Świat

Rosja promuje dzietność, ale nie chroni praw ciężarnych

Fot. Christian Glatz/flickr.com. Edycja KP.

Władimir Putin stara się uczynić swoje państwo bastionem chrześcijaństwa na podobieństwo amerykańskich Kościołów ewangelickich. W Rosji nośnikiem tych wartości jest nacjonalistyczny i ultrakonserwatywny Rosyjski Kościół Prawosławny.

W krajach byłego Związku Radzieckiego, od Rosji po Armenię, państwo i Kościół promują macierzyństwo jako najważniejsze osiągnięcie w życiu kobiety. Rządy w regionie czynnie zachęcają kobiety do rodzenia kolejnych dzieci. Od niedawna kuszą nawet korzyściami finansowymi.

Na początku 2020 roku prezydent Rosji Władimir Putin mówił o „trudnym okresie demograficznym” i zadeklarował, że państwo będzie przekazywać matkom pieniądze, by podwyższyć współczynnik urodzeń. „Los Rosji i jej historyczna perspektywa zależą od tego, ile nas będzie” – mówił Putin.

Skoro Putin tak obsesyjnie podchodzi do reprodukcji Rosjanek, można by zakładać, że jego rząd powinien starać się sprawić, by poród był bezpiecznym i pozytywnym przeżyciem. Tymczasem rodzące Rosjanki muszą mierzyć się z absolutnie niedopuszczalnymi zagrożeniami i nadużyciami. Sytuację tę dodatkowo pogarszają restrykcje związane z pandemią COVID-19.

W całej Europie pseudokliniki okłamują kobiety w ciąży

W tydzień po ogłoszeniu pandemii w marcu 2020 roku Światowa Organizacja Zdrowia opublikowała konkretne zalecenia dotyczące porodów podczas pandemii. Wśród nich zawarto między innymi wskazanie, że rodzące powinno się traktować z szacunkiem, umożliwiać im rodzenie z osobą towarzyszącą i karmienie piersią oraz kontakt „skóra do skóry” z noworodkiem, nawet jeśli są zakażone wirusem.

Jednak w Murmańsku kobietom z COVID-19 odbierano noworodki do czasu uzyskania negatywnego wyniku testu. Jedna z nich, która prosi o anonimowość, powiedziała, że matkom grożono: „Jeśli będzie pani protestować, policja zabierze dziecko na inny oddział”.

Wiele Rosjanek musiało też rodzić bez obecności partnerów. Nawet prywatne kliniki położnicze zakazały wstępu osobom towarzyszącym. Z kolei kilka oddziałów położniczych zamieniono na oddziały leczenia COVID-19, przez co pacjentki musiały albo rodzić w domu, albo szukać szpitala w dużej odległości, gdzie nie było znanych im lekarzy.

Zdrowie reprodukcyjne kobiet: pandemia wymaga postępów, a nie regresu

Już przed pandemią nadużycia związane z prawami reprodukcyjnymi kobiet były w Rosji powszechne, podobnie jak w wielu innych konserwatywnych krajach. Problem zakorzeniony jest w stereotypach płciowych dotyczących skojarzeń z byciem dziewczynką i kobietą.

Romantyzowanie porodów, brak edukacji seksualnej i religijne narracje o „świętości macierzyństwa” skutkują tym, że wiele kobiet odczuwa zarówno wielkie pragnienie posiadania dziecka już od wczesnego wieku, jak i presję otoczenia. Władimir Putin stara się uczynić swoje państwo bastionem chrześcijaństwa na podobieństwo – choć może się to wydać zaskakujące – amerykańskich Kościołów ewangelickich. W przypadku kraju poradzieckiego nośnikiem tych wartości jest nacjonalistyczny i ultrakonserwatywny Rosyjski Kościół Prawosławny.

Pewien prawosławny duchowny niedawno nazwał „prostytutkami” kobiety żyjące z mężami „tylko” po ślubie cywilnym. Natomiast konserwatywni rosyjscy politycy próbują wprowadzić „podatek od bezdzietności” i zakazać aborcji (która jest w Rosji legalna od wielu lat i dostępna w ramach publicznej służby zdrowia).

Do odebrania kobietom prawa do aborcji siły konserwatywne wykorzystują także pandemię. Wiele rosyjskich szpitali posłużyło się blokadą planowych operacji, by móc opóźniać aborcje, klasyfikując je jako zabiegi „niekonieczne”. W Moskwie tylko trzy z 44 szpitali wykonywały w czasie pandemii zabiegi przerywania ciąży.

Posunięcia te zagrażają prawom kobiet, ich zdrowiu i przyszłości finansowej. Pewna moskwianka opowiedziała, że musiała wziąć kredyt, by wykonać aborcję w prywatnej klinice. Zanim to się stało, usłyszała od lekarza w placówce publicznej: „Jeśli pani będzie poszukiwać prawdy, przegapi pani wszystkie terminy”.

29-latce z Pietrozawodska odmówiono aborcji w ośrodku zdrowia mimo negatywnego wyniku testu na COVID-19, ponieważ miała kaszel. Personel placówki sarkał: „Proszę bardzo, niech pani sobie znajdzie miejsce, gdzie ktoś pani zrobi aborcję z takim kaszlem”.

Na całym świecie nadużycia i złe traktowanie w czasie porodu spotykają ogromną liczbę kobiet. W czasie pandemii ten trend najwyraźniej się pogłębia. Trwa śledztwo magazynu openDemocracy, który udokumentował niestosowanie się do zaleceń WHO przynajmniej w 45 krajach.

Rodzić po ludzku w czasie pandemii

czytaj także

Na całym świecie kobiety siłą oddziela się od noworodków. Wymaga się od nich rodzenia w samotności, bez wsparcia partnerów czy krewnych. Odmawia się leków przeciwbólowych. Krzyczy się na kobiety i traktuje jak maszyny do rodzenia. W niektórych szpitalach wszystkim kobietom wykonuje się „obowiązkowe” cesarskie cięcia.

Podczas kwarantanny prezydent Ukrainy zachęcił obywateli, by potraktowali ten czas jako „okazję do robienia dzieci”. Z drugiej strony wprowadzono takie obostrzenia, że pewna Ukrainka mówiła serwisowi openDemocracy: „Mąż i ja skujemy się kajdankami, jeśli lekarze nie będą chcieli go wpuścić”.

Tam i w Armenii ograniczenia okołoporodowe utrzymują się po zakończeniu lockdownu. Kobiety mogą iść z partnerami do restauracji, ale nie na porodówkę.

Woda za seks, czyli najobrzydliwsza forma przemocy

Czołowi prawnicy i lekarze potępiają „wstrząsające i niepokojące” traktowanie rodzących podczas pandemii COVID-19.

Konserwatywne rządy i grupy, które twierdzą, że tak im zależy na macierzyństwie, życiu dzieci i dzietności, mają możliwość zapewnienia kobietom bezpiecznych i pozytywnych doświadczeń porodu z poszanowaniem rodzącej. Czy skorzystają z tej możliwości? Czy raczej ujawnią hipokryzję swoją i swoich zwolenników?

**
Tatev Hovhannisyan współpracuje z openDemocracy jako dziennikarka zajmująca się zdrowiem w projekcie zatytułowanym „Tracking the Backlash”. Od dziesięciu lat pracuje w najważniejszych redakcjach Armenii. Na Twitterze: @tahovhannisyan

Inge Snip współpracuje z openDemocracy jako dziennikarka śledcza. Bada, jak zorganizowany sprzeciw wobec praw kobiet i osób LGBT w Eurazji wpływa na zdrowie publiczne. Pracowała jako dziennikarka multimedialna m.in. dla „Eurasianet”, „Outriders” i „Forbesa”, pisząc o zdrowiu, płci, środowisku, technologii i dezinformacji.

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji CC BY-NC. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij