Świat

Publiczna ochrona zdrowia: zganić, zagłodzić, sprywatyzować

Nawet Churchill głosował przeciwko powołaniu publicznego systemu ochrony zdrowia w Wielkiej Brytanii. Przeważyła opinia, że powszechny dostęp do leczenia to cywilizacyjny krok do przodu. Torysów to nie przekonało, a dziś trwa pełzająca prywatyzacja brytyjskiego NHS.

Kilka miesięcy temu koleżanka z Polski tłumaczyła mi, że National Health Service – czyli brytyjski system publicznej ochrony zdrowia – szwankuje, bo przy jego zakładaniu nie brano pod uwagę postępu w medycynie i wydłużania się średniego czasu życia. W grudniu usłyszałam od sfrustrowanej znajomej: „po co nam to NHS? I tak nie działa”. A od fryzjera: „czemu pracownicy pogotowia strajkują? Przecież dobrze zarabiają!”.

Niezaprzeczalnie, nasza ochrona zdrowia leży. Praktycznie każdy sektor: szpitale, pogotowie ratunkowe, lekarze rodzinni, pielęgniarstwo. O coraz bardziej popularnym rozwiązaniu, stomatologicznym „zrób to sam”, wspominałam ostatnio.

Średni czas oczekiwania na karetkę w kategorii II (podejrzenie zawału) wyniósł w grudniu ubiegłego roku ponad 90 minut (docelowo ten czas powinien wynosić 18 minut). Nowe rekordy pobiliśmy również na pogotowiu: w ciągu roku liczba osób czekających na izbach przyjęć ponad 12 godzin wzrosła o 355 proc. Według dra Adriana Boyle’a, przewodniczącego Royal College of Emergency Medicine, z powodu takich opóźnień umiera między 300 a 500 osób tygodniowo. Wydłużony czas oczekiwania na SOR-ze oznacza również, że karetki, które przywiozły pacjentów, godzinami czekają na powrót do akcji. I koło się zamyka.

Skansen Anglia

Anglia szczyci się ponadto najniższą liczbą łóżek przypadających na tysiąc mieszkańców wśród krajów OECD. Jedynie w grudniu ponad 54 tysiące pacjentów czekało na łóżko w szpitalu dłużej niż 12 godzin. Jedna nieszczęsna osoba przesiedziała na szpitalnym wózku 99 godzin, zanim znaleziono dla niej miejsce.

Medycy od dawna biją na alarm. Co dziesiąte stanowisko pracy w NHS jest nieobsadzone, co zwiększa ryzyko wypalenia zawodowego, przepracowania i pomyłek personelu. Czterech na 10 lekarzy i dentystów planuje odejść w ciągu najbliższych pięciu lat. A my i tak już osiągnęliśmy najniższy odsetek lekarzy na głowę pacjenta wśród krajów OECD. Jeśli chodzi o pielęgniarki, plasujemy się poniżej średniej i tylko ponad Włochami i Hiszpanią (gdzie funkcjonuje inny model społeczny, a opieka nad starszymi osobami często spada na ręce rodziny).

Płace pielęgniarek i pielęgniarzy spadły realnie o średnio 8–10 proc., a dla osób z długim stażem pracy nawet o 20 proc. w ostatnich 10 latach. Pracownicy NHS, łącznie z pielęgniarzami i pielęgniarkami, korzystają z banków żywności fundowanych przez organizacje charytatywne, które uprzednio przeznaczały te fundusze na szkolenia.

W grudniu pielęgniarki i pielęgniarze zastrajkowali – po raz pierwszy w historii Wielkiej Brytanii. Kolejne dni strajkowe przewidziane są na luty, bo rząd nie podjął ze strajkującymi negocjacji. W zamian prorządowe media demonizują strajkujących, przypisując im „brak moralności”, a za strajki obwiniają mitycznych „baronów związków zawodowych”.

Do strajkujących dołączyli pracownicy pogotowia ratunkowego. Dobrze, że ma jeszcze kto strajkować, bo w ciągu ostatniego roku co dziesiąty pracownik odszedł z pogotowia ratunkowego. Co trzeci pracownik pogotowia ratunkowego był zaangażowany w przypadek, gdzie śmierć pacjenta była związana z późnym udzieleniem pomocy. Konsekwencje dla zdrowia psychicznego tych osób są niewymierne. Nie dziwi, że ponad jedna czwarta ratowników zapowiada odejście z pracy, gdy tylko znajdą inną posadę.

Rząd nadal nie ma ochoty na rozmowy z medykami. W zamian minister zdrowia doradza nam unikać „ryzykownych aktywności” w dni strajkowe. Niebywałe, że porady o tym, jak obywatele powinni się zachowywać, płyną z ust torysów, którzy zazwyczaj dostają palpitacji na samą myśl o „państwie opiekuńczym”, choćby przy okazji debaty nad opodatkowaniem cukru i niezdrowych produktów.

„Brexit”: psychodeliczna groteska

czytaj także

Rząd jeszcze na początku stycznia tego roku odmawiał przyznania, że NHS osiągnęło stan kryzysu, twierdząc wręcz, że fundusze na ochronę zdrowia są takie, jakie być powinny. Za stan rzeczy i kolejki pacjentów obwiniał grypę, paciorkowca i COVID-19. Tymczasem jeszcze przed pandemią, w lutym 2020 roku, liczba pacjentów oczekujących na zabieg wynosiła 4,4 mln! W grudniu 2019 roku co piąta osoba z diagnozą raka czekała ponad dwa miesiące na rozpoczęcie leczenia.

To nie personel medyczny jest „niemoralny” i nie z powodu strajków nie mamy dostępu do adekwatnej pomocy lekarskiej. Obecny bezprecedensowy kryzys NHS był, jak pisze dr Adrian Boyle w „British Medical Journal”, całkowicie przewidywalny. Przez ostatnie 10 lat Wielka Brytania przeznaczała na opiekę medyczną o jedną piątą mniej środków niż porównywalne kraje UE. Francja wydała o 21 proc., a Niemcy o 39 proc. więcej na jednego pacjenta. Popandemiczna skala problemu w obu tych krajach nie ma żadnego porównania z tym, co dzieje się w Wielkiej Brytanii.

A skoro mowa o Europie: jednym z najbardziej pamiętnych argumentów kampanii na rzecz wyjścia z UE było kłamstwo, że płacimy Unii 350 milionów funtów tygodniowo, które po wyjściu przeznaczymy na NHS. Wyjście z Unii miało nam również gwarantować skrócony czas oczekiwania na wizytę lekarską (w mediach społecznościowych publikowano np. tę dwuminutową reklamę), zapewne na skutek pozbycia się z kraju okropnych imigrantów. Imigranci faktycznie wyjechali: lekarze, anestezjolodzy, pediatrzy. W tym momencie 7 mln osób oczekuje w Anglii w kolejce na zabieg w szpitalu, a co osiemnasta osoba czeka dłużej niż rok.

Sześć lat po referendum i trzy lata po wyjściu z Unii już (prawie) wszyscy widzą, że strzeliliśmy sobie samobója. Zimne mieszkania, gorszy dostęp do zdrowej żywności, zanieczyszczona woda, brak leków. A to dopiero początek. Zubożejemy jeszcze bardziej, konsekwencją czego będzie pogarszający się stan zdrowia fizycznego i psychicznego społeczeństwa, co jedynie zwiększy zapotrzebowanie na usługi NHS.

W 2016 roku, poza przeprowadzeniem fatalnego referendum, torysi wpadli jeszcze na inny genialny pomysł: obcięli stypendia na pokrycie czesnego i części wydatków dla studentów pielęgniarstwa. W związku z czym (za to wbrew brexitowemu hasłu „brytyjskie prace dla Brytyjczyków”) liczba pielęgniarzy i pielęgniarek wyedukowanych za granicą wzrosła od tego czasu sześciokrotnie. Nadal jednak w samej tylko Anglii brakuje ich 47 tysięcy.

Rekrutacja personelu medycznego spoza Europy nie wypełniła tych braków, więc podbieramy personel krajom, w których i tak brakuje opieki medycznej. 50 tysięcy pielęgniarek i pielęgniarzy zarejestrowanych w Wielkiej Brytanii przez ostanie pięć lat wyuczyło się zawodu w krajach dużo biedniejszych, w których i tak brakuje personelu medycznego, a standard opieki zdrowotnej nie spełnia minimów zalecanych przez ONZ. Rząd aktywnie podbiera personel z Nigerii i Ghany – krajów na czerwonej liście WHO. I podczas kiedy oskarża strajkujących o brak etyki, płaci w łapy rządu Ghany tysiąc funtów za każdą doświadczoną pielęgniarkę.

Jednym z największych kłamstw, jakimi karmi się społeczeństwo, jest to, że NHS nie działa prawidłowo pomimo zwiększania na nie nakładów, co ma być dowodem na błędność założenia, że każdy powinien mieć dostęp do opieki medycznej. Nagłówki gazet krzyczą o marnotrawstwie pieniędzy na zarząd i bezsensowne stanowiska, pomimo że stanowiska menadżerskie to jedynie 2 proc. miejsc pracy w NHS, podczas gdy średnia w innych sektorach. wynosi ponad 9 proc.

Systemowe kłamstwo – nie tylko rosyjska specjalność

Z uwagi m.in. na wyzwania wynikające ze zmian demograficznych budżet NHS wzrastał co roku przeciętnie o 4 proc. powyżej inflacji. Wzrastał do 2010 roku, kiedy po objęciu rządów Partia Konserwatywna wprowadziła politykę zaciskania pasa i zmniejszyła o połowę przeciętny wzrost wydatków na NHS. Przez ostatnie siedem lat rząd jest odpowiedzialny za najniższy wzrost funduszy na NHS w całej 70-letniej historii publicznej ochrony zdrowia w Wielkiej Brytanii.

Od 2015 roku rząd drastycznie obciął również fundusze na usługi zdrowia publicznego przyznawane samorządom. W rezultacie, wraz z topniejącą liczbą pielęgniarzy i pielęgniarek społecznych opłacanych z budżetu samorządowego spada szansa na poprawę dostępności szpitalnych łóżek. Obecnie 12 tysięcy łóżek w szpitalach zajmują pacjenci, którzy z medycznego punktu widzenia mogliby zostać wypisani, ale niemożliwe jest zorganizowanie im opieki w warunkach domowych. Niektórzy pozostają w szpitalu miesiącami, gdzie opieka kosztuje trzy razy więcej niż w domach opieki i spokojnej starości.

Zgodnie z potrzebami starzejącego się społeczeństwa powinniśmy tym bardziej inwestować w zawody opiekuńcze, by zniwelować ogromne braki personelu i by opieka stała się atrakcyjną i dobrze płatną karierą. Tymczasem osoby zatrudnione w tym sektorze często zarabiają mniej niż nisko opłacani magazynierzy w Amazonie.

Od 2019 rząd obcina granty na pomoc społeczną oraz fundusze na programy prewencyjne i edukację seksualną – co, jak pokazuje analiza danych dokonana przez Health Foundation, uderza w najuboższe warstwy społeczeństwa i grupy, dla których dostęp do usług jest i tak ograniczony. Coraz bardziej skąpe fundusze przyznawane są na rok, co utrudnia samorządom lokalnym planowanie długofalowych działań prewencyjnych. Jest to tragiczna w skutkach i kompletnie nieefektywna polityka, jako że usługi prewencyjne mają doskonałe rezultaty, gdy spojrzy się na zwrot z inwestycji. Z każdego funta zainwestowanego w antykoncepcję zyskujemy dziewięć. Zapobieganie nadmiernemu spożyciu alkoholu łączy się z zapobieganiem przestępczości. A programy ograniczania używania tytoniu skierowane do dzieci przynoszą nawet 15 funtów z każdego zainwestowanego funta.

Opieka to najlepsza (po)pandemiczna inwestycja

czytaj także

Innym świetnym pomysłem, jak zaoszczędzić na ochronie zdrowia (tudzież jak ochronę zdrowia wykończyć), było wprowadzenie w 2010 roku usługi telefonicznej NHS 111. Rząd stwierdził, że nie ma sensu wydawać na szkolenia dyspozytorów, skoro pracownicy bez medycznego wykształcenia czy praktyki mogą odebrać telefon i wklepać symptomy pacjenta do programu komputerowego NHS Pathways, który zdiagnozuje przypadek i zaleci, co robić dalej.

Według redaktora „The New Statesman” i praktykującego lekarza pierwszego kontaktu około jednej czwartej telefonów na numer 111 (ponad 12 tysięcy zgłoszeń dziennie) zostaje po takiej „diagnozie” skierowana na pogotowie. Większość niepotrzebnie. Wspomniany wcześniej zator się tylko powiększa, czego można by uniknąć, gdyby wizyta u lekarza pierwszego kontaktu, zdolnego w przeciwieństwie do NHS Pathways zdiagnozować pacjenta, nie wiązała się z tygodniowym oczekiwaniem.

Polityka krótkowzrocznych i pozornych oszczędności doprowadziła do sytuacji, w której nieliczni wybrańcy nadal cieszą się długoletnią relacją z lekarzem pierwszego kontaktu, co ma ogromny wpływ na prawdopodobieństwo trafnej diagnozy – choćby dzięki znajomości historii rodzinnej i obopólnemu zaufaniu. Dla wielu wizyta u lekarza to loteria – kto i kiedy ma wolny termin. Od 2013 roku zamknęły się 474 przychodnie, 40 proc. z nich z powodu braku personelu medycznego. Osierocone 1,5 mln pacjentów musiało znaleźć inną przychodnię, a praktykujący lekarze wykonują teraz pracę za trzech.

Jednak telefon 111 kosztuje 28 funtów mniej niż wizyta u lekarza pierwszego kontaktu. Nieważne, że poprzez zwiększenie liczby chorych kierowanych do szpitali i na pogotowie, czyli do najdroższych segmentów opieki zdrowotnej, niweluje się jakiekolwiek „oszczędności”, które miało przynieść zastąpienie lekarza telefonem i komputerem. A jak pokazała tragiczna śmierć 26-letniego Davida Nasha, nawet cztery telefoniczne konsultacje i programy komputerowe nie zastąpią wizyty u lekarza.

Co na to wszystko rząd? Płaci agencji reklamowej Saatchi 28 milionów z kieszeni podatników za kampanię reklamową, która ma nas przekonać do korzystania z wirtualnych wizyt w celu odciążenia szpitali i pogotowia. Na początku lutego Rishi Sunak ogłosił nowy plan poprawienia stanu opieki medycznej. 50 tysiącom pacjentów miesięcznie premier obiecał „wirtualne wizyty” już przed końcem roku. Świetnie, do telefonu i komputera dodamy teraz nowy gadżet – kamerę! Oferowanie zdalnej usługi jako dodatkowej lub alternatywnej formy będzie miało swoich zwolenników, ale nie rozwiąże kryzysu NHS.

Sunak dumnie mówi o miliardzie funtów, jakie przeznaczy na NHS, ale nie wspomina, że to jeden z 6 mld, które obiecał już jesienią ubiegłego roku. Co ważniejsze, biorąc pod uwagę spustoszenia, jakich konserwatyści dokonali od przejęcia władzy w 2010 roku, musieliby przez ostatnie dziesięć lat dokładać po 40 mld rocznie, żeby nasz budżet na ochronę zdrowia dorównał wydatkom przeznaczanym na mieszkańca w 14 krajach UE. Poza tym nie wiemy, kto nas będzie wirtualnie leczył, bo nadal mamy nieobsadzone 133 tysiące stanowisk w ochronie zdrowia. Być może zajmą się tym operatorzy telefoniczni z linii NHS 111 albo sztuczna inteligencja, bo premier właśnie marzy o „wyręczeniu” w ten sam sposób nauczycieli.

Stan publicznej opieki zdrowotnej jest efektem politycznych decyzji, nie rzekomej przewagi prywatnego nad publicznym. Budżet na NHS zawiera fundusze przeznaczone na kontrakty z prywatnymi dostawcami usług. W 2020 roku 37 mld funtów z budżetu NHS wydano na prywatnych usługodawców i aplikację do śledzenia koronawirusa, co zakończyło się kompletną porażką i złamaniem prawa o ochronie danych osobowych. Kontrakt na testy COVID-19 o wartości 3 mld funtów wygrała firma z Kalifornii, której produkty wzbudziły uprzednio „poważne zastrzeżenia” amerykańskiej Agencji Żywności i Leków. Kolejne 15 mld rząd puścił z dymem, paląc niedawno wadliwy sprzęt i ubrania ochronne zakupione w ciągu ostatnich trzech lat. W 2010 roku prywatne kontrakty pochłaniały 8,4 mld funtów z budżetu NHS, a w 2020 to już 14,4 mld.

Bieda to decyzja polityczna. Jak działa polityka zaciskania pasa

Media konserwatywne od lat porównują NHS do worka bez dna, ale ta metafora wydaje się lepiej pasować do modelu gospodarności torysów i nienasyconej chęci rabowania zasobów publicznych. Trudno się dziwić, że wielu podejrzewa rząd o świadome próby położenia NHS na łopatki. Nie chodzi nawet o pieniądze wydawane na prywatnych kontrahentów, ale przede wszystkim o to, że publiczny system ochrony zdrowia w Wielkiej Brytanii powstał po to, by zapewnić opiekę lekarską wszystkim mieszkańcom bez wyjątku. Zmiany zachodzące dziś w NHS odzwierciedlają inną filozofię, która zysk stawia wyżej od powszechności dostępu do usług medycznych.

NHS powstało 5 lipca 1948. Od samego początku miało objąć opieką medyczną całe społeczeństwo (oraz wizytujących gości z zagranicy), a usługi miały być darmowe w miejscu ich świadczenia. Ze względów historycznych przychodnie pierwszego kontaktu zawsze były jednak „prywatne” – a raczej quasi-prywatne, bo pensje i emerytury lekarzy reguluje państwo. W momencie powołania NHS, by zachęcić lekarzy do współpracy, pozwolono im nadal prowadzić działalność gospodarczą i świadczyć usługi w państwowym systemie. Ponadto większość ówczesnych lekarzy prowadziła gabinety we własnych domach, a nacjonalizacji własności prywatnej nie było w planach. Tym, czego nie rozumieją lub nie chcą brać pod uwagę zwolennicy komercjalizacji opieki medycznej, wskazujący na lekarzy pierwszego kontaktu jako dowód, że NHS może działać w systemie „prywatnym”, jest motywacja większości lekarzy, którzy nie prowadzą biznesu nastawionego na jak największy zysk.

System działał i co ważne, oferował ciągłość opieki lekarskiej aż do reformy z 2004 roku, która pozwoliła komercyjnym firmom na prowadzenie przychodni, nawet jeśli nikt w takim przedsiębiorstwie nie ma wykształcenia ani praktyki medycznej. W ten sposób na rynek usług medycznych weszło wiele podmiotów niezwiązanych z NHS ani z medycyną – w tym Richard Branson, założyciel koncernu Virgin. Pieniądze wydane na publiczne kampanie mające na celu „wyedukowanie” pacjentów, by nie dzwonili niepotrzebnie po karetkę, powinny były zostać przeznaczone na edukuję obywatelską Bransona, który już po zagarnięciu ogromnej puli kontraktów obciążył budżet NHS kolejnymi kosztami, wszczynając pozew sądowy w celu uzyskania kolejnego kontraktu.

Kryzys zamiast suwerenności. Brytyjczycy żałują brexitu coraz bardziej

Na początku lat 90. NHS w Anglii przekształcono w rynek opieki zdrowotnej z konkurującymi ze sobą usługodawcami z sektora państwowego, prywatnego i wolontariatu. Zaczęto mówić o „wydajności”, „produktywności” i traktować NHS jako biznes, a nie publicznego usługodawcę, i stawiać za wzór inne rozwiązania. W 2015 roku obecny minister skarbu Jeremy Hunt, wówczas sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, zapłacił 12,5 mln funtów amerykańskiemu szpitalowi Virginia Mason za kształcenie personelu NHS w zakresie bezpieczeństwa pacjentów. (Chwilę późnej okazało się, że ów szpital nie przeszedł inspekcji bezpieczeństwa w 29 kluczowych obszarach).

Partia National Health Action, powołana przez personel medyczny w celu przeciwdziałania prywatyzacji NHS, od dawna przestrzega, że wdrażanie niesprawdzających się w praktyce amerykańskich rozwiązań zdziesiątkuje NHS. Tymczasem na rynek weszły już firmy amerykańskie o tak złej reputacji jak Operose Health, która w 2021 roku ukradkiem przejęła 37 przychodni w Londynie (570 tysięcy pacjentów) i stała się największym prywatnym właścicielem przychodni lekarskich w Anglii. Pacjenci dowiedzieli się o tym już po fakcie, a zgodę na przejęcie przychodni udzielono podczas dziewięciominutowego wirtualnego spotkania.

Już w 2012 roku ówczesny premier David Cameron powołał specjalnego doradcę ds. prywatyzacji NHS, który zaraz po zakończeniu pełnienia tej funkcji został płatnym lobbystą prywatnego sektora usług medycznych. Rishi Sunak, kiedy pełnił jeszcze funkcję ministra skarbu, udał się do Stanów na spotkania z prywatnymi firmami sektora medycznego. W czasie kiedy miał rozmawiać z przedstawicielami gastronomii w Anglii, którym lockdown uniemożliwił działalność gospodarczą, Sunak spotkał się w Kalifornii m.in. z firmą Grail, której właścicielem jest koncern Illumnia i na której liście płac figuruje „doradca” David Cameron.

Sezon na epidemie. Dlaczego w neoliberalizmie ludzie i zwierzęta chorują coraz częściej?

Bill Morgan, doradca specjalny ds. polityki zdrowia, jakiego wybrał sobie Sunak po objęciu urzędu premiera, to współzałożyciel firmy lobbującej na rzecz prywatnej opieki zdrowotnej. Część klientów tej firmy wyciągała z NHS pieniądze poprzez procesy sądowe, a prywatny szpital psychiatryczny prowadzony przez innego klienta firmy został zamknięty, gdy 10 pracowników aresztowano za znęcanie się nad pacjentami.

Również w środku pandemii, w 2021 roku, Matt Hancock, wówczas minister zdrowia, rozwiązał agencję Public Health England i powołał dwa inne ciała, już bez „publiczne” w nazwie. W tym roku podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia spotyka się w Ponadpartyjną Grupą Parlamentarną ds. Infrastruktury Zdrowia, która składa się z parlamentarzystów promujących większe zaangażowanie sektora prywatnego w NHS. Działalność grupy sponsorują cztery prywatne firmy, których interesy powiązane są z ochroną zdrowia.

Obecnie 13 proc. społeczeństwa ma prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Większość pacjentów, których na to stać, zaczyna korzystać z prywatnej opieki medycznej nie dlatego, że wierzą, że jest lepsza, tylko dlatego, że wskutek polityki zaciskania pasa i cięć budżetowych nie mogą dostać się do lekarza. W prywatnych gabinetach i szpitalach pracują dokładnie ci sami lekarze co w NHS – a to oznacza, że sektor prywatny nie ma rezerwy kadr zdolnej poradzić sobie z długą kolejką oczekujących pacjentów. Ponadto w prywatnych szpitalach brakuje np. oddziałów intensywnej terapii. Podczas pandemii 6 tysięcy pacjentów przeniesiono do szpitali NHS po operacjach w prywatnych szpitalach, co kosztowało NHS około 80 mln funtów rocznie. Nie powstrzymało to ministra zdrowia i opieki społecznej Sajida Javida przed wypisaniem w 2022 roku czeku na miliard funtów szpitalom prywatnym, które miały rzekomo stać w pogotowiu na przyjęcie pacjentów z koronawirusem.

Pogotowie ratunkowe w Polsce to taki śmietnik dla medycyny

Prywatny sektor nie kształci lekarzy, a koszt wykształcenia lekarza konsultanta to około pół miliona funtów. Prywatne szpitale tych kosztów nie pokrywają, co oznacza, że sektor prywatny otrzymuje de facto dotacje w wysokości 8 mld funtów (pracuje w nim 17,5 tysiąca lekarzy NHS). Szpitale prywatne nie są uregulowane w ten sam sposób co publiczne, a opierają się na stażystach pracujących bez nadzoru i w prawie niewolniczym systemie godzin pracy, często po 168 godzin tygodniowo. Lekarze pracują tam jako freelancerzy, na podobnych warunkach jak np. fryzjerzy wynajmujący stanowiska w zakładzie fryzjerskim. W związku z tym trudno egzekwować od nich odpowiedzialność, gdy coś pójdzie źle.

Pod koniec stycznia Sajid Javid zaproponował, byśmy zaczęli płacić za wizyty u lekarza rodzinnego i za interwencje pogotowia. Byłaby to opłata dodatkowa ponad ubezpieczenie zdrowotne. Składki ubezpieczeniowe płacą wszyscy pracujący do 65. roku życia, a podniesienie stawki przez rząd w 2021 roku oznaczało nie tylko złamanie obietnicy wyborczej, ale i obarczenie kosztami najmniej zarabiających, podczas kiedy prywatne aktywa, odziedziczone majątki i udziały pozostają nietknięte tym podatkiem.

Gdyby polityk partii rządzącej zaproponował płatne wizyty lekarskie 15 lat temu, mógłby tym wywołać pospolite ruszenie. W tym momencie jednak część obywateli zmęczonych sytuacją zaczyna się zastanawiać, którego imigranta albo którego pacjenta „bez powodu” udającego się na pogotowie obwinić za stan rzeczy. Wiedza na temat tego, jak naprawdę funkcjonuje nasz system, jest ograniczona. Nawet politycy stanowiący prawo i zabierający się do reformowania NHS nie mają pojęcia, nad czym głosują. A Javid, jak wielu kolegów i koleżanek z jego partii, odcina kupony z konszachtów z prywatnymi usługodawcami opieki zdrowotnej. Trudno uwierzyć, że przyzwyczajanie ludzi do korzystania z prywatnej medycznej, kiedy mogą sobie na to pozwolić, nie jest zamierzonym działaniem.

Były premier w rządzie Partii Konserwatywnej zaraz po Thatcher, John Major, zapowiadał już w 2016 roku, że NHS będzie równie bezpieczne w rękach Johnsona, Gove’a i spółki jak chomik w klatce z głodnym pytonem.

Przez 70 lat istnienia NHS konserwatyści tylko raz (w roku 2019–2020) zwiększyli wydatki na zdrowie o więcej niż 4 proc. powyżej inflacji. Być może niezabezpieczenie systemu przed odbieraniem mu funduszy jest jedną z wad, jakie wbudowano mu u podstaw – naprawienia albo do przemyślenia, kiedy i jeśli będziemy budować ten system na nowo. Biorąc pod uwagę, że NHS przekształcono w rynek, a decyzje o tym, jak wydawane są publiczne pieniądze na zdrowie, podejmują prywatni usługodawcy, nasuwa się pytanie, czy nie jesteśmy już w połowie drogi do ostatecznego pogrzebania NHS. A może i dalej.

W założeniu system NHS był bezpłatny w miejscu udzielenia pomocy i finansowany z podatków, co miało oznaczać, że składka będzie proporcjonalna do możliwości każdego płatnika. Pretensje, że powszechna, państwowa i darmowa w punkcie dostępu ochrona zdrowia to abominacja sprzeczna z naturą, towarzyszą NHS od samego początku. Przeciwko powołaniu NHS głosował Churchill i większość torysów. Prasa przewidywała koniec świata i anarchię na ulicach.

Kapitał, by rządzić, musi sabotować postęp

czytaj także

Obawy były o tyle uzasadnione, że wielomilionowa rzesza ludzi z klasy robotniczej nie miała praktycznie dostępu do opieki medycznej, jedynie połowa ludności była objęta czymś w rodzaju ubezpieczenia (mieli je pracujący mężczyźni, ale nie kobiety ani dzieci), a śmiertelność noworodków wynosiła w 1948 roku 34 na tysiąc (dzisiaj 3,8). W londyńskiej dzielnicy East End jeden lekarz pierwszego kontaktu przypadał na 18 tysięcy ludzi. (Dla porównania, na północy Londynu jeden lekarz opiekował się wówczas 250 pacjentami i do dzisiaj w tych dzielnicach oczekiwana średnia długość życia jest o parę ładnych lat niższa niż na północy czy w centrum).

Nie ma dowodów na to, że inny system, oparty na przykład na ubezpieczeniach takich jak w krajach Europy północno-zachodniej, będzie lepszy w dostarczaniu opieki zdrowotnej na Wyspach. A co do modelu amerykańskiego – wyniki mówią same za siebie: 66 proc. Amerykanów boi się, że nie będzie ich stać na opiekę medyczną, a koszt leczenia jest najczęstszym powodem osobistego bankructwa. W kraju, którego gospodarka jest szóstą co do wielkości na świecie, istnieje najwyraźniej chęć pozbawienia ludzi powszechnej opieki medycznej.

**
Johanna Kwiat – artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Johanna Kwiat
Johanna Kwiat
Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu
Artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London. Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu.
Zamknij