Unia Europejska

Czas obnażyć logikę „dyscypliny rynku długu publicznego”

Fot. Martin Deutsch/flickr.com CC BY-NC-ND 2.0

Zmierzamy w stronę świata pogrążonego w długu – czy tego chcemy, czy nie. Dług publiczny będzie koniecznym narzędziem wydobywania się z kryzysu. Zamiast nim straszyć i szantażować, państwa muszą prowadzić jasną i jawną politykę zadłużania się, objętą skutecznym nadzorem.

Przyszłość będzie stała pod znakiem wielkiego zadłużenia. Niedawna francusko-niemiecka propozycja utworzenia Europejskiego Funduszu Odbudowy (European Recovery Fund) odciąża, co prawda, bilanse poszczególnych państw, bo – jeśli propozycja zostanie przyjęta – mowa będzie o znacznej kwocie 500 miliardów euro. Mimo to i tak do 2021 roku zadłużenie Włoch prawdopodobnie sięgnie ponad 150% produktu krajowego brutto tego kraju, a Francja stanie przed wyzwaniem zadłużenia sięgającego powyżej 120% jej PKB.

Czy przyniesie to destabilizację i niebezpieczeństwa? Toksyczna scheda po kryzysie strefy euro może na to wskazywać. W latach 2010–2015 funkcjonowanie europejskiej polityki uległo wielokrotnym turbulencjom, a gospodarki wielu państw Europy pogrążyły się w przedłużonej recesji, desperacko starając się odpędzić widmo kryzysu długu publicznego.

Rozłam w strefie euro. Potężni nie pomogą słabszym

Jeden z wniosków płynących z tego traumatycznego doświadczenia jest taki, że długu po prostu najlepiej unikać. Jeśli takiemu podejściu towarzyszy nawoływanie do progresywnego zwiększania opodatkowania dochodów, podniesienia podatku od majątków czy ukrócenia oszustw podatkowych, to warto się nad nim zastanowić. Jednak stanowisko takie nie tylko jest nierealistyczne, lecz w praktyce prowadzi do niemocy. Przy właściwym zarządzaniu dług publiczny stanowi bowiem nieodzowne narzędzie nowoczesnego rządu. Zamiast go unikać, Europa powinna stawić czoła swoim zadłużeniowym demonom.

Nic nie jest przesądzone

O kryzysie obligacji w strefie euro nie przesądziły napięcia pomiędzy demokracją a kapitalizmem, pomiędzy obywatelami a rynkami czy krajowymi podatnikami a włóczącą się po świecie kosmopolityczną finansjerą. Strefa euro wygenerowała swój własny, bardzo specyficzny kryzys zadłużenia publicznego. Teraz zaś ma możliwość nie tylko zlikwidować warunki, które przyczyniły się do wcześniejszego kryzysu, ale także ustalić nowy porządek finansowy i walutowy – i to nie tylko w zakresie polityki fiskalnej i podstaw działania Europejskiego Banku Centralnego, ale również samego ustroju rynku obligacji skarbowych.

Ogólnie rzecz biorąc, począwszy od 2008 roku, sytuacja na rynku obligacji była już opanowana. Po krachu ryzykownych kredytów hipotecznych przestraszeni inwestorzy chętnie pożyczali pieniądze w miarę bezpiecznym płatnikom-państwom. Nawet Wielkiej Brytanii, która wplątała się w bałagan z brexitem, udało się pożyczać na całkiem korzystnych warunkach. Najpopularniejsi pożyczkobiorcy w ramach strefy euro, np. Niemcy, uzyskiwali wręcz ujemne stopy procentowe. Nawet w obliczu wstrząsu, jakim okazał się COVID-19, ta tendencja się utrzymała: w miarę jak rośnie zadłużenie, topnieją stopy procentowe. Wydaje się, że wierzyciele nie mają wielkiej siły przetargowej.

Po pandemii trzeba będzie umorzyć długi

czytaj także

Tak silna dominacja rynków obligacji skarbowych w stosunku do słabszych członków strefy euro w szczytowym momencie kryzysu, w latach 2010–2012, była anomalią. Bez wątpienia finanse Grecji były w opłakanym stanie, a sytuacja w Hiszpanii, Irlandii i we Włoszech była bardzo trudna. Presję na nie ogromnie potęgowały jednak nałożone przez instytucje finansowe samoograniczenia, strategiczna bezczynność kluczowych państw europejskich, a zwłaszcza Niemiec, oraz niebezpieczna gra w kotka i myszkę pomiędzy konserwatywną wierchuszką Europejskiego Banku Centralnego pod rządami Jean-Claude’a Tricheta.

Rynki obligacji zadziałały zatem jedynie jako wykonawcy wyroku, ale czyniąc to, weszły nie tyle w rolę samozwańczych piratów rynkowych, ile paramilitarnych bojówek operujących za cichym przyzwoleniem władz. Słaba struktura zbiorowej dyscypliny fiskalnej została zatem uzupełniona przez niebezpieczeństwo ze strony rynku obligacji.

Przewrotne wyniki

Czyim interesom służy tak ewidentnie dysfunkcyjne zarządzanie długiem publicznym w Europie? W momencie ataku spekulacyjnego kupnem i sprzedażą kieruje żądza zysku i ucieczki przed zagrożeniem. Aż kusi, by stwierdzić, że to inwestorzy i rynki finansowe rozdają tutaj karty. Jest jednak wielce nieoczywiste, że zawirowania kryzysu w strefie euro leżały w interesie kapitału finansowego. Jego skutki były często wręcz odwrotne: kiedy przyjrzymy się temu, jak kiepsko od 2008 roku radziły sobie europejskie banki, doprawdy trudno twierdzić, że kryzys wyszedł im na dobre.

Ogólna dysfunkcyjność wynikała z porażki polityki, ale może jeszcze bardziej z tendencji do zastępowania polityki „dyscypliną rynkową” w ramach niepełnej europejskiej unii walutowej. Poleganie na rynkach miało być sposobem na uniknięcie wypracowania i wdrożenia zbiorowych decyzji przez polityków. Wśród wielu innych działań zmierzających do uwolnienia od odpowiedzialności polityki prowadzonej pod sztandarem „neoliberalizmu” to właśnie niosło jedno z największych zagrożeń: w czasie kryzysu rynki nie narzucają racjonalnej i konsekwentnej dyscypliny, lecz wywołują panikę. Zamiast „odpolitycznić” politykę fiskalną i walutową, działania te podsyciły tylko animozje między krajami.

Zakrywanie i odkrywanie „niewidzialnej ręki” – poczucie, że działają jakieś tajemne siły – sprzyja wzajemnej wrogości i szerzeniu plotek. W 2010 roku francuscy i niemieccy bankierzy oskarżali się nawzajem o naruszenie porozumienia o wstrzymaniu działań wobec Grecji. Rok później otoczenie włoskiego premiera Silvio Berlusconiego było przekonane, że Deutsche Bank sprzedaje włoski dług na polecenie niemieckiego Ministerstwa Finansów.

Ekonomista Hans-Werner Sinn zrobił karierę na straszeniu niemieckiej opinii publicznej systemami rozliczeń TARGET2. Włosi z kolei te same dane liczbowe postrzegają jako zapis odpływu kapitału z ich kraju i wyraz ogromnych przywilejów Niemiec. Prawie dziesięć lat później fundusz wykupu bankrutujących przedsiębiorstw w strefie euro – Europejski Mechanizm Stabilizacji – jest tak toksyczny, że lepiej go nie tykać.

Warufakis: Europa potrzebuje czegoś innego niż solidarności

To ironia losu, że w efekcie porażki strategii odpolitycznienia, w szczytowym momencie kryzysu inwestorzy sami domagali się zwiększenia, nie zaś zmniejszenia wpływu polityki. Chcieli, aby państwa zobowiązały się do wsparcia euro, i do tego właśnie sprowadzała się deklaracja Mario Draghiego, ówczesnego szefa EBC, że uczyni w tej sprawie, „cokolwiek będzie konieczne”. To od tego momentu w 2012 roku poszerzono uprawnienia banku do interwencji, na których nadal opieramy się w obliczu obecnego kryzysu związanego z COVID-19. Unia Europejska nie byłaby jednak sobą, gdyby tego „cokolwiek będzie konieczne” nie usiłowała pogodzić z ograniczonym mandatem EBC. To zaś wymaga dość sprytnej argumentacji ekonomicznej, jak i prawnej.

Wzorcowa przejrzystość

Wzorcowo przejrzysty argument gospodarczy wyłożyli Olivier Blanchard i Jean Pisani-Ferry w swoim komentarzu na temat przygotowanego przez EBC na czas pandemii w roku 2020 Programu Awaryjnego Skupu Aktywów. Autorzy stwierdzili, że podstawowym uzasadnieniem interwencji EBC było to, że rynki nie zawsze funkcjonują prawidłowo: „Każdy rynek może się zrobić dysfunkcyjny. Niektórzy inwestorzy muszą sprzedawać, żeby uzyskać płynność. Innym może jednocześnie zabraknąć płynności, żeby zostać drugą stroną transakcji”.

Ponadto równowaga rynkowa nie jest czymś ustalonym i nie można zakładać, że będzie optymalna. Rynki mają wiele możliwych stanów równowagi. Niektóre z nich są korzystne jak wtedy, gdy zaufanie inwestorów sprzyja niskiemu oprocentowaniu, co sprawia, że zadłużenie strefy euro jest znośne. Istnieją też jednak niekorzystne stany równowagi, „kiedy inwestorzy zaczynają mieć pewne obawy, domagają się większych premii za ryzyko, zwiększają koszt obsługi zadłużenia, a przez to powodują, że ich obawy się ziszczają, bo zadłużenie staje się niespłacalne… Te różnorakie stany równowagi mogą wystąpić właściwie w dowolnym momencie, ale w obecnych okolicznościach, kiedy inwestorzy są ogólnie nerwowi, stają się bardziej prawdopodobne”. Jeśli inwestorzy gotowi są wycenić nawet koniec świata, to EBC ma obowiązek chronić euro.

Czy uda się pokonać narodowe egoizmy? Merkel i Macron proponują pakiet pomocowy. KE proponuje większy

Swój argument Blanchard i Pisani-Ferry skonstruowali tak, aby nawigować pomiędzy dwoma zdradliwymi brzegami: z jednej strony konwencjonalnymi rozwiązaniami ekonomii głównego nurtu, a z drugiej warunkami mandatu EBC. Autorzy zdefiniowali konkretne okoliczności uzasadniające interwencję, nie tyle jako prawo i właściwy tok postępowania banku centralnego, ile jako wyjątkowe działanie w odpowiedzi na występujące na rynku anomalie.

Blanchard i Pisani-Ferry przyznają, że ich propozycja to dalszy ciąg prowizorki. Nie wskazują też ścieżki na przyszłość. Twierdzą wręcz, że wobec panującej na rynkach nerwowości, związanej z ogromną skalą długu publicznego w strefie euro, oraz możliwością inflacji bądź restrukturyzacji długów, to „milczenie w sprawie przyszłości może rzeczywiście być obecnie najlepszą strategią [dla EBC]”. To realistyczny, ale także bardzo wyprany ze złudzeń wniosek: Europa nadal będzie utrzymywana w chwiejnej równowadze przez mniej lub bardziej karkołomne prowizoryczne korekty.

Dług publiczny stanowi nieodzowne narzędzie nowoczesnego rządu. Zamiast go unikać, Europa powinna stawić czoła swoim zadłużeniowym demonom.

To zaś naraża ją na niespodziewane wstrząsy i uzależnia od wydawanych na gorąco osądów. Jak odnotowują Blanchard i Pisani-Ferry, poleganie na tym, że EBC będzie w nieskończoność zarządzał rynkiem także niesie ze sobą ryzyko: „Rozróżnienie pomiędzy wyłaniającą się złą równowagą, a uzasadnioną podwyżką stóp w ramach dobrej równowagi nie jest łatwe i może się okazać, że bank centralny bierze na siebie ryzyko kredytowe”. Gdyby zaś EBC poniósł znaczne straty na zakupie aktywów, bez wątpienia wywoła to poważne skutki zarówno polityczne, jak i prawne.

To wszystko jest jakoś spójne, ale nie tożsame z kontynuacją logiki Draghiego. Jego „cokolwiek będzie konieczne” nie zakładało bowiem rezygnacji z rozmowy o przyszłości. Posunięcie Draghiego było uzasadnione oczekiwaniem, że Europa pójdzie w stronę bardziej spójnej polityki fiskalnej i walutowej – tych samych, których zawieszenie sugerują Blanchard i Pisani-Ferry.

Trzy filary

Obecne warunki różnią się od tych panujących w roku 2012. Kryzys wywołany koronawirusem i jego konsekwencjami, przejście na „zieloną” energię i starzejąca się populacja Europy rodzą radykalne wyzwania. Być może da się im sprostać poprzez improwizację. W najlepszym możliwym scenariuszu Europa przeszłaby swój moment hamiltonowski i wyewoluowała w coś na kształt spójniejszych „stanów zjednoczonych”. Ale może lepiej zdecydować się na jeszcze śmielszą wizję, wyobrazić sobie, choćby jako eksperyment myślowy, jeszcze bardziej radykalną rekonstrukcję europejskiej struktury fiskalnej, finansowej i walutowej? Rekonstrukcję, która rozplątałaby przypadkowy kłąb różnych ograniczeń politycznych i finansowych, który do tej pory niweczył jej rozwój?

Oczywiście, należałoby zacząć od zbudowania prawdziwego filara budżetowego, w ramach którego wspólne pożyczanie byłoby powiązane z solidnym i jednolitym pozyskiwaniem dochodów. Do tego mogłaby nas doprowadzić propozycja zgłoszona przez Francję i Niemcy, jeśli uzyska ona poparcie reszty UE.

Drugą podstawą powinien być zmodyfikowany mandat EBC, który zostałby rozszerzony o kwestie, w których bank centralny faktycznie sprawuje odpowiedzialność. Sam niemiecki Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że zapewnienie stabilności cen już nie wystarczy – że musi być równoważone innymi interesami gospodarczymi i społecznymi. Zamiast myśleć wyłącznie o posiadaczach oszczędności, sędziowski mandat powinien zawierać zobowiązanie do utrzymania pełnego zatrudnienia i zrównoważonej polityki na rzecz środowiska naturalnego, a także priorytet odejścia od technologii opartych na węglu do 2050 roku.

W przeciwieństwie do wprowadzonej przez Hamiltona zmiany w polityce fiskalnej USA pod koniec XVIII wieku, owa redefinicja roli banku centralnego byłaby zerwaniem nie tylko z dotychczasową historią Europy, ale także ze światowymi konwencjami polityki gospodarczej prowadzonej od lat 80. Porzucenie skupienia wyłącznie na inflacji może wywołać panikę na rynkach obligacji. Inwestorzy mogą uznać, że jeśli EBC miałby odtąd uwzględniać możliwości zatrudnienia europejskiej młodzieży, to należy go dyscyplinować za pomocą wyższych stóp procentowych. Biorąc pod uwagę poziom zadłużenia, do jakiego obecnie zmierzamy, taki szantaż ze strony rynków obligacji byłby katastrofalny. Dlatego też radykalna wizja nowego finansowego ustroju dla Europy powinna obejmować także trzecią odnogę – ponowne ustanowienie rynków obligacji państwowych.

Uderzająco mgliste propozycje

W tradycyjnych debatach na temat długu publicznego używa się uderzająco mglistych pojęć. Blanchard i Pisani-Ferry mówią o „rynkach” i „inwestorach”, którzy się czegoś „obawiają” lub robią się „nerwowe”. Na rynki te jednak składają się w rzeczywistości konkretne grupy mniej lub bardziej istotnych podmiotów powiązanych w ramach szczególnych sieci informacji i wymiany.

Moi przyjaciele z Bergamo

czytaj także

Moi przyjaciele z Bergamo

Marta Abramowicz

Ludzie „z wewnątrz” rynku wiedzą, jak nawigować na rzeczywistym rynku zadłużenia publicznego. Tacy ludzie nie rozmawiają jednak z nikim „spoza” ani też ze zrozumiałych powodów nie mają w zwyczaju wyłuszczać reszcie, czym się zajmują. Całe zespoły ekspertów realizują obecnie wielkie projekty badawcze służące zgłębieniu podstawowej struktury tych rynków. Począwszy od roku 2014, EBC gromadzi bardzo szczegółowe statystyki na temat struktury własności papierów wartościowych (z ang. Securities Holding Statistics), które są jednak udostępniane jedynie w formie zbiorczej i zanonimizowanej. Informacje na temat ostatecznych odbiorców odsetek z obligacji są w posiadaniu firm prywatnych, takich jak Clearstream, ale już nie agencji publicznych zarządzających zadłużeniem.

Aż do znudzenia mówi się o stosunku zadłużenia krajów do PKB i wykonuje się skomplikowane wyliczenia stanu równowagi tych wskaźników. A jednak szokująco mało wiadomo o tym, wobec kogo jesteśmy właściwie zadłużeni i do czyjej kieszeni trafiają spłacane przez nas odsetki.

Jak wykazał Tobias Arbogast w niedawno opublikowanym szkicu artykułu, kontury sytuacji można jednak z grubsza naszkicować. Autor nie tylko prześledził poplątane wątki pierwotnej własności, ale także wykrył ostatecznych beneficjentów funduszy zarządzających włoskim długiem publicznym. Nie istnieje wprawdzie żadna jednolita klasa właścicieli obligacji-rentierów żyjących z włoskiego zadłużenia, lecz jest to cała sieć zarówno krajowych, jak i zagranicznych banków, funduszy ubezpieczeniowych i globalnych inwestorów. Nadal jednak mamy luki w wiedzy, zwłaszcza dotyczące dużej kategorii pozaeuropejskich inwestorów niebędących bankami, którzy, jak się wydaje, są w posiadaniu ponad 230 miliardów euro długu publicznego Włoch.

Ostolski: Spowolnienie, które jeszcze pół roku temu było niewyobrażalne, dzisiaj jest naszą rzeczywistością

Kiedy mówimy o jakichś niepokojach destabilizujących „rynki”, to do czyjego zaufania tak naprawdę się odnosimy? Wymieniamy szerokie kategorie: „inwestorów”, „zarządców funduszy”, ale kim oni właściwie są i czym się kierują? Jakim naciskom ulegają? EBC oraz organy regulujące rynek na pewno mają sposoby, aby odpowiedzieć na te pytania.

Po tym jak w marcu 2020 roku rynek obligacji odnotował alarmujące wahnięcia, ekonomiści z Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS) w ciągu zaledwie kilku dni byli w stanie określić wpływ rynkowy konkretnych strategii funduszy hedgingowych. Nie do nich jednak należało pokazywanie winnych palcem. Analiza przeprowadzona przez BIS jest niczym innym jak właśnie analizą. Tzn. nie jest polityczna ani nie przekłada się – przynajmniej nie bezpośrednio – na uregulowania prawne.

„Drużyna narodowa”

Co charakterystyczne, Chiny stosują bardziej bezpośrednie podejście w tych kwestiach. Kiedy rynek ulega zakłóceniu i w Szanghaju czuć panikę, władze wzywają „drużynę narodową”. Ta grupa wyspecjalizowanych banków i funduszy inwestycyjnych ma za zadanie zainterweniować w imieniu Ludowego Banku Chin, udzielając pożyczek i angażując się w strategiczny skup aktywów w celu podtrzymania zaufania na rynku. Są nie tyle samozwańczymi obrońcami obligacji, ile naganiaczami. Nie zawsze odnosi to zamierzony skutek, ale wskazuje przynajmniej na istnienie zorganizowanej taktyki.

Dawno, dawno temu Europa też miała swoje drużyny narodowe. Relacja pomiędzy francuskim Ministerstwem Skarbu a bankiem Paribas przeszła wręcz do legendy. Nierozwiązaną dotąd kwestię ustroju strefy euro można ująć w ten sposób, że utknęliśmy w trakcie niewygodnej przemiany historycznej, w ramach której odeszliśmy od ustroju fiskalnego i finansowego opartego na krajowych drużynach złożonych z banków, banków centralnych i ministerstw skarbu państwa na rzecz nowego, bardziej otwartego systemu rynków obligacji państwowych, któremu w kategoriach gospodarczych i politycznych wciąż brakuje ostatecznego kształtu.

Wirus, kryzys i koniec świata

czytaj także

Wirus, kryzys i koniec świata

Hubert Walczyński

Ścisłe powiązania nadal istnieją, zwłaszcza pomiędzy bankami we Włoszech i włoskim Ministerstwem Skarbu. Jednak wiele długów publicznych strefy euro jest obecnie w rękach podmiotów innych niż krajowe. Dane Arbogasta wskazują np., że znaczna ich część jest w posiadaniu prywatnych inwestorów międzynarodowych, nie zaś państwowych funduszy majątkowych, jak to ma miejsce w przypadku Stanów Zjednoczonych. Nieprzypadkowo Draghi wygłosił swoją mowę o „cokolwiek będzie konieczne” właśnie w Londynie, zwracając się do publiczności sceptycznie nastawionych zarządców ogólnoświatowych funduszy hedgingowych. Prowokował ich, żeby pokazali, na co ich stać, jednocześnie ich przed tym przestrzegając.

Co do kogo należy

Jedną z konstruktywnych propozycji forsowanych w ubiegłym roku przez niemieckie Ministerstwo Finansów było usprawnienie przepisów w taki sposób, aby wszystkie europejskie banki posiadały podobnie zrównoważone portfele krajowych obligacji państwowych. Zamiast sytuacji, w której to włoskie banki są w posiadaniu włoskiego długu, wszyscy byliby zachęcani do tego, żeby mieć zrównoważony portfel wszystkich obligacji państwowych strefy euro. Poskutkowałoby to stworzeniem „drużyny europejskiej”, zbiorowo wiążąc europejskie banki jako grupę z państwami dłużnikami w strefie euro.

Takie rozwiązanie wygląda obiecująco, ponieważ sprzyja realnemu wzmocnieniu rynku długu publicznego, a także rozwiązuje kwestię tego, kto jest właścicielem czyjego długu. Postawiona w tej formie kwestia regulacji bankowości w strefie euro jest tak naprawdę sprawą ustroju fiskalnego i finansowego.

Niezależnie od tego, w którą stronę pójdziemy, powinniśmy domagać się przejrzystości. Kto co posiada? Kto skupuje dług publiczny? Kto go zbywa? Które firmy? Podać nazwy i adresy. Musimy też wiedzieć, kto sprawuje nad tym kontrolę oraz kim są prawdziwi beneficjenci. Bo to właśnie balans między odsetkami wypłacanymi wierzycielom a wpływami do budżetu z podatku od dochodów kapitałowych przesądza o tym, komu służy redystrybucja dochodu poprzez dług finansowy.

Potrzebujemy szczegółowej mapy tej hybrydowej sieci władzy publiczno-prywatnej, która definiuje obieg i własność długu publicznego. Owa sieć obejmuje skomplikowane porozumienia prawne i techniczne, systemy komputerowe i inżynierię finansową, a także – ludzi.

Kim są mężczyźni i kobiety uczestniczący w skupie i zbycie długu? Wiemy, że przepływ ludzi pomiędzy publicznym a prywatnym sektorem finansowym właściwie nie ustaje. Jak to działa? Jeśli ktoś przechodzi z Ministerstwa Skarbu bądź banku centralnego na świetnie opłacane stanowisko w sektorze prywatnym, bądź w drugą stronę, to my jako podatnicy mamy prawo o tym wiedzieć.

Powinniśmy domagać się przejrzystości. Kto co posiada? Kto skupuje dług publiczny? Kto go zbywa? Które firmy? Podać nazwy i adresy.

Ponadto powinniśmy znać szerszy kontekst: strategów, analityków ilościowych, intelektualnych speców od obligacji, agencje ratingowe i pracujących w nich prawników. EBC uzależnia dokonywane przez siebie zakupy obligacji od decyzji agencji. Wchodzą one zatem, w sposób oczywisty, w zakres nowej polityki przejrzystości. Prawnicy zaś są wręcz kluczowi, bo długi opatrywane są zapisami prawnymi, a klauzule można uchylać bądź zmieniać. Kto się na tym zna i jak, w razie konieczności, znaleźć ekspertów, którzy będą mogli mieć na to oko?

Handel długiem publicznym to nie jest obrót zwykłymi wekslami – w obrocie są wszak „weksle” niezawisłych państw. To, że musimy płacić podatki, oznacza zaś, że spłaty odsetek od tych długów są wyjątkowo bezpieczne. Do tego, jeśli jako jeden z celów banku centralnego wpisaliśmy zapewnienie stabilności cen, to poczyniliśmy kolejne ustępstwo wobec właścicieli obligacji. W zamian za to możemy przynajmniej domagać się dokładnej, szczegółowej wiedzy o tym, co jesteśmy komu dłużni i na jakich warunkach.

Przedefiniowanie granicy

Jest jasne, że apel o wprowadzenie radykalnej przejrzystości oznacza przedefiniowanie granicy pomiędzy sektorem publicznym a prywatnym, pomiędzy rynkami finansowymi, polityką i państwem. Czy to może odstraszyć inwestorów? Czy nowy poziom kontroli będzie dla nich niedopuszczalny? No cóż, na pewno doprowadzi do zmiany układu sił. Celem tej rozgrywki jest jednak zapobieżenie przeciwnej sytuacji – upokarzającemu podporządkowaniu polityki i państwa władzy prywatnego sektora finansów.

Nie chodzi o to, by demonizować właścicieli obligacji i zarządców funduszy. Warto natomiast uczynić jasną politykę związaną z długiem publicznym, zastąpić strategię straszenia i zastraszania dostępem do informacji i prawdziwym nadzorem. Jako że zmierzamy w stronę świata pogrążonego w długu, będziemy musieli jakoś wykaraskać się z bagna, w którym się pogrążyliśmy.

Guérot, Marsili: Odezwa do narodu europejskiego

czytaj także

Guérot, Marsili: Odezwa do narodu europejskiego

Ulrike Guérot, Lorenzo Marsili

Jeśli będzie to oznaczało również wskazywanie palcem winnych, to wstyd odczują nie tylko inwestorzy, bo przecież zarządcy funduszy i analitycy rankingów wykonują po prostu swoją robotę. Prawdziwe zażenowanie będzie wynikać z czego innego – z tego mianowicie, że Europa jako zbiorowość zdecydowała się polegać na „dyscyplinie rynkowej” zamiast na porozumieniu politycznym i ustrojowym. To właśnie zrzeczenie się praw do sprawowania rządów politycznych sprawiło, że dług publiczny strefy euro stał się tak niebezpieczny.

W latach 2010–2012 taka abdykacja przyniosła katastrofalne szkody. W obliczu skutków finansowych kryzysu wywołanego COVID-19 nie możemy pozwolić sobie na powtórzenie tego błędu. Celem radykalnej nowej przejrzystości w obszarze zadłużenia publicznego powinno być zapobieżenie jakimkolwiek dalszym stratom: poprzez pokazanie, jak naprawdę działa to, co nazywamy rynkiem, i zmuszenie polityki, by stanęła na wysokości powierzonego jej zadania.

**
Adam Tooze – doktor nauk ekonomicznych London School of Economics, profesor historii na Uniwersytecie Yale, autor książek o niemieckiej i europejskiej gospodarce czasów załamania The Wages of Destruction (2006) i The Deluge: The Great War and the Remaking of Global Order (2014).

Artykuł został opublikowany wspólnie przez Social Europe i IPS-Journal. Publikację polskiego tłumaczenia dofinansowano ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij