Świat

Izrael (jeszcze nie) wraca do normy

W grudniu 2020 roku Izrael jako pierwsze państwo na świecie rozpoczął tak masową i skuteczną ogólnokrajową kampanię szczepień przeciwko COVID-19. W jakiej sytuacji znajduje się równo po roku?

Kiedy na początku listopada rząd Izraela triumfalnie ogłosił, że otwiera granice kraju, by wpuścić turystów, spodziewano się, że ruch na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie szybko wróci do normy sprzed pandemii, przynosząc ulgę izraelskiej gospodarce. Nikt nie spodziewał się, że miną ledwie cztery tygodnie, a granice ponownie zostaną zamknięte.

Wszystko przez pojawiające się na świecie i w kraju przypadki wykrycia nowego wariantu koronawirusa, Omikronu, który według pierwszych badań może być bardziej zaraźliwy od dominującej dzisiaj Delty.

Decyzja o poluzowaniu restrykcji i otwarciu granic była długo wyczekiwana, przede wszystkim przez przedsiębiorców i pracowników sektora turystycznego, którzy dotkliwie odczuli na sobie gospodarcze skutki pandemii i kolejnych lockdownów.

W 2019 roku w turystyce zatrudnionych było 140 tys. osób, które obsługiwały ponad 4,5 mln turystów. Wraz z początkiem pandemii te liczby, według danych izraelskiego Centralnego Biura Statystycznego, spadły o 80 proc.

Konieczne okazało się utrzymanie turystyki przy życiu za pomocą pakietów pomocowych. W czerwcu 2020 roku, kiedy dla wszystkich stało się jasne, że pandemia nie skończy się szybko, rząd zatwierdził plan przyznania hotelom 300 mln szekli – po to, by mogły się utrzymać na powierzchni bez pieniędzy od zagranicznych turystów. Israel Kac podkreślał wtedy, że „turystyka stanowi integralną część izraelskiej gospodarki”. Trudno się z nim nie zgodzić, sektor ten odpowiada za około 3 proc. PKB Izraela.

Mieszkańcy Tel Awiwu podczas pandemii. Fot. amir appel/flickr.com

Zamknięcie granic odczuły także linie lotnicze. Im na ratunek też ruszyć musiało Ministerstwo Finansów. Resort wyasygnował około 140 mln szekli, które miały być przekazywane przewoźnikom w formie trzyletnich obligacji. Specjalną pomoc otrzymała również największa linia lotnicza El Al, która odnotowała w 2020 roku stratę przekraczającą 1,5 mld szekli. Rząd postanowił kupić od przewoźnika bilety in blanco na podróże personelu bezpieczeństwa, zapewniając tym samym El Al dopływ ponad 650 mln szekli.

Izrael postawił na politykę niemal całkowitej izolacji, mimo spektakularnej akcji szczepienia. Od kiedy tylko pojawiły się szczepionki, izraelski rząd, wówczas jeszcze kierowany przez Benjamina Netanjahu, umożliwił chętnym mieszkańcom Izraela otrzymanie pierwszej dawki preparatu. Już w grudniu 2020 roku rozpoczęto negocjacje z Pfizerem i Moderną, a oferowane kwoty za dawkę były o wiele wyższe, niż gotowa była zapłacić choćby Unia Europejska. Według cennika ujawnionego przez Evę De Bleeker, belgijską sekretarzynię stanu ds. budżetu, za dawkę preparatu Moderny Unia miała zapłacić 18, a za preparat Pfizera 12 euro. Izraelczycy zaoferowali producentom po około 30 dolarów za dawkę szczepionki.

Jak Unia zawaliła sprawę szczepionek na COVID-19

Ta odgórna organizacja umożliwiła sukces programu szczepień. Już pod koniec lutego 50 proc. populacji otrzymało przynajmniej jedną dawkę preparatu. Z kolei w czerwcu akcję rozszerzono na dzieci w wieku 12–15 lat, dzięki czemu znaczna większość Izraelczyków jest dzisiaj uodporniona.

Do szczepień z pewnością motywowały mieszkańców Izraela restrykcyjne lockdowny, których symbolem stały się bankrutujące sklepy w całym niemal kraju. Już w październiku ubiegłego roku głośno było o Awim Samaju, właścicielu sklepu obuwniczego w Tel Awiwie, który z braku pieniędzy na opłacenie czynszu postanowił wystawić cały swój towar na chodnik i oddać go za darmo przechodniom.

Desperacki ruch zderzył się z nieczułą twarzą izraelskiej biurokracji, kiedy magistrat nałożył na niego 5 tys. szekli kary i nakazał uprzątnięcie chodnika. Później jednak burmistrz Tel Awiwu Ron Huldai zapowiedział unieważnienie grzywny.

Takie obrazki mimo wszystko zachęcały Izraelczyków do przyjmowania szczepień. Wielu żartowało, że chętnie godzi się na bycie „królikami doświadczalnymi” świata, byle tylko sytuacja jak najszybciej wróciła do normy. Tym bardziej że przykład szedł z samej góry. Bibi Netanjahu jako pierwszy Izraelczyk przyjął szczepionkę przed obiektywami kamer.

Izrael wygrał z koronawirusem. Bibi wygrał wybory

Jako pierwszy kraj na świecie Izrael wprowadził także trzecią, przypominającą dawkę szczepionki. Na początku września władze namawiały na nią, argumentując, że dzięki wyszczepieniu uda się uniknąć lockdownu w rozpoczynającym się wówczas okresie świąt wysokich: Rosz Haszana, Jom Kippur i Sukkot, najważniejszych w judaizmie.

Dzisiaj, według słów prof. Salmana Zarki, szefa zespołu odpowiedzialnego za walkę z koronawirusem w Izraelu, około 680 tys. mieszkańców kraju nie przyjęło ani jednej dawki. Według eksperta podczas czwartej fali epidemicznej to właśnie w niezaszczepioną populację najbardziej uderzył wirus.

Zdaniem profesora rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie obowiązku szczepienia na wzór legislacji, jaka rozważana jest w niektórych europejskich krajach. Zarka zaznacza jednocześnie, że jest to jego osobista opinia, a nie oficjalne stanowisko Ministerstwa Zdrowia.

Obowiązkowe szczepienia – tak. To decyzja medyczna, a nie polityczna

Ministerstwo rozważało w ostatnich dniach zarekomendowanie czwartej dawki dla tych, którzy są już w pełni zaszczepieni, jak również skrócenie czasu zalecanego między przyjęciem poszczególnych dawek preparatu. Wzorem miało tu być amerykańskie CDC, które już w październiku zarekomendowało, by osoby o obniżonej odporności otrzymywały czwartą dawkę. Panel ekspercki ds. szczepień w izraelskim ministerstwie podjął jednak decyzję, by skupić się na tych 42 proc. Izraelczyków, którzy wciąż nie są w pełni zaszczepieni trzema dawkami. Dyrektor generalny ministerstwa Nachman Asz nie wyklucza, że czwarta dawka wprowadzona zostanie w przyszłości, choć wszystko będzie zależało od rozwoju sytuacji.

Przelot wojskowych samolotów dla uczczenia pracy medyków walczących z COVID-19. Fot. Israel Defense Forces/flickr.com

Aby mieć lepszy wgląd w rozprzestrzenianie się wariantu Omikron, rząd zdecydował się na kontrowersyjny ruch, który spotkał się ze sprzeciwem z wielu stron, w tym niektórych ministrów rządowych. Zatwierdzono wykorzystanie posiadanych przez Szin Bet – izraelską służbę bezpieczeństwa – technologii służących do śledzenia.

Już w ubiegłym roku ustawa umożliwiająca takie decyzje została zatwierdzona przez Kneset, a rząd wykorzystywał te środki, gromadząc i analizując dane komórkowe, by śledzić osoby, które zaraziły się koronawirusem. Tym razem podjęto jednak decyzję o ograniczonym wykorzystaniu tych technologii – jedynie do śledzenia tych mieszkańców kraju, którzy zetknęli się z wariantem Omikron.

Jest się czego bać, czyli Pegasus w rękach polskich służb

Jednym z krytyków tego rozwiązania jest Jo’el Razwozow, minister turystyki. Jego zdaniem „to wstyd”, że Izrael nie stworzył cywilnej aplikacji do śledzenia nowych przypadków, zamiast tego nakłada nowe obowiązki na odpowiedzialny za bezpieczeństwo wewnętrzne kraju Szin Bet, który „ma co robić”.

Dawniej przeciwnikiem takiego rozwiązania był także minister zdrowia Nican Horowic. Jeszcze jako poseł opozycji krytykował rząd Benjamina Netanjahu, gdy ten stosował podobne środki. Dzisiaj także mówi, że „woli, by Szin Bet zajmował się bezpieczeństwem”, ale popiera zastosowanie szczególnych środków, które są „ściśle ograniczone i jedynie tymczasowe”.

Mieszkanka Tel Awiwu podczas pandemii. Fot. amir appel/flickr.com

Decyzja nie spodobała się też organizacjom działającym na rzecz swobód obywatelskich. Stowarzyszenie Praw Obywatelskich w Izraelu, najstarsza i największa organizacja tego typu w kraju, wydało oświadczenie, w którym decyzję rządu nazwało „rażącym lekceważeniem praworządności”.

Izraelczycy, którzy w najbliższych dniach zdecydują się na powrót z zagranicy, objęci będą również bardziej restrykcyjnymi regułami dotyczącymi kwarantanny. Dotychczas musieli jedynie wykonać test PCR po wylądowaniu w kraju i pozostać w izolacji do otrzymania negatywnego wyniku. Dzisiaj każdy musi izolować się przez 72 godziny i wykonać test trzeciego dnia po przylocie.

Chasydzi z Bene Berak. Fot. amir appel/flickr.com

Jeszcze ostrzejsze zasady obowiązują Izraelczyków, którzy do kraju wracają z państw umieszczonych na „czerwonej liście” Ministerstwa Zdrowia. Oni do czasu otrzymania negatywnego wyniku muszą przebywać w specjalnych państwowych hotelach. Na wspomnianej liście aktualnie jest 49 krajów, w znacznej większości afrykańskich. Wkrótce na listę mają zostać wciągnięte także Wielka Brytania i Dania.

Według premiera Naftalego Bennetta decyzja o zamknięciu granic była słuszna, o czym powiedział w niedzielę, otwierając posiedzenie rządu. „Wiemy, że wariant Omikron jest już w Izraelu, ale w tej chwili dzięki zastosowanym przez nas środkom liczby są niskie”. Bennett podkreślił też, że jego zdaniem ponowne otwarcie lotniska Ben Guriona, głównego portu lotniczego Izraela, wiązałoby się z dynamicznym wzrostem liczby wykrytych przypadków.

Demonstracja antyrządowa w Tel Awiwie. Fot. amir appel/flickr.com

Taką logiką kierował się rząd, kiedy zdecydował o przedłużeniu obowiązywania specjalnych środków ostrożności – aż do 22 grudnia. Niewykluczone, że ta data nie będzie ostatnia, a zasady podróży i kwarantanny jeszcze się zmienią. Wszystko zależy od tego, jak potoczy się walka z Omikronem i czy Izrael czeka piąta fala epidemii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij