Tekst „Wyborczej” o Thunberg dowodzi, że dziadocen miewa twarz babocenu

Trudno oczekiwać szacunku do dziennikarskiej starszyzny, gdy ta lekceważy młodych. Nie wyjdziemy z dupy, wygodnie się w niej urządzając.
Greta Thunberg. Fot. Kushal Das/Wikimedia Commons

Dywagacje o tym, jaki wpływ na rigczowość Grety Thunberg lub jej brak mają cechy neurologiczne, nie powinny być przedmiotem zainteresowania poważnych mediów. Ale są. Z jednej strony wierzę, że dziennikarka padła ofiarą gównodziennikarskich obyczajów, z drugiej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w jej tekście słychać echo ejdżystowskiej wyniosłości.

Dyskredytowanie dziewczyn odważnie zabierających głos w debacie publicznej tylko dlatego, że są dziewczynami, nie jest już w dobrym tonie. Co innego robienie z nich wariatek i gówniar (często wbrew metryce), które można wysłać do kąta, żeby napompować sobie ego – to mainstreamowym mediom i autorytetom uchodzi na sucho. Wśród tych ostatnich zdarzają się kobiety, które jakiś czas temu same były na miejscu swoich młodszych lub mniej doświadczonych koleżanek, a dziś w pocie czoła pracują na miano babersów.

Neuroróżnorodni ruszają do boju. Autyzm i ADHD a aktywizm klimatyczny

Nie należę do wyznawczyń Kościoła Wybitnych Pierwszych Zdań, ale to rozpoczynające książkę Niech żyją ku*wy. O pracy seksualnej w Polsce w najśmielszych fantazjach mam ochotę wytatuować sobie na czole. „Pozjadałam wszystkie rozumy świata i mam sraczkę” – pisze Aleksandra Kluczyk, dając upust swojej godnej pozazdroszczenia bezczelności.

Jeszcze zanim sięgnęłam po tę publikację, wzywałam do pielęgnowania w sobie tej wyjątkowej i przydającej się w wymagającym bezwzględnego posłuszeństwa kapitalistyczno-patriarchalnym systemie cechy, pisząc: „Zjedzcie wszystkie rozumy i bądźcie nieprzyzwoite, by obudzić się w innej Rzeczpospolitej”.

Gra zespołowa zamiast liberalnego feminizmu

Niestety to zdanie nie zdezaktualizowało się po wyborach, w których właśnie owe niedające sobą pomiatać młode Polki wywindowały frekwencję. Śmiem podejrzewać, że wśród nich nie zabrakło aktywistek, które do obywatelskiego, społecznego i politycznego zaangażowania inspirują postaci takie jak Aleksandra Kluczyk czy Greta Thunberg. Ta ostatnia wydała właśnie książkę – Książkę o klimacie.

Nie napisała jej sama, lecz z gronem ekspertek, bo nie jest naukowczynią, a rozumiane w stereotypowy sposób męskie ego dla podobnych do niej bezczelnych dziewczyn nie stanowi najważniejszej motywacji działania. Greta, ale i aktywistki z naszego podwórka, jak Nawojka Ciborska, Wiktoria Jędroszkowiak czy Dominika Lasota, to już nie są wojowniczki spod znaku feminizmu liberalnego AKA girlbosses. Nie dokonują emancypacji, definiując się przez indywidualny sukces, urządzając w patriarchacie i pozostając – jak jego entuzjaści – zapatrzone w siebie i własny przywilej, choć właśnie taki feministyczny model zdaje się królować nad Wisłą.

Sama jestem regularnie pouczana i zbijana z tropu przez kobiety, dla których równość kończy się tam, gdzie zaczyna inność. Zgrzytają im feminatywy, nie mogą się nadziwić, że Teorię feministyczną. Od marginesu do centrum napisała nie – jak to zwykle bywa – biała akademiczka, a Afroamerykanka, bell hooks, współczesna sztuka społecznie zaangażowanych artystek wydaje im się zbyt pornograficzna („po co ta golizna i ciągłe gadanie o miesiączce?”), zaś pasywną agresję uczyniły swoim językiem komunikacji.

Besties robią aktywizm, ale „nie dość rewolucyjnie”

Jeśli śledzicie działalność ruchów klimatycznych i innych spod znaku progresywnych, z pewnością wiecie, jak duży nacisk kładzie się tam na grę zespołową. Dopuszcza się istnienie solistek, te jednak nie są zainteresowane zdobywaniem hegemonicznej władzy. Nie konkurują o laur miss aktywizmu. Nie domagają się bicia im pokłonów, co w kulturze lansującej narcystycznych, nieuznających dzielenia się splendorem i zasobami, czujących się bogami idoli może być trudne do przyjęcia.

W Rosji nikt nie lubi Grety Thunberg

Rozumiem: ciężko zrezygnować ze złych nawyków, ale wspólnymi siłami się da, choć oczekiwania otoczenia są zupełnie odwrotne. Dominika Lasota powiedziała mi w jednym z wywiadów:

„Dużym wyzwaniem, ale przede wszystkim cenną lekcją i wsparciem okazały się dla mnie współpraca i przyjaźń z Wiktorią Jędroszkowiak, która tworzy ze mną Wschód. Wiele osób w przeszłości myślało i sugerowało nam wręcz, że w końcu zaczniemy ze sobą konkurować albo wzajemnie się wyrzynać. Często takie pytania stawiali nam starsi mężczyźni, dziennikarze, działacze NGO. Pokazałyśmy im jednak faka i to, że można być besties, a przy tym wspólnie robić dobry aktywizm”.

Sądzę, że Greta Thunberg, z którą Lasota i Jędroszkowiak nieraz współpracowały, mogłaby się pod tym podpisać. Tak jak wiele ich rówieśniczek. Ale „Gazeta Wyborcza” wyprowadza mnie z błędu. Czytam, że pokolenie Z, zwane też generacją walczącej o klimat Szwedki, „okazało się podobną wydmuszką jak wcześniej pokolenie JP2”.

Inicjatywa Wschód: po pełnię praw i połowę władzy

Dowodem na to, że w przeciwieństwie do Thunberg większość młodych ludzi nie przejmuje się aż tak bardzo losem planety i nie jest gotowa zrezygnować dla jej dobra z komfortowego życia, mają być wyniki badania Deloitte, w którym zetki (i millenialsi) przyznały się do swoich lęków. W pierwszej trójce tego zestawienia zabrakło konsekwencji globalnego ocieplenia. Wylądowały one dopiero na 25. miejscu, choć w analogicznej, wykonanej przed pandemią ankiecie, wieńczyły podium – potwierdzają to także analizy przeprowadzone w Polsce.

Powołująca się na te dane autorka tekstu w „GW”, Katarzyna Wężyk, wyrokuje, że „brzmi to wszystko rozsądnie”, bo nic dziwnego, że klimat wyprzedziły obawy o bezpieczeństwo naruszane przez wojnę, utratę pracy czy rosnące koszty życia, ale „niezupełnie rewolucyjnie”. A przecież publiczny, zwłaszcza medialny komentariat zdążył już ogłosić młodych klimatycznymi mesjaszami, którzy nas wszystkich uratują.

Śmiertelniczki zamiast superbohaterek

Uczynienie zetek superbohaterkami, a potem wyrzucanie im, że okazały się zwykłymi śmiertelniczkami – jest bardzo wygodnickie i ma wiele wspólnego z jednej strony z fetyszyzacją młodzieży, a z drugiej – z przerzucania na nią ciężaru odpowiedzialności za to, jak wygląda świat.

Do tej i tak już rodzącej pole do nadużyć i generacyjnych, trudnych do uniknięcia konfliktów mieszanki trzeba dorzucić jeszcze jeden ważny składnik – prywatyzację winy charakterystyczną dla neoliberalnego myślenia, wziętego wprost ze stosowanych przez korporacyjne molochy greenwashingowych strategii PR-owych.

Co robią gazowi dziadersi, gdy boją się Bombelków? Straszą je sądem

Skoro przeciętny 20-latek nie potrafi sobie odmówić wygód (należałoby postawić tu pytanie, czy chodzi o godne życie, czy też luksusy, ale tego już ani artykuł, ani przywoływane w nim badania nie robią) i żyć w całkowitej ascezie – jak bezczelna w swojej ultraskromności Greta – to znaczy, że dorobek strajków klimatycznych można przekreślić jednym ruchem ręki na klawiaturze, a głoszone na demonstracjach postulaty unieważnić i wyrzucić do kosza, tak?

Mamy oburzać się na młodych, którym w imię mnożenia zysków odebrano przyszłość? Dlaczego to ich, a nie na przykład polityków z taką łatwością rozliczamy z tego, że chcą normalnie żyć i nie pogrążać się w depresji klimatycznej? Skoro widzą, że ich wysiłki są ignorowane przez rządy czy korporacje, mają chyba prawo do odmowy bycia herosami i rewolucjonistkami? Nie zachęcam, ale rozumiem, bo ich życiowy ślad węglowy i tak nie dorówna temu, co potrafią wygenerować miliarderzy w ciągu tygodnia.

Ach, niekonsekwentna młodzieży, która wczoraj na strajku biłaś Thunberg brawo, gdzie jest twoja troska o planetę, gdy zamawiasz tosty z awokado na śniadanie, chcesz mieć pracę, spokojne życie, może rodzinę i samochód? Nie jesteś krystalicznie czysta. Nie masz prawa żądać zmian systemowych w obszarze polityki klimatycznej.

Och, ale zaraz, czyli zielona transformacja nie jest jednak o odmawianiu sobie przyjemności i godności, ubieraniu się w second-handach, wyborze pociągu zamiast samolotu i zamianie plastikowej słomki na papierową, tylko o zmuszeniu decydentów do poważnych i rewolucyjnych reform w obszarze transportu, energetyki i tak dalej?

Aby odzyskać nadzieję, trzeba pozwolić sobie nie wiedzieć, nie umieć i nie wierzyć

Klimatyczni aktywiści oraz nieaktywistyczne, ale uczestniczące w demonstracjach zetki wiedzą, że nigdy nie była. Ich sukcesem – nie umniejszając roli starszych aktywistów klimatycznych, naukowczyń czy dziennikarzy śledczych zaangażowanych w sprawy środowiskowe – jest wprowadzenie tego tematu na medialne i polityczne salony oraz głośne przypominanie o jego ważkości.

Klimatyczne gównodziennikarstwo

Gdy będąc dziennikarką mainstreamowej gazety, proponowałam teksty o globalnym ociepleniu, spotykałam się z – delikatnie mówiąc – umiarkowanym entuzjazmem. Umówmy się – „Wyborcza” też nie była wtedy w awangardzie pisania o planetarnej katastrofie. Zetki to zmieniły, a dziennikarze smagani batem wydawców liczących wejścia na stronę swoich portali, na polecenie zarządów liczących z kolei zyski z umieszczanych tam reklam (wśród których są i paliwożerne auta, i banki finansujące kopalnie) uczynili z klimatu maszynkę do generowania klików.

Oczywiście niektórzy robią to w dobrej wierze, mimo skrajnie cynicznych warunków kapitalizmu, ale są i tacy, którzy sięgają po tanią sensację, bo nie mają innego wyjścia. Uprawiają więc gównodziennikarstwo, o którym swoją drogą napisałam książkę, ale od starszej stażem reporterki usłyszałam, że coś takiego nie istnieje, bo ona tego nie doświadczyła. A, skoro tak, to podkulam ogon i wycofuję publikację.

Inna w dalekim od profesjonalizmu mailu poinformowała mnie, że wydaję się fajną osobą, ale nie umiem w sztukę wywiadu, po czym przepisała całą naszą rozmowę. Nie mam nastu lat, ale chyba tak miałam się poczuć – jak licealistka karcona przez nauczycielkę przy tablicy. Z podobnym odczuciem czytałam wywiad Magdaleny Rigamonti z Moniką Strzępką w Onecie. Prokuratorski i obcesowy ton dziennikarki sprawiał, że dyrektorce Teatru Dramatycznego – która przecież jest starsza ode mnie – mogłam jedynie współczuć i – o ile rozumiem, że osoba przeprowadzająca wywiad nie jest od głaskania rozmówczyń po głowie, o tyle nie jestem w stanie pojąć, po co smagać je kijem po dupie.

A piszę o tym dlatego, że pouczających pań, grających w symbolicznie przemocowe gry, mam po dziurki w nosie. Możemy się od was uczyć, ale nie za sprawą lekceważącego nas mentoringu. Wróćmy do tekstu o Grecie Thunberg i gównoklików.

Właśnie za te ostatnie Katarzynie Wężyk dostało się najbardziej, choć – jak sama twierdzi – nie ona zawiniła. To redakcja, w ramach nakręcania clickbaitozy, postanowiła zapowiedzieć materiał o aktywistce nie tylko listą wyrzutów do młodych, ale przede wszystkim skrajnie obrzydliwym pytaniem: „Czy nastolatka z aspergerem, autyzmem, zaburzeniami odżywiania i nerwicami powinna mówić ludzkości, jak żyć?”. Tytuł i lead zostały już zmienione, ale niesmak pozostał.

27 lat przed Gretą była Severn, ale wszyscy ją ignorowali

Pracuję z takimi osobami w Krytyce Politycznej i sama planuję diagnostykę. Czekam, aż ktoś zapyta, czy powinnam pisać teksty, jeśli okaże się, że mam ADHD.

Odmowa poważnego traktowania kogoś z powyższych powodów jest aktem jawnej dyskryminacji, a nawet ableizmu, co wpisuje się w klasyczną praktykę dyskredytowania osób głoszących niepopularne, antysystemowe poglądy, zwłaszcza jeśli są młodymi kobietami. Takich ludzi przecież nikt nie powinien słuchać, bo co one – młode, zaburzone – mogą wiedzieć o życiu?

Wierzę lub chcę wierzyć, że intencją Katarzyny Wężyk nie była negatywna ocena Grety Thunberg przez pryzmat jej zdrowia psychicznego i cech neurologicznych. Jednak ton artykułu eksponuje psychofizyczne cechy aktywistki, fetyszyzując je, co jest co najmniej ryzykowne, by nie powiedzieć – wątpliwe etycznie.

Nie fetyszyzujmy neuroróżnorodności

O ile dwudziestoletnia Szwedka ma pełne prawo mówić o swojej neuroatypowości „supermoc”, o tyle stwierdzanie przez dziennikarkę, że jest tak z całą pewnością i że z tego właśnie wynika wyjątkowość Thunberg, zasadność jej postulatów i zdolność do „klimatycznego purytanizmu”, wydaje mi się niestosowne.

Nie wiem, czy powinnam drzeć z tego powodu szaty, ale przypominam sobie rozmowę o książce Neuroróżnorodne Jennary Nerenberg z założycielką i prezeską Fundacji Dziewczyny w Spektrum, Ewą Furgał.

Autorka Neuroróżnorodnych wskazała, że kobiety z tzw. straconego pokolenia neuroróżnorodnych, które z uwagi na wszechobecny, w tym medyczny seksizm diagnozowano źle lub wcale, często wykazywały się kompetencją w różnych dziedzinach. Te umiejętności pozostawały jednak niewidoczne dla otoczenia i niewykorzystane, co Nerenberg nazwała „wielką stratą dla świata”. Furgał wyjaśniła mi, dlaczego tak postawiona teza mimo dobrych intencji może przynieść więcej szkody niż pożytku.

„Jestem bardzo daleka od powielania mitu, według którego ktoś, kto nie ma kompetencji społecznych, musi być ponadprzeciętnie uzdolniony, na przykład matematycznie. […] mówienie o tym, że źle skonstruowany system medyczny przegapił kobiety, jest bardzo ważne i zgodne z prawdą. Ale już teza, że społeczeństwo na tym traci, stanowi przykład skrajnie neoliberalnego podejścia, wzmacniającego krzywdzący pogląd o konieczności bycia przydatnym w społeczeństwie. Według takiej wizji świata neuroróżnorodność staje się akceptowalna, pod warunkiem że przynosi korzyści”.

Dywagacje o tym, jaki wpływ na rigczowość Grety Thunberg lub jej brak mają właściwości neurologiczne, nie powinny być przedmiotem zainteresowania poważnych mediów. Ale z jakiegoś powodu są.

Jestem przekonana, że dziennikarka padła ofiarą rządzących mediami gównodziennikarskich obyczajów. Ufam, że odcięła się od tytułu i leadu – skonstruowanych zapewne przez swojego wydawcę, zgodnie z przyjętą praktyką – bo ją również oburzyły, a nie uciekając w popłochu przed wylewającą się na nią krytyką. Bo ów stygmatyzujący neuroatypowość i zaburzenia psychiczne zwiastun jest bez dwóch zdań godzien potępienia i słusznie zebrał baty m.in. od Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Młodzi aktywiści zażądali od „Wyborczej” przeprosin i publikacji artykułu wyjaśniającego, czym skutkuje insynuowanie, że osób z zaburzeniami psychicznymi czy w spektrum autyzmu nie można traktować poważnie.

Nie jesteśmy pokoleniem Grety Thunberg

czytaj także

Jednak czytając kolejny tekst pełen żalu do młodzieży, że jest ludzka i nieidealna, i rozbieranie na części pierwsze biografii dwudziestolatki oraz formułowanie generalizujących wniosków na temat jej pokolenia, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słyszę echo ejdżystowskiej wyniosłości. Być może niezamierzonej, ale jednak powszechnej w medialnej narracji, która przecież także z millenialsów zrobiła leniwych obiboków, reagując oburzeniem, gdy ci odpowiadają jej zarzutem boomerstwa i dziadocenu.

Gdy feministki budują babocen

O ile jednak mamy coraz mniej oporów, by calloutować stosujących dziaderskie praktyki facetów, o tyle z kobietami sprawa jest bardziej skomplikowana, bo przecież same mierzą się z dyskryminacją, bywając przy tym rzeczniczkami równości, a nawet naszymi autorytetami. Często słyszę, by siedzieć cicho i nie szkodzić sprawie, czyli feminizmowi. Ale co robić, gdy feministka nosi patriarchalne spodnie i krytykując dziadersów, buduje babocen?

Greta Thunberg, Donald Trump i przyszłość kapitalizmu

Podejrzewam, że na podobne pytanie próbowały sobie odpowiedzieć wolontariuszki i pracowniczki Centrum Praw Kobiet, które na początku tego roku ujawniły nadużycia swojej szefowej i fatalne warunki pracy w fundacji. Znosiły je latami. Dlaczego? W imię idei i idealistycznego wewnętrznego i zewnętrznego niepisanego prikazu niesrania do własnego gniazda.

Ale – jak pisze Patrycja Wieczorkiewicz – „źle się dzieje, kiedy ludzie stają się zakładnikami idei, wykorzystywanej przez tych, którzy mają nad nimi władzę”. I dodaje: „W tym przypadku mówimy głównie o kobietach. Kobietach, których ukształtowane kulturowo poczucie obowiązku świadczenia opieki jest wykorzystywane przeciwko nim samym. I to przez organizacje, których sensem istnienia, przynajmniej oficjalnie, jest walka z nierównościami związanymi z patriarchalnym podziałem płciowym”.

Sofokles i Greta Thunberg. Zmiana klimatu jak antyczna tragedia

Wpadamy w te pułapki, ale posłuszeństwo i cierpienie za miliony nie popłacają. Nie da się patriarchalnymi metodami zwalczyć problemów, które patriarchat wygenerował. Trudno oczekiwać szacunku do starszyzny, gdy ta lekceważy młodych. Nie wyjdziemy z dupy, wygodnie się w niej urządzając. Nie przerwiemy łańcucha pogardy i symbolicznej przemocy, jeśli same ją stosujemy. Nie da się tego zrobić bez zmierzenia się z oskarżeniami o bezczelność i zjedzenie wszystkich rozumów. A jeśli zastanawiacie się, czy po tym obfitym daniu mam już rozwolnienie, to spieszę donieść: tak, ale niczego nie żałuję.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij