Unia Europejska

Kim jest „niepokorny” Jean-Luc Mélenchon?

Weteran francuskiej lewicy porównał siebie do żółwia, który zmierza do celu powoli, ale zdołał już po drodze zamęczyć niejednego zająca.

Dla 70-letniego polityka rok 2022 oznaczał trzeci już wyścig o prezydenturę Francji. Wcześniej dwukrotnie musiał zadowolić się czwartym miejscem, w 2017 zdobył 20 proc. głosów. Mélenchon swoją kampanię wyborczą zaczął wcześniej niż jakikolwiek kandydat i chociaż wielu go krytykowało i zarzucało zajmowanie miejsca świeżym twarzom lewicy, to dziś weteran śmieje się ostatni.

Kilka miesięcy temu Mélenchon porównał siebie do żółwia powoli zmierzającego do celu, który zdołał już zmęczyć niejednego zająca. Jego problemem jest jednak to, że chociaż piątkę lewicowych kontrkandydatów zostawił daleko w tyle, to żaden z nich nie zamierza ustąpić na jego korzyść. Muszą mu wystarczyć własna charyzma i zdolności polityczne, a tego akurat doświadczonemu weteranowi nie brakuje, czego dowiódł w ostatnich tygodniach.

W tym czasie Mélenchon wrzucił wyższy bieg i na swoich wiecach gromadzi więcej ludzi niż jakikolwiek inny kandydat. O ile wcześniej badania opinii publicznej dawały mu ok. 10 proc. poparcia, o tyle obecnie według sondaży może liczyć na przynajmniej 15 proc. głosów. To wciąż za mało, żeby przeskoczyć Marine Le Pen, ale przywódczyni narodowców poczuła na plecach oddech socjalistycznego rywala. Aby móc zmierzyć się z urzędującym prezydentem w drugiej turze, Mélenchon będzie musiał przekonać wyborców, że to on jest mocniejszą alternatywą dla Macrona i jego liberalnej polityki.

Oto (kolejna) ostatnia nadzieja francuskiej lewicy

Trybun ludu…

Jean-Luc Mélenchon urodził się w Tangerze, w kolonialnym Maroku spędził także pierwsze lata życia. Lubi powtarzać, że to doświadczenie nauczyło go szacunku do różnorodności oraz odmiennych kultur, ale podkreśla zarazem brak sentymentu do zamorskiego imperium Francji. Karierę polityczną prowadził już w metropolii, zaczynając od działalności w organizacjach trockistowskich, aby w latach 70. wstąpić do Partii Socjalistycznej. Przez lata należał do zwolenników prezydenta Mitterranda, ale jednocześnie stał się liderem lewego skrzydła partii i coraz częściej występował przeciwko władzom PS, krytykując je za zajmowanie pozycji politycznych zbyt bliskich centrum.

Powstałe rozbieżności skłoniły Mélenchona do założenia w 2009 roku Partii Lewicy, która w następnych latach współpracowała blisko z PCF (Partią Komunistyczną). Jako kandydat tych dwóch ugrupowań starał się o urząd prezydencki w 2012 roku, osiągając całkiem niezły wynik. Pięć lat później startował już pod szyldem Francji Niepokornej, swojego nowego projektu, chociaż wciąż z poparciem komunistów. Rezultat był jeszcze lepszy – do drugiej tury zabrakło zaledwie kilkuset tysięcy głosów.

Od opuszczenia Partii Socjalistycznej Mélenchon reprezentuje z grubsza ten sam program, określany często jako lewicowo-populistyczny. Mowa jest w nim o upodmiotowieniu ludu i uczynieniu go suwerenem, a najbardziej manifestuje się to w postulacie obalenia „monarchii prezydenckiej”. Tak Mélenchon nazywa system władzy ustanowiony przez generała de Gaulle’a 60 lat temu, zarzucając mu autorytaryzm i elitaryzm. Dlatego proponuje on zwołanie Zgromadzenia Konstytucyjnego w celu powołania do życia nowej VI Republiki, która w zamierzeniach Mélenchona miałaby być bardziej demokratyczna, sprawiedliwa i socjalna.

Lewicowemu politykowi zależy na daleko idącej redystrybucji dóbr i w tym celu domaga się bardziej progresywnego opodatkowania oraz większej kontroli obywatelskiej nad gospodarką. To ostatnie wyraża się również w pomyśle wprowadzenia „planowania ekologicznego”, które obowiązywałoby na szczeblach państwowym i lokalnym, podporządkowując działania instytucji i firm interesowi publicznemu oraz walce z kryzysem klimatycznym. Służyć temu ma również nacjonalizacja lub uspołecznienie przedsiębiorstw z sektorów takich jak energetyczny czy transportowy. VI Republika na razie pozostaje w sferze marzeń, ale zdaniem Mélenchona i jego zwolenników stanowi ona odpowiedź na wszystkie wyzwania współczesności. Jednak nie wszyscy ufają takiej recepcie ludowego trybuna.

…czy egocentryk i rusofil?

Jedną z większych kontrowersji wokół Mélenchona jest jego stanowisko wobec wojny w Ukrainie. Lewicowego kandydata od dawna oskarża się o prorosyjskość i w tym kontekście krytycy przywołują jego wypowiedzi sprzed lat, kiedy Mélenchon twierdził chociażby, że należy zaakceptować aneksję Krymu, a bliska współpraca UE z Ukrainą nie powinna mieć miejsca. Aktualnie stoi on zdecydowanie po stronie zaatakowanego kraju i stutysięczny marsz swoich zwolenników zadedykował „oporowi ludu ukraińskiego wobec inwazji”, ale nie zmienił przy tym swoich poglądów na wyjątkowo istotną w nadchodzących wyborach kwestię geopolityki. Kluczową rolę odgrywa w nich przekonanie, że największymi zagrożeniami dla Francji są NATO i amerykański imperializm.

Z tego wynikało między innymi poparcie dla działań rosyjskich w Syrii. Podczas gdy prezydent Hollande dążył do interwencji wojskowej w byłej francuskiej kolonii, po stronie opozycji syryjskiej i u boku Amerykanów, Mélenchon zawzięcie ten pomysł zwalczał. Przedstawiał go jako neokolonialny i imperialistyczny, chociaż obecność wojsk rosyjskich wspierających reżim Asada mu już nie przeszkadzała. Powód jest prosty – lewicowy weteran może uważać Putina za dyktatora i się od niego zdecydowanie odcinać, ale w starciu imperializmów najgorszy zawsze będzie ten w wykonaniu USA.

Francja: wybory prezydenckie w cieniu wojny

Takie podejście do spraw zagranicznych jest popularne u zachodniej lewicy, jednak we Francji posiada długie tradycje także wśród innych opcji. Wizja Mélenchona jest tutaj w gruncie rzeczy mocno gaullistowska, co może zaskakiwać w przypadku radykalnie lewicowego trybuna, który kontestuje „monarchię prezydencką”. Lewicowa wersja gaullizmu jest jednak we Francji obecna od kilkudziesięciu lat. Podobnie jak niegdyś generał de Gaulle, Mélenchon domaga się suwerennej Francji, która będzie prowadzić politykę niezależną od innych bloków. Widoczne jest to również w podejściu względem Unii Europejskiej. Niepokorni wprawdzie nie mówią już nic o jej opuszczeniu, ale wprost zapowiadają ignorowanie traktatów i postanowień UE, jeśli uznają je za godzące w interesy Francji lub przeszkadzające w realizacji ich programu wyborczego.

Do tego dochodzi sentyment antyniemiecki, dostrzegalny również u Mélenchona. Tradycyjny rywal Francji jest współcześnie często przedstawiany jako dominujący w Unii Europejskiej i kształtujący politykę wspólnoty z myślą o własnych korzyściach. Co robić, jeśli francuskiej racji stanu (rzekomo) zagraża zarówno „amerykańskie” NATO, jak i „niemiecka” UE? Trzeba liczyć tylko na siebie, a jednocześnie być otwartym na współpracę z innymi aktorami geopolitycznymi. Taka też była recepta de Gaulle’a, wyrażająca się np. w budowie dobrych relacji z ZSRR. Dodajmy nostalgię za wspomnianym Związkiem Radzieckim, niegdyś najbliższym sojusznikiem potężnej Partii Komunistycznej, a otrzymamy odpowiedź na pytanie o przyczyny rosyjskich sympatii sporej części francuskiej lewicy.

Nie tylko poglądy Mélenchona bywają krytykowane, ale również jego charakter i sposób prowadzenia polityki. Francja Niepokorna to bez wątpienia ugrupowanie o charakterze wodzowskim, a jej lider od dawna kojarzony jest prędzej z paleniem mostów niż ich budowaniem. Na dodatek Jean-Luc wsławił się stwierdzeniem „Republika to ja!”. Ludwik XIV mógłby przyklasnąć, ale niezbyt to pasuje do polityka, którego sztandarowym projektem jest obalenie autorytarnej „monarchii prezydenckiej” w celu zastąpienia jej systemem bardziej demokratycznym, wspólnotowym.

We Francji niczym w Polsce: wojna lewicy z lewicą

Indywidualizm ma też swoją cenę, co doskonale widać w tegorocznych wyborach. Jednym z boleśniejszych ciosów w szanse lidera Niepokornych jest udział w wyścigu po prezydenturę kandydata PCF. Komuniści długo wspierali Mélenchona, ale czuli się (całkiem słusznie) traktowani przez niego po macoszemu, więc postanowili obrać niezależny kurs i teraz ich reprezentant zabiera Jean-Lucowi cenne punkty procentowe. Fabien Roussel, bo o nim mowa, zasłynął z niekonwencjonalnej kampanii, w ramach której walczył na równi z kapitalistycznymi krezusami i lewicowymi „woke” weganami. Narracja komunistycznego kandydata pokazuje istniejące podziały na lewicy, ale Mélenchon, usiłując je zakopać, wrócił do skutecznej taktyki z 2017 roku.

Tak blisko, a tak daleko

W ostatnich tygodniach lider Francji Niepokornej ignorował lewicowych kontrkandydatów, a zamiast tego skupił się na promowaniu swojej osoby w kontrze do czworga prawicowców znajdujących się oprócz niego na czele sondaży. Mélenchon przekonuje, że jako jedyny działa w interesie zwykłych ludzi, a świadczyć o tym mają między innymi postulaty podwyższenia płacy minimalnej, zamrożenia cen, obniżenia wieku emerytalnego i wprowadzenia gwarancji zatrudnienia. Postawienie w centrum debaty spraw socjalnych przynosi pożądane efekty – socjalista zyskuje kosztem niemal wszystkich rywali. Problem jest taki, że wyjątek stanowi Marine Le Pen.

Według sondaży zachowuje ona bezpieczną przewagę nad Mélenchonem, a nawet dogania powoli Macrona. Zawdzięcza to nijakiej, spokojnej, a przy tym zaskakująco skutecznej kampanii. Le Pen porusza podobne wątki co jej lewicowy konkurent, również odpowiada na niepokoje Francuzów dotyczące rosnących cen i zagrożenia ubóstwem, ale robi to w mniej radykalny sposób. Stała się tak naprawdę kandydatką „ciepłej wody w kranie”, która proponuje powrót do starych lepszych czasów, jednak bez przesadnych szaleństw. Marine milczy na temat opuszczenia UE i nie opiera swojej kampanii na ksenofobii. To ostatnie zostawiła Zemmourowi. Skrajnie prawicowy publicysta bardzo pomaga nacjonalistce, na jego tle bowiem nawet Le Pen wydaje się umiarkowana. Może pokazywać swoją lepszą twarz, chociażby wzywając do przyjęcia uchodźców z Ukrainy, w przeciwieństwie do Zemmoura.

Koniec końców kwestię tego, kto zmierzy się z Macronem w drugiej turze, rozstrzygną prawdopodobnie dwie rzeczy. Pierwszą będzie to, którego z dwojga radykalnych kandydatów antyestablishmentowi wyborcy uznają za bardziej wiarygodnego. Wielu Francuzów będzie głosować przede wszystkim za zerwaniem z macronowskim liberalizmem, a ich wybór może paść na każdą z tych dwóch wizji – nacjonalistyczną lub socjalistyczną. Drugą sprawą jest konsolidacja elektoratów. Le Pen odzyskuje obecnie wyborców prawicowych od Zemmoura, a Mélenchon lewicowych głównie od Roussela i Jadota, kandydata Zielonych. Który elektorat jest bardziej skłonny do przełamania animozji i poparcia najsilniejszego reprezentanta swojego obozu? Obawiam się, że znam odpowiedź na to pytanie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Student UW, publicysta Krytyki Politycznej
Student historii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij