Unia Europejska

Następne wybory wygra Le Pen

20 lat temu, gdy do wyborów we Francji stanął skrajnie prawicowy Jean-Marie Le Pen, prawie milion osób demonstrowało w 70 miastach pod hasłem „Zatrzymać faszyzm!”. Dziś, gdy jego córka znajduje się o krok od władzy, nikt już nie demonstruje. Kolejne wybory mogą należeć do niej.

Pyrrusowe zwycięstwo Emmanuela Macrona w ostatnich wyborach prezydenckich nie rozwiązuje sprzeczności i napięć występujących w samym sercu układu politycznego we Francji.

W powtórce z poprzednich wyborów z 2017 roku Macron pokonał Marine Le Pen i będzie pierwszym od dwudziestu lat prezydentem sprawującym urząd przez dwie kolejne kadencje. Wydawać się może, że to dość komfortowa wygrana.

Macron? To tylko pyrrusowe zwycięstwo nad populizmem

A jednak różnica między wynikami kandydatów, choć wydaje się obiecująca, tak naprawdę rozczarowuje. Od 2017 do 2022 roku Macronowi ubyło blisko dwa miliony głosów. W tym samym czasie Le Pen, kandydatka skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (Rassemblement national), zyskała dodatkowe 2,6 miliona głosów, a tym razem głos na nią oddało niemal 12 milionów francuskich wyborców. Popularność jej partii niezaprzeczalnie rośnie. Dwadzieścia lat temu, pod przywództwem jej ojca, ugrupowanie to zdobyło zaledwie 5,5 miliona głosów, co stanowiło zaledwie 18 proc. całkowitej ich liczby.

Główny wniosek z ostatnich wyborów jest taki, że skrajna prawica stale podwyższa szklany sufit wyznaczający poziom jej politycznej akceptowalności. Jako siła polityczna mocno zakorzeniła się już we francuskim krajobrazie politycznym, a z każdymi kolejnymi wyborami przybliża się do przejęcia władzy.

Skrajna prawica wchodzi do głównego nurtu

Jeszcze w 2017 roku Macron zarzekał się, że będzie zwalczał skrajną prawicę i ograniczy jej wpływy. Pięć lat później jest jasne, że tego celu nie udało mu się zrealizować.

Le Pen zdołała natomiast „oddemonizować” własny wizerunek i oblicze Zjednoczenia Narodowego, które już teraz dominuje w kilku regionach Francji: na północy (obszary zamieszkane przez ubogą klasę pracującą, do niedawna twierdza socjalistów), na północnym wschodzie, na południu i południowym wschodzie. Partia Le Pen urosła też znacząco w siłę w rejonach, gdzie do tej pory jej pozycja była słaba, na przykład na południowym zachodzie kraju.

Liczba wyborców, którzy wstrzymali się od głosu (28 proc.) w drugiej turze wyborów, była zbliżona do rekordowo wysokiej liczby wstrzymujących się od głosu w 1969 roku (31 proc.). Ponad 3 miliony osób oddało głosy nieważne. Wśród tych, którzy zagłosowali, wiele osób głos oddało taktycznie. Według jednego z sondaży przeprowadzonych w lokalach wyborczych 42 proc. głosujących na Macrona oddało na niego swój głos po to, „żeby nie wygrała Le Pen” – a nie dlatego że ich zdaniem Macron „będzie dobrym prezydentem”.

To zaś oznacza, że miliony wyborców zagłosowały na obecnego prezydenta nie dlatego, że chciały, by wygrał, ani tym bardziej dlatego, że popierają jego działania polityczne, ale dlatego że za wszelką cenę chciały uniknąć zagrożenia, jakim byłoby dojście do władzy skrajnie prawicowej polityczki.

„Skrajna prawica z ludzką twarzą”. Le Pen coraz bliżej prezydentury

Dodatkowo, tak zwany Front republikański, czyli powstała z pilnej potrzeby koalicja wyborców z lewej i prawej strony głównego nurtu, został tym samym osłabiony. W 2002 roku, kiedy Jean-Marie Le Pen – ojciec Marine Le Pen i jej polityczny poprzednik – stanął w wyborcze szranki z ówczesnym prezydentem Jacques’em Chirakiem, na ulice ponad 70 miast wyszło około miliona ludzi protestujących pod hasłem „Zatrzymać faszyzm!”. Jean-Marie poległ wtedy z kretesem, przegrał wybory stosunkiem 82 do 18 proc. głosów. W 2022 roku, kiedy Marine Le Pen w drugich wyborach z rzędu przeszła do drugiej tury, żadnych protestów nie było. Nikogo to nie zdziwiło. Skrajna prawica zadomowiła się już w głównym nurcie.

Powojenny układ polityczny wywraca się do góry nogami

Aby wyobrazić sobie skalę tych przemian, należy pamiętać, że zaledwie w ciągu pięciu lat Macron wywrócił do góry nogami układ polityczny obowiązujący we Francji od czasów wojny. Dwie partie, które na przemian sprawowały rządy i przez dziesięciolecia dominowały w polityce tego kraju – centrolewicowa partia socjalistów i centroprawicowi republikanie – zostały znacznie osłabione, gdy elektorat ich obu przejął ruch Republika Naprzód (La République en marche) pod przywództwem Macrona. Obie te partie być może właśnie zanikają.

Po upływie pierwszej kadencji, która doprowadziła tradycyjny elektorat sprawujących wtedy rządy socjalistów do rozpaczy, partię tę spotkał w 2017 roku silny cios, kiedy ówczesny prezydent François Hollande jako pierwszy w nowożytnej historii Francji zdecydował się nie ubiegać o reelekcję. Macron, który był z nadania socjalistów ministrem finansów, skorzystał wtedy z okazji, aby ubiegać się o urząd prezydenta. Niespodziewanie udało mu się to głosami wyborców centrolewicowych i dzięki poparciu przedstawicieli socjalistów, a wybory wygrał już na czele własnego ruchu.

Majmurek o wyborach we Francji: Ten horror powróci

Macron wydawał się wówczas liberalnie nastawionym modernizatorem. Zobowiązał się do zwiększenia liczby demokratycznych instytucji politycznych, uznawał kulturową i religijną różnorodność Francuzów oraz opowiadał się za wzmocnieniem francuskich wartości kulturowych – wolności, równości i braterstwa.

Krajem nie rządził jednak jak centrysta, a już z pewnością nie jak prezydent centrolewicowy. Jego pierwsza kadencja była naznaczona wolnorynkowymi reformami, które zaskarbiły mu przydomek „prezydenta bogaczy”. Nie wprowadził żadnych zmian w odgórnym podejściu do podejmowania decyzji politycznych, z pogardą odnosił się do ubogich i nie przeciwdziałał brutalności, z jaką policja traktowała migrantów.

Po wessaniu części elektoratu socjalistów Macron zmienił pozycję na centroprawicową, co wymagało od niego uwzględnienia niektórych tematów i polityk skrajnej prawicy. Skutek był czterowymiarowy. Prezydent zdołał przejąć dużą część głosów republikanów, zradykalizował wyborców z prawicowego skrzydła tej partii, doprowadził do postępującej normalizacji ugrupowania Le Pen oraz stworzył grunt pod kandydaturę Erica Zemmoura, publicysty przedzierzgniętego w polityka, dwukrotnie skazanego za podżeganie do nienawiści na tle rasowym.

Éric Zemmour i cała reszta. Czy skrajna prawica odbije Pałac Elizejski?

Wszystkie te czynniki razem wzięte doprowadziły do tego, że wielu wyborców zrezygnowało z głosowania na republikanów. Valérie Pécresse, kandydatka tej partii, zdobyła mniej niż 5 proc. głosów w pierwszej turze wyborów, co stanowi znaczny spadek w porównaniu z 20-procentowym wynikiem jej poprzednika François Fillona w wyborach w 2017 roku.

Tak jak w przypadku Partii Socjalistycznej, polityczne przetrwanie republikanów (przynajmniej jako jednej z głównych sił politycznych) wisi teraz na włosku. Manewr polityczny Macrona polegał na przegrupowaniu centrolewicy i centroprawicy w ramach jednej partii. To dokonanie niespotykane dotąd w zachodnich demokracjach.

Co dalej?

Jako że Macron zniósł dawny podział na lewicę i prawicę, w rezultacie wyłoniły się trzy polityczne bloki cieszące się podobnym poparciem wśród wyborców – liberalno-konserwatywny blok Macrona, skrajnie prawicowy blok Le Pen i lewicowy blok Jean-Luca Mélenchona, radykalnego kandydata, który w pierwszej rundzie zajął trzecie miejsce.

Elektorat każdego z tych bloków wydaje się zmienny i spolaryzowany, zaś tradycyjne spory o kwestie społeczno-gospodarcze zastąpiły niekończące się wojny kulturowe o islam, imigrację i tożsamość narodową. W tym kontekście młodzi i niebiali wyborcy zwrócili się ku Mélenchonowi, będącemu w rzeczywistości liderem lewicy.

Kim jest „niepokorny” Jean-Luc Mélenchon?

Mélenchon, który niedawno powiedział, że Macron został „wybrany w zły sposób”, zaproponował wszystkim ugrupowaniom z lewej strony sceny politycznej przystąpienie do lewicowego sojuszu (obejmującego socjalistów, zielonych, komunistów i trockistów) w ramach kampanii przed czerwcowymi wyborami do parlamentu. Le Pen również będzie starała się zwiększyć reprezentację posłów swojej partii w parlamentarnych ławach.

Wybrany częściowo z braku innego wyjścia Macron nie uzyskał politycznego poparcia, które pozwoliłoby mu przeprowadzić najbardziej kontrowersyjne z proponowanych przez niego reform (zwłaszcza podniesienie wieku emerytalnego z 62 na 65 lat). Jeśli zdecyduje się narzucić niepopularne zmiany, przez Francję znów przetoczą się fale niepokojów społecznych, podobne do buntu „żółtych kamizelek”.

Żółte kamizelki: to już nie ruch społeczny, to rewolucja

Jednego można być w miarę pewnym – jeśli Macronowi nie uda się przekonać do siebie wyborców z pozbawionych przywilejów grup społecznych – osób młodych, ubogich, należących do mniejszości etnicznych i zubożałych warstw klasy średniej – będzie to na rękę skrajnej prawicy. Za pięć lat próg Pałacu Elizejskiego może przekroczyć Marine Le Pen.

**
Philippe Marlière jest profesorem nauk politycznych specjalizującym się w sprawach polityki francuskiej i europejskiej, wykłada na londyńskiej uczelni UCL. Regularnie pisze dla „Le Monde”, „Le Monde diplomatique” oraz brytyjskiego „The Guardian”. Jego tweety dostępne są na @PhMarliere.

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij