wszelkie próby konstruktywnego rozwiązania sporów na linii rząd PiS – Komisja Europejska były unieważniane przez wewnętrzne tarcia wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. W efekcie znaczna część elektoratu PiS przesunęła się, a raczej została przesunięta z pozycji, które wcześniej moglibyśmy nazywać eurorealistycznymi, na pozycje bliższe eurosceptycyzmowi. Widzimy to też wyraźnie po naszych badaniach – więcej wyborców PiS niż Konfederacji zgadza się z tezą, że Polska poradziłaby sobie lepiej poza Unią Europejską. W przypadku PiS to 51 proc., Konfederacji – 49 proc.
Czas się bać?
Nie ma co panikować. Spójrzmy na wyniki referendum akcesyjnego do Unii Europejskiej, w którym na tak zagłosowało trochę ponad trzy czwarte głosujących. Jak przymierzymy to do naszych badań, to zobaczymy, że potencjał eurosceptyczny pozwalający flirtować z myślą o polexicie oscyluje właśnie wokół 25 proc. społeczeństwa.
Co ciekawe, te nastroje, choć wykreowane przez samego Kaczyńskiego, mogą stać się dla niego samego i jego partii kiedyś poważnym wyzwaniem. A to dlatego, że elektorat PiS w sprawie Unii jest coraz bardziej pęknięty, rozkłada mniej więcej po połowie na osoby, które moglibyśmy zapisać do obozu prounijnego i antyunijnego. Być może ten dryf ku pozycjom bardziej eurosceptycznym będzie postępował, ale być może bardziej umiarkowana część elektoratu PiS wystraszy się konsekwencji ostrego antyunijnego kursu.
Lewica przegrywa przez brak lewicowców, a nie inby na Twitterze
czytaj także
Czy po wyborach dowiemy się więcej o skuteczności tego kursu? Konserwatyści mający w europarlamencie najwięcej przedstawicieli zapowiadają współpracę ze stronnictwami jeszcze bardziej na prawo. Czy to gra na „oswojenie” ich?
Przy okazji każdych kolejnych wyborów europejskich opinia publiczna straszona jest wzrostem sił radykalnej, antyeuropejskiej prawicy. Słyszymy, że już za chwilę nadejdzie moment, w którym przynajmniej jedną ręką chwyci ona za europejski ster. A na koniec najwięcej głosów w Parlamencie Europejskim dostają partie centrum i to one mają większość. I znowu tak się stało. Czy będzie dochodziło do przynajmniej okazjonalnej współpracy z partiami na prawo od chadecji? Oczywiście, wcześniej też tak było – pięć lat temu Ursula von der Leyen została przecież wybrana m.in. głosami PiS. Bracia Włosi premier Meloni też nie będą przecież otoczeni kordonem sanitarnym – tym bardziej że ona sama włożyła wiele wysiłku, aby być postrzeganą jako pragmatyczna polityk europejska. Zamiast więc na zmianę straszyć albo flirtować z mniej lub bardziej skrajną prawicą, niech europejski mainstream skupi się na tym, aby unijne polityki zyskały poparcie społeczne i dobrze służyły obywatelom i obywatelkom UE. To najlepsze antidotum na wszelkie polityczne skrajności.
**
Adam Traczyk – dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.