Świat

Przed nami jeszcze długa wojna [rozmowa z lekarką wojskową]

„Wierzę w Siły Zbrojne Ukrainy” to błędny przekaz. Żołnierze nie są wszechpotężni, oni też się męczą lub giną, a to hasło zdejmuje odpowiedzialność z niewalczących, bo wystarczy „wierzyć”. Lepiej położyć nacisk na wspólne działanie: dzisiaj ja, jutro ty – mówi Marta, lekarka z Brygady Obrony Terytorialnej Ukrainy.

Z Martą, lekarką wojskową służącą w jednej z brygad obrony terytorialnej Ukrainy, rozmawiałam w wojskowym punkcie stabilizacyjnym – pośrednim punkcie ewakuacji rannych z linii frontu do szpitala, kilka kilometrów od miejsca walk w Bachmucie. W tym czasie Marta i jej oddział znajdowały się już na piątej zmianie bojowej na pierwszej linii frontu.

Kateryna Pryshchepa: Kiedy i jak zdecydowałaś się na wstąpienie do wojska?

Marta: W marcu 2021 roku zdałam sobie sprawę, że ryzyko poważnej wojny jest większe niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczęłam szukać możliwości większego zaangażowania się, aby być przynajmniej gotowa na rosyjską inwazję. Wiem, że Rosjanie zawsze robią to samo. Zrozumiałam, że jeśli wejdą, to wszyscy będą musieli stawić opór, inaczej nie damy rady.

Dlatego w kwietniu 2021 roku podpisałam kontrakt rezerwistki z jedną z kijowskich brygad obrony terytorialnej. Trenowaliśmy w każdą sobotę. Ćwiczyliśmy podstawowe umiejętności – walkę indywidualną, posługiwanie się bronią, pracę w grupach, pracę w punktach kontrolnych, oczyszczanie budynków. Dzięki temu 24 lutego 2022 roku już w pierwszych godzinach wojny znaliśmy się w naszej kompanii, znaliśmy naszego dowódcę, wiedzieliśmy, gdzie przyjść i mniej więcej co robić. Lepsze to niż nic, ale mimo wszystko to wciąż za mało. Ta wielka wojna okazała się jeszcze większa, niż myśleliśmy. Trudno się na to w pełni przygotować. Ale przynajmniej byłam przygotowana psychicznie i znałam ludzi, którzy stali obok mnie z bronią.

Przygotowywaliśmy się też w domu. Wraz z bliskimi naszykowaliśmy zapasy żywności, rozmawialiśmy z dziećmi o możliwym rozwoju wydarzeń. Mój mąż podpisał kontrakt rezerwisty 21 października. Dlatego 24 lutego oboje opuściliśmy dom.

„Zaczęli wypytywać, ilu separatystów skazałam”. Siedem miesięcy w rosyjskiej niewoli

Co robiłaś przed wojną?

Z wykształcenia jestem lekarką, ale praktykę medyczną porzuciłam już dość dawno temu. Ukończyłam studia doktoranckie, obroniłam pracę, pracowałam w międzynarodowej firmie prowadzącej badania kliniczne. Oczywiście przez ten czas część moich lekarskich umiejętności się zatarła, ale teraz „dzięki” wojnie je odzyskałam. Jeszcze przed 24 lutego udało mi się ukończyć szkolenie z medycyny taktycznej. Dlatego gdy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, medycyna taktyczna była mi bliższa. Teraz jestem już na swojej kolejnej zmianie w punkcie stabilizacyjnym, więc na nowo utrwaliłam wszelkie umiejętności medyczne.

Nie obawiałaś się służby w wojsku? Istnieje przekonanie, że kobietom trudniej jest się zaadaptować do armii i panującego w niej porządku.

Myślałam o wstąpieniu do wojska zaraz po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 roku. Wtedy jednak myśl o małych dzieciach i pewne osobiste ograniczenia mnie powstrzymały, aż dotąd. Tuż po podpisaniu kontraktu z Siłami Obrony Terytorialnej, gdy w każdą sobotę wracałam po treningach kompletnie wykończona, ale mimo wszystko mogłam się umyć, położyć się spać w domu, w czystym łóżku, myślałam: jakim cudem mam działać, gdy nie będę miała takiej możliwości. W poprzedniej lokalizacji, gdzie wykonywaliśmy zadania, umycie się raz w tygodniu było błogosławieństwem. Ale człowiek szybko się do tego przyzwyczaja.

Ukraińcy sprawnie organizują sobie życie codzienne, gdziekolwiek się znajdują. Nawet na froncie czasem widać grządki z zieleniną.

Jak się odnalazłaś w wojennej rzeczywistości?

Kiedy weszliśmy do Irpienia, przewieziono nas na miejsce w zamkniętym transporcie i od razu po przyjeździe kazano nam urządzić się piwnicy, więc z początku nie wiedziałam, gdzie jesteśmy. Chwilę później zobaczyłam, że ​​jesteśmy naprzeciwko stadionu położonego między Buczą a Irpieniem, gdzie 19 lutego moje dzieci grały w mistrzostwach rugby. Ostatni spokojny weekend przed wojną, i zaledwie kilka dni po nim widzę tu zabitego Moskala, zniszczony czołg, nasz zrujnowany dom kultury i zdewastowany stadion.

Moje ostatnie zdjęcia z tych miejsc są z 19 lutego, a już po 24 wszystko się tu zmieniło. Gdy wracaliśmy z Irpienia, jechaliśmy tą samą drogą, którą zwykle wracamy do domu i którą zabieraliśmy nasze dzieci na ćwiczenia. Mijaliśmy zbombardowany sklep, w którym zawsze w drodze powrotnej robiliśmy zakupy. Na początku naprawdę mnie to dotknęło. Z czasem się do tego przyzwyczajasz, ale jeszcze przez długi czas nie do końca sobie to uświadamiasz, wszystko wydaje się nieco nierealne. Dopiero później przychodzi świadomość, że nic nie będzie takie samo jak wcześniej.

Czy armia okazała się taka, jak się tego spodziewałaś?

Trafiłam na kompanię, w której mamy dobre relacje z dowódcami. Oni nas po prostu słyszą. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że mamy teraz wyjątkowe zjawisko, które należy wykorzystywać jako wzór. Ludzie dołączali do Sił Obrony Terytorialnej dobrowolnie, jako ochotnicy. Tu w zasadzie nikt nie wziął się z przypadku. A poza tym ci ludzie są gotowi zmienić ten system. Armia jest systemem bardzo nieelastycznym, w Ukrainie nie odeszła jeszcze daleko od modelu sowieckiego. A Siły Obrony Terytorialnej to miejsce, gdzie są aktywni ludzie, którzy starają się coś zmienić. Nie uda im się zmienić całej struktury, bo to bardzo długi proces, ale jest szansa, żeby coś zmienić w swoim otoczeniu.

Mogę powiedzieć, że obecnie mam wiele uwag do zaopatrzenia medycznego i systemu zarządzania medycyną w wojsku. System ewakuacji i punkty stabilizacyjne działają całkiem nieźle, głównie dzięki pracom wykonywanym na miejscu. Jeśli chodzi o szpitale wojskowe – też nie ma żadnych skarg. Istnieją jednak duże problemy w przypadku scentralizowanego zaopatrzenia – indywidualne apteczki, transport ewakuacyjny. Zmiany są również potrzebne w wojskowych komisjach lekarskich i w leczeniu ambulatoryjnym.

Listy o demokracji: Hostomel, Czernihów, Niżyn. Twierdze na granicy Europy

Lekarki pracujące na froncie mówiły mi, że dowódcy nadal nie wysyłają ich do najbardziej niebezpiecznych miejsc. Czy można uznać, że kobiety nadal są szczególnie chronione, nawet tutaj, na froncie?

To całkiem możliwe. Generalnie można powiedzieć, że kobiecie w wojsku będzie łatwiej powiedzieć „nie dam rady”, gdy jakieś zadanie ją przerośnie, i najczęściej zostanie to przyjęte ze zrozumieniem. Choć ostatecznie to zależy od dowódcy. Ale kobiety rzadko z tego korzystają. W przypadku Bachmutu można jeszcze wytłumaczyć starania mające na celu niedopuszczenie kobiet do walki na pierwszej linii frontu – tu istnieje wysokie ryzyko, że zostaną pojmane w niewolę albo ucierpią w wyniku ostrzału artyleryjskiego. Dlatego rozumiem dowódców, którzy nie wysyłają kobiet na niektóre pozycje. Próbują chronić kobiety, których w armii wciąż jest znacznie mniej niż mężczyzn. Najwyraźniej stereotypy nadal działają. Ale na wojnie pracy wystarczy dla każdego, bez względu na siłę fizyczną, płeć czy inne cechy.

Czy teraz, w stosunkowo bezpiecznym punkcie stabilizacyjnym, odczuwasz strach?

Tak. Ostrzały artyleryjskie ciągle trwają, rakiety przelatują bardzo blisko. Czasem wyobrażam sobie, jak odłamek rakiety przecina naczynia krwionośne. Mój mąż i cała nasza jednostka są na pozycjach w Bachmucie. Staram się nie myśleć o tym, co może się wydarzyć, ale też boję się zapytać męża o ich sytuację. Pozostaje tylko się denerwować i modlić.

Miałam wielkie obawy, gdy po kolejnej zmianie nasza jednostka ponownie wróciła na pozycje bojowe. Było zupełnie inaczej niż wcześniej, coraz lepiej rozumiesz, jak duże jest ryzyko śmierci. Ale kiedy przejechaliśmy przez Izium, dotarliśmy do Słowiańska – znanego już z poprzedniej zmiany, przypominasz sobie całe swoje doświadczenie, napięcie opada, wraca dziwne uczucie spokoju.

W listopadzie 2022 roku w drodze do Siewierska zatrzymaliśmy się z kompanem w wyzwolonym już wówczas Iziumie i czekaliśmy, aż nasi nas odbiorą. Było to w nocy, wpuścili nas na stację pogotowia ratunkowego, gdzie zupełnie obcy ludzie poczęstowali nas gorącą herbatą, a lekarka pogotowia, która przeżyła całą okupację w mieście, na koniec naszego spotkania dała mi swój egzemplarz Dyktanda Jedności Narodowej, które w tym roku napisała po raz pierwszy w życiu. Wojna to okrutna próba, ale zmiany, które zachodzą w nas jako narodzie, są oczywiste i nie mogą nie cieszyć.

Czy myślisz, że nadal będziesz lekarką wojskową, kiedy minie już bezpośrednie niebezpieczeństwo? Na przykład na misji pokojowej, gdzieś poza terytorium Ukrainy?

Na studiach wydawała mi się interesująca wojskowa chirurgia polowa. Moją specjalnością medyczną jest anestezjologia i zawsze lubiłam pracę na intensywnej terapii. Ale nie mam charakteru żołnierki i w ciągu tego roku go nie nabrałam, nadal jestem lekarką. Nigdy nie planowałam wiązać swojego życia z wojskiem. Nie jestem w stanie komfortowo funkcjonować w systemie hierarchicznych relacji i sztywnych ram.

Kiedy po kilku miesiącach na stanowiskach bojowych wróciliśmy na stanowisko rotacyjne, zdałam sobie sprawę, jak trudno żyć z ograniczeniami, gdy w zasadzie nie należysz sama do siebie – nie można iść, gdzie się chce, nie można niczego planować i robić według własnego uznania. Rozumiem, że armia nie może działać inaczej, ale cywilowi ​​trudno to zaakceptować. Wojna to wyjątkowa sytuacja, kiedy robisz coś, czego wcześniej się po sobie nie spodziewałaś.

Bilewicz: Ukraińcy dokonali wyboru i są gotowi oddać za to życie

Czy Ukraina powinna wprowadzić powszechną służbę wojskową dla kobiet i mężczyzn na wzór Izraela?

Bardzo pozytywnie oceniam model armii izraelskiej. Nie powinien to być bardzo długi, ale raczej krótki intensywny okres służby obowiązkowej i regularnych szkoleń rezerwistów.

Można spróbować wprowadzić obowiązek dla wybranych grup specjalistów. Wszystkie te działania – zarówno utworzenie jednostek Sił Obrony Terytorialnej, jak i plany umieszczenia kobiet o określonych specjalnościach w rejestrze wojskowym – nie były przed wojną zbyt dobrze zorganizowane. Nie należy kopiować systemu sowieckiego, w którym każdy, kto się nawinie, trafia do wojska. Trzeba budować system, w którym każdy ma jasne pojęcie o szkoleniu, możliwość odroczenia służby w określonych okolicznościach, a także ma możliwość odbycia służby zastępczej. Taki system mógłby się sprawdzić.

Mam wrażenie, że nasza propaganda nie do końca słusznie kładzie nacisk. „Wierzę w Siły Zbrojne Ukrainy” to błędny przekaz. Żołnierze nie są bóstwami i nie są wszechpotężni, oni też się męczą lub giną, a to hasło zdejmuje odpowiedzialność z niewalczących, bo wystarczy „wierzyć”. Należy położyć nacisk na wspólne działanie: dzisiaj ja, jutro ty. Brytyjczycy na przykład również nie chcieli przystąpić do II wojny światowej, ale tamtejsza propaganda mocno zadziałała na rzecz konsolidacji społeczeństwa, tłumacząc, że potrzeba rygorystycznych ograniczeń i wspólnych wysiłków. My też powinniśmy mieć taki schemat, bez iluzji. Ludziom, którzy są obecnie aktywni, ochotnikom, nie trzeba nic tłuc do głowy, bo już rozumieją swoją odpowiedzialność za kraj, już są w wojsku. Ale oni prędzej czy później skończą służbę, a na ich miejsce muszą przyjść inni ludzie, którzy muszą być w tym celu aktywnie szkoleni. A niestety przed nami jeszcze długa wojna.

Życie w zatopionym Chersoniu

czytaj także

Jak wasze dzieci zareagowały na wiadomość, że rodzice idą na wojnę?

Nasz najstarszy syn jest już samodzielny, razem z moją mamą opiekuje się domem pod nieobecność moją i męża. Młodsze dzieci zabrała na Zachód przyjaciółka naszej rodziny. Na początku myślałam, że ja i mój mąż, będąc w kijowskiej brygadzie Sił Obrony Terytorialnej, będziemy mogli być gdzieś w pobliżu i od czasu do czasu spotkać się z dziećmi. Na początku inwazji mieli po 13 i pół roku. Ponieważ jednak nasz dom znajduje się niedaleko Irpienia, który bardzo szybko znalazł się w centrum działań wojennych, zdecydowaliśmy, że dzieci trzeba ewakuować.

Najpierw znajoma zabrała je do Europy Zachodniej, a stamtąd siostra mojego męża zabrała je do USA. Zdecydowaliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Ale przez to nie widzieliśmy naszych dzieci ponad rok – od samego początku otwartej wojny… Rozstanie jest trudne do zniesienia, a jeszcze bardziej bolesna jest świadomość, że dzieci opuściły dom w wieku 13 lat i straciłam możliwość przeżywania z nimi tych nastoletnich dni.

Dzieci proszą nas, żebyśmy do nich przyjechali, choć rozumieją, że nie możemy. Tłumaczę im, że należy przedkładać sferę społeczną nad osobistą. I wydaje się, że wszystko jest jasne, ale każdy ma ochotę się przytulić i porozmawiać twarzą w twarz.

Wojna rujnuje zdrowie psychiczne Ukraińców

czytaj także

Czy nie boicie się, że jeśli wojna będzie trwała długo, wasze i inne ewakuowane dzieci nie wrócą do Ukrainy?

Mam nadzieję, że wrócą. Nigdy nie chciałam mieszkać na stałe za granicą i chciałabym, żeby moje dzieci mieszkały jak najbliżej.

Ale rzeczywistość jest taka, że ​​dzieci skończą szkołę za granicą, bo na razie jesteśmy zmobilizowani do armii do końca stanu wojennego. One nam mówią, że ​​chcą wrócić do domu, do Ukrainy, ale w ogóle nie chcą wracać do swojej dawnej szkoły. W amerykańskiej szkole czują się bardziej szanowane jako jednostki.

Myślę, że doświadczenia naszych dzieci w innych krajach to zdecydowanie pozytywna rzecz – niezależnie od tego, jakie to są doświadczenia. Kiedy wrócą do domu, przyniosą inne spojrzenie na świat, na edukację, inne zasady, co zmusi nas do przyjrzenia się przestarzałym stereotypom, których jeszcze sporo pozostało z „sowieckiej” przeszłości. Jest wielu młodych i aktywnych nauczycieli, którzy dążą do wprowadzenia pozytywnych zmian, a czynnik zewnętrzny w postaci dzieci z różnymi doświadczeniami może być dodatkowym atutem dla naszej edukacji.

Ukraińskie dzieci smutnieją w polskich szkołach

Jednak jest prawdopodobne, że po ukończeniu szkoły za granicą wielu będzie chciało tam kontynuować naukę.

Nie uważam tego za wielką tragedię, bo jeśli Ukraina będzie prowadzić właściwą politykę, to wykształcona już młodzież będzie mogła tu wrócić z zagranicznymi dyplomami i nabytymi umiejętnościami. Potężna diaspora w warunkach globalizacji będzie przynosić Ukrainie korzyści. Ale teraz najważniejsze to ocalić kraj, do którego będzie można wrócić.

Czy zgodziłabyś się z opinią, że, biorąc pod uwagę konsekwencje, z jakimi będzie musiała się uporać Ukraina – utrata dużej części młodzieży, utrata pracowników, zniszczenie gospodarki – Ukraina powinna zaakceptować zawieszenie broni, jeśli będzie taka możliwość?

Rozejm bez gruntownego przygotowania na kolejną eskalację będzie dla nas niebezpieczny. Wiem, że Rosja nigdy nie zrezygnuje z prób podporządkowania sobie Ukrainy, a zawieszenie broni da jej jedynie szansę na szybką odbudowę kompleksu wojskowo-przemysłowego. Dzięki obecności naszej armii i naszego państwa przy znaczącym wsparciu Zachodu i, co ważne, przy zrozumieniu przez Zachód powagi zagrożenia, mamy w tym okresie historycznym wyjątkową szansę rozwiązania tego problemu.

Przez ostatnie 400 lat nie mieliśmy takiej szansy. Dlatego rozejm teraz byłby błędem.

Bilous: Jestem ukraińskim socjalistą. Dlaczego walczę z rosyjską inwazją?

Z drugiej strony, walczymy z wrogiem, który wielokrotnie przewyższa nas potencjałem ludzkim i uzbrojeniem. W obliczu długotrwałej wojny będziemy musieli zmienić nasze podejście. Nie będziemy w stanie walczyć do ostatniego Ukraińca i być może będziemy musieli przystąpić do negocjacji, aby wykorzystać ten czas na odbudowę naszego potencjału i uwzględnienie innych mechanizmów osłabiania Rosji, doprowadzenia do jej upadku jako imperium. Naszym strategicznym celem jest zachowanie Ukrainy i zachowanie narodu ukraińskiego, a metody mogą się zmieniać w zależności od sytuacji.

**
Kateryna Pryshchepa jest dziennikarką i badaczką społeczną. Współredaguje magazyn „New Eastern Europe”. Pisze o ukraińskim społeczeństwie i polityce oraz o stosunkach polsko-ukraińskich. Absolwentka Akademii Kijowsko-Mohylańskiej i Kolegium Europejskiego.

Z ukraińskiego przełożyła Aleksandra Kosior.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij