Świat

Górnictwo morskie – pieśń przyszłości i requiem dla planety

Wiecie, jak wygląda kopalnia odkrywkowa i środowisko wokół niej? Teraz wyobraźcie sobie podobną kopalnię, ale na głębokim dnie oceanu. Koncerny wydobywcze już wkrótce mogą uzyskać zezwolenia na wydobycie minerałów i metali rzadkich spod morskiego dna. Tam ich jeszcze nie było.

Nieposkromiona żądza plądrowania planety w poszukiwaniu surowców sięga absolutnego dna – i to dosłownie. Gdy wyczerpują się zasoby na lądzie, koncerny szukają bogactw w głębinach mórz i oceanów. Mogą wywołać tym katastrofę, która zniszczy tętniące tam i wciąż nie do końca rozpoznane życie.

Być może nie wiecie, ale rozwojowi podwodnych kopalń daliśmy może jeszcze nie zielone, ale na pewno pomarańczowe światło, które dla planety świeci jednak na krwistoczerwony kolor.

31 marca 2023 roku w jamajskim Kingston zakończyły się negocjacje w sprawie przyszłości górnictwa morskiego, zwanego też oceanicznym lub podwodnym (ang. deep seabed mining). W ramach 28. sesji powołanej czterdzieści lat temu przez ONZ Międzynarodowej Organizacji Dna Morskiego (MODM), która miała bronić „wspólnego dziedzictwa ludzkości”, ale najwyraźniej woli chronić interesy chciwych korporacji, za zamkniętymi drzwiami debatowano o tym, czy i kiedy ruszy masowe wydobycie surowców mineralnych – głównie metali rzadkich – na bogatych w złoża obszarach głębinowych pozostających poza krajową jurysdykcją.

Gdzie są pieniądze na fundusz klimatyczny? W kieszeni miliarderów

– Z publicznych oświadczeń firm zajmujących się tą gałęzią przemysłu wynika, że zamierzają rozpocząć swoje działania już w przyszłym roku. Notowana na giełdzie kanadyjska The Metals Company, której spółką zależną jest Nauru Ocean Resources Inc., publicznie oświadczyła, że jest gotowa do złożenia wniosku o zezwolenie na wydobycie, co pozwoliłoby ruszyć z pracami najpóźniej pod koniec kolejnego roku – mówi mi zaangażowana w kampanię na rzecz ochrony wód i ich głębin Louisa Casson z Greenpeace International, która pojechała na Jamajkę i nie kryje niepokoju związanego z podbojem oceanicznego podłoża.

Eksploatacja podmorskich złóż pozostaje nieuregulowana prawnie, licencje są wydawane tylko w obrębie krajów, a nie na wodach międzynarodowych. Na zmianę przepisów naciska właśnie Republika Nauru – małe wyspiarskie państwo na Pacyfiku, które zdążyło się już przekonać, czym skutkują surowcowy kolonializm i pazerność. To właśnie tam w XX wieku pozyskiwano fosforyty wykorzystywane do produkcji nawozów, co doprowadziło kraj najpierw do wielkiego bogactwa, a potem – bankructwa, upowszechnienia się korupcji, rozkwitu pralni brudnych pieniędzy, konfliktów polityczno-społecznych i całkowitej dewastacji środowiska.

Nauru nie wyciągnęło wniosków z tej lekcji. Przy wtórze zachodniej korporacji poinformowało MODM w 2021 roku, że planuje rozpoczęcie eksploatacji metali z dna morskiego w strefie rozłamowej Clarion-Clipperton, położonej na Północnym Pacyfiku między Hawajami a Meksykiem. Powołano się wówczas na tak zwaną „zasadę dwóch lat”, którą – jak informuje „Guardian” – „niektórzy nazywają opcją nuklearną” i która zakłada, że oenzetowski organ ma dokładnie tyle czasu na sfinalizowanie regulacji dotyczących dalszych losów kontrowersyjnej odnogi górnictwa.

Kontrowersyjnej, bo świat dostrzega zagrożenia płynące z jej odblokowania, będącego tematem tegorocznych rozmów na Jamajce. Jednak, jak wskazują przedstawiciele Greenpeace, „rządy zmarnowały okazję do podjęcia działań na rzecz położenia mu kresu”, a w dodatku robią to w sposób nie do końca transparentny dla opinii publicznej, pozostając w kontrze do apeli naukowców, np. sir Davida Attenborougha, aktywistów, przedstawicieli rdzennych społeczności, a nawet samych siebie.

Nie wszyscy podchodzą do podmorskiej eksploracji z równym entuzjazmem. Wielu decydentów, m.in. niemieckich, kostarykańskich, francuskich, nowozelandzkich, chilijskich, hiszpańskich i rządzących w krajach Pacyfiku, opowiada się za moratorium lub zapobiegawczym wstrzymaniem udzielania pozwoleń na drążenie dna morskiego. Twierdzą oni, że brakuje wystarczających danych do oceny wpływu górnictwa na morsko-oceaniczne faunę i florę, dlatego debatę o tym, co dalej, trzeba odłożyć lub porzucić na zawsze. Z podobnym apelem do przywódców państw członkowskich zwraca się ruch WeMove Europe, która właśnie zbiera podpisy pod petycją STOP kopalniom na dnie morza. W chwili redagowania tego tekstu poparło ją ponad 100 tys. osób.

– Organicznie nie mam nic przeciwko górnictwu, ale musi być ono obwarowane przepisami, a nie puszczone na żywioł bez żadnych regulacji. Pamiętajmy, że firmy nie działają charytatywnie, lecz dla zysku. Jeśli coś nie jest zabronione, uznają, że jest dozwolone. Brak szczelnego prawa i standardów w jakiejkolwiek dyscyplinie to ogromne zagrożenie, bo rynek – jak już wielokrotnie się przekonaliśmy – sam się nie wyreguluje. Koncerny będą po prostu robić to, co zechcą, kosztem bezpieczeństwa ludzi i środowiska – wskazuje hydrogeolog, profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, dr hab. inż. Mariusz Czop.

Wielkie „bum” na dnie

O górnictwie głębinowym zrobiło się głośno nie tylko dlatego, że Rada MODM nie uzgodniła skutecznego sposobu zapobieżenia wydobyciu, a godząc się na kontynuowanie dyskusji w ramach przygotowań do kolejnego, zaplanowanego na lipiec posiedzenia, otworzyła korporacjom pole do popisu w szukaniu luk prawnych.

„New York Times” donosi, że sekretarz generalny MODM Michael Lodge, którego stanowisko zobowiązuje – przynajmniej na papierze – do zachowania w tej kwestii neutralności, przekroczył swoje kompetencje, bo naciskał na dyplomatów, aby przyspieszyli rozpoczęcie przemysłowego wydobycia na dnie Oceanu Spokojnego. Do kierującego MODM Brytyjczyka trafił nawet mający przywołać go do porządku list od zaniepokojonego całą sytuacją niemieckiego rządu.

Lodge uznał jednak, że padł ofiarą bezpodstawnych zarzutów. Jednocześnie, odkąd piastuje swój urząd, czyli od 2016 roku, nie kryje entuzjazmu dla oceanicznych poszukiwań złóż, a także pogardliwego stosunku dla związanych z tym obaw ekologicznych. Uważa raczej, że „górnictwo oceaniczne nie jest bardziej szkodliwe niż ta sama działalność wykonywana przez wieki na lądzie”. Argument wydaje się co najmniej mało przekonujący, jeśli wziąć pod uwagę katastrofy, do których doprowadziło planetę dotychczasowe dłubanie w ziemi.

Biznesmeni z Orlenu dorabiają się na kryzysie energetycznym

– A to właśnie w doświadczeniach na lądzie należy szukać odpowiedzi na to, czy warto rujnować kolejne zasoby planety. Wystarczy spojrzeć na te obszary USA, które dotknęła gorączka złota i całkowicie zniszczyła tamtejsze ekosystemy. Do dziś zresztą są to tereny stwarzające zagrożenie środowiskowe. Właściwie cała działalność przemysłowa człowieka, począwszy od XVIII wieku, wywołała efekty odczuwalne do dziś, bo przez całe stulecia funkcjonowała bez żadnych regulacji. Przepisy dotyczące ochrony przyrody, środowiska i klimatu pojawiły się dopiero na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia. Wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiano. Ważne było, żeby surowiec został wydobyty i poszedł do produkcji. Jako ludzkość nie wynieśliśmy z tego żadnych lekcji – wskazuje Mariusz Czop, przypominając jednocześnie, że podwodne wydobycie to nic nowego.

Od dawna przecież spod morskiego dna wydobywa się ropę naftową i gaz ziemny. Choćby na tej podstawie można przewidzieć konsekwencje środowiskowe górnictwa morskiego i stwierdzić, że okazują się one groźniejsze i trudniejsze do nadzorowania niż te, które wydarzają się na powierzchni ziemi.

– Najdobitniej pokazała to katastrofa w Zatoce Meksykańskiej. W 2010 roku doszło do eksplozji dzierżawionej przez BP platformy wiertniczej Deepwater Horizon, a całkowicie niekontrolowany wyciek ropy naftowej zanieczyścił bardzo duży obszar Zatoki. Reakcja koncernu BP była opieszała i wymagała interwencji prezydenta Baracka Obamy, który wezwał koncern do „posprzątania” zanieczyszczonego toksycznie obszaru i porównał skalę zniszczeń dokonanych przez wybuch do tych, które spowodował huragan Katrina. Nie zdołano jednak ich powstrzymać. Gdyby podobna katastrofa wystąpiła na lądzie, obszar jej oddziaływania byłby znacznie mniejszy. A to, że wydarzyła się na dnie Zatoki Meksykańskiej, pokazało tylko, jak koszmarny jest to proces i jak ciężko jest przy podobnych zdarzeniach odpowiednio szybko, a przede wszystkim skutecznie zminimalizować szkody. Różnica między wydobyciem ropy naftowej i gazu ziemnego na lądzie a tym pod wodą jest zatem oczywista. Powinniśmy się porywać na coś, co w razie popełnienia błędu możemy sprawnie „zaleczyć”. Natomiast tutaj prawdopodobieństwo i ryzyko pomyłki są bardzo wysokie, a szanse naprawienia szkód są bardzo niskie – zaznacza hydrogeolog.

Zdarzenie w Zatoce zyskało miano największej katastrofy ekologicznej w dziejach USA. Doprowadziło też do śmierci 11 osób, spowodowało uszczerbki na zdrowiu 17, a dodatkowo dobiło okoliczną turystykę i przyniosło olbrzymie straty gospodarcze.

Mariusz Czop wskazuje, że w przypadku górnictwa lądowego i związanych z nim awarii czy błędów dysponujemy znacznie większymi możliwościami uniknięcia ewentualnych zagrożeń niż w wodzie i dodatkowo – na dużej głębokości. Do odwiertu znajdującego się na powierzchni ziemi mamy dostęp, możemy do niego dotrzeć. Teoretycznie da się go zabetonować, otoczyć sarkofagiem czy w inny sposób unieszkodliwić.

Kto posprząta po globalnym rozwoju?

czytaj także

Kto posprząta po globalnym rozwoju?

Mahmoud Mohieldin, Sameh Wahba, Silpa Kaza

W kontekście eksplozji na Deepwater Horizon mówimy jednak o cieczy, która po odwierceniu otworu samoczynnie z niego wypływa. Obecne pertraktacje MODM koncentrują się tymczasem na materiałach stałych – rudach metali, których pozyskanie jest znacznie bardziej skomplikowane. Potrzeba więc wyspecjalizowanych technologii, które nie tylko przebiją się przez twarde skały i skruszą jakoś materiał przeznaczony do wydobycia, ale także będą w stanie go zasysać i wydobywać na powierzchnię. Potrzebne są też linie przeróbki tego materiału i – nie wiadomo, czy będą one powstawać na stałym lądzie, czy na platformach lub statkach.

Kompletnie pomija się też kwestię powstających przy tym odpadów i ich powrotnej depozycji. Może będą składowane na lądzie, a może wrócą do mórz i oceanów. Jak zwykle w tego typu przypadkach decydujące znaczenie mieć będzie koszt ekonomiczny – jak najniższy.

– Boję się wręcz o tym mówić, ale bardzo prawdopodobne jest, że pod wodą będą instalowane ładunki wybuchowe. Górnictwo na lądzie to przecież nic innego jak rozkruszanie warstw skalnych z użyciem właśnie takich materiałów, ale także młotów pneumatycznych i kombajnów. Można się więc spodziewać, że analogicznie będzie więc działać wydobycie z dna morskiego.

– Powiedzmy to wprost – najprościej jest wywiercić otwór, podłożyć ładunek i zrobić „bum”. Ale każde takie „bum” nie będzie się niczym różniło od małego trzęsienia ziemi, może wywołać podwodne osuwiska, fale tsunami i inne niebezpieczne zjawiska erozyjne, które mogą z kolei doprowadzić do zniszczenia szelfu, jakiejś zatoki czy zespołu wysp. Jestem daleki od czarnowidztwa, ale śmiem wątpić, by górnictwem morskim zajmowały się firmy myślące na poważnie o czymś innym niż własny zarobek, a już na pewno los ludzi i ekosystemów nie obejdzie ich w pierwszej kolejności – zaznacza Mariusz Czop. Zauważa także, że niemożliwe jest, by przemysł eksplorujący dno morskie nie pozostawiał szkodliwych odpadów.

Greenpeace: Odwierty w Arktyce doprowadzą do katastrofy

– Pomimo znacznego postępu w robotyce i zdalnej kontroli nad urządzeniami branża górnictwa głębinowego jest ekstremalnie trudnym środowiskiem. Ekstremalne warunki na dużych głębokościach są przecież przyczyną słabego, praktycznie zerowego rozpoznania dna głębokich mórz i oceanów. Kontrola nad potencjalnymi podwodnymi robotami górniczymi wymaga zaawansowanej infrastruktury w postaci platform lub statków, z których na linie można by opuszczać na dno odpowiednie narzędzia. Tylko znowu – jeśli zerwie się taka lina lub wskutek awarii utracimy kontrolę nad urządzeniami, to możemy wywołać poważną katastrofę. Może na przykład dojść do wzburzenia osadów dennych zawierających minerały, które po utlenieniu spowodują zmianę chemii wód. Jest to więc bardzo niebezpieczne – przestrzega mój rozmówca, który sądzi, że gdyby chciano prowadzić jakkolwiek racjonalne górnictwo morskie, należałoby to robić w małej odległości od brzegu – w miejscach, gdzie w razie potrzeby można sprawnie interweniować.

– Ale technicznie trudno mi jest to sobie wyobrazić. Spodziewałbym się raczej, że spuszczone na dno maszyny będą działać na ślepo i rzeźbić wszystko, co napotkają – słyszę od wykładowcy AGH, który zwraca moją uwagę na jeszcze jeden aspekt.

Niektórzy naukowcy prowadzą symulacje komputerowe tego, co można znaleźć na dnie oceanów i mórz. W serialu National Geographic Wyprawa na dno odwzorowywane są różne katastrofy, które pozwalają zobaczyć, jakie elementy choćby rozbitych statków kryją się pod wodą i czym może skutkować ich naruszenie.

– Wiadomo na przykład, że w Bałtyku znajdują się przewożone okrętami pozostałości po broni chemicznej. Gdyby jakiś robot górniczy naruszył takie materiały, mógłby uwolnić znajdujące się tam substancje toksyczne. Pamiętajmy, że mieliśmy w historii okres, gdy w oceanicznych głębinach zatapiano odpady promieniotwórcze – dodaje Mariusz Czop.

Choćby z tego względu bezrefleksyjne podejście Michaela Lodge’a, którego trudno nazwać właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, rodzi liczne wątpliwości, a nawet słuszne oburzenie. Człowiek odpowiedzialny za organ stojący na straży dobra ludzkości bynajmniej nie wydaje się traktować tak wielkiego ryzyka poważnie.

„Krytyka Lodge’a zbiega się z wysiłkami dyplomatów, którzy próbują ustalić, jak odpowiadać na wnioski o zezwolenie na komercyjną eksploatację dna morskiego na wodach międzynarodowych, spodziewane jeszcze w tym roku. Nie jest to jedynie biurokratyczny spór dyplomatów; to wyraz większych napięć wokół tego, kto kontroluje oenzetowską agencję i jak szybko powinna ona otworzyć jedno z ostatnich nietkniętych miejsc na świecie dla przemysłu wydobywczego metali” – czytam w artykule „New York Timesa”.

Samo działanie organu, na czele którego stoi Lodge, też wzbudza od lat konsternację. Już w 2016 roku, co opisywała m.in. Fundacja MARE – przeprowadzono ocenę okresową MODM, która „wykazała poważne niedociągnięcia strukturalne tej organizacji pod względem przejrzystości i wierzytelności, tym samym podważając jej zdolność do efektywnego zarządzania obszarami morza głębinowego”.

Już wtedy powstała petycja podpisana przez ponad 700 tys. osób, które domagały się od MODM zaprzestania prac nad wydawaniem pozwoleń nie tylko na samo wydobycie, ale także na poszukiwanie złóż. „Pomimo to licencje na eksploracje dna są nadal wydawane i obejmują już 1,2 miliona kilometrów kwadratowych międzynarodowego dna morskiego, czyli obszar wielkości Europy” – wskazywano siedem lat temu.

„The Times” opisał z kolei proces, w ramach którego wspomniana na początku The Metals Company uzyskała wsparcie od MODM. Okazało się, że koncernowi udostępniono wewnętrzne dane, które pozwoliły mu wybrać jedną z najcenniejszych lokalizacji na Pacyfiku, by akurat tam rozpocząć prace wydobywcze. Urzędujący już w czasie ujawnienia tego skandalu Lodge znów umywał ręce, mówiąc, że przy przekazaniu informacji nie doszło do złamania prawa.

Greta Thunberg: Elity z Davos nie cofną się przed niczym

– Przedstawiciele Sekretariatu MODM, personelu upoważnionego do pełnienia neutralnej funkcji administracyjnej, wygłaszali publicznie komentarze, w których coraz wyraźniej brali stronę koncernów wydobywczych. Michael Lodge powiedział belgijskim parlamentarzystom, że uważa moratorium na wydobycie głębinowe za „antynaukę i antywiedzę”. Wraz ze swoją specjalną asystentką, drą Marie Bourrel-McKinnon, często lajkują lub podają dalej w mediach społecznościowych posty firm wydobywczych działających na morzu. Oboje reagują natomiast negatywnie na komentarze w sieci, które wyrażają obawy dotyczące górnictwa głębinowego i jego wpływu na środowisko – wylicza z kolei Louisa Casson.

Za przykład (inne można znaleźć w cytowanym przez przedstawicielkę Greenpeace w rozmowie ze mną raporcie Deep Trouble. The Murky World of the Deep Sea Mining Industry) Casson podaje odpowiedź na inny artykuł opublikowany w „New York Timesie” i wskazujący na podstawie badań naukowych, że „ekosystemy wód śródlądowych muszą być brane pod uwagę przy ocenie zagrożeń środowiskowych związanych z górnictwem głębinowym”. Dowiaduję się, że Bourrel-McKinnon napisała wówczas na Twitterze „[To] ponownie pokazuje, jak »celowe wprowadzanie w błąd w imieniu nauki« jest używane do »dezinformowania ogółu społeczeństwa«”. Ten post spodobał się Lodge’owi.

– Przyjazne stosunki MODM z przemysłem były wyraźnie widoczne na spotkaniu rady tego organu wiosną 2019 roku, kiedy dwie firmy otrzymały pozwolenie na przemawianie w imieniu rządów: po pierwsze przedstawiciel koncernu DeepGreen (obecnie The Metals Company), przemawiający z siedziby w Nauru, a następnie prezes Global Sea Mineral Resources, zabierający głos jako reprezentant Belgii – słyszę od Casson.

Przedstawicielka Greenpeace International podkreśla także, że sekretariat MODM wielokrotnie oskarżano o to, że generuje konflikt interesów. Oenzetowski organ, którego zadaniem jest regulacja branży, sam miałby w przyszłości czerpać korzyści finansowe z eksploatacji podmorskich złóż. Takie oskarżenia wytoczyli mu m.in. brytyjscy posłowie.

Monbiot: To już postanowione. Nikt nie odwoła katastrofy

– MODM nigdy także nie odrzuciła wniosków o kontrakty na eksplorację dna morskiego, a nawet już wydała zgodę na poszukiwanie niektórych skarbów głębokiego oceanu. Na przykład w znajdującym się pod powierzchnią Atlantyku Zaginionym Mieście – spektakularnym układzie wentylowanych kominów, które mogą zawierać wskazówki dotyczące ewolucji życia. Zaginione Miasto zostało uznane przez UNESCO za spełniające kryteria statusu światowego dziedzictwa i umieszczone obok piramid w Gizie, Machu Picchu i Wielkiej Rafy Koralowej – dodaje Casson.

Sam proces oceny oddziaływania na środowisko, który nadzoruje MODM, również jest częstym przedmiotem krytyki z uwagi na brak niezależnej weryfikacji. Badania takie wykonują bowiem same firmy wydobywcze, a nie odrębny, niepodlegający im organ.

Mineralny greenwashing

Nauka dostarcza mnóstwa dowodów na to, że ten kierunek ekspansji zasługuje wyłącznie na zapomnienie. Jednak korporacje raczej nie odpuszczą, bo podwodne zasoby to żyła złota – dosłownie.

Przemysł wydobywczy ostrzy sobie zęby na pozyskiwanie z dna mórz i oceanów m.in. właśnie złota, a także kobaltu miedzi, manganu, litu, niklu, cyny oraz cynku. Nic dziwnego. Skoro dążymy do niskoemisyjnej przyszłości, musimy przyjąć, że będzie ona także „mineralnie intensywna”. Oznacza to, że transformacja energetyczna uwzględniająca realizację celów klimatycznych wskazanych w porozumieniu paryskim i rozwój odnawialnych źródeł energii znacząco zwiększy zapotrzebowanie na metale rzadkie.

– Na lądzie ich zasoby się kurczą, więc poszukuje się ich gdzie indziej. Wizja rozwoju przemysłu wydobywczego w strefach głębinowych oceanów jest więc jak najbardziej realistyczna. Wszystko, w tym analizy Banku Światowego, wskazuje na to, że popyt na metale rzadkie urośnie nawet o kilkaset procent. Do 2050 roku na samą budowę turbin wiatrowych będzie potrzeba o 300 proc. więcej metali niż obecnie, choć tak naprawdę dotyczy to całego sektora odnawialnych źródeł energii i jej magazynowania – mówi inżynierka górnictwa i specjalistka ds. sprawiedliwej transformacji w Polskiej Zielonej Sieci, Alina Pogoda.

Takie wartości przywołuje raport Banku Światowego Minerals for Climate Action: The Mineral Intensity of the Clean Energy Transition, wskazujący na głód surowców wśród producentów paneli słonecznych, baterii, akumulatorów czy samochodów elektrycznych na całym świecie. Alina Pogoda przypomina też, że w marcu tego roku ukazała się unijna ustawa o surowcach krytycznych.

– Unia Europejska chce stać się bardziej niezależna pod względem dostaw surowców niezbędnych do transformacji energetycznej. To może oznaczać większą presję na wydobycie z obszarów morskich. Rodzi się więc pytanie, czy dotychczas dziewicze tereny podwodne muszą zostać przez nas wyeksploatowane i czy w obliczu konieczności rozwoju musimy podjąć ryzyko dewastacji kolejnych ekosystemów – dodaje przedstawicielka Polskiej Zielonej Sieci.

Za eksploatacją oceanicznych głębin ma zatem przemawiać fakt, że pozyskane surowce mogą wesprzeć proces uniezależnienia gospodarki od paliw kopalnych.

– Oczywiście nie ma w tym błędu logicznego. Ziemia jest mniej więcej jednolicie zbudowana, jeśli więc weźmiemy pod uwagę, że oceny zajmują 70 proc. jej powierzchni, a lądy – tylko 30 proc., to pod wodą znajdziemy co najmniej dwa razy więcej złóż niż na lądzie – tłumaczy Mariusz Czop.

Jednak – co potwierdza również Louisa Casson – przedstawianie górnictwa morskiego jako innowacyjnej szansy na rozwój i przekonywanie, że bez wykorzystania gospodarczego potencjału oceanu nie da się przeprowadzić transformacji energetycznej, to szkodliwa narracja, forsowana przez firmy, które zamierzają czerpać ogromne zyski z niebezpiecznej branży.

– To czysty greenwashing. Minerały będą potrzebne do przejścia na system czystej energii, ale głębiny morskie nie zapewnią metali potrzebnych do przejścia na e-mobilność i zielone technologie. Firmy wydobywcze korzystają z takich argumentów, bo potrzebują powodu, aby uzasadnić zniszczenie głębiny. Tymczasem wiele koncernów samochodowych i technologicznych, które są potencjalnie rynkiem docelowym dla przemysłu wydobywczego pod wodą, podpisało oświadczenie wzywające do moratorium na górnictwo morskie i zobowiązało się nie używać minerałów ani metali pozyskiwanych z głębin wód – zaznacza przedstawicielka Greenpeace International.

Pozostaje jednak pytanie: skoro rozwój energetyki odnawialnej wzmaga popyt na metale, których dostępność na lądzie jest ograniczona, to gdzie szukać innych rozwiązań, jeśli nie pod wodą? Jak pogodzić realizację celów klimatycznych z ochroną środowiska i bioróżnorodności?

Jak rozśmieszyć nafciarza? Łatwizna. Powiedz mu, że walczysz o klimat

Casson wskazuje, że brzmi to tak, jaky porównywać wartość lasu deszczowego do wartości rafy koralowej czy ekosystemu głębinowego. Tymczasem wszystkie one charakteryzują się wyjątkowym poziomem różnorodności biologicznej oraz wartością dla życia ludzkiego i dla ludzkich społeczności. Wszystkie odgrywają rolę w klimacie naszej planety. Twierdzenie, że górnictwo morskie będzie miało mniejszy wpływ na ekosystemy oceaniczne niż wydobycie lądowe na lasy deszczowe, to ewidentnie fałszywy dylemat w obliczu kryzysu natury, przed którym stoimy i na który rządy odpowiedziały zobowiązaniem do powstrzymania utraty różnorodności biologicznej.

– Wielkim kłamstwem jest to, że mamy wybierać między rozwojem przemysłu na lądzie a tym pod wodą. To nieprawda. Żadna firma wydobywcza nie zobowiązała się do rezygnacji z projektów lądowych, jeśli rozpocznie prace głębinowe. Jeśli pozwolimy na to „drugie” wydobycie, tylko rozszerzymy ślad człowieka, dewastację dokonaną już na lądzie rozciągniemy na morza i oceany. To oznacza, że ludzie zniszczą i lasy deszczowe, i oceany – słyszę.

Co więcej, górnictwo morskie może wręcz zaostrzyć kryzys klimatyczny przez to, że uwolni związki węgla unieruchomione w osadach głębinowych. – Istnieje duża niepewność co do skali takich skutków. Wiadomo, że osady głębinowe są ważnym długoterminowym magazynem „błękitnego węgla”, naturalnie wchłanianego z wody przez organizmy morskie, który następnie jest deponowany na dnie morskim, gdy te stworzenia umierają – dodaje moja rozmówczyni z Greenpeace International.

Wielorybom pękają uszy

Inwestycje w kopalnie na dnie mórz i oceanów bynajmniej nie będą zrównoważone i obojętne dla środowiska. Choć często nazywa się je „zielonymi”, z ekologią nie mają nic wspólnego. Raport najstarszej na świecie organizacji zajmującej się ochroną dzikiej przyrody, Fauna & Flora International, wskazuje jasno, że przyniesie to ogromne i nieodwracalne skutki.

Złoża mineralne, takie jak konkrecje polimetaliczne (małe zaokrąglone skały na dnie morskim, bogate w minerały, takie jak mangan, nikiel, miedź i kobalt), tworzyły się przez miliony lat i stanowiły ważne siedlisko morskiego życia. Na przykład guzki znalezione na głębokości czterech tysięcy metrów w Oceanie Spokojnym są miejscem, w którym niesamowite, widmowo białe ośmiornice składają jaja. Odkryto je w 2016 roku i tak mało o nich wiemy, że ten gatunek nie został jeszcze nawet nazwany. Ponadto same organizmy głębinowe są bardzo wolno rosnące i delikatne, a zatem znacznie mniej prawdopodobne jest, że ich populacje odbudują się po naruszeniu ich unikatowych siedlisk.

Ciężki sprzęt wydobywczy z całą pewnością spowoduje nieodwracalne szkody dla wrażliwych ekosystemów głębinowych. Może całkowicie zniszczyć siedliska i organizmy żyjące na morskim dnie. Uwalniające się masy osadów również mogą niszczyć siedliska w promieniu wielu kilometrów wokół miejsca wydobycia.

Podwodny antropocentryzm

Hałas i zanieczyszczenie światłem generowane przez kopalnie mogą mieć wpływ na ryby i inne stworzenia morskie. Artykuł opublikowany przez Uniwersytet Exeter i Greenpeace Research Laboratories wskazuje, że przez działanie głośnych maszyn ucierpią m.in. walenie. Dla tych ssaków morskich dźwięk jest podstawowym środkiem komunikacji i wykrywania zagrożenia.

„Wyobraź sobie, że w twojej okolicy zaczynają się prace budowlane, które trwają 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Twoje życie zmienia się dramatycznie. Twoje zdrowie psychiczne jest zagrożone. Musisz coś zmienić, aby od tego uciec. Nie inaczej jest w przypadku wielorybów i delfinów” – twierdzi dra Kirsten Thompson, współautorka analizy.

– Widzę głównie negatywne skutki dla środowiska, ale one są bardzo różnorodne. Przede wszystkim proces przeróbki skał wymaga użycia substancji chemicznych, smarów. Może wywołać wycieki ropy. Pozostałości po przeróbce mogą być wrzucane z powrotem do morza, co wpłynęłoby negatywnie na florę i faunę morską, nawet doprowadzając do jej zamarcia. Problemem są pyły, drobiny podnoszące się z dna, rozniecane przez poruszające się tamtędy kombajny i transportowane przez prądy morskie. To zaszkodzi morskim ekosystemom w promieniu nawet setek kilometrów, jeśli ograniczy im dostęp do światła, spowoduje zmianę temperatury, a więc zatrzyma na przykład rozwój planktonu i zniszczy cały morski łańcuch pokarmowy – wskazuje Alina Pogoda.

Wiele ze skutków rozwoju górnictwa podwodnego jest jednak tak naprawdę nierozpoznanych. Może się okazać, że będą nawet dotkliwsze, niż wskazuje obecnie środowisko naukowe i tak zdecydowanie przeciwne jego niekontrolowanemu rozwojowi.

Eksperci, ale także przedstawiciele rdzennych społeczności i przemysłu rybnego ostrzegają z kolei, że górnictwo głębinowe może zagrozić źródłom utrzymania ludności zamieszkującej wyspy Pacyfiku i ich bezpieczeństwu żywnościowemu. Zawiązują się w ten sposób nieoczywiste sojusze, bo głosy z sektora rybołówstwa i turystyki, dołączają do apeli ekologów i aktywistek oraz naukowców: wspólnie wzywają do wprowadzenia moratorium na wydobycie głębinowe.

Obejrzyjcie „Seaspiracy”. Ten dokument wreszcie mówi, jak jest

– Nie wiemy też, jakie byłyby praktyki podmorskiego przemysłu wydobywczego pod względem praw pracowniczych w całym łańcuchu dostaw, gdyby pozwolono mu rozwijać się na skalę komercyjną – dodaje Louisa Casson. Znamy wiele przykładów ze świata, gdy rozwój lądowego górnictwa wiązał się z wyzyskiem, niewolnictwem, przemocą, wysiedleniami i tak dalej. Nie można wykluczyć, że i tym razem chciwe koncerny nie skorzystałyby z taniej siły roboczej, a przecież na wodach międzynarodowych nie można nikogo aresztować.

Co w zamian?

Moi rozmówcy nie pozostawiają tego pytania bez odpowiedzi. Zgodnie twierdzą, że dyskusja o górnictwie morskim to moment na przemyślenie tego, jak działa nasz świat. Aby zminimalizować wpływ ludzkości na przyrodę, zmniejszając jej zależność od paliw kopalnych i nie generując olbrzymiego popytu na ukryte w dnie morskim minerały, trzeba myśleć o przełomowych zmianach systemowych m.in. w zakresie globalnego transportu i mobilności.

– Podczas gdy pojazdy elektryczne i akumulatory są niezbędne w procesie wycofywania samochodów z silnikiem spalinowym i walki z kryzysem klimatycznym, Greenpeace opowiada się za mniejszą liczbą samochodów na drogach, niedrogimi systemami transportu publicznego opartymi na energii odnawialnej, poprawiającymi infrastrukturę mikromobilności, pieszą i rowerową oraz propagowaniem wspólnych podróży – mówi Louisa Casson.

Z kolei ograniczenie ogólnego zapotrzebowania na minerały jej zdaniem nie będzie możliwe bez inwestowania w opracowywanie baterii, które działają dłużej, są bardziej wydajne i w mniejszym stopniu opierają się na najbardziej kontrowersyjnych surowcach, takich jak kobalt.

Nie czekajcie na latające samochody. Postęp wygląda inaczej

– Recykling i ponowne użycie akumulatorów oraz międzynarodowa współpraca badawczo-rozwojowa są potrzebne, aby udoskonalić technologie używane zarówno w pojazdach elektrycznych, jak i w codziennym życiu. Należy dokonać zmian w naszej codziennej rutynie (transport, energia, nawyki żywieniowe) i skierować inwestycje na odzyskanie i ponowne wykorzystanie wszystkich materiałów wydobytych z ziemi. Powinniśmy rozwijać nowe technologie i techniki, takie jak górnictwo miejskie, czyli odzyskiwanie materiałów z gospodarstw domowych i innych odpadów. Istnieją już programy odzyskiwania materiałów ze starych telefonów i innych zużytych urządzeń elektronicznych. Muszą one zostać rozszerzone i wspierane przez rządy na całym świecie – wskazuje przedstawicielka Greenpeace International.

Alina Pogoda również akcentuje, że pierwszym, co nasuwa się na myśl, jest gospodarka obiegu zamkniętego. – Szacuje się, że w latach 30. na europejskim rynku pojawi się bardzo dużo zużytych sprzętów elektrycznych, paneli słonecznych czy wiatraków. Zdaniem ekspertów w 2040 roku będziemy mieli wystarczającą ilość surowców, żeby pokryć popyt. Myśli o tym także UE. W ustawie o surowcach krytycznych, która jest częścią Europejskiego Zielonego Ładu, bardzo duży nacisk jest położony na recykling. Nasz kontynent ma długą historię wydobycia wszelkiego rodzaju surowców, posiada liczne stare odpady poflotacyjne, które mogą zawierać surowce krytyczne i które można jeszcze raz odzyskać. To ważne, by Unia przeanalizowała te zasoby i zdecydowała, w jaki sposób będzie można ich użyć – mówi.

Mariusz Czop z kolei przypomina, że obecnie recykling też tak naprawdę nie jest stuprocentowo czysty, bo często odbywa się w sposób szkodliwy dla środowiska i jest zlecany krajom Południa. – Kraje Zachodu wywożą zużyty sprzęt np. do Indii, gdzie najbiedniejsza ludność, pozbawiona osłony finansowej i zdrowotnej, wytapia te śmieci w prymitywnych piecach, żeby uzyskać zaledwie grudkę sprzedawanego potem surowca. Jestem wielkim zwolennikiem gospodarki obiegu zamkniętego, bo to piękna idea, ale na razie – zbyt wiele jest na świecie przykładów patologii w tym zakresie czy czysto greenwashingowych praktyk – wskazuje wykładowca AGH.

Zresztą – przemysłowy wyścig morski już kilka lat temu był ważnym tematem rozmów o przyszłości polskiej gospodarki. Znajduję co najmniej kilka artykułów z 2016 czy 2018 roku, które obwieszczają, że „górnictwo morskie jedyną alternatywą dla górnictwa lądowego”. Ambicje podbojowe w tym obszarze miał też były główny geolog kraju i wiceminister środowiska prof. Mariusz Orion Jędrysek, który od 2006 do 2007 i od 2016 do 2017 roku pełnił funkcję przewodniczącego Rady MODM.

Bińczyk: Na naszych oczach zatrzymała się hiperkonsumpcyjna gospodarka wzrostu

Z jego inicjatywy Polska podpisała z oenzetowską organizacją umowę o poszukiwaniu siarczków polimetalicznych (miedź, srebro, metale szlachetne i pierwiastki ziem rzadkich) na obszarze ryftu śródatlantyckiego. Jak pisze „Rzeczpospolita”, stracił jednak posadę w rządzie – m.in. dlatego, że „kolejne kontrowersje wywoływał uparcie kontynuowany przez Jędryska – warty ponad pół miliarda złotych projekt badania dna oceanicznego pod kątem wydobycia surowców; przy czym – geolodzy mieli ogromne wątpliwości, czy z tej działki oceanicznej kiedykolwiek będzie możliwe wydobycie ze względów prawnych”.

– My się już tym zajmujemy. Polska ma udziały w podwodnej działce na Pacyfiku, gdzie znajdują się konkrecje polimetaliczne z bardzo ważnymi pierwiastkami dla rozwoju naszej gospodarki – miedzią, kobaltem, niklem, manganem, molibdenem itd. Faktycznie może się tak stać, że wraz z innymi krajami będziemy tę branżę rozwijać. Polskie firmy podejmują kroki w tym kierunku i są wspierane przez ekspertów. Na stronie internetowej przedsiębiorstwa, która zajmuje się produkcją platform wiertniczych, wyczytałam wypowiedź naukowca z Państwowego Instytutu Geologicznego. Wskazuje on, że górnictwo morskie to „jedyna szansa na zaspokojenie bieżących potrzeb całej cywilizacji”. Rzeczywiście ta narracja jest prorozwojowa. Ale nie możemy zapominać, że eksploatowanie wszystkiego, co się da, to droga donikąd. Przestrzenie morskie są przez nas jeszcze niezbadane w kontekście bioróżnorodności i równowagi klimatycznej. Nie wiemy na pewno, jakie dokładnie szkody może wyrządzić górnictwo głębinowe dla organizmów, spośród których istnienia wielu być może jeszcze wcale odkryliśmy i nie opisaliśmy ich roli dla ekosystemu, a w konsekwencji – całego świata. Uważam, że należy do tego podchodzić ostrożnie. Musimy skupić się na ograniczaniu naszych potrzeb i nowym myśleniu o gospodarce – twierdzi specjalistka z Polskiej Zielonej Sieci.

Z morza do gwiazd

Mariusz Czop potwierdza ważkość trendu podwodnej eksploracji, ale mówi, że to w ostatnich latach trochę już o nim zapomniano.

– Jakieś 10 lat temu wizjonerzy mówili, że górnictwo morskie będzie dla Polski lokomotywą rozwoju. Wciąż nie brakuje ludzi, którzy widzą w tym potencjał. By jednak nie zaszkodzić środowisku, przyrodzie i całemu globalnemu systemowi ukształtowanemu przez naturę, trzeba to robić z głową, a z tym jest niestety najgorzej. Zazwyczaj wygrywają najprostsze, czy nawet prymitywne rozwiązania, które są po prostu najtańsze. A skoro nie ma przepisów prawnych regulujących, co można, a czego nie, to dla żądnych zysków firm oznacza, że można wszystko. Jedyna nadzieja na uratowanie mórz i oceanów leży w tym, że górnictwo podwodne czy głębinowe odeszło trochę w niepamięć, bo na pierwszym planie znajduje się teraz… górnictwo kosmiczne – wskazuje mój rozmówca.

AGH trafiła do kręgu uczelni, które mają zajmować się eksploracją przestrzeni kosmicznej – również w celach górniczych, pozyskiwania surowców z Księżyca, komet, planetoid czy też najbliższych planet. To teraz – jak opowiada prof. Czop – jest bardzo modne, bo nawet na najsłynniejszych uniwersytetach, takich jak Harvard czy Oksford, mówi się już nie tylko o geologii Ziemi, ale o geologii planetarnej. Wydziały i instytuty zajmujące się tą dyscypliną zmieniają nazwy na kojarzące się czy sugerujące zajmowanie się kosmosem. W efekcie powstają wydziały badań ziemi i kosmosu albo planetologii. Jeden z wydziałów AGH wprowadził niedawno specjalność: „Kosmiczne górnictwo otworowe”.

– Następuje bardzo poważny zwrot. Część ludzi być może sądzi, że Ziemia jest passé, a my musimy patrzeć w kosmos i prowadzić badania w tym zakresie. Na razie prowadzi się badania na miarę obecnych możliwości, na przykład w zakresie obserwowania zachowań ludzi w odosobnieniu i w trudnych warunkach, żeby móc zbudować i ćwiczyć jakiś ludzki kapitał kosmiczny. Mówię o tym także dlatego, że istnieje istotna analogia między lotami na inne planety a poszukiwaniami morskimi. W obu przypadkach zapuszczamy się bowiem w nieznany teren i sprawdzamy, czy człowiek i stworzone przez niego maszyny poradzą sobie w trudnych warunkach. Ekstremalne środowiska na Ziemi, jakie można znaleźć na dużych głębokościach w morzach i oceanach, mogą symulować warunki panujące w kosmosie. Być może więc roboty, które będziemy chcieli wysłać w lot pozaziemski, najpierw pojadą pod wodę, by tam sprawdzić swoje możliwości w tych ekstremalnie trudnych warunkach – dodaje prof. Czop.

Kłopot z eksploracją dna morskiego i kosmosu w dużej mierze polega na tym, że poza koncernami, które się tam zapuszczą, nie będzie miał ich kto kontrolować. O ile w przypadku zwykłej lądowej kopalni istnieje co najmniej kilka możliwości sprawdzenia, co tam się dzieje – za pomocą dronów lub interwencji dziennikarskich czy urzędniczych – o tyle ocean czy kosmos są poza zasięgiem wszelkich organów nadzoru. Biorąc jednak pod uwagę, że stosunek człowieka do otaczającego go środowiska jest zwykle rabunkowy, można się spodziewać, że po prostu przyczynimy się do kolejnych katastrof.

Nie ma wody, jest stres

– To paradoks, że na kuli ziemskiej dwa miliardy ludzi nie ma dostępu do wody pitnej dobrej jakości, mamy mnóstwo wyzwań do rozwiązania, jeszcze nie do końca rozumiemy, co dzieje się na naszej planecie, a szczególnie w morzach i oceanach, a już chcemy zapuszczać się w głębiny i przenosić w kosmos – słyszę od prof. Czopa.

– Dokładnie tak samo było w XIX wieku, gdy w poszukiwaniu ziemi i surowców, w tym złota, najechano rdzennych mieszkańców Ameryki. Cała ich cywilizacja została dosłownie podarta na strzępy. Osady górnicze z tych czasów są przedstawiane w literaturze i filmie jako tereny bezprawia czy nawet całkowitego upadku człowieczeństwa. Nie wiem, czy potrafimy inaczej, bo wyższy poziom techniczny człowieka, używane przez niego przełomowe wynalazki nie oznaczają automatycznie wyższego poziomu moralności. Jestem jednak przekonany, że jeśli nauka przeniesie się w kosmos, jako specjalista zajmujący się wodą powinienem być zainteresowany rozwojem górnictwa morskiego, jednak upominam o powściągliwość, bo nie możemy dalej bezrefleksyjnie niszczyć naszej planety – konstatuje mój rozmówca.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij