Świat

Grondecka: Odmawiając pomocy talibom, Zachód skazuje Afgańczyków na śmierć

Jak pomóc cierpiącym głód Afgańczykom, ale nie wspierać rządu talibów? Zachód wciąż się zastanawia, a Afgańczycy nie mają co jeść ani czym ogrzać domów. Z Kabulu pisze Jagoda Grondecka.

Kilka dni temu w jednej z dzielnic południowego Kabulu Razwana przyszła z córką, podobnie jak 17 innych rodzin, by odebrać skromną pomoc. Ryż, olej, mąka, soczewica, fasola i nieco zielonej herbaty muszą wystarczyć jej i pięciorgu dzieci na kolejny miesiąc. Razwana jest jedyną żywicielką rodziny – jej mąż zginął w ataku samobójczym w Kabulu przed dwoma laty, a ona została sama z dziećmi. – Codziennie płaczę – mówi z rozpaczą podszytą rezygnacją. – Nadchodzi zima, a my nie mamy czym ogrzać domu.

Do niedawna pracowała w pralni, zarabiając miesięcznie 9 tys. afgani, czyli około 120 dolarów. Niewiele, ale wystarczało na skromne życie. Gdy jednak w sierpniu historia zatoczyła koło i do władzy wrócili talibowie, kobiety praktycznie usunięto z życia społecznego, odsuwając je od pracy zawodowej – z niewielkimi wyjątkami, jak w ochronie zdrowia. Choć nowy rząd twierdzi, że to rozwiązanie tymczasowe, do czasu „zapewnienia kobietom bezpiecznych warunków pracy”, Razwana, jak większość Afganek, nie daje wiary tym zapewnieniom.

– Nie wierzę, że cokolwiek się poprawi. Talibowie nas nie rozumieją, nie dbają o nasze prawa. Chciałabym, żeby moje córki chodziły do szkoły, były wykształcone, ale teraz to niemożliwe. – Za czasów poprzedniego rządu życie też nie było proste, ale mogłam pracować, a moje córki mogły się uczyć. Teraz życie stało się nieznośne.

Afganistan: To wyglądało jak miękkie przejęcie władzy. Oni się dogadali

Na paczkę z jedzeniem czeka także 45-letni Mohammad Jusuf. Do niedawna pracował jako robotnik na budowie, ale od powrotu talibów inwestycje ustały, a on stracił źródło dochodu. Zapytany o zdanie na temat deklaracji talibów, że potrzebują nieco czasu, by postawić gospodarkę na nogi i stworzyć miejsca pracy, uśmiecha się ponuro: żołądek nie będzie czekać. Codziennie domaga się jedzenia.

Od 15 sierpnia, dnia, w którym talibowie przejęli władzę, Afganistan znalazł się na skraju finansowej zapaści. Stany Zjednoczone zamroziły rezerwy finansowe kraju (około 9,5 mld dolarów) i stanowczo odmawiają wydania pieniędzy talibom. Instytucje takie jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy wstrzymały finansowanie dla nieuznanego na arenie międzynarodowej rządu. Afgański system bankowy został praktycznie sparaliżowany i odcięty od świata. W kraju brakuje twardej waluty, a rosnąca inflacja spowodowała skokowe wzrosty cen najbardziej podstawowych produktów spożywczych.

Na ulicach Kabulu i innych dużych miast gołym okiem widać, jak pogorszyła się sytuacja ekonomiczna mieszkańców. Wielu z nich na poboczach dróg wyprzedaje za grosze swój dobytek. Ostatecznie, zastawa stołowa nie jest potrzebna, kiedy nie ma się czego na niej podać. Tym sposobem na ulicy ląduje wszystko, co można spieniężyć, a następnie zarobek wymienić na coś do jedzenia lub odrobinę drewna, by ogrzać dom w zimne noce: meble, zabawki, ubrania, wszelkiego rodzaju sprzęty domowe, firanki, dywany.

Nawet ci nieliczni szczęśliwcy, którzy mają pracę, trudzą się, by związać koniec z końcem. – Wcześniej mogłem zarobić nawet 1000 afgani dziennie, a na pewno 500 – mówi Nasir Ahmad, 26-letni kierowca taksówki. – Teraz mam czasami problem, żeby przynieść do domu 50. Tymczasem potrzebuję 300, żeby pokryć koszty paliwa, którego ceny także poszły w górę, i pomóc rodzicom i rodzeństwu. – Wszystko drożeje z dnia na dzień. Wcześniej worek mąki (49 kg – przyp. red) kosztował 1800 afgani, teraz kosztuje 2500. 24-kilogramowy worek ryżu skoczył z 2100 do 2700 afgani – wylicza. UNDP, oenzetowska agenda ds. Rozwoju, prognozuje, że w połowie 2022 roku około 97 proc. afgańskich gospodarstw domowych będzie żyło poniżej granicy ubóstwa.

Specjalna wysłanniczka ONZ ds. Afganistanu Deborah Lyons ostrzega, że kraj „jest na granicy katastrofy humanitarnej”. Wzywa społeczność międzynarodową, by znalazła sposób wsparcia Afgańczyków. Lyons dodała, że około 60 proc. z 38 mln mieszkańców Afganistanu doświadcza „kryzysowego poziomu głodu”, a nadchodzącej zimy sytuacja jeszcze się pogorszy. „To nie jest czas, by odwrócić się od Afgańczyków” – nawoływała na zgromadzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ. „Porzucenie mieszkańców Afganistanu teraz byłoby historycznym błędem – błędem, który był popełniony już wcześniej i miał tragiczne konsekwencje”.

„Mniej niż jeden posiłek dziennie”. Tak wygląda kryzys klimatyczny

Społeczność międzynarodowa została postawiona przed dylematem: jak pomóc cierpiącym głód Afgańczykom, ale nie wspierać nieuznawanego na arenie międzynarodowej rządu talibów?

Heather Barr z Human Rights Watch podkreśla jednak, że sankcje nałożone na Afganistan dotykają przede wszystkim najbiedniejszych. – Doskonale rozumiemy, że nikt nie chce wspierać talibów. Jako organizacja broniąca praw człowieka rozumiemy to może lepiej niż ktokolwiek inny. Ich nadużycia na tym polu są ogromne, szczególnie w kwestii praw kobiet i dziewcząt. Jednak kryzys humanitarny nieproporcjonalnie dotyka właśnie kobiety. To zwykle one nie jedzą, gdy w domu brakuje pożywienia, a gospodarstwa domowe prowadzone przez kobiety – w Afganistanie jest takich wiele – mają problemy z dotarciem do tej skromnej pomocy, jaka jest dostępna. Wszyscy widzieliśmy doniesienia o rodzinach, które z biedy i głodu sprzedają swoje dzieci – praktycznie zawsze są to dziewczynki.

W obliczu próżni, jaka pojawiła się wraz z wycofaniem międzynarodowego finansowania, coraz więcej osób zawiązuje bardziej lub mniej formalne inicjatywy, starając się pomagać na własną rękę. Obaidullah Baheer, wykładowca Amerykańskiego Uniwersytetu w Afganistanie, obserwując sytuację w kraju, założył inicjatywę „Save Afghans from Hunger”, która pomaga między innymi Razwanie i innym rodzinom w potrzebie. – Razem z zespołem staramy się zapewnić paczki z jedzeniem najbardziej potrzebującym rodzinom. Rzecz w tym, że to, co robimy my i wszystkie podobne inicjatywy, to fistaszki w porównaniu z możliwościami organizacji takich jak oenzetowski Światowy Program Żywnościowy czy Norwegian Refugee Council. Oni mają niewyobrażalne ilości pieniędzy, którym nigdy nie będziemy w stanie dorównać.

Chcecie czy nie, z talibami trzeba będzie rozmawiać

Haroun Rahimi, adiunkt na wydziale prawa Amerykańskiego Uniwersytetu w Afganistanie, przypomina, że istnieją sposoby dostarczenia pomocy tak, by ominąć rząd talibów. – Pomoc humanitarna powinna być całkowicie odseparowana od politycznych pytań o uznanie talibów jako prawowitego rządu. Jeśli restrykcje będą złagodzone, pomoc może być przekazywana przez ONZ i inne organizacje pozarządowe z pominięciem talibów i kierowana bezpośrednio do tych sektorów, gdzie jest najbardziej potrzebna – szkolnictwa, opieki zdrowotnej, rolnictwa.

Talibowie złożyli deklaracje szefom największych organizacji pomocowych, że nie będą stwarzać przeszkód w docieraniu z pomocą do mieszkańców. Trudno jednak przewidzieć, czy z tych deklaracji będą się wywiązywać i czy nie skończy się podobnie jak z obietnicami o zachowaniu praw kobiet. Doświadczenia Baheera na tym polu są, jak sam przyznaje, bardzo różne.

– Najpoważniejszym problemem jest brak konsekwentnej, jednolitej polityki prowadzonej przez talibów w różnych prowincjach. Zdarzyło się, że jeden z członków naszego zespołu został zatrzymany i na dwa tygodnie aresztowany w Kandaharze, bo prowadził ankiety wśród rodzin, by znaleźć te najbardziej potrzebujące. Z kolei w prowincji Wardak gubernator stanowczo odmówił nam możliwości udzielenia jakiejkolwiek pomocy bez jego pośrednictwa. Oświadczył, że to on poda listę osób, które mają otrzymać paczki. Całe rodziny musiały więc przyjechać do Kabulu, co wiązało się dla nich z dodatkowymi wydatkami. W innych prowincjach z kolei talibowie zapewnili nam pomoc, ochronę, dostęp do rodzin, a w Ministerstwie ds. Uchodźców istnieje osobny departament, który nadzoruje pomoc, upewnia się, że dociera ona do jak największej liczby rodzin, i kontroluje, czy jedna rodzina nie dostaje pomocy od kilku różnych organizacji.

Jesteśmy coś winni Afgańczykom

Jakakolwiek pomoc udzielana przez prywatnych darczyńców jest na wagę złota dla talibów, którzy nie są w stanie płacić nawet własnym bojownikom. Choć pojawiają się niepotwierdzone doniesienia, że członkowie niektórych oddziałów otrzymują miesięcznie pensję w wysokości 100 dolarów, ci talibowie, z którymi rozmawiałam, przyznawali, że nie dostają wynagrodzenia. Jeden z nich, zapytany, jak zatem utrzymuje rodzinę, odparł: „Bóg daje nam jedzenie”. Choć nie chciał wdawać się w szczegóły, jak się ów proces odbywa, przypomniało mi to relację jednego z uchodźców wewnętrznych, który opowiadał, jak w ich dotkniętej suszą wsi talibscy bojownicy groźbami zmuszali mieszkańców, by oddawali im pożywienie.

Gdyby to jednak talibowie mieli organizować pomoc humanitarną na większą skalę, brak zasobów nie jest jedyną przeszkodą. Inną stwarza brak kompetencji kadr niższego i średniego szczebla do takich działań. W Dżalalabadzie, stolicy wschodniej prowincji Nangarhar, obserwowałam, jak przed checkpointem prowadzącym do siedziby gubernatora codziennie zbierają się mieszkańcy w nadziei na uzyskanie jakiejś formy pomocy socjalnej. Talibowie traktowali ich często bardzo brutalnie – krzycząc, strasząc bronią (co symboliczne, już nie kałasznikowami, ale amerykańskimi karabinami M4), rozpędzając i bijąc kijami czy gałęziami z rosnących w pobliżu drzew.

Pewnego dnia czekałam na swojego kierowcę, który poszedł porozmawiać z wartownikami o moim spotkaniu z gubernatorem. Po dziesięciu minutach oczekiwania postanowiłam sprawdzić, jak się sprawy mają. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że kierowca stoi obok jednego z talibskich strażników i wyczytuje imiona z wydrukowanej listy, którą trzyma w rękach. Zapytany, co robi, odparł, że talibowie na checkpoincie otrzymali listę mieszkańców, którym ma przysługiwać jakaś forma pomocy (choć te osoby, które widziałam wchodzące do środka, wychodziły niezmiennie z pustymi rękoma), jednak żaden z nich nie umie czytać, by wywołać odpowiednie osoby.

Czy dramatyczna sytuacja w kraju nie zmusi talibów do daleko idących ustępstw? Historia pokazuje, że niekoniecznie – w czasie ich pierwszych rządów w latach 90. afgańska gospodarka leżała w ruinie, a ponad połowa mieszkańców Kabulu żyła tylko dzięki dostawom zboża, realizowanym przez organizacje humanitarne. Nawet to nie skłoniło ich jednak do ustępstw, szczególnie tych najbardziej oczekiwanych przez świat – jak w kwestii praw kobiet czy wydania Osamy bin Ladena. Talibowie mają też nielegalne źródła dochodu, jak gigantyczna produkcja opioidów i innych narkotyków.

– Powoli staje się jasne, że siła nacisku społeczności międzynarodowej nie jest aż tak duża, jak sądziliśmy na początku, bo talibowie wydają się gotowi skazać ludzi na cierpienie. Mimo wszystko sądzę, że są rzeczy, których talibowie od społeczności międzynarodowej chcą – jak uznanie ich rządu, miejsce w ONZ, a wreszcie – pomoc humanitarna, nawet jeśli nie pragną jej tak bardzo, jak sądziliśmy. Jest przestrzeń dla społeczności międzynarodowej, żeby zidentyfikować te potrzeby i na tej podstawie negocjować: chcecie miejsca w ONZ, okej, możecie się do tego zbliżyć, ale najpierw muszą się wydarzyć określone rzeczy, poczynając od zniesienia jakichkolwiek ograniczeń w dostępie kobiet i dziewcząt do edukacji i rynku pracy. Tymczasem taka dyskusja w ogóle się nie odbywa, przynajmniej nie na poziomie instytucjonalnym. – Społeczność międzynarodowa jest zdezorganizowana i wygląda na sparaliżowaną. Oczywiście, należy się wstrzymać z uznaniem rządu talibów, wywierać na nich presję, jasno dać do zrozumienia, że nadużycia i łamanie praw człowieka, których się dopuszczają, są nieakceptowalne dla społeczności międzynarodowej. To wszystko powinno być jednak zrobione przy użyciu innych metod niż odcinanie Afgańczyków od pomocy finansowej.

Włodek: Talibowie nie cieszą się wielkim poparciem społecznym, po prostu Afgańczycy są koszmarnie zmęczeni wojną

Pojawiają się jednak głosy, że nawet pomoc udzielona pośrednio i bez udziału rządu talibów będzie wspierać talibów, bo zdejmie z ich barków najbardziej palące problemy i umożliwi wydanie ograniczonych zasobów na budowanie własnej potęgi. – Oczywiście, całkowicie nie da się tego uniknąć. Ale nie zapominajmy, że tak było zawsze: pomoc humanitarna wspomagała także talibów – tłumaczy Rahimi.

– Na kontrolowanych przez siebie terytoriach nakładali podatki na wszystko, włącznie z biznesem pomocowym i rozwojowym. To nie jest nic nowego. To, co się zmieniło, to optyka wewnętrznej polityki krajów darczyńców, które teraz nie mogą już mówić swoim podatnikom, że wspierają wolną republikę. Ale brak działań spowoduje ludzkie cierpienie na niespotykaną skalę. A zrujnowana gospodarka działa na korzyść Państwa Islamskiego, pozwalając mu pozyskiwać kolejnych bojowników.

Rzeczywiście, od czasu przejęcia władzy przez talibów liczba ataków ISKP (Islamic State of Khorasan Province, lokalnej filii organizacji) stale wzrasta. Celem są mniejszości religijne, jak w przeszłości, ale i sami talibowie – vide atak na szpital wojskowy w Kabulu sprzed kilku tygodni. Pojawiają się kolejne pogłoski, że za dołączenie do organizacji ISKP ma oferować nawet 30 tys. afgani, co w obecnych warunkach jest zawrotną kwotą.

– Myślę, że spędzimy dekady na przyglądaniu się wszystkim błędom, jakie popełniliśmy w Afganistanie – mówi Barr. – To była cała litania pomyłek, nie ma co do tego wątpliwości. Stworzenie rządu, który był w 75 proc. zależny od pomocy międzynarodowej, brak jakiegokolwiek planu, jak przekształcić go w samowystarczalny, było pomyłką śmiertelną.

Klęska w Afganistanie to znak, że kończą się rządy Zachodu nad rynkami świata. Ale nowy model nie będzie lepszy

Takie kraje jak Afganistan ekonomiści nazywają państwami rentierami. Afgańska gospodarka jeszcze w czasach republiki była mało zdywersyfikowana i uzależniona od finansowania z zewnątrz – czy to w postaci pomocy humanitarnej, projektów rozwojowych czy po prostu pieniędzy wydawanych w kraju przez zagraniczne wojska. Przed powrotem talibów do władzy 18 mln Afgańczyków było całkowicie zależnych od pomocy humanitarnej, bez której nie mogliby przeżyć.

Barr podkreśla jednak, że obecny kryzys jest skutkiem decyzji politycznych – przede wszystkim tych podjętych w Białym Domu przez prezydenta Bidena. Decyzje, by nie wykazać się żadną elastycznością w kwestii odmrożenia afgańskich rezerw finansowych, ponownego podłączenia kraju do systemu bankowego, transferów finansowych, są nieodpowiedzialne i nieludzkie. Skazują Afgańczyków na śmierć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jagoda Grondecka
Jagoda Grondecka
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich
Dziennikarka, iranistka, komentatorka ds. bliskowschodnich. W 2020 roku została laureatką nagrody medialnej Pióro Nadziei.
Zamknij