Świat

Rosja: System władzy się zacina

Najciekawsze w trwających od dwóch tygodni masowych protestach w Chabarowsku jest to, że obnażają trzewia kulawego systemu politycznego Rosji, stworzonego pod rządami dziś już mocno politycznie wyczerpanego Putina.

Na początku lipca rosyjski komitet śledczy – instytucja, która nie ma swojego odpowiednika w Polsce, przypominająca skrzyżowanie policji kryminalnej z prokuraturą – zatrzymała gubernatora Kraju Chabarowskiego Siergieja Furgała pod zarzutem zlecenia dwóch zabójstw w połowie lat dwutysięcznych.

Fakt zatrzymania wysokiego urzędnika nie jest w Rosji niczym nowym; w więzieniu siedzi już paru gubernatorów, a nawet były minister rozwoju gospodarczego Ulukajew. Postawienie Furgałowi zarzutów też nikogo specjalnie nie dziwi, bo duży biznes w Rosji to zajęcie brudne, a Furgał, zanim został urzędnikiem państwowym, był biznesmenem. Dziwna może się za to wydawać reakcja mieszkańców Kraju Chabarowskiego, którzy nieprzerwanie od dwóch tygodni organizują masowe protesty i występują w obronie Siergieja Furgała. Domagają się jego powrotu na stanowisko gubernatora albo chociaż, by nie sądzono go w Moskwie – w tej chwili Furgał przebywa w moskiewskim areszcie śledczym Lefortowo – tylko w Chabarowsku. Mieszkańcy regionu wierzą, że na miejscu są większe szanse na sprawiedliwy proces.

Chabarowskie protesty mają niewątpliwie wymiar antykremlowski, ale nie układają się w uproszczony obraz rosyjskiej polityki, który poniekąd z konieczności przekazują na całym świecie media głównego nurtu. Nie jest to bowiem historia o podłym i okrutnym Putinie, którego antagonistą jest mądry i prawy opozycjonista, dajmy na to, Nawalny. Nie jest to również jedynie kolejna historia o politycznych represjach, które regularnie, czy już właściwie bez przerwy przechodzą falami przez Rosję, zatapiając zupełnie niewinnych artystów, naukowców, społeczników, dziennikarzy czy przypadkowych przechodniów, jak to zdarzało się w czasie ubiegłorocznych protestów w Moskwie.

Sprawa Furgała i społeczne wzburzenie, jakie wywołała, to raczej błąd wewnątrz samego systemu władzy. I to jest bodaj w chabarowskiej sytuacji najciekawsze, że obnaża trzewia rosyjskiego systemu politycznego. Ideą tego systemu było ograniczenie wszystkiego, co polityczne – właściwie wymazanie polityki i sprowadzenie jej do fasadowych działań pod ścisłą kontrolą organów państwa. Historia, która ma swój początek dwa lata temu w Chabarowsku, pokazuje, że polityka w Rosji jest możliwa, chociaż niekoniecznie będzie to „inna” polityka.

Moja Rosja siedzi w więzieniu

Iskrą zapalną, która wyprowadziła na ulice miast kilkadziesiąt tysięcy osób na rosyjskim Dalekim Wschodzie, stał się areszt członka dość paskudnej Partii Liberalno-Demokratycznej, której szefem jest Władimir Żyrinowski, a której nazwa ma niewiele wspólnego z profilem działalności. LDPR od lat stanowi w Rosji sankcjonowaną opozycję, czyli partię, która w zamian za uległość dostaje dostęp do wyborów i miejsc w organach władzy – Dumie Państwowej czy regionalnych ciałach ustawodawczych. Jej zadaniem jest tańczyć tak, jak zagra Kreml. Okazywać bunt na życzenie, by potem znowu dać się przekonać i chwalić politykę władz.

Zanim Siergiej Furgał został gubernatorem Kraju Chabarowskiego, zasiadał z ramienia LDPR w rosyjskiej Dumie i był postacią równie antypatyczną co większość członków tej formacji. W Rosji stał się szerzej znany tylko raz, gdy podczas posiedzenia fotoreporter uchwycił moment, jak Furgał bawił się w podnoszenie do ust plastikowego kubka bez użycia rąk.

Jesienią 2018 roku w kilkudziesięciu regionach Rosji odbywały się regionalne wybory, które z dużym prawdopodobieństwem pozostaną w pamięci jako cezura wskazująca na wyczerpanie stworzonego za czasów Putina systemu politycznego. Na rosyjskim Dalekim Wschodzie, który ma ogromne strategiczne znaczenie dla Kremla, chociażby ze względu na rozmiar, ale również na granice – lądową z Chinami i Koreą Północną, morską m.in. z Japonią i USA – putinowska partia władzy poniosła dwie sromotne porażki. Jedną udało się w ostatniej chwili zamaskować, choć bardzo nieudolnie. We Władywostoku drugą turę wyborów na gubernatora ostentacyjnie sfałszowano tak zwanym masowym wrzutem, czyli lewymi kartami do głosowania, tylko po to, by dać centralnej komisji wyborczej pretekst do unieważnienia wyborów. Inaczej nieuchronnie wygrałby je komunista Andriej Iszczenko, który miał być jedynie bezpieczną konkurencją dla kandydata Jednej Rosji Andrieja Tarasenki.

W Chabarowsku – który wraz z Władywostokiem, czy raczej jako jego konkurent, stanowi ważny ośrodek dla regionu Dalekiego Wschodu – sprawy potoczyły się podobnie, choć z innym skutkiem. Tam rolę „kandydata technicznego”, czyli bezpiecznego kontrkandydata, którego jedynym zadaniem jest stworzenie wrażenia konkurencji, wziął na siebie właśnie Siergiej Furgał z LDPR. Furgał na początku wywiązywał się z zadania. Nie prowadził kampanii wyborczej, nie licząc billboardów ze swoim wizerunkiem i nazwiskiem, które nie informowały jednak, na jakie stanowisko kandyduje. To o tyle istotne, że tego samego dnia odbywały się wybory na gubernatora regionu i wybory na mera Chabarowska. Wszystko toczyło się ustaloną z góry koleją i znowu gubernatorem Kraju Chabarowskiego miał zostać Wiaczesław Szport z Jednej Rosji.

Umowa społeczna na gorsze czasy

Tyle że już w pierwszej turze Furgał przegonił Szporta. Niby o włos, ale wystarczająco, by poważnie zaniepokoić kremlowskich kuratorów. Poprosili więc Furgała, by zrezygnował z uczestnictwa w drugiej turze, ale ten się nie zgodził, czując wiejący w plecy wiatr nieoczekiwanego społecznego wsparcia. W drugiej turze pokonał Szporta, zdobywając 70 procent głosów. To był dokładnie ten moment, w którym nastąpiła metamorfoza bohatera niczym w rosyjskiej bajce. Prosty Wania stał się carewiczem Iwanem. Gnuśny deputowany został ludowym gubernatorem. Furgał po objęciu stanowiska w krótkim czasie zbudował wizerunek efektywnego urzędnika, któremu na sercu leży dobro zwykłego człowieka. Z obywatelami komunikował się przez Instagram, gdzie robił lajwy z różnych zebrań, posiedzeń i spotkań. Śledziło go ponad 300 tysięcy osób. Poetyka publikowanych przez nowego gubernatora treści do złudzenia przypominała młodego Łukaszenkę czy wczesnego Putina, będąc mieszanką demonstracyjnej troski o lud i połajanki podległych urzędników. Na przykład za to, że nie finansują bezpłatnych posiłków dla dzieci w szkołach.

Popularność Furgała i autentyczne jego poparcie rosły tak szybko, że już rok później w jesiennych wyborach do regionalnego ciała ustawodawczego Partia Liberalno-Demokratyczna zdobyła 30 z 36 mandatów. Oczywiście, w założeniu większość miała przypaść kandydatom Jednej Rosji. Sytuacja w Chabarowsku coraz bardziej irytowała Moskwę. Furgał z jednej strony wykonywał pojednawcze gesty wobec Kremla, starał się okazywać lojalność, ale z drugiej umacniał swoją pozycję i sławę ludowego gubernatora, wypracowując autentyczny kapitał polityczny. Być może już wtedy na Kremlu obmyślano, jak się go pozbyć. A jeśli masz kontrolę nad służbami i sądami, to najprostszym na to sposobem jest proces karny i ewentualne więzienie. Takie środki skutecznie blokują polityczną karierę. Tylko że masowe protesty w obronie aresztowanego gubernatora na pewno nie były częścią tego planu. Mijają dwa tygodnie od zatrzymania Furgała, a władzy nie udaje się ich wyciszyć. Każdy kolejny krok Kremla tylko bardziej rozjusza protestujących.

Obecna sytuacja na Dalekim Wschodzie jest z punktu widzenia Kremla niezwykle niebezpieczna, bo wszyscy doskonale rozumieją, że nie chodzi tylko o Furgała. Uczestnicy protestów, z którymi rozmawiały niezależne rosyjskie media, otwarcie wyznają, że Furgała lubią i popierają, ale przychodzą na wiece, bo są po prostu wkurzeni. Na wszystko: na beznadziejną reakcję władz państwowych na epidemię, na chamską propagandę, na sytuację ekonomiczną, która i bez pandemii była niewesoła, na wszechogarniające uczucie zastoju, na głupie poprawki do konstytucji i perspektywę kolejnych lat z Putinem. Najbardziej jednak na przedmiotowe traktowanie regionu i jego mieszkańców przez Kreml.

W tym sensie protesty w Chabarowsku wpisują się w falę, która od kilku lat, kiedy tylko przestało działać krymskie opium, przetacza się przez różne regiony Rosji. W każdym przypadku konflikt prowokuje coś innego. W obwodzie archangielskim zarzewiem były plany budowy wysypiska moskiewskich śmieci, w Jekaterynburgu – budowa cerkwi w miejskim parku, na Kuzbasie – odkrywkowe, czyli dewastujące wszystko dookoła wydobycie węgla. Jest jednak wspólny mianownik – frustracja wywołana brakiem wpływu na najbliższe otoczenie.

Coraz głośniej podczas tych regionalnych protestów, a obecnie w Chabarowsku zupełnie wyraźnie i wprost, słychać antymoskiewskie nuty. Moskwy w Rosji nie lubi nikt i tak było zawsze. Rosja terytorialnie rozwijała się w sposób kolonialny i cierpi na specyficzne kolonialne resentymenty. Z jednej strony to typowy dla imperiów paranoidalny lęk przed rozpadem, na który kojąco działają nowe zdobycze terytorialne i poszerzanie wyobrażonych stref wpływów. Z drugiej niechęć do Moskwy – postrzeganej jako metropolia, która pochłania wszystkie zasoby kraju, niewiele dając w zamian – to silniej, to słabiej tli się w Rosji niemal wszędzie.

Ostatnio ten drugi wymiar zaczyna przeważać nad pierwszym. Kreml już nie jest odbierany jako czynnik jednoczący, a zamiast tego staje się elementem wrogim i obcym. Zacina się tak zwany wertykał władzy, czyli struktura scentralizowanych rządów, której nie jest w stanie przykryć oficjalna nazwa kraju, sugerująca ustrój federacyjny. Nawet w ustawionych wyborach kandydaci z nadania Kremla przegrywają lub wygrywają z trudem i rządzą bez społecznego mandatu, co mści się w sytuacjach kryzysu lub konfliktu. A istotą wertykału jest umowa między Kremlem i władzami regionów, że żadnych kryzysów i konfliktów ma nie być.

Chociaż mieszkańcy Dalekiego Wschodu wybrali Siergieja Furgała na gubernatora z przekory, a nie z przekonania, to są zdeterminowani, by swojego wyboru bronić. To, że jest on z dużą dozą prawdopodobieństwa zamieszany w zabójstwa, o które go oskarżono, wyborcom specjalnie nie przeszkadza. Po pierwsze, bo takie były czasy, że biznes w Rosji robiło się z bronią w ręku. Po drugie, bo na rosyjskim Dalekim Wschodzie żywa jest mitologia kolonizatorów-pionierów, a podbój bezkresnych połaci Azji nie był zadaniem dla mięczaków. Nieco kuriozalnie wygląda w tym kontekście niesione przez protestujących w Chabarowsku hasło „Ja/My Siergiej Furgał”. Zostało ono ukute w demokratycznych środowiskach Rosji rok temu, kiedy pod sfabrykowanymi zarzutami zatrzymano niezależnego dziennikarza Iwana Gołunowa. Obie te sprawy łączy polityczne zamówienie, ale między Gołunowem i Furgałem jest jednak spora przepaść.

Na poziomie społecznym przestała obowiązywać zasada „dobry car, źli bojarzy”. Figura Putina straciła swoją moc, zaczęła blaknąć. Rankingi zaufania do Putina i jego popularności lecą w dół od wielu miesięcy, a jego dziwaczne zachowanie w czasie epidemii, wielokrotne wystąpienia i orędzia do narodu, wyczuwalny w nich brak wigoru, zdecydowania i planu dodatkowo pogłębiły rozczarowanie przywódcą.

W Rosji nikt nie lubi Grety Thunberg

Historia Furgała pokazuje, że rosyjskie społeczeństwo nie jest bierne. Przeciwnie, kryją się w nim potężne pokłady gniewu i mobilizacji. To dość optymistyczny sygnał. Wydarzenia w Chabarowsku pokazują też, że obecny rosyjski system polityczny ma szczeliny, które mogą doprowadzić do jego zawalenia. Bezwolny deputowany z podejrzaną biznesową przeszłością może w tym systemie z dnia na dzień stać się uwielbianym przez obywateli gubernatorem. A kiedy system próbuje go w sprawdzony sposób wyeliminować, wywołuje to protesty, których skala w Chabarowsku nie miała precedensu. Dla Kremla to teraz twardy orzech do zgryzienia.

Mniej optymistyczne jest jednak to, że Siergiej Furgał jako gubernator podążał utartym przez postsowieckich przywódców szlakiem, budując swój wizerunek populisty, ręcznie zarządzającego podległym mu terytorium. Politolożka Jekaterina Szulman, komentując niedawno wyniki głosowania w sprawie poprawek do rosyjskiej konstytucji, zauważyła, że poza poprawką o wyzerowaniu kadencji prezydenta reszta nie budziła społecznego oporu. Na poziomie ideologii to, co proponuje system, jest wciąż do przyjęcia dla większości Rosjan, odrzucają tylko twarz tej ideologii, czyli samego Putina. Jest więc bardzo prawdopodobne, że nawet jeśli jakiś słabszy lub mocniejszy wiatr przemian zdmuchnie Putina z Kremla, to putinizm zostanie w Rosji na dłużej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij