Organizatorzy poprosili o wykłady wprowadzające prof. Jean-Charles Szurka i mnie. Poczytuję to sobie za zaszczyt. Mówiłem o dorobku polskiej szkoły badań nad Zagładą. Towarzyszyła nam spora grupa Polaków pod duchową opieką pewnego księdza katolickiego. Mój wykład był przez nich wyklaskiwany, wytupywany, zagłuszany okrzykami.
W Paryżu w dniach 20–22 lutego odbyła się międzynarodowa konferencja naukowa pt. Nowa polska szkoła badań historycznych nad Zagładą, merytorycznie przygotowana przez Judith Lyon-Caen (École des Hautes Études en Sciences Sociales (EHESS), Audrey Kichelewski (Université de Strasbourg), Annette Wieviorkę i Jean-Charles Szurka z Centre National de la Recherche Scientifique (CNRS), Claire Zalc z Centre de Recherches Historiques (EHESS/CNRS).
Pomyślana jako podsumowanie piętnastoletniej współpracy polskich i francuskich historyków Zagłady, nawiązywała do konferencji ze stycznia 2005 roku. Spotkaliśmy się wtedy w Bibliotece Narodowej Francji nad Sekwaną, a obrady toczyły się wokół tytułowego zagadnienia Żydzi i Polska 1939–2004: różnorodne aspekty przeszłości. Intencją ówczesnych organizatorów było zaprezentowanie publiczności francuskiej prac nowej szkoły historycznej, prowadzonych w kontekście powrotu pamięci o Żydach w społeczeństwie polskim, otwierania archiwów i odnajdywania nowego typu źródeł. Konferencję otworzyło dwoje Świadków: Simone Veil i Władysław Bartoszewski. Oboje przeszli przez Auschwitz – Veil jako Żydówka, Bartoszewski jako Polak. Oboje odegrali we Francji, w Polsce i w Europie wielką rolę. Obrady zakończył Marek Edelman. Dziś wszyscy goście honorowi tego spotkania już nie żyją.
Na tegorocznej konferencji paryskiej zjawili się inni goście, nieźle zorganizowani, ze sprzętem nagrywającym. Przyszli, aby „bronić honoru Polski”. Robili to z oddaniem, pasją i wytrwałością. W dużej auli École des Hautes Études en Sciences Sociales, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni francuskich, przez cały czas dwudniowych obrad towarzyszyła nam spora grupa Polaków pod duchową opieką pewnego księdza katolickiego.
Przekazał on potem swoim ulubionym mediom sprawozdanie, które stało się źródłem wiedzy o strasznych rzeczach, jakie działy się w Paryżu. Pewnie niejedynym (nagrywających było więcej), ale na pewno obdarzonym szczególną pieczęcią wiarygodności. W końcu kapłan jest pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, szafarzem sakramentów świętych – widzialnych znaków łaski Bożej.
czytaj także
Stan oskarżenia
Organizatorzy poprosili o wykłady wprowadzające prof. Jean-Charles Szurka i mnie. Poczytuję to sobie za zaszczyt. Mówiłem o dorobku polskiej szkoły badań nad Zagładą. Nie przywiozłem do Paryża prezentacji w PowerPoincie, jaką się zazwyczaj wyświetla podczas wykładu. Okazało się, że nie musiałem. „Prezentacja” czekała już na sali obrad. Mój wykład był wyklaskiwany, wytupywany, zagłuszany okrzykami. Również inne referaty spotykały się z pomrukami i okrzykami niezadowolenia. Musiałem podnosić głos, by przebić się przez te krzyki i demonstracje oburzenia. Była to atmosfera wiecowa, a nie akademicka. Gwałtownie domagano się dopuszczenia do mikrofonu. Kiedy organizatorzy przekazali mikrofon jednej z pań, padły absurdalne oskarżenia i pomówienia oraz antysemickie tyrady, między innymi interpretujące Talmud w duchu „żydoznawczych” broszurek przedwojennych.
Dalsze udzielanie głosu bojówkarzom równałoby się naszej zgodzie na zniszczenie przez nich naukowej konferencji, czyli spełnieniu ich scenariusza. A na to zgody być nie może. Nie chodziło im przecież o prowadzenie akademickiej debaty, o naukową polemikę, o krytyczną analizę doboru źródeł, o interpretacyjne spory czy metodologiczne subtelności. Nie chodziło nawet o zadawanie pytań. Pytam, jeśli chcę się czegoś dowiedzieć. Ten, który wie wszystko, nie pyta. Chodziło więc o wygłoszenie manifestu ideologicznego, o odprawienie znanego już dobrze rytuału, o utwierdzenie się w swojej wizji świata, historii, Żydów, Polaków i Niemców. Chodziło o afirmację własnej tożsamości. I chodziło o jeszcze jedno – o postawienie nas w stan oskarżenia.
czytaj także
Narodowe media podały wiadomość, że oskarżam Polaków o to, że „chcą wykopać szczątki Żydów z grobów i włożyć tam kamienie”. Nie oczekuję, że buczący podczas paryskiej konferencji potrafią słuchać ze zrozumieniem. Można by tego jednak oczekiwać po mediach, nawet prawicowych i narodowych. Oto moja wypowiedź, która tak zbulwersowała Polaków nad Sekwaną i nad Wisłą, że poczuli się obrażeni. Przytoczyłem w niej fragment artykułu, który opublikowałem 26 grudnia 2018 w OKO.press. To między innymi te słowa spowodowały, że po wyjściu z gmachu Collège de France, gdzie odbył się wykład Jana Tomasza Grossa, zostałem obrzucony stekiem obrzydliwych wyzwisk. Podobnie było w mediach społecznościowych. Ale przede wszystkim dostałem bardzo dużo wyrazów wsparcia i solidarności. Wszystkim bardzo dziękuję.
W Paryżu mówiłem tak
W Paryżu mówiłem między innymi tak: „Przeprowadzona przez Niemców Zagłada Żydów dokonała się na polskiej ziemi i w polskiej obecności. Dlatego jest także jednym z kluczowych polskich doświadczeń XX wieku. Ale jest też częścią historii świata, należy do dziedzictwa całej ludzkości. Nie może być zatem upaństwowiona, zmonopolizowana i ujęta w ramy partyjnej, ideologicznej czy religijnej ortodoksji. Mieszkańcy okupowanej przez Niemców Polski byli nie tylko biernymi świadkami Zagłady, lecz także część z nich wzięła w niej pośredni lub bezpośredni udział, podobnie jak część z nich stawiła Zagładzie opór, starając się ratować Żydów. Możemy bez końca spierać się o liczbę tych, którzy ratowali, i tych, którzy okradali, wydawali i mordowali.
Pogłębiająca się z roku na rok wiedza o czasach Zagłady w Polsce skłania jednak do wniosku, że – niestety – tych drugich było więcej, że więcej wyrządzono Żydom zła niż dobra. Żadne zaklęcia, wyrazy oburzenia, protesty, oskarżenia nie mogą tego zmienić. Stoimy na gruncie faktów. Od nas zależy, co z tą wiedzą zechcemy zrobić.
Nie jest to wiedza radosna. Możemy się od niej odwrócić, wyprzeć, udawać, że nas to nie dotyczy, albo tak ją oszlifować, by stała się dla nas wiedzą krzepiącą i bezpieczną. Wcześniej jednak trzeba zniszczyć historyczne relacje, świadectwa i dokumenty zdeponowane w archiwach, zastępując je podróbkami; wmówić żyjącym jeszcze ofiarom i świadkom, że nie widzieli tego, co widzieli; wykopać szczątki żydowskich ofiar z anonimowych grobów rozsianych po Polsce i włożyć tam kamienie. Tego oczywiście zrobić się nie da. Pozostają więc tylko zaklęcia, mistyfikacje, odprawianie publicznych rytuałów”.
czytaj także
Dedykuję naukę z tej paryskiej awantury tym moim znajomym, ludziom zacnym, mądrym i dobrym, którzy przekonują mnie z troską, że ważna jest siła argumentów, ale przekazywanych w sposób wyważony, spokojny, by nie powiedzieć – delikatny. A także w odpowiednim czasie i miejscu. Bo przecież – jak perswadują – nie zawsze na takie rzeczy jest dobry czas i miejsce. I oczywiście deklarują natychmiast, że mają takie same poglądy jak ja. Pytam więc za Norwidem, „czy śpiącego można przebudzić grzecznie?” (Milczenie). Czy można traktować nienawistnych fanatyków jako polemistów? Antysemityzm nie jest poglądem. Czy można być aż tak naiwnym, aby sądzić, że ściszonym, miękkim, przyjemnym dla ucha barytonem mogę przekonać do czegokolwiek bojówkarzy?
Paraliż samodzielnego myślenia
Konferencję paryską kończył referat Andrzeja Ledera. Nikt nie wymyśliłby lepszego zakończenia. To zabrzmiało jak diagnoza tego, czego byliśmy świadkami. Używając psychoanalitycznych kategorii, Leder opisywał przekazywane z pokolenia na pokolenie konsekwencje, jakie dla polskiej świadomości (i nieświadomości) społecznej niosło przeżywanie powszechności i drastyczności Zagłady. Interesowała go wieś, głęboka prowincja. Wskazywał na różne mechanizmy obronne. Wydaje się, że szczególnie znamienne w kontekście awantury paryskiej są dwa: wyparcie oraz paraliż samodzielnego myślenia.
Akceptacja przemocy, samotność, antysemityzm. Brykczyński z Nagrodą Historyczną „Polityki”
czytaj także
O doświadczeniu wypieranej winy Leder pisze: „Doświadczenie winy wiąże się nie tylko z bezpośrednim udziałem w zbrodniach, ale też z afektami przeżywanymi w związku z tym wszystkim, co wtedy zaszło. Nienawistne fantazje, snute jeszcze przed wojną, fantazje, których główną treścią była agresja wobec Żydów, nagle się spełniły. Spełnienie morderczych fantazji, moment, w którym stają się namacalną rzeczywistością, wcale nie jest łatwy. Wywołuje poczucie, że każda myśl może zamienić się w straszny czyn bez świadomej decyzji człowieka, że to właśnie się stało i że wina za to jest nieodwracalna. Na to nakładają się wspomnienia uczuć przeżywanych wobec zbrodni – przerażenia i rozpaczy, ale też ekscytacji, nienawiści, ekstazy czy zwykłego zadowolenia… […] Te stany również pozostawiają poczucie winy, jednak właśnie ono jest szczególnie mocno wypierane, zaś wyparcie to objawia się przerzucaniem winy na innych; niewątpliwych, choć nie jedynych sprawców, hitlerowskie Niemcy, albo – równie częste – same ofiary. I obsesyjnym podkreślaniem własnych zasług, które mają maskować zawinienie”.
Obywatelu, czyście oszaleli?! [Sierakowski rozmawia z Lederem]
czytaj także
Ale jest jeszcze coś, co Leder nazywa „najbardziej destrukcyjnym aspektem dziedzictwa Zagłady we współczesnym, polskim społeczeństwie”. Chodzi o „swoisty paraliż zdolności do samodzielnego myślenia”. Autor cytuje francuskiego filozofa Rémi Brague’a, który na przykładzie Wojny peloponeskiej Tukidydesa rozważa dwa modele myślenia historycznego. Model „ateński” – to otwarcie na prawdę poprzez opowiadanie historii w sposób bezstronny i rozpoznawanie złych czynów po jednej i po drugiej stronie, to podejmowanie ryzyka myślenia i niezadowalanie się tym, co się już ma. Model „spartański” – to trzymanie się gotowych formuł, odmowa podjęcia ryzyka, brak śmiałości w myśleniu.
Konkluzje Brague’a cytuję za Lederem: „Europa z ducha jest «ateńska». Właśnie przez ową śmiałość myślenia, cechę najodleglejszą od brawury, raczej taką, którą nazwałbym sednem odwagi cywilnej. Polega ona, jak szczegółowo pokazuje rekonstrukcja Brague’a, na zdolności do stanięcia twarzą w twarz z najtrudniejszą prawdą. Z upiorem przeszłości. […] «Ateńczykami» w tym sensie byli Emil Zola i Rafał Lemkin. […] Polski stosunek do przeszłości – i prawdy myślenia – spontanicznie jest raczej «spartański». […] Chlubieniu się cnotami wojennymi, odwagą i nieustępliwością w boju towarzyszy chęć pozostania przy tysiąckroć już przepowiadanych sformułowaniach, obrazach i opowieściach. Towarzyszy temu lęk przed swobodą myślenia o ludziach i zdarzeniach […]. Tego spojrzenia polska opowieść hegemoniczna, opowieść o cnotach i krzywdach własnych, się boi. Mogłaby bowiem nie znieść obrazu, który odbijałby się w skierowanym na nią spojrzeniu”.
Urodziłem się na Muranowie
Zbyt długo krążę wokół doświadczenia Zagłady i czytam świadectwa jej ofiar, by nie widzieć tego, co widzę. I nie słyszeć tego, co słyszę. Być może mówię „za głośno” dla wrażliwych uszu i zbyt „niegrzecznie” dla dyplomatów. Gdybym miał najkrócej powiedzieć, dlaczego sprawiam takie kłopoty, odpowiem: bo urodziłem się na Muranowie, 14 lat po unicestwieniu istniejącego tam największego getta w okupowanej Europie. Ta ziemia była jeszcze wtedy gorąca. I jest gorąca do dziś.
**
prof. dr hab. Jacek Leociak jest historykiem literatury, kierownikiem Zespołu Badań nad Literaturą Zagłady IBL PAN, Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.