Czytaj dalej, Weekend

Każdy odpowiada za swój odcinek frontu [reportaż]

Któregoś dnia zadzwoniła babcia Bohdany, mieszkająca bliżej obrzeży Kijowa, i powiedziała, że wychodząc do sklepu, zobaczyła kilkanaście czołgów. Nie miała pojęcia, czyje były ani dokąd zmierzały.

Na Obołoniu mieszka trzydziestoletnia Bohdana Hołub, najbardziej utytułowana zawodniczka brazylijskiego dżiu-dżitsu w Ukrainie, będąca jedną z twarzy tej szybko rozwijającej się dyscypliny w Europie Wschodniej. To zdobywczyni srebrnego medalu na mistrzostwach Europy i srebra na mistrzostwach świata w dżiu-dżitsu newaza.

Rano, po gwałtownym przebudzeniu, na korytarzu wpadli na siebie wszyscy domownicy: ojciec, matka, Bohdana i jej młodszy brat Władysław. Rodzice mają firmę zajmującą się systemami ochrony. Ojciec przez lata był związany z wojskiem. Brat trenował judo. W korytarzu zastanawiali się, co robić. Opuścić Kijów czy zostać. Zdecydowali się na to drugie, bo przeczytali w wiadomościach, że na wyjeździe w stronę zachodnią ciągną się ogromne korki. […]

Początkowo rodzina Bohdany zadecydowała, że będą przebywać w korytarzu. Spełniał on zasadę dwóch ścian – mianowicie w razie bezpośredniego trafienia rakieta rozbija się o pierwszy mur, a siłę wybuchu powstrzymuje drugi. To znacząco zwiększa szanse przeżycia. Jednak mieszkali na wysokim piętrze 16-piętrowego bloku, co było niebezpieczne, bo w razie trafienia w niższe kondygnacje nie mieliby drogi ucieczki. Po kolejnych eksplozjach dobiegających ich uszu Bohdana wraz z ojcem udali się na poszukiwania schronu.

Ta wojna trwa już dziewięć lat, a może potrwać i kolejne dziewięć [rozmowa z Pawłem Pieniążkiem]

W Kijowie jest niemal pięć tysięcy obiektów, w których ludzie mogą szukać schronienia. Pięćset z nich to właściwe schrony przeznaczone w pierwszej kolejności dla personelu obiektów strategicznych, czyli elektrowni, fabryk i szpitali. Reszta mieszkańców może liczyć na kryjówki i schrony podwójnego przeznaczenia. To podziemne parkingi, piwnice, przejścia podziemne czy stacje metra. Pod koniec stycznia, gdy o możliwości rosyjskiego ataku mówiło się bez ustanku.

Roman Tkaczuk, dyrektor departamentu bezpieczeństwa Kijowskiej Miejskiej Administracji Państwowej, mówił portalowi RBK-Ukraina, że od 2014 roku, czyli od momentu wybuchu wojny w Donbasie, liczba takich schronów wzrosła w mieście ponadtrzykrotnie. Zapewniał, że są kontrolowane, na drzwiach maluje się znaki informacyjne z nazwiskami i telefonami osób, które mają do nich klucze. Według Tkaczuka tylko 19 procent obiektów jest niegotowych, głównie dlatego, że ich właściciele nie chcą współpracować. W nich ludność może przebywać jedynie kilka godzin w razie bezpośredniego zagrożenia, na przykład ostrzałem rakietowym. Reszta, czyli 81 procent obiektów, pozwala na przetrwanie bez wychodzenia na zewnątrz przez dwie, trzy doby.

Trudno było uwierzyć w te dane, bo ja i inni dziennikarze musielibyśmy mieć wyjątkowego pecha, skoro trafialiśmy na same nieprzygotowane schrony. […] Podobnie było w piwnicy w budynku Bohdany. Tu nic nie zostało przygotowane. Na małej przestrzeni już tłoczyli się dorośli wraz z dziećmi i zwierzętami. Hołubowie poszli na uniwersytet znajdujący się obok. Tego typu budynki zazwyczaj mają przepastne piwnice. Także tutaj znajdowały się trzy duże pomieszczenia, z czego jedno służyło za szatnię. Warunki tam okazały się znacznie lepsze. Były wentylacja, zapasy wody, autonomiczne źródła zasilania, gdyby odcięto prąd, a także ochrona, która pilnowała, by nie zapuszczały się tam podejrzane osoby.

Po roku wojny i latach niewiedzy

czytaj także

Po oględzinach Bohdana z ojcem wrócili do domu, wzięli rzeczy i udali się z resztą rodziny i sąsiadami do podziemi uniwersytetu. Nim wyszli, na wszelki wypadek napełnili wannę wodą.

W podziemiach uniwersytetu ułożyli karimaty blisko obok siebie, zaścielili je przyniesionymi z domu kocami. To miało być ich miejsce do życia przez bliżej nieokreślony czas. […]

Kiedy już znaleźli się w podziemiach, Bohdanie udało się trochę opanować strach. Zaczęła myśleć, jak może się przydać. Tym bardziej że jej ojciec niemal natychmiast rozpoczął formowanie ochotniczego batalionu Obołoń-1, w którym zgromadzili się mieszkańcy dzielnicy, chcący jakoś ją chronić. Patrolowali ulice, łapali dywersantów, a w razie czego byli gotowi do walki. Merostwo ogłosiło długą godzinę policyjną. Mieszkańcy nie mogli wychodzić na ulicę przez półtorej doby. Przez ten czas wojskowi reorganizowali obronę miasta, przemieszczali sprzęt wojskowy i szukali podejrzanych ludzi. […]

Ojciec Bohdany nie był dobrej myśli. Ona też nie. Wierzyła w siłę i determinację ukraińskiej armii, ale jest typem człowieka, który zawsze szykuje się na najgorsze. Nie miała złudzeń – w przeciwieństwie do wielu osób – że to wojna na chwilę.

Ojciec obawiał się, że nie uda się utrzymać obrony i Rosjanie wedrą się na Obołoń. Znajdowali się tuż-tuż. Po kilku dniach walk udało im się przedrzeć przez rzekę Irpień. Walki rozgorzały w puszczy Wodyci, będącej częścią tej dzielnicy. Na obwodnicy ukraińscy żołnierze robili okopy i umacniali pozycje. Któregoś dnia zadzwoniła babcia Bohdany, mieszkająca bliżej obrzeży Kijowa, i powiedziała, że wychodząc do sklepu, zobaczyła kilkanaście czołgów. Nie miała pojęcia, czyje były ani dokąd zmierzały. Niepokojące informacje rozprzestrzeniały się szybko. Krążyły plotki, że w okolicy znajdują się kadyrowcy – Czeczeni posłuszni Ramzanowi Kadyrowowi, słynący z brutalności wobec cywilów – a Białoruś ma wesprzeć Rosję swoimi wojskami. Do tego niedaleko znajduje się hydroelektrownia i jeśli zostałaby ostrzelana, woda zatopiłaby część Kijowa, w tym Obołoń. Wojskowi mówili Bohdanie, że ciągle wyłapują dywersantów w jej okolicy.

Na tym wyczekiwaniu na najgorsze upływały jej godziny i dni. O dziwo, Hołubowie ani przez chwilę nie zastanowili się nad planem ewakuacji. Czekali na to, co przyniesie im los.

Od rana Bohdana wypisywała do znajomych, przeważnie wojskowych, pytając, jak się mają. Część z nich znajdowała się bezpośrednio w strefach działań zbrojnych. Dziewczyna ciągle patrzyła w telefon i to właśnie on stał się narzędziem, dzięki któremu mogła poczuć się użyteczna. Pytała wojskowych, czego potrzebują. Na początku powiedzieli, że aktywnych słuchawek, które chronią uszy, gdy liczba decybeli wykracza poza normy i może uszkodzić słuch, a na wojnie takich sytuacji jest mnóstwo. To była pierwsza rzecz z całego morza potrzeb.

W mediach społecznościowych Bohdana ogłaszała, że prowadzi zbiórkę. Podawała kwotę, mówiła, na co dokładnie ją przeznaczy, a gdy dostarczyła zamówienie, publikowała zdjęcie żołnierzy z nowymi rzeczami, zazwyczaj zasłaniając ich twarze emotkami z kotem. Miała swoje oszczędności, dlatego najpierw kupowała sprzęt, a potem zbierała pieniądze, licząc, że uda jej się zebrać potrzebną kwotę. Kieszenie Ukraińców otworzyły się szeroko i mnóstwo ludzi wysyłało tysiące hrywien miesięcznie, często nadwyrężając swoje oszczędności. Jednak w obliczu egzystencjalnego zagrożenia domowy budżet nie miał znaczenia. Nazwała swoją grupę wsparcia „Chronię żołnierza z grupy specjalnego przeznaczenia”.

Po mieszkaniu w Mariupolu zostały tylko klucze

Bohdana postanowiła wykorzystać także swoje kontakty międzynarodowe, by zwrócić uwagę zagranicy i uzyskać dodatkowe środki na wsparcie dla żołnierzy. Napisała list, który wysłała do czołowych zawodników brazylijskiego dżiu-dżitsu z apelem o solidarność i pomoc. […]

Część zawodników, którzy otrzymali wiadomość, odpowiedziała, udostępniła historię i wsparła Bohdanę. Dziewczyna miała poczucie, że każdy odpowiada za swój odcinek frontu. Ona zajmowała się brazylijskim dżiu-dżitsu, więc działała na tym polu. To właśnie wsparcie ludzi, nawet to symboliczne, samoorganizacja i chęć działania spowodowały, że rosyjska ofensywa natrafiła na przeciwnika znacznie silniejszego, niż mogła się spodziewać.

Bohdana wpadła w wir pracy. Codzienne treningi zastąpiło ślęczenie nad telefonem. Nie wypuszczała go z rąk, czytała wiadomości, sprawdzała, jak może pomóc, rozsyłała apele, a co jakiś czas oczy zachodziły jej łzami, bo ciągle martwiła się o przyjaciół, bliskich i z niecierpliwością czekała, aż odpiszą: „wszystko dobrze”. Ostrzały rakietowe to jak gra na loterii, szansa, że pocisk spadnie na ciebie lub twoją rodzinę, jest minimalna, ale gdy bierzesz udział w tej „grze”, to już żyjesz tylko tym, jaki będzie jej rezultat.

[…]

Mijały kolejne dni w piwnicy. Sytuacja w Kijowie względnie się stabilizowała. Front nie przesuwał się już tak gwałtownie, ale Rosjanie wciąż znajdowali się o krok od wejścia do Kijowa. Rodzina Bohdany już nie tylko pozwalała sobie na wyjścia, by przygotować jedzenie, lecz także zostawała w mieszkaniu na kilka godzin. Umówili się, że jeśli będzie strasznie, wrócą do podziemi. Natomiast w razie lekkiego zagrożenia wyjdą tylko na korytarz.

W domowych ścianach Bohdana czuła się lepiej, łatwiej było jej się odprężyć i złapać oddech przed kolejną nocą w podziemiach uniwersytetu. Razem z ojcem zawieźli aktywne słuchawki bezpośrednio do wojskowych znajdujących się w Kijowie. Pierwszy raz oglądała swoje miasto po 24 lutego. Choć czytała w wiadomościach o opustoszałych ulicach i licznych posterunkach, nie mieściło się jej w głowie to, co widziała. Trudno bowiem przyjąć do wiadomości, że z miasta może nagle ujść życie, niczym powietrze z przedziurawionego balona.

Wojna postawiła wszystko na głowie. Kiedyś życie Bohdany po brzegi wypełniał sport. Od rana do wieczora trenowała i uczyła innych. […] Teraz sport zupełnie stracił dla Bohdany znaczenie. Uziemiona w piwnicy, w ogóle o nim nie myślała, nie było jej szkoda, że nic nie robi, dawna codzienność rozpadła się, jakby ktoś roztrzaskał ją młotkiem. […] Sport, szczególnie niedrużynowy, stawia przed tobą cele indywidualne – chcesz być mistrzem. W obliczu wojny Bohdana myślała głównie o innych. Stąd trudno było jej wrócić na matę.

To nie może być kolejna wojna, do której świat się przyzwyczai

Teraz jej celem nadrzędnym stało się zebranie jak najwięcej na okulary taktyczne, kamizelki kuloodporne, płyty balistyczne (najbardziej wytrzymałe, ale też jak najlżejsze), termowizję, mundury, rękawiczki, czapki, bieliznę termiczną, stroje maskujące, nakolanniki i nałokietniki, buty, benzynę, medykamenty. Wszystko to zamawiała dziesiątkami. Na niektóre rzeczy zbierała po kilka razy, bo wiele z nich ulegało zużyciu, zniszczeniu lub żołnierze gubili je podczas akcji. Któregoś razu znajomy wojskowy wysłał jej zdjęcie czapki, którą od niej otrzymał. Była przestrzelona. Bohdana od razu zamówiła nową. Wojna się przeciągała, zmieniały się sezony, a to wymagało cieplejszych ubrań i ekwipunku. Dlatego dopóki walka trwa na taką skalę, zapotrzebowanie na pomoc może się zmniejszyć, ale tylko czasowo.

Z treningami miała do czynienia tylko tyle, że rozpisywała je wojskowym, którzy akurat mogli poświęcić czas na zajęcia. Nie ma sprzętu? Nic trudnego. Zmieniała ćwiczenia tak, by mogli wykonywać je z tym, co mają pod ręką. Podciągali się na gałęziach, a za obciążenie służyły im wypchane plecaki, kamizelki kuloodporne lub pnie. Crossfit to sport mający swoje korzenie w armii, więc wykorzystuje jej oprzyrządowanie. Dlatego Bohdana bez problemu tworzyła dla swoich podopiecznych całe cykle zajęć.

*
Fragment książki Pawła Pieniążka Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa W.A.B. Skróty i tytuł od redakcji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij