Żaden z Ukraińców nie mówi, że się sami odbudują, a nawet sami zaprojektują, tylko że muszą na miejscu głośno pokazywać swoją perspektywę i swoje kompetencje. Mieszkańcy Ukrainy wiedzą, że Zachód będzie na niej zarabiać, ale chcą, by działo się to na warunkach, które Ukraińcy sami napiszą – mówi w rozmowie z Michałem Sutowskim reporter Filip Springer.
Michał Sutowski: Nie minęły dwa miesiące od pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę, kiedy Norman Foster – jeden z najsłynniejszych architektów świata – zadeklarował, że jego pracownia pomoże zaprojektować odbudowę ostrzeliwanego i bombardowanego Charkowa. Czy sami Ukraińcy ucieszyli się na tę perspektywę?
Filip Springer: Zdecydowanie nie wszyscy. A ci, z którymi ja rozmawiałem – między innymi na użytek reportażu, jaki ukazał się niedawno na łamach „Pisma” – wypowiadali się na ten temat ostrzej, niż mógłbym się spodziewać. Oczywiście, na tę wojnę trzeba patrzeć przez kolonialne i postkolonialne okulary, takie narracje są wszechobecne w dzisiejszej debacie.
Niemniej radykalizm negatywnej reakcji w środowisku architektów ukraińskich, zwłaszcza tych skupionych wokół Charkowskiej Szkoły Architektury i orbitujących wokół niej, była dla mnie pewnym szokiem. Niemal wszyscy moi rozmówcy porównywali to do działania Putina, tylko bez czołgów.
Odbudowa Ukrainy to nie zadanie na jutro czy pojutrze, ale na dziś
czytaj także
Odbudowa jako kolejna agresja? A to niby dlaczego?
Z jednej strony Ukraińcy mieli prawo uznać, że oto ktoś z Zachodu próbuje na ich krzywdzie reanimować własną karierę. Bo powiedzmy jasno, że Norman Foster to raczej oldboy architektury, którego na Zachodzie – choć już niekoniecznie w Polsce – traktuje się z dużym dystansem. Gdyby użyć porównań muzycznych, byłby to taki… Jean Michel-Jarre. Może i fajnie się tego słuchało 40 lat temu, ale jego czasy już przeminęły.
Ale co się w nim nie podoba? Zrobił nowe Wembley, kopułę Reichstagu, londyńskiego „korniszona”, siedzibę Apple’a. U nas podobno ma być CPK…
Ukraińskim architektom nie chodziło raczej o jakość estetyczną konkretnych budynków, które zaprojektował, tylko o paradygmat, który manifestują. Są ikoniczne, manifestacyjne, to taka architektura, która wygląda, ale niekoniecznie służy. Jest droga, kłopotliwa w utrzymaniu, a do tego często budowana na podstawie mitu „efektu Bilbao”, który wystąpił tylko raz.
Rozumiem, że właśnie w Bilbao – przypomnijmy, o co w nim chodzi.
W stolicy Baskonii, która mocno ucierpiała na skutek likwidacji przemysłu ciężkiego, wybudowano dość szalony budynek, zaprojektowany przez Franka Gehry’ego jako siedzibę Muzeum Guggenheima, co miało przynieść efekt przyciągania inwestycji i odrodzenia nowego, już postindustrialnego miasta. Pomysł polega na tym, że spektakularna, ikoniczna interwencja architektoniczna, autorstwa wyrazistej postaci, za którą stoi prestiżowa instytucja, może odmienić oblicze całego miasta.
I odmieniła.
Jeden kłopot polega na tym, że taki efekt udało się uzyskać tylko tam, a drugi: że stał za tym cały, złożony program rewitalizacyjny, do którego angażowano mieszkańców, wielu innych architektów, sporządzono plany dla całych dzielnic itp. Tymczasem często sprowadza się to do pojedynczego działania. Świetnie to opisała grupa toruńskich badaczy w książce o wymownym tytule Efekt Bilbao / kult cargo.
I zaproszenie takiego, umownie, Fostera, żeby zbudował coś efektownego w Ukrainie, byłoby tym kultem cargo właśnie?
Chodzi o takie myślenie architektoniczne, za którym stoi inwestor chcący mieć w pierwszej kolejności wyrazistą ikonę, bo to mu zwiększa zwrot z inwestycji. Norman Foster, a także wspomniany już Frank Gehry, Zaha Hadid czy hołubiony w Polsce Bjarke Ingels właśnie coś takiego reprezentują. No i teraz, jak taką filozofię architektury turbokapitalistycznej, zbudowanej na ikoniczności, a nie użyteczności przyłożymy do potrzeb zrujnowanego miasta Charków, a z drugiej strony wiemy, że w Ukrainie jest środowisko architektów o wielkiej samoświadomości i kompetencjach, no to nic dziwnego, że entuzjazmu nie było.
Ukraina była jednak ofiarą drenażu mózgów przez bardzo wiele lat.
I właśnie wspomnianą przeze mnie Charkowską Szkołę Architektury stworzono w 2017 roku, początkowo we współpracy z Brytyjczykami po to, żeby architekci z Ukrainy nie musieli wyjeżdżać, bo rzeczywiście wielu wyemigrowało za pracą. Teraz, choć wielu moich rozmówców łączyło się ze mną z miast zachodnioeuropejskich, to jednak rdzeń środowiska postępowych architektów czynnie działa w Ukrainie.
W swoim artykule podajesz szacunkowe wyliczenia dotychczasowych strat – w obwodzie dniepropietrowskim „22 szkoły, 75 kilometrów dróg, siedem szpitali i ośrodków zdrowia oraz łącznie 366 tysięcy metrów kwadratowych mieszkań i domów”. W charkowskim: „500 szkół, 4 tysiące kilometrów dróg, 150 szpitali i ponad 9,5 miliona metrów kwadratowych mieszkań”. W całej Ukrainie – 140–170 tysięcy mieszkań. Skala odbudowy będzie musiała być gigantyczna. Ja rozumiem, że powojenny desant architektów gigantomanów z Zachodu to może nie jest najlepszy pomysł, niemniej…
Bez wsparcia z zewnątrz się nie obędzie, na pewno.
Czy zniszczone miasta Ukrainy da się odbudowywać, nie licząc się z interesem deweloperów oraz inwestorów, którzy już czekają w blokach? Przywołujesz dyrektorkę jednego z funduszy inwestycyjnych, która mówiła na łamach „Financial Times”, że „dla aktywnych inwestorów pozytywny wynik wojny będzie stwarzał wiele możliwości”. Chyba wiemy, co to znaczy.
Ja myślę, że w Ukrainie nikt nie ma złudzeń, że nie obędzie się bez zagranicznego kapitału, a także bez zewnętrznych architektów. Co jest jednak istotne, to żeby na fali entuzjazmu odbudowy nie działo się to, czego doświadczyliśmy choćby w Polsce lat 90.: gdy pojawiał się inwestor z zagranicy, to komunikat do niego brzmiał „róbcie, co chcecie, zmienimy wam plan miejscowy, damy ulgi podatkowe, stworzymy specjalną strefę ekonomiczną”, byle to się faktycznie zadziało.
Przed trzecią wojną światową uratuje nas ekosocjalizm [rozmowa z Edwinem Bendykiem]
czytaj także
A jak to powinno wyglądać?
Nauczeni tego rodzaju – także naszym – doświadczeniem, Ukraińcy nie chcą utracić kontroli nad procesem odbudowy i budowy, w którym trzeba uwzględnić lokalne konteksty oraz interesy całej wspólnoty. Nikt z nich nie mówi, że się sami odbudują, a nawet sami zaprojektują, tylko że muszą na miejscu głośno artykułować swoją perspektywę i swoje kompetencje. Tak aby każdy sensowny architekt, który przyjdzie z zewnątrz, wiedział, że bez tych ludzi i środowisk na miejscu, bez wiedzy lokalnej, niczego się nie da zrobić.
To jest możliwe, przy takiej asymetrii sił?
Tak sądzę. Weźmy za przykład nawet ten nasz nieszczęsny CPK, który projektuje pracownia Fostera. Nawet ona musi korzystać z zasobów lokalnych, w tym wypadku pracowni Kuryłowicz & Associates. Jak Bjarke Ingels miał projektować w Warszawie Towarową 22, to wziął Medusa Group do pomocy itd. Ale oczywiście nie chodzi o żadne podwykonawstwo, tylko o to, żeby możliwe było postępowe myślenie o odbudowie. Czyli nastawione na to, co jest korzeniem i pierwotnym rdzeniem architektury: że wychodzimy od wspólnoty, która wytwarza i wyraża określone potrzeby, a one się manifestują w architekturze.
No właśnie, wspólnota – najlepiej lokalna – wyraża swoje potrzeby. Przywołujesz, za urbanistą Kubą Snopkiem, doświadczenie budowy kościołów w PRL. W warunkach gospodarki niedoboru powstawały często rozproszonymi siłami parafian, a projektanci zmuszeni byli negocjować ich kształt ze środowiskiem, w których powstawały. No i faktycznie, zbudowano ich mnóstwo, tylko czy ten „wspólnotowy” model architektury faktycznie się sprawdza?
Zmierzasz do tego, że te wybudowane w ostatnich dekadach Polski Ludowej świątynie przypominają różne rzeczy, nieraz kojarzą się np. z… kurą?
Zmierzam. Czy to doświadczenie nie wskazuje jednak na ciemne strony budowania oddolnego?
Gdybyś o to samo zapytał mnie 10 lat temu, to rzeczywiście odpowiedziałbym, że boję się zwłaszcza o estetyczne konsekwencje. Dziś jesteśmy jednak w momencie, który np. grupa projektowa Centrala i wielu teoretyków nazywa zwrotem estetycznym.
I na czym to polega?
Powiem tak: pod kątem estetyki część tych wybudowanych za Gierka i Jaruzelskiego kościołów jest rzeczywiście kuriozalna, choć nie wszystkie, co widać choćby w książce Architektura VII dnia.
Dziś przedefiniowaniu ulega to, co w architekturze kluczowe. Nabiera znaczenia ten jej aspekt, który nie odwołuje się bezpośrednio do estetyki, lecz do tego, jak dany projekt powstał i na jaką potrzebę odpowiada, czy da się przy jego pomocy realizować określone funkcje, ale też czy służy jednej funkcji, czy wielu. Dodajmy jeszcze: czy te funkcje można przekształcać? Cała masa czynników, które nie muszą się objawiać estetycznie, ale świadczą o tym, do czego architektura służy, a służy – jak mówił Juhani Pallasmaa – do czasowników, a nie rzeczowników.
czytaj także
Co to znaczy?
Kiedy myślimy o kategoriach estetycznych, to o elewacji, o detalu, o użytym materiale, rytmie okien – w tym kontekście dostrzegamy różne rzeczy. Tymczasem architektura to jest czytać, spać, modlić się, jeść, chronić się, wysiadać z pociągu… I teraz, jak zaczniemy myśleć o architekturze właśnie w kategoriach czasowników – a myślę, że w burzonej Ukrainie to będzie bardzo potrzebne – to element estetyczny będzie schodził na drugi plan.
To nie jest tylko kwestia zniszczeń wojennych, bo jest jeszcze kontekst katastrofy klimatycznej. Za jej sprawą to, jak coś wygląda, będziemy traktowali jako pewną wartość dodaną, niemniej to inne czynniki będą w recenzowaniu architektury decydowały.
Czyli po prostu: w warunkach niedoboru i potrzeby odbudowy, ale też konieczności związanych z katastrofą klimatyczną, estetyka schodzi na dalszy plan?
Tu jest coś więcej. Chodzi o takie myślenie o architekturze powstającej oddolnie, która może nie ma sznytu i elegancji, ale jest ujmująca na innych poziomach, które przywołany już Kuba Snopek wraz z grupą aktywistów wyraził w swojej niewielkiej instalacji w Dnieprze.
Przypomnijmy: w 2017 roku grupa architektów i aktywistów decyduje się stworzyć obiekt w ścisłej, pełnej współpracy ze społecznością lokalną. Robią to na skraju parku Szewczenki w Dnieprze, na ruinach dawnego amfiteatru. Uwzględniając najróżniejsze pomysły mieszkańców, wznoszą lekki, tymczasowy pawilon służący do projekcji filmowych, warsztatów, spotkań kulturalnych.
Ważne zastrzeżenie: nie chodziło o różne pomysły mieszkańców, tylko o potrzeby właściwe dla danego miejsca. Wszystko z listy zgłoszonych zostało skierowane do realizacji architektonicznej, oczywiście w ramach niewielkiego pawilonu ten katalog potrzeb był dość ograniczony: wiadomo, że nikt nie chciał na jego miejscu budować parkingu.
Ale jak się buduje czy odbudowuje całe miasto, czy choćby osiedle, a nie tworzy pawilon na użytek spotkań i wydarzeń, to zgłaszane potrzeby społeczności mogą wchodzić ze sobą w konflikt. Krótko mówiąc: czy takie wspólnotowe budowanie można wyskalować?
Można wyskalować ten wspólnotowy proces i innymi narzędziami osiągnąć podobne cele. To jasne, że przy odbudowie dzielnicy nie da się uwzględnić wszystkich, choćby najbardziej uzasadnionych potrzeb, niemniej wsłuchiwanie się w potrzeby mieszkańców, zagarnięcie ich na pokład przy każdym przedsięwzięciu jest nie tylko możliwe, ale wręcz niezbędne.
czytaj także
Bo?
Przecież w Ukrainie – także za sprawą kolejnych testów wspólnotowości, jakie to społeczeństwo przechodzi w ostatnich latach – każdy odgórny czy zewnętrzny masterplan może zostać odrzucony. Dlatego też odbudowa według nowego paradygmatu będzie dokonywać się na podstawie przeobrażeń, które Ukraińcy już wskutek wojny przechodzą, a nie za sprawą jakichś nowych idei przywiezionych w teczce. Zresztą to samo mówili mi twórcy pawilonu w Dnieprze – że zobaczyli tam na miejscu energię i postanowili na niej budować.
Zgoda, ale przykład tego dnieprzańskiego projektu pochodzi sprzed rosyjskiej inwazji na pełną skalę. W odbudowie będzie chodziło o zaspokojenie najbardziej elementarnych potrzeb, a to nas jakoś prowadzi do bardzo tradycyjnego, materialistycznego paradygmatu. Odbudować jak najszybciej i jak najwięcej.
To jasne, że nie wszystko będzie odbudowywane w ramach modelu 3R, czyli reduce, reuse i recycle – użyj mniejszej liczby materiałów lub po prostu mniej buduj, używaj ponownie, wreszcie poddaj recyklingowi, czyli użyj materiałów do nowych celów. Ale znów, tak jak przy kwestii wspólnotowego decydowania o kształcie odbudowy, tak i tutaj odwracamy kierunek przepływu energii. Bo to nie tak, że jakaś awangarda mówi: ucieknijmy do przodu, odbudujmy nie dość, że zielono, to jeszcze demokratycznie. W sytuacji, gdy brakuje zasobów i materiałów, buduje się z tego, co jest.
Trochę tak jak styl zero waste pokolenia naszych rodziców w czasach gospodarki niedoboru?
Właśnie dlatego Ukraina wydaje mi się tak inspirująca dla myślenia o przyszłości architektury, bo pokazuje, że pewne procesy mogą wydarzać się same, bez odgórnej intencji i bez gotowej narracji. Te 3R w architekturze, o których kilka lat temu świetny artykuł napisał Zbigniew Maćków z Wrocławia dobrze ujmują, o co chodzi, ale to nie jest idea, która zainspirowała Ukraińców – ona co najwyżej zwięźle ujmuje to, co już robią.
Czyli co dokładnie?
Począwszy od wykorzystywania pustostanów, przez prowizoryczne remonty, wtórne wykorzystywanie materiałów, jak np. w ramach akcji Okna dla Ukrainy, aż po szukanie nowych funkcji dla starych obiektów. Zresztą aspekt reduce też będzie miał swoje znaczenie, bo nawet w optymistycznych scenariuszach ilość środków na odbudowę Ukrainy nie może być ograniczona i będzie trzeba wybierać, co jest w danym momencie i miejscu najbardziej potrzebne. To jest, nomen omen, poligon przyszłości, bo i my przecież – oby w nie tak tragicznych okolicznościach – będziemy zmuszeni korzystać z ograniczonych zasobów w sposób bardzo kreatywny.
Zielona transformacja Ukrainy to nie luksus – to konieczność [rozmowa]
czytaj także
Raczej mieszkania niż opery?
Na pewno reprezentacyjne obiekty nie będą najpilniej potrzebne, także takie, jakie my sobie w wielu miastach fundowaliśmy po wejściu do Unii Europejskiej. Sytuacja wojenna, ale także ekologiczna po prostu zmuszają do przemyślenia, co jest naprawdę obiektem pierwszej potrzeby. W warunkach odbudowy to pewnie będzie mieszkaniówka, a zaraz potem szpitale i szkoły.
A monumentalne, socrealistyczne budowle z okresu międzywojnia? Często stalinowskiej proweniencji? Czy Ukraińcy będą je traktowali jako część innego dziedzictwa kolonialnego?
To dość skomplikowane i wiąże się z redefiniowaniem tego dziedzictwa – pisze o tym np. Jewgienija Gubkina na łamach pisma „Autoportret”: czy budowle na zbombardowanym placu Wolności w Charkowie to stempel sowieckiej kolonizacji, czy może raczej twór ukraińskiego, narodowego komunizmu, będący jednak wyrazem odpowiedzi na potrzeby wyrażane lokalnie? Takie spory dotyczyć będą nie tylko pomników, budzących zazwyczaj największe emocje, ale też właśnie budynków użyteczności publicznej czy całych kompleksów architektury.
W artykule, który był punktem wyjścia do naszej rozmowy, cytujesz prezydenta Zełenskiego, który mówi m.in. tak: „Stajemy przed historyczną szansą, kiedy możemy rozwiązać wiele naszych dawnych problemów raz na zawsze. Możemy zmienić warunki naszego życia, wprowadzić wysokiej jakości planowanie miast tam, gdzie go wcześniej nie było. Możemy uwzględnić realny przepływ ruchu drogowego. Zapewnić oszczędność energii, przyjazne środowisku materiały budowlane, większą inkluzywność”.
To brzmi jak uwspółcześniona mowa jakiegoś postępowego architekta na gruzach zburzonej Warszawy w 1945 roku. Ale z drugiej strony piszesz o tzw. ustawie 5655 z grudnia 2022 roku, która zwiększa uprawnienia inwestorów, a ogranicza wpływ samorządów na planowanie przestrzenne. Jak się ma jedno do drugiego?
Jeżeli Amerykanie dziś wysyłają do Ukrainy kontrolerów, by sprawdzali, jak dysponowane są środki na obronę i odbudowę, to można sobie wyobrazić, że i później będą one obwarowane różnymi regułami, które sprzyjać będą bardziej zrównoważonemu budowaniu.
Chcę, żeby było jasne: nikt tam nie ma złudzeń, że w Ukrainie jest korupcja, a wielki kapitał ma wciąż potężne wpływy. Dlatego ja nie idealizuję słów prezydenta, nie utożsamiam ich z rzeczywistością, ale pokazuję, że tam będzie silna wola, by katastrofa wojny faktycznie pozwoliła Ukraińcom na ucieczkę do przodu. Nie tylko wśród zaangażowanych obywateli, ale też elit politycznych, które w ostatnich latach radykalnie odmłodniały.
czytaj także
To wystarczy?
Bardzo wielu Ukraińców mówiło mi, że cechą typową dla ich procesów modernizacji są „żabie skoki”, czyli szybkie przechodzenie na dużo wyższy poziom rozwoju. Za przykład podaje się aplikację obywatelską, która zdigitalizowała kontakt obywatela z państwem do tego stopnia, że nasz e-obywatel się przy tym chowa. I ja też sądzę, że ta analogia z Warszawą z 1945 roku była wcale nie od rzeczy – bo przecież wówczas istotną część stolicy udało się odbudować właśnie podług najnowocześniejszego wówczas paradygmatu, najpierw modernizmu, a potem socrealizmu w architekturze.
Zaczęliśmy od tego, że Ukraińcy nie chcą u siebie gigantomanii kapitalistycznej architektury w stylu Fostera, ale piszesz też o tym, że bardzo asertywnie reagowali na różne dobre rady od progresywnych aktywistów miejskich z Niemiec czy Holandii w czasie katowickiego World Urban Forum.
To się działo w bardzo konkretnym momencie, bo w czerwcu zeszłego roku, kiedy na jaw wyszły zbrodnie w Buczy. Wtedy było już wiadomo, że Ukraińcy wytrzymali pierwsze uderzenie, świat dowiedział się o zbrodniach, ale nic przecież nie było jeszcze rozstrzygnięte. Tymczasem w Katowicach wszyscy gadali już o odbudowie: oni tam walczą, a Zachód gada, jak tu na odbudowie, oczywiście zielonej i inkluzywnej, zarobić dobry hajs. A oni, owszem, od samego początku pracują nad swoją odbudową i wiedzą, że nie dokona się ona bez zachodnich pieniędzy i innych zasobów. Że Zachód będzie na niej zarabiać, to też wiedzą – ale chcą, by działo się to na warunkach, które Ukraińcy sami napiszą.
**
Filip Springer – reporter i fotograf. Autor książek poświęconych przestrzeni i architekturze. Stypendysta Narodowego Centrum Kultury i Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego. Esej Filipa Springera znajdziecie w książce Obwarzanek po polsku.
*
Seria tekstów o odbudowie Ukrainy powstała przy współpracy z Przedstawicielstwem Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie przy okazji organizowanej przez Fundację konferencji Ukraina pod lupą.