Świat

Nawet Gruzja ma legalną aborcję. Wpływowa Cerkiew jest bezradna

W 2019 roku w blisko 38-milionowym kraju wykonano 1100 aborcji, a w liczącym niewiele ponad 3,7 miliona obywateli i obywatelek – 21 600. Oba są chrześcijańskie, w obu duchowieństwo ma do powiedzenia bardzo wiele i bardzo miesza się do polityki. Różnica polega na tym, że prawdę pokazują tylko statystyki mniejszego – Gruzji. Ten większy to… wiadomo.

Liberalne prawo aborcyjne w Gruzji to pokłosie przepisów z czasów ZSRR, w którym przerywanie ciąży było traktowane jako jeden ze sposobów planowania rodziny oraz antykoncepcji. Związek Radziecki zalegalizował aborcję w 1920 roku jako pierwsze państwo na świecie.

Obywatelki z tego prawa korzystały bardzo chętnie. Według danych Ludowego Komitetu Zdrowia do 1934 roku w ZSRR urodziło się 3 miliony dzieci, a lekarze przerwali 700 tysięcy ciąż. To doprowadziło do podjęcia w 1936 roku decyzji o niemal całkowitym zakazie wykonywania aborcji. Kobieta – równa mężczyźnie w pracy – miała do spełnienia jeszcze jedno socjalistyczne zadanie – narodzić członków nowej szczęśliwej społeczności. W miastach i miasteczkach władza zdecydowała się otworzyć specjalne gabinety do walki z aborcją, a lekarzy zobowiązała do dostarczania list ciężarnych, których życie nie było zagrożone. Te, które się na nich znalazły, były śledzone. Rozkwitło więc podziemie.

Zelżało dopiero w 1955 roku, po śmierci Słońca Narodu. Okazało się, że zbyt wiele kobiet umierało podczas nielegalnych zabiegów. Od tego momentu na nowo zalegalizowano aborcję, z zastrzeżeniem, że musi zostać wykonana przez lekarza, w warunkach sanitarnych i do 12. tygodnia ciąży. Po tym terminie można jej dokonać w przypadku zagrożenia życia matki lub uszkodzeń płodu. Z tego prawa Gruzinki korzystają do dziś.

Aborcja bez osądu

Aborcja jest w Gruzji społecznie akceptowalna, tania i powszechnie dostępna. Za farmakologiczną trzeba zapłacić od 150 do 200 lari (ok. 170–230 PLN), a za łyżeczkowanie (stosowane coraz rzadziej i z reguły na życzenie pacjentki) – ok. 70 lari (80 PLN). Od 2011 roku ginekolog zobowiązany jest przeprowadzić z pacjentką rozmowę uświadamiającą, na czym polega zabieg, i dać jej trzy dni do namysłu. Po tym czasie decyzja całkowicie należy do kobiety.

Aborcję można wykonać w 93 proc. poradni ginekologicznych w całej Gruzji, zarówno prywatnych, jak i państwowych, ale tylko 28 proc. z nich oferuje wsparcie psychologiczne. Do dziś pokutuje w Gruzji opinia, że wizyta w gabinecie psychologicznym jest jednoznaczna z chorobą psychiczną. Od 2012 roku wykonano w Gruzji łącznie 44 339 zabiegów, ale liczba z roku na rok maleje. Z ostatniego badania zdrowia reprodukcyjnego kobiet, które przeprowadzono w Gruzji trzy razy (1999, 2005 i 2010), wynika, że 72 proc. badanych uważa, że kobieta powinna mieć prawo do decydowania o przerwaniu ciąży. Takiego prawa kategorycznie odmawia sobie 3 proc. badanych. Te proporcje nie zmieniły się znacząco od 1999 roku, kiedy wynosiły odpowiednio 80 proc. i 2 proc.

Kościół swoje, wierni swoje. Co katoliczki myślą o aborcji?

W Polsce 98 proc. zabiegów terminacji ciąży wykonuje się z przyczyn embriopatologicznych, czyli w wyniku stwierdzenia ciężkich i nieodwracalnych wad płodu. Jeśli zaś spojrzymy na Gruzję, okaże się, że taka diagnoza stanowi przyczynę aborcji zaledwie dla 2,8 proc. badanych Gruzinek. Najczęściej, bo w prawie 50 proc., decydują się na zabieg, ponieważ nie chcą mieć więcej dzieci. Na drugim miejscu (22 proc.) przyczyną jest sytuacja społeczno-ekonomiczna, a na trzecim (18,1 proc.) – zbyt krótki okres przerwy między jedną a drugą ciążą.

Wspomniane już badanie zdrowia reprodukcyjnego kobiet pokazuje także, że w 1999 roku na statystyczną Gruzinkę przypadało 3,7 aborcji, w 2005 – 3,1, a w 2010 – już 1,6. Na ten spadek – oprócz rosnącej wiedzy na temat antykoncepcji – ma Gruzińska Cerkiew Prawosławna.

Gruziński konkordat

W 2002 roku w najważniejszej gruzińskiej świątyni w Mcchecie ówczesny prezydent Eduard Szewardnadze oraz patriarcha Gruzińskiej Cerkwi Prawosławnej Eliasz II podpisali tzw. porozumienie konstytucyjne. Dokument ten usankcjonował udział GCP we współdecydowaniu o losach państwa. Aktu nie ma mocy zmienić ani odwołać bez zgody Cerkwi nawet gruziński parlament.

Porozumienie to daje Cerkwi pole nieograniczonych możliwości nie tylko do wywierania nacisku na rządzących, ale także generowania zysków. Każdego roku państwo wpłaca na cerkiewne konta średnio 25 tys. dolarów – to sporo dla kraju, w którym 20 proc. ludności żyje poniżej granicy skrajnego ubóstwa (w Polsce jest to 4,2 proc.). Rozliczenia są nietransparentne, co przypomina sytuację na naszym podwórku.

Przynależność do Gruzińskiej Cerkwi deklaruje blisko 85 proc. obywateli i obywatelek Gruzji, podobny odsetek ma do niej przychylny stosunek. Sam patriarcha, Eliasz II, cieszy się zaufaniem społecznym na poziomie 90 proc., a Cerkiew skrzętnie z tego korzysta. Ingeruje w programy nauczania (nie tylko historii, ale także biologii, skutecznie hamując wprowadzenie elementów wychowania w rodzinie do szkół). Grzmi o grzechu antykoncepcji, popularnej i legalnej w Gruzji surogacji i, oczywiście, aborcji. W walce z każdą z nich wydaje się bezradna. Ale walczy zaciekle.

Patriarcha motywuje wiernych do posiadania potomstwa, stając się ojcem chrzestnym każdego trzeciego i kolejnego dziecka w rodzinie. Pierwszy grupowy chrzest (odbywają się cztery razy w roku) odbył się w Tbilisi w styczniu 2008 roku i od tego czasu 88-letnimu Eliaszowi II przybyło ponad 40 tysięcy chrześniaków i chrześniaczek. To nagroda.

Ale są też kary i pokuty. Gruzińska Cerkiew Prawosławna na kogoś, kto dokona aborcji, nakłada karę w postaci wykluczenia na rok ze wspólnoty religijnej. Zakłada jednak odpuszczenie grzechów przez ofiarowanie czegoś Bogu. Prawosławny portal Journey to Orthodoxy podaje, że grupa kobiet, które dokonały aborcji, i lekarzy, którzy im w tym pomogli, w 2016 roku zwróciła się z prośbą do Eliasza II o wydanie zgody na budowę cerkwi. Budynek miał wyrażać żal za grzechy. Patriarcha, oczywiście, zgodę wyraził.

Najlepiej jednak udaje się walczyć Cerkwi z antykoncepcją. Choć wiele kobiet nie stosuje jej z przekonania o szkodliwości. Środki antykoncepcyjne są dostępne w Gruzji bez recepty, miesięczna kuracja tabletkami hormonalnymi to koszt około 30–40 lari, ale stosuje ją (wg badania ONZ z 2015 roku) zaledwie 4 proc. kobiet. To samo badanie pokazuje, że prawie 52 proc. par nie stosuje żadnej metody zapobiegania ciąży, a zaledwie 14 proc. – prezerwatywy.

Pierwsza gruzińska firma produkująca kondomy, Aiisa (gruz. „to coś”), w swoich kampaniach reklamowych walczy ze stereotypami na temat seksualności. W 2018 roku GCP oskarżyła firmę o obrażanie uczuć religijnych, bluźnierstwo i niemoralne zachowanie. Na ulicę wyszli studenci Seminarium Teologicznego i wzywali państwo do ochrony chrześcijańskiego społeczeństwa przed zniewagami. Sąd orzekł, że Aiisa obraża narodową moralność i godność, i nałożył na nią karę w wysokości 500 lari za wykorzystanie wizerunku królowej Tamary, którą GCP włączyła w poczet świętych.

Dzieci narodzone, ale niechciane

Zapewne każdy, kto kiedykolwiek był w Gruzji, zauważył, że w przestrzeni publicznej nie ma zbyt wielu osób z niepełnosprawnościami. Nie oznacza to oczywiście, że nie istnieją, ale rzeczywiście nie do końca wiadomo, ile takich ludzi w Gruzji jest. Ta niewiadoma nie wynika tylko z kiepsko prowadzonej statystyki, nieprzystosowania przestrzeni, braku miejsc pracy dostosowanych dla osób z niepełnosprawnościami, ale także ze wstydu. To myślenie jest także schedą po ZSRR, w którym, jak wiadomo, inwalidow niet, a jeśli już są, to skrzętnie poukrywani. Jeżeli nie ma kogoś w przestrzeni, to być może nie ma go w ogóle?

Według badania Welfare Monitoring Study przeprowadzonego przez UNICEF w 2015 roku 41 proc. Gruzinów ma negatywne nastawienie do dzieci z niepełnosprawnościami. Zgadzają się, że należy im się opieka społeczna, ale nie rozumieją, po co dostęp do kina czy teatru.

Niepełnosprawność w mediach: ofiary albo bohaterowie w społecznej próżni

Aborcji z przyczyn embriopatologicznych wykonuje się w Gruzji niewiele – to zaledwie 2,8 proc. przeprowadzanych terminacji. Wynika to często z braku dostępu do badań prenatalnych, z reguły nieprzeprowadzanych głównie ze względu na wykluczenie ekonomiczne czy komunikacyjne, ale także faktu, że dziecko z niepełnosprawnością można zostawić w szpitalu, zrzekając się do niego praw – i zwykle tak właśnie się dzieje. Takie dziecko trafia do jednej z 10 placówek opiekuńczych, a po ukończeniu 18. roku życia – do domu opieki społecznej. Tyle oficjalnie.

Raport Disability Rights International (DRI) nazywa te ośrodki przechowalniami i zwraca uwagę na tragiczne wręcz warunki funkcjonowania podopiecznych. Według raportu w jednej z placówek w Senaki (zachodnia Gruzja) w ciągu 18 miesięcy (2009–2010) śmiertelność dzieci z wodogłowiem wynosiła 30 proc. W raporcie znajdujemy także szereg innych zastrzeżeń: niedożywienie podopiecznych czy poddawanie ich torturom poprzez niepodawanie leków przeciwbólowych.

Kolejna córka? Nie, dziękuję

Wolność do podejmowania decyzji ma swoją ciemną stronę: jest nią aborcja selektywna. Ta jest w Gruzji zabroniona, ale wykonywana. Nie istnieją oczywiście oficjalne statystyki, które rejestrowałby aborcję ze względu na płeć, ale mając do dyspozycji oficjalne dane, można ją wyliczyć na podstawie wskaźnika stosunku liczby noworodków płci męskiej i żeńskiej.

Według światowych norm ta proporcja powinna wynosić 105–106 chłopców na 100 dziewczynek. Od początku XXI wieku od tych norm odbiegają wszystkie republiki kaukaskie, w tym Gruzja. Średnio na 100 dziewczynek rodzi się 118 chłopców, ale anomalie zaczynają być widoczne dopiero przy trzecim dziecku.

Przy pierwszym i drugim porodzie stosunek chłopców do dziewczynek utrzymuje się w światowej normie. Prenatalny wybór płci zaczyna się przy trzecim. W latach 2006–2017 wynosił średnio 125 chłopców na 100 dziewczynek, a w 2006 osiągnął rekord: 141 do 100. Płeć dziecka widać około 16. tygodnia ciąży, czyli aborcje spod znaku „wolimy chłopców” wykonywane są po legalnym 12. tygodniu.

„Aborcja? Jestem przeciw, ale nie stać nas już na dziewczynki”

czytaj także

Przyczyn aborcji selektywnej szukać trzeba w patriarchalnym modelu, w jakim funkcjonuje Gruzja. Posiadanie syna, w mniemaniu wielu kobiet, ale i całych rodzin, podnosi rangę kobiety. To syn zostaje w rodzinie, przekazuje nazwisko, geny oraz opiekuje się rodzicami. Na syna się czeka, a kiedy na świat wybiera się córka, łatwiej jest podjąć decyzję o aborcji, mając na uwadze ekonomiczną sytuację Gruzji.

Aborcja była, jest i będzie

Znane z Gruzji skutki uboczne legalnej aborcji – nadużywanie jej jako formy antykoncepcji czy aborcje selektywne – nie zmieniają faktu, że kobieta powinna mieć prawo decydowania o swoim ciele. Towarzyszyć temu powinna edukacja seksualna, której w Gruzji – ze względu na działalność Cerkwi – bardzo brakuje. Ale dlaczego w Polsce, w kraju, w którym prawa kobiet (choć dalekie od ideału) zdają się stać na wyższym poziomie niż w patriarchalnej Gruzji, kobiety skazuje się na tortury i zmusza do rodzenia dzieci z wadami genetycznymi?

To chyba jasne, że nie chodzi o życie, choć propaganda ordoiurisów doskonale pobudza wyobraźnię. Chodzi o władzę.

Doskonale wiemy z historii, do czego prowadzi zakaz aborcji. Niezależnie od tego, czy będzie się karać kobiety i lekarzy, czy będziemy śledzone, wpisywane na listy potencjalnych „morderczyń”, czy wyzywane od wyrodnych matek – aborcja była, jest i będzie. Zdają się tego nie rozumieć fanatyczni prolajfersi. Spadek dzietności, do którego niechybnie doprowadzi aktualna sytuacja, będzie tylko jednym ze skutków tej decyzji. Chyba że duchowieństwo zacznie – jak w Gruzji – stosować zabiegi magiczne, by wpłynąć na wzrost demograficzny. Pojawia się jednak pytanie, któż mógłby zostać ojcem chrzestnym nowego narybku, skoro jedyny prawdziwy papież już nie żyje.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij