Świat

Nasze auta i hulajnogi napędza krew kongijskich dzieci

Siddharth Kara ujawnia trójstronną odpowiedzialność za tragedię Katangi, którą ponoszą zachodnie firmy technologiczne i motoryzacyjne, chińskie fabryki oraz skorumpowane władze Demokratycznej Republiki Konga. Książka ma wpłynąć głównie na pierwszą grupę.

Powyżej widzicie zdjęcie wszystkich akumulatorów litowo-jonowych i niklowo-kadmowych oraz urządzeń, które są nimi zasilane, jakie miałem pod ręką, pisząc ten tekst. 86 proc. wszystkich takich akumulatorów na świecie jest produkowane przez sześć firm z Chin, Korei Południowej i Japonii. Największa z nich to chińska CATL, odpowiedzialna za jedną trzecią tej produkcji. Również przedmioty ze zdjęcia wyprodukowano w krajach azjatyckich. Każdy z nich zawiera kilka gramów kobaltu.

Łatwiej wyrzucić auta z miasta, niż zastąpić je elektrykami

70 proc. światowych złóż tego metalu pochodzi z regionu Katanga w Demokratycznej Republice Konga, a 30 proc. tamtejszego wydobycia odbywa się ręcznie. Praca kongijskich kopaczy zawsze obarczona jest skrajnym wyzyskiem, wyniszczeniem i przemocą. Opisuje to reportażysta-aktywista Siddharth Kara w swojej najnowszej książce, która skłoniła mnie do wykonania fotografii.

Książka nosi tytuł Cobalt Red: How the Blood of the Congo Powers Our Lives. Znajdziemy w niej sporo liczb i twardych danych, ale w istocie jest to opowieść zainspirowana Jądrem ciemności Josepha Conrada. Liczby są niezbędne, by oddać skalę oddziaływania przytaczanych historii na rzeczywistość globalną, a w domyśle – naszą rzeczywistość: sytych i rozmiłowanych w swoim stylu życia białych ludzi Północy. Co więcej, autor odwołuje się nie tyle do zastanej rzeczywistości, ile do tej projektowanej i zapowiadanej. W naszych zapowiedziach lepszego świata kryje się śmiertelna groźba dla świata mieszkańców i mieszkanek Katangi.

Ukryty pod ziemią południowego Konga Afrykański Pas Miedzi zawiera połowę światowych złóż kobaltu (heterogenit, czyli kopalna forma minerału oksywodorotlenku kobaltu, występuje wspólnie z rudą miedzi). To około 3,5 miliona ton. Metal ten będzie coraz bardziej potrzebny gospodarkom krajów rozwiniętych – przede wszystkim do produkcji samochodów elektrycznych. W 2010 roku na całym świecie było ich 17 tysięcy, w 2021 – już 16 milionów. Kraje globalnej Północy planują całkowicie zaprzestać produkcji aut spalinowych do 2040 roku. To oznacza zapotrzebowanie na setki milionów pojazdów elektrycznych.

Czym hulajnogi zasłużyły sobie na nienawiść paryżan (i nie tylko)?

Dla Kongijczyków to powtórka z apokalipsy. Mordercze imperium króla Belgii Leopolda II zbudowano, by zaspokoić popyt na gumę, napędzany nowym wynalazkiem: oponą samochodową. W książce znajdziemy gruntowne prześledzenie historii wyzysku, jaki dotyka Kongo od niemal 200 lat.

Dowiemy się też, że kobalt stosuje się w katodach baterii litowo-jonowych, ponieważ posiada on unikalną konfigurację elektronów, pozwalającą stabilizować akumulator przy wyższym zagęszczeniu energii przy ciągłym cyklu ładowania i rozładowywania. Wyższe zagęszczenie energii oznacza, że bateria dłużej działa. Lit jest najlżejszym z metali, co zmniejsza wagę ogniwa. Każdy akumulator składa się w około 7 proc. z tego materiału. Kobaltu potrzeba aż 60 proc.

Akumulatory w elektronice użytkowej są inne niż te w pojazdach, ale oba typy zawierają kobalt. Naukowcy i producenci stale szukają alternatyw i innych mieszanek metali, które mogłyby okazać się użyteczne, na razie nieskutecznie. Zresztą odkrycie zastępnika nie zlikwiduje problemów Katangi. Przeciwnie: spadnie tylko cena surowca, bo same ogniwa z pewnością pozostaną w użyciu i będą wciąż produkowane.

Wydobycie kobaltu zorganizowane jest tak, że wahania cen na światowych rynkach amortyzowane są mięśniami i kośćmi robotników najniższego szczebla. Siddharth Kara szczegółowo opisuje drogę metalu od kopalni do rafinerii. Najpierw kopacze drążą tunel (około 20 do 60 m w ekstremalnych przypadkach), żeby odszukać żyłę. Pracują wtedy na kredyt, który będą musieli spłacić, gdy rozpocznie się właściwe wydobycie. Nie płaci się im za pracę, tylko za towar. Gdy znajdą żyłę, drążą ją w kilkadziesiąt osób.

Warufakis: Chmury nad przemysłem Europy

Do tuneli wchodzą tylko dorośli mężczyźni, co w tamtejszej kulturze oznacza skończone 14 lat. Młodsze dzieci oczyszczają wyrobisko lub płuczą bryły w wodzie wraz z kobietami. Kopacze zarabiają około 1,5 dolara dziennie, kobiety i dzieci – maksymalnie dolara. Obmyte grudy pakuje się w utkane z liści palmowych sakwy, które mieszczą 30–40 kg metalu. Później są one skupywane tuż przy kopalniach przez pośredników, którzy od kopaczy różnią się tym, że posiadają motocykl lub samochód, którym mogą dowieźć je do punktów skupu. Czasami rolę dostawców przejmują państwowi żołnierze lub różni bojówkarze obstawiający kopalnie. Dostawcy zarabiają już 15 dolarów za sakwę.

Cena zależy od czystości rudy i widzimisię dilera, bo samej czystości nie mają jak sprawdzić ani kopacz, ani dostawca. Jeśli dostawca zarobi mniej, to mniej zapłaci też grupie kopaczy, a ci – płuczkom. W punktach skupu pracują obcokrajowcy, głównie Chińczycy lub Libańczycy. Według kongijskiego prawa punkty powinny być w rękach obywateli kraju, ale obcokrajowcy płacą łapówki poprzez układ aranżowany przy pomocy firm wydobywczych i niemal w całości przechwytują interes.

Właściciele punktów skupu sprzedają towar kierowcom ciężarówek, które należą do spółek wydobywczych posiadających legalne koncesje państwowe. Dostają za niego dwa razy więcej, niż płacą. Diler w punkcie skupu sprzedaje dziennie 300–400 kg heterogenitu, którego ostateczna cena zależy od wartości na Londyńskiej Giełdzie Metali. Ciężarówki wiozą go dalej, do rafinerii. W ten sposób miesza się kobalt pochodzący z kontrolowanego, certyfikowanego, maszynowego wydobycia z tym pochodzącym z morderczej pracy miejscowej ludności. Punktów skupu są tysiące. Nielegalny proceder jest praktycznie nie do wyśledzenia, nawet gdyby istniał jakiś organ kontrolny.

Krew w twoim telefonie

czytaj także

Krew w twoim telefonie

Krytyka Polityczna

Praca ręcznych kopaczy jest ceniona wyżej niż mechaniczna. Ręcznie łatwiej znaleźć żyłę o wysokiej zawartości kobaltu, uformować i oczyścić bryły heterogenitu. Zagrożenia dla kopaczy to urazy, śmiertelne lub trwale okaleczające zmiażdżenia przy zawałach ścian, zatrucie ciągłym wdychaniem toksycznych pyłów, pobicia lub rozstrzelanie przez strażników. Kobiety godzinami stoją w toksycznej wodzie, którą piją też wszyscy robotnicy. Kobiety są bite i masowo gwałcone. Wszędzie w miastach i wioskach osiada toksyczny pył z kopalń. Degradacja środowiska naturalnego jest ekstremalna.

Z zawalonych tuneli nie wydobywa się zwłok, a w jednym zawale potrafi zginąć do 60 robotników. Takich wypadków jest kilkadziesiąt rocznie, ale kopalnie, na których terenie dochodzi do osunięć, albo ukrywają informacje, albo podają liczbę ofiar, których ciała udaje się wydostać – czyli 2–3 osoby, które znajdowały się najbliżej wyjścia. Szacuje się, że w południowym Kongo pracuje codziennie 100 tysięcy kopaczy.

W kopalniach, które mają podpisane kontrakty z rafineriami zaopatrującymi duże i znane firmy, praca ręczna jest oficjalnie zabroniona. Zostawia się więc niestrzeżone dziury w ogrodzeniu, którymi każdego poranka wchodzą do odkrywki tysiące mieszkańców pobliskich wsi. Ich urobku nie trzeba wpisywać do ksiąg. Jeśli wejdziesz, wykopiesz i spróbujesz sprzedać heterogenit samodzielnie, dostaniesz kulę w plecy. Jeśli będziesz się głośno skarżyć, biada tobie i twojej rodzinie.

Siddharth Kara ujawnia trójstronną odpowiedzialność za tragedię Katangi, którą ponoszą zachodnie firmy technologiczne i motoryzacyjne, chińskie fabryki (w 2021 roku Chiny wyprodukowały 75 proc. kobaltu używanego na całym świecie) oraz skorumpowane władze Demokratycznej Republiki Konga. Książka ma wpłynąć głównie na pierwszą grupę. Podczas wieloletniego dochodzenia autorowi nie udało się znaleźć choćby jednej instytucji, która pilnowałaby standardów legalnego i etycznego pochodzenia surowców użytych do wytwarzania ich produktów. Standardów, które każda z tych firm deklaruje na swoich stronach internetowych oraz we wnioskach legalizujących ich działalność gospodarczą na terenie państw europejskich czy w USA.

Krytyka kapitalizmu odwraca uwagę od właściwych problemów? [rozmowa z Kacprem Pobłockim]

Rezygnacja z wydobycia i użytkowania paliw kopalnych to największe wyzwanie, przed jakim stoi obecnie ludzkość. Książka Kary pokazuje jednak, że sama ludzkość i człowieczeństwo rozumiane są wciąż bardzo podobnie jak w kolonialnym XIX wieku, a ścieżki wiodące ku dekarbonizacji, m.in. poprzez rezygnację z aut spalinowych i zastąpienie ich bardziej „ekologicznymi” alternatywami, prowadzą do nowych wypaczeń, bliźniaczo podobnych do tych z przeszłości, w której eksploatowaliśmy planetę bez ograniczeń. Jeśli zestawić to z tezami Thomasa Piketty’ego o niemożności przezwyciężenia kryzysu klimatycznego bez drastycznego przekierowania sił na spłaszczenie nierówności ekonomicznych, to nasze szanse na ocalenie planety, nieokupione cierpieniami milionów ludzi na globalnym Południu, wydają się znikome.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Szafrański
Jakub Szafrański
Fotograf i publicysta Krytyki Politycznej
Pochodzi z Lublina, gdzie tworzył Klub Krytyki Politycznej. Publicysta i fotograf. W 2010-2012 pracował w dziale dystrybucji Wydawnictwa KP. Współtworzył stronę internetową. Akademicki mistrz polski w kick-boxingu 2009, a także instruktor samoobrony. Pracował we Włoszech, Holandii i Anglii. Laureat Stypendium pamięci Konrada Pustoły.
Zamknij