Świat

Rosja to nie ja! Jak się dziś czują Rosjanki i Rosjanie w Polsce

Coraz rzadziej używają rosyjskiego na ulicy i zastanawiają się, jak odpowiadać, kiedy ktoś ich pyta, skąd są. Nam jest wszystkim potwornie wstyd – mówią Rosjanie i Rosjanki, którzy od dawna mieszkają w Polsce. Ale ci, którzy zostawili w Rosji rodziny, oprócz wstydu czują też strach.

W czwartek 24 lutego, w pierwszy dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę, obudził mnie wcześnie rano SMS od Rusłana z Rosji. Napisał: „Jesteśmy wszyscy niewolnikami tego starego dziada. Nikt nie może nic zrobić. Czujemy się jak w klatce, a kiedy się z niej wychylimy, trafimy na zonę. Nie wiem, czym to wszystko się skończy. Koszmar”.

Tego samego dnia na wiecu poparcia dla Ukrainy pod gdańską stocznią na scenę weszła Rosjanka i przeprosiła za swój kraj. Powiedziała, że nie każdy w Rosji popiera politykę Putina. I mimo że z tłumu leciały niewybredne słowa w jej kierunku, skończyła swoją wypowiedź słowami „Putin chujło”, wiedząc, czym może jej to grozić. Kilka dni później Dmitrij, który od siedmiu lat mieszka w Polsce, powiedział, że gdyby tylko mógł, zmieniłby paszport. To prawda, nie wybiera się kraju, w którym się rodzi.

W 2014 roku Rusłan głosił, że #krymnasz i #nastamniet. Kłóciliśmy się o to przez cały czas. Jego matka, która za wszelką cenę starała się mnie przekonać do „naszego prezydenta”, czytała mi swoje wiersze napisane na jego cześć. W 2016 roku Rusłan napisał, że jednak miałam rację co do Putina. Nic dziwnego. Z dobrze ustawionego faceta, który planował zakup mieszkania w Moskwie, zmienił się w czterdziestolatka, który wrócił do mieszkania z rodzicami w prowincjonalnym mieście. Zamienił też mustanga na skodę octavię, a sushi na czebureki. 24 lutego zdał sobie sprawę, że jest chłopem pańszczyźnianym w putinowskim folwarku. I że chce się z niego wydostać.

Zwracamy się do was z więzienia, które nazywa się Rosja [list]

Nie tylko mnie obudził dźwięk SMS-a w pierwszy dzień wojny. Kiedy Nikita sięgnął po komórkę, nie wiedział jeszcze, że wybuchła wojna. Dzień wcześniej w Warszawie nikt nie brał tego, co się działo w Ukrainie, aż tak poważnie. Ot, prężenie muskułów. „Jeśli nie popierasz Putina, wpłać pieniądze na ukraińską armię” – przeczytał i otworzył link do zrzutki. Wiadomość wysłał kolega z poprzedniej pracy, Ukrainiec.

– Myślałem, że to żart jakiś, bo z tym kolegą miałem naprawdę normalne stosunki – mówi Nikita. – Zapytałem, czy to oznacza, że jeśli wpłacę pieniądze na ukraińską armię, to potencjalnie mogę się przyłożyć do zabijania swoich rodaków? Odpowiedział, że tak, i na tym kontakt się urwał. Oczywiście, od razu dotarło do mnie, że mamy wojnę.

Sprawa z ukraińskim kolegą nie skończyła się na nieprzyjemnej wymianie zdań. Po kilku godzinach kolega oznaczył Nikitę w poście na fejsie, gdzie przetłumaczył ich rozmowę na angielski.

– Ale niedokładnie. Przeinaczył – mówi Nikita. – Z jego tłumaczenia wynikało, że popieram politykę Putina. Oznaczył także mojego pracodawcę, z sugestią, by ten nie współpracował z takimi jak ja. Oczywiście pod postem zaczęła się straszna jatka na Rosjan. I na mnie.

Nikita mieszka w Polsce od pięciu lat. Razem z żoną Julią są przeciwni polityce Putina i wojnie. Ale nie byliby w stanie wpłacić pieniędzy na ukraińską armię.

– Nasi krewni już zaczęli dostawać powołania do wojska – mówi Julia. – Nie mogłabym tego zrobić. Jak potem miałabym z tym żyć, gdyby ktoś z mojej rodziny tam zginął? Wiem, że to brzmi strasznie, bo przecież moi rodacy zabijają Ukraińców w ich własnym państwie. Pomagamy inaczej, ale nie możemy dać pieniędzy na broń.

Kupują jedzenie, chemię, kosmetyki, zabawki dla dzieci i niosą je do punktu zbiorczego pomocy dla Ukraińców. Do wszystkich znajomych z Ukrainy wysłali SMS-y z pytaniem, czy mogą jakoś pomóc. Jakkolwiek. Wszyscy odpowiedzieli, że nie. Nie chcieli kontaktu.

– Cokolwiek zrobimy, zawsze będzie za mało wobec tego, co się teraz dzieje – mówi Julia. – Najbardziej mi żal tych znajomości, naprawdę bliskich, które przez te lata zdążyliśmy zawrzeć. Rozumiem, że czują do nas wielką złość. To ich absolutne prawo. Zazdroszczę Polakom, że możecie mimo tych wszystkich zaszłości historycznych tak pomagać, jak pomagacie. Też bym chciała się tak zaangażować, ale Ukraińcy nie chcą naszej pomocy.

„Pamiętajcie, że to nie jest wojna lokalna” [rozmowa z kijowską dziennikarką]

Pytam, czy czują dyskomfort w kontaktach z Polakami. Mówią, że nie, ale coraz rzadziej używają rosyjskiego na ulicy i zastanawiają się, co odpowiadać, kiedy ktoś ich zapyta, skąd są. – To wstyd i strach powiedzieć, że z Rosji – mówi Nikita.

Julia dodaje, że przestali też korzystać z Ubera, bo większość kierowców pochodzi z Ukrainy i słyszeli już o pogróżkach w stronę rosyjskich klientów, choć ich samych nic takiego nie spotkało. Ale wolą dmuchać na zimne.

– Od 24 lutego jesteśmy na tabletkach uspokajających – mówi Julia. – Trudno sobie z tym radzić, zwłaszcza że nie wiadomo, co będzie. Nie wiemy przecież, czy nas z Polski nie wyrzucą. My nie chcemy wracać do Rosji. Za nic.

– Nie chcę odpowiadać za czyny tego człowieka – mówi Nikita. – To okropne, co powiem, ale jeśli mój kraj musi już z kimś walczyć, to wolałbym, żeby napadał na kogoś, o kim nie mam pojęcia, kogo nie znam, z kim się nie przyjaźnię. To bardzo egoistyczne. Najtrudniejsze jest to, że mam ogromne poczucie winy i nie mogę się tym z nikim podzielić, bo każdy mi powie, że to nasza, Rosjan, wina. Że powinniśmy coś zrobić. Wyjść na ulicę, krzyczeć, zbuntować się. Ale to zawsze ciągnie za sobą konsekwencje.

Ciche poparcie milczącej większości, czyli teraz to Rosjanie muszą się zbuntować i powstrzymać wojnę

Konsekwencji mówienia o wojnie, którą prowadzi teraz Rosja z Ukrainą, boi się też Fiodor, który od siedmiu lat mieszka w Gdańsku. Napisał na swoim fejsbuku #nietwojnie, ale to wszystko, co zrobi oficjalnie.

– Biorę udział w zbiórkach, pomagam w ogarnięciu dokumentów, bo znam polski, wysyłam pomoc moim krewnym do Lwowa, ale oficjalnie się nie wypowiem, bo się boję. Ja jestem w Polsce i wiem, że nic mi tu nie grozi, ale w Rosji została moja rodzina, a chciałbym ich jeszcze zobaczyć.

Nie tylko on się boi. Ale są też bojowniczki i bojownicy.

Galina wyszła za mąż za Ukraińca i nie chce się kryć z tym, co myśli i czuje. A przede wszystkim nie chce się już bać.

– Piszę otwarcie, bo nie mam już na to sił. Na ten moment podpadam już pod wszystkie paragrafy, te stare i te nowe. Myślę, że oni na wszystkich swoich emigrantów mają swoje teczki. Pewnie gdybym teraz przekroczyła granicę z Federacją Rosyjską, od razu by mnie zawieźli na zonę.

I ma się czego obawiać. Gdyby podliczyć, mogłaby trafić za kratki na 35 lat. W związku ze „specjalną operacją denazyfikacji Ukrainy” 27 lutego rosyjska Prokuratura Generalna wydała oświadczenie, zgodnie z którym jakiekolwiek wsparcie obcego państwa albo międzynarodowej organizacji, które zagrażają bezpieczeństwu Rosji, będzie skutkowało sprawą karną za zdradę stanu. Grozi za to do 20 lat pozbawienia wolności i status „wroga narodu”. Ale to nie wszystko. 4 marca Putin podpisał też tak zwaną ustawę o fejkach, zgodnie z którą za publikowanie informacji niezgodnych z komunikatami Ministerstwa Obrony grozi nawet 15 lat pozbawienia wolności albo mandat do 5 milionów rubli.

Pytam ją więc, czy nie boi się o rodzinę, która została w Rosji.

– Tak, boję się. Ale to, żeby tam zostać i to znosić, to była ich decyzja. Proponowałam, żeby wyjechali ze mną. Mój ojciec jest Ukraińcem. I popiera Putina. Wierzy w jego propagandę. Od zajęcia Krymu w 2014 roku nie rozmawia ze swoją rodziną z Ukrainy. Są pokłóceni. Teraz też nie dzwonię do domu, bo ta rozmowa nie zakończy się dobrze. Rosjan jest 144 miliony, przecież wszystkich nas nie zamkną. Nie starczy im na nas mundurowych! A może to tylko mnie się wydaje, że tych, którzy są przeciw, jest tak dużo. Tym bardziej że ciągle nam powtarzają, że jesteśmy garstką niezadowolonych. Jednak moim zdaniem największym problemem Rosji są ludzie tacy jak mój ojciec. Wszyscy ci, którzy myślą po sowiecku. Że „oni tam” wiedzą lepiej, że „oni tam” zdecydują, że „oni tam” się nie mylą. I wtedy najłatwiej jest patrzeć w telewizor i wegetować, bo „oni tam” robią, co do nich należy. Nie wiem, być może mam już do tego dystans, bo nie ma mnie w Rosji, i nie odczuwam tego lęku. Ale jest mi wstyd. Nam jest wszystkim strasznie wstyd.

Podobnie myśli Kira, która mieszka w Polsce od dziesięciu lat i nawet nie myśli o powrocie do Moskwy. Mówi, że już dawno zasłużyła sobie na miano zdrajczyni, a teraz też podpada pod nowe prawo „o wspieraniu obcych państw”, bo jest zaangażowana w pomoc uchodźcom i uchodźczyniom z Ukrainy.

– Na początku czułam się podle ze względu na to, co się stało, ale nie przytrafiły mi się w związku z tym żadne nieprzyjemności. Teraz zaczyna się robić mniej miło. Moi polscy znajomi wrzucają na Facebooka treści, które są dość obraźliwe dla Rosjan, i choć wiem, że nie są skierowane do mnie, to jednak mnie dotykają. Ale cały czas sobie powtarzam, że Rosja to nie ja.

Putin. Car śmierci

Kira doskonale mówi po polsku, prawie bez akcentu. Dziś pomogła uchodźczyni z Ukrainy zrobić zakupy. Porozmawiały chwilę, ale kiedy Kira przyznała się, że jest Rosjanką, kobieta szybko od niej odeszła.

– Nie chcę się wstydzić, że jestem Rosjanką – mówi. – Nie chcę nosić tego jarzma. A z drugiej strony wiem, z czego ono wynika, i jest mi strasznie przykro. Dziś też w centrum wolontariatu opiekowaliśmy się grupą dzieci z Ukrainy. Widziałam, że jedna wolontariuszka nie radzi sobie językowo z trzyletnią dziewczynką. Podeszłam, by pomóc. Przedstawiłam się po rosyjsku i zapytałam, czego sobie życzy. I ta dziewczynka, kiedy usłyszała rosyjski, strasznie się rozpłakała. Rozwyła w zasadzie. Jest mi z tym źle, że mój ojczysty język jest dla kogoś traumą. Nie wiem, czy Rosja kiedykolwiek zmyje z siebie znamię faszyzmu. Chyba już nie, ale ja nie chcę z tym żyć. Ja się z tym nie zgadzam. Nie wiem, co robić. Mam teraz kłamać, kim jestem?

Kira wkurza się, że wszyscy naskakują na Rosjan, że ci nic nie robią. Że nie działają. Ale to nie do końca tak. Tylko 6 marca na demonstracjach w 56 rosyjskich miastach zatrzymano blisko 4,5 tysiąca ludzi. Wyjście na ulicę w Rosji to nie to samo co wyjście w Polsce.

– Tam, każdy, kto wychodzi, jest bohaterem, bo nie wie, czy wróci do domu dziś, za dwa tygodnie, czy za sześć lat. Czy wróci pełnosprawny, zdrowy na umyśle. Każdy może zostać więźniem politycznym. W myśl zasady: dajcie mi człowieka, paragraf się znajdzie.

„My już nie możemy sobie pozwolić na to, żeby się bać”. Rosjanie wobec wojny

Ten strach jest uzasadniony. Zwłaszcza u tych, którzy chcieliby wrócić do kraju. Tu, w Polsce, w Niemczech, w Finlandii nic im nie grozi. Teatr zaczyna się po przekroczeniu granicy Federacji Rosyjskiej. Fiodor pojechał do domu pod koniec 2021 roku.

– I już wtedy było czuć, że coś się zaczyna – mówi. – Coś wisiało w powietrzu. Dosłownie liczyłem dni do powrotu do Polski, ale na granicy i tak mnie drapnęli, i wzięli na osobistą z doprosem, czyli przesłuchaniem. Bałem się, choć nie miałem nic do ukrycia. Ten lęk masz w sobie od zawsze. Tu, w Polsce, go nie czuję, ale kiedy tylko przekraczam granicę z Rosją, on się pojawia. Dziękowałem Bogu, że po raz kolejny udało mi się stamtąd wyjechać. Rosja to kraj, w którym wszystko jest możliwe.

**
Imiona rozmówczyń i rozmówców zostały zmienione.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij