Metaforyka wojenna towarzysząca opowieści o kryzysie ekologicznym, skoncentrowana na znojach walki z trudnym do okiełznania przeciwnikiem, mnoży przeszkody zamiast szans i sprawia, że naturalną reakcją społeczeństw staje się ucieczka i poczucie bezradności – mówi nam Kamil Wyszkowski z United Nations Global Compact Network Poland.
„Samobójcza i bezsensowna” – tak sekretarz generalny ONZ określa wojnę, którą ludzkość toczy z naturą. António Guterres nie ma wątpliwości, że uparta ofensywa przestała nam służyć, a jej efekty znacząco przyspieszają postęp trzech kryzysów: katastrofy klimatycznej, gwałtownej utraty bioróżnorodności i zanieczyszczenia środowiska, w których żywotność wszystkich gatunków – w tym także ludzkiego – stoi pod coraz większym znakiem zapytania.
Wiemy jednak, że państwa nie nadążają z realizowaniem zobowiązań zawartych m.in. w porozumieniu paryskim, które miałyby ten śmiercionośny kurs zatrzymać. Mówi się, że obecne środki mające na celu rozwiązanie palących problemów środowiskowych są dalekie od tego, co konieczne i skuteczne. Świat pozostaje na drodze do katastrofalnego ocieplenia globalnej temperatury o 3 stopnie Celsjusza w porównaniu z epoką przedprzemysłową.
„Konsekwencje naszej lekkomyślności są już widoczne w ludzkim cierpieniu, ogromnych stratach ekonomicznych i przyspieszającej erozji życia na Ziemi” – stwierdził Guterres w komentarzu do niedawno opublikowanego raportu Programu Środowiskowego ONZ (UNEP).
168-stronicowe opracowanie, które bazuje na najnowszych wnioskach świata nauki oraz wiedzy zebranej w kluczowych dla procesu klimatycznego raportach przygotowanych pod auspicjami ONZ, opisujących skalę dewastacji środowiska dokumentach, na pierwszy rzut oka nie mówi nam niczego nowego. Jednak alarm podnoszony przez ekspertów uderza w tony, z którymi nie zdążyliśmy się jeszcze osłuchać. Autorzy analizy zgodnie z jej tytułem Making Peace with Nature wzywają bowiem do przeformułowania globalnego myślenia o przyrodzie i zawarcia z nią rozejmu, jeśli jako ludzkość faktycznie chcemy przetrwać.
Zamiast konieczności zbrojenia się i rozjeżdżania ekologiczno-klimatycznej apokalipsy czołgiem „odezwa” UNEP-u proponuje niosącą nadzieję i motywację do działań solidarnościową współpracę oraz „prowadzi nas w bezpieczniejsze miejsce, zapewniając pokojowy i powojenny program przebudowy”.
W raporcie ta zmiana oznacza „fundamentalny przełom w gospodarce i wykorzystaniu technologii, a także w rozumieniu świata, normach, wartościach oraz systemach zarządzania”, przy jednoczesnym założeniu, że trzeba postawić na ambicje życia w dobrobycie, które „nie będą już koncentrować się na wysokim poziomie konsumpcji, lecz bogatych relacjach z innymi ludźmi i z naturą”.
Egoizm klimatyczny Polaków, czyli jak nas zmienia koronawirus
czytaj także
Jak to osiągnąć? Paradoksalnie może nam w tym pomóc pandemia COVID-19. Rządy myślące o wielkiej polityce ponownego uruchomienia swoich gospodarek powinny wykorzystać ten niewątpliwie wyjątkowy historyczny moment, aby na autostradzie do zielonego ładu oddać pierwszeństwo planecie i zacząć transformację we wszystkich sektorach, nie tylko energetycznym. Kierunkowskazem ma być tu przede wszystkim 17 celów zrównoważonego rozwoju wskazanych przez ONZ w Rezolucji Zgromadzenia Ogólnego w 2015 roku.
„Uzgodnienie celów zrównoważonego rozwoju było międzynarodowym sukcesem. Każdy z nich jest uzgodnionym przez wszystkie państwa świata korytarzem koordynacyjnym na lata 2015–2030 dla działań na rzecz zrównoważonego rozwoju. Dla realizacji celów są uzgodnione wskaźniki, mechanizmy monitorowania i ewaluacji oraz wyliczone dla ich realizacji środki” – wyjaśnia Kamil Wyszkowski z United Nations Global Compact. To powołana w 2000 roku przez sekretarza generalnego ONZ inicjatywa, która koordynuje współpracę ONZ z biznesem, rządami, nauką i organizacjami pozarządowymi.
„Przykładem może być cel siódmy, dotyczący czystej energii, i wyliczenie, ile pieniędzy trzeba zainwestować globalnie, żeby przeprowadzić transformację energetyczną i doprowadzić do globalnej neutralności klimatycznej. SDG7 Progres Report 2020, a w szczególności tabele finansowe z podziałem na kontynenty i kraje, pokazuje, jak głęboko tkwimy w pułapce uzależnienia od paliw kopalnych. Globalne gniazdko elektryczne aż w 75 proc. jest zasilane z węgla, ropy i gazu. Innymi słowy, nie tylko w Polsce samochody elektryczne jeżdżą na węglu. Potrzebujemy pilnie globalnego zielonego ładu, żeby się z tej pułapki wyrwać” – podsumowuje Kamil Wyszkowski.
Markiewka: Nie uratujemy świata na skróty, bez polityków i „brudnej” polityki
czytaj także
Oprócz tego raport zawiera sugestie rozwiązań dla wszystkich: od politycznych decydentów, przez instytucje finansowe i organizacje pozarządowe, aż po „zwykłe” jednostki. Istotnym krokiem, bez którego trudno będzie pójść naprzód, musi być porzucenie konwencjonalnych wskaźników rozwoju, takich jak PKB, które „zawyżają postęp, ponieważ nie są w stanie odpowiednio uchwycić kosztów degradacji środowiska lub w ogóle nie odzwierciedlają spadku kapitału naturalnego”. Dlatego jednym z kluczowych postulatów ONZ-owskich speców od środowiska jest włączenie do rachunku ekonomicznego pełnych kosztów eksploatacji planety.
„Rzeczywiście, nie ma precedensu dla tego, co musimy zrobić, ale jeśli rok 2020 był katastrofą, to niech 2021 będzie rokiem, w którym ludzkość zaprowadzi pokój z naturą i zapewni wszystkim sprawiedliwą i zrównoważoną przyszłość” – podsumował António Guterres.
Czy ta podana w pojednawczym sosie strategia ma szansę zadziałać na ludzkość bardziej motywująco niż do tej pory? O tym i innych wnioskach płynących z raportu bardziej szczegółowo mówi nam Kamil Wyszkowski.
Zielona gospodarka jest możliwa technicznie i ekonomicznie. A politycznie?
czytaj także
**
Paulina Januszewska: ONZ chce skończyć może nie z militarystyczną – bo pokój to w końcu następstwo wojny – ale na pewno opresyjną i ofensywną retoryką dotyczącą postawy ludzkości wobec nadciągających kryzysów. To nowa jakość w debacie o zmianach klimatycznych. Ale czy skuteczna?
Kamil Wyszkowski: Nie powiedziałbym, że to, co zaprezentował raport UNEP, jest całkowicie nieznaną narracją. Już na nowojorskim nieformalnym szczycie klimatycznym ONZ, UN Climate Action Summit we wrześniu 2019 roku, gdy sekretarz generalny ONZ spotkał się z młodymi liderami klimatycznymi, w tym Gretą Thunberg, padła propozycja, by o konsekwencjach globalnego ocieplenia i nadmiernej eksploatacji planety mówić w kategoriach kryzysu, możliwego do przezwyciężenia w ramach solidarnościowej międzynarodowej współpracy, i może niewyrażonego wprost, ale jednak pojednania z naturą.
Ten dyskurs umocnił późniejszy szczyt w Madrycie, a kolejne lata pokazały, że odejście od opresyjnego języka jest niezbędne. Obecnie trzeba mówić o międzypokoleniowej solidarności klimatycznej, bo to od decyzji naszego pokolenia zależeć będzie los naszych dzieci, wnuków i prawnuków w znakomicie większym stopniu niż we wcześniejszych wiekach. Jeśli wrócimy do retoryki wojennej, to zamiast globalnej aktywności na rzecz neutralności klimatycznej możemy doprowadzić do globalnej apatii.
Dlaczego?
Metaforyka wojenna, skoncentrowana na znojach walki z trudnym do okiełznania przeciwnikiem, mnoży przeszkody zamiast szans i sprawia, że naturalną reakcją społeczeństw staje się ucieczka i poczucie bezradności. Jestem zdecydowanym zwolennikiem dawania ludzkości nadziei.
W takim też duchu komunikuje się United Nations Global Compact, organizacja, która w ramach ONZ zajmuje się współpracą z biznesem. W kontekście radzenia sobie z kryzysem używamy hasła „dekada zmian”, czyli zachęcamy do działania na rzecz zielonej transformacji, która pozwala mieć nadzieję, że da się jeszcze coś zrobić. Takiej obietnicy nie składa agresywna retoryka, opierająca się na budowaniu konfliktów, które nie dość, że nie działają mobilizująco, to jeszcze umacniają w przekonaniu te osoby, które w zmiany klimatyczne nie wierzą, niewiele o nich wiedzą i w konsekwencji uznają je za ekościemę czy spisek określonych grup politycznych.
czytaj także
Czyli trzeba nam patrzeć w przyszłość jak w skandynawskim lub nowozelandzkim śnie?
Jako wielki fan Jacindy Ardern uważam, że potrzebujemy nowej politycznej jakości. Premierka Nowej Zelandii zaprezentowała ją już przecież w czasie pandemii, sprawnie sobie radząc z kryzysem zdrowotnym i gospodarczym. To podejście, w którym się nie koszarujemy, lecz stawiamy na empatię, współpracę, pomoc sąsiedzką i dobro wspólne, przyniosło wspaniałe efekty. Społeczeństwo zupełnie inaczej zachowuje się w obliczu tak podanej wizji wychodzenia z zapaści, niż gdy jest bombardowane wyłącznie strachem.
Zresztą przykład Ardern jest jednym z wielu, który pokazuje, że przywództwo kobiet może mieć zbawienne korzyści dla polityki klimatycznej i środowiskowej. Świadczą o tym poszczególne przykłady polityczne, ale i ONZ-owskie statystki. W ramach działań na rzecz klimatu kobiece liderki wykazują się największą skutecznością, a ich wrażliwość i empatia to cechy, bez których trudno sobie wyobrazić realizację założeń globalnego zielonego ładu, w jego różnych odsłonach, od nowozelandzkiej po polską.
Nie jestem jednak przekonana, czy historia dostarcza takich przykładów. Czy do zrywu solidarnościowego nie potrzebujemy przypadkiem jakiegoś wspólnego, jasno wskazanego wroga? Takiego, jakim dla Brytyjczyków w czasie II wojny światowej był Hitler?
Na wojnie z planetą jesteśmy wrogiem dla samych siebie. Żyjemy w epoce geologicznej zwanej antropocenem. Charakteryzuje się on absolutną dominacją człowieka nad innymi gatunkami. Nie mamy żadnej konkurencji. W konsekwencji staliśmy się najbardziej niszczycielskim i opresyjnym gatunkiem na Ziemi. Z drugiej strony instynkt samozachowawczy nie pozwala nam atakować samych siebie. Chcemy przetrwać jako jednostki i jako gatunek. Dlatego potrzebujemy zgody – ze sobą, a przede wszystkim – z naturą.
Przestrzeń nadziei to właśnie chęć przetrwania. W sytuacji globalnego zagrożenia ludzkość się zjednoczy. Pytanie, które sobie zadajemy, brzmi: kiedy to się stanie? Czy uda się wcześniej wprowadzić globalną edukację klimatyczną, by ludzie uświadomili sobie skalę zagrożenia, czy trzeba będzie poczekać na negatywne konsekwencje kryzysu klimatycznego i empiryczne doświadczenia, które zmienią nasze postawy i w konsekwencji wpłyną na bardziej odważne decyzje decydentów?
Natura ludzka jest tak skonstruowana, że zawsze łatwiej jest nam tłumaczyć i targować się ze sobą, że może wcale nie jesteśmy tacy okropni i że przecież wcale nie musi być tak źle, a naukowcy przesadzają. Oczywiście znajdą się i takie osoby, opisane zresztą już nieźle przez psychologów, które tę świadomość uparcie i całkowicie wypierają. To przecież naturalne, że nie chcemy słuchać czarnych scenariuszy, które czekają nasze dzieci i nasze wnuki. Lepiej przekierować uwagę na przyjemniejsze tematy. Stąd zapewne wynika tak duży rozdźwięk społeczny i problemy w nawiązywaniu dialogu. Szukanie winy w sobie nie jest łatwe dla nikogo, ale nauka mówi jasno: to ludzie poprzez nadmierną emisję gazów cieplarnianych, w szczególności CO2 i metanu, spowodowali, że planeta staje się gorętsza i – co gorsza – nie kwapią się do zatrzymania tego procesu.
czytaj także
Brzmi jak straszak. Potrzebujemy go czy nie do końca?
Powiedziałbym inaczej. Musimy sobie zdawać sprawę ze skali zniszczeń, zagrożenia i faktu, że nie da się dłużej żyć w obecnym systemie. Z danych makroekonomicznych wynika, że gospodarka w ostatnich 50 latach, kiedy kryzys ekologiczny nie był już dla nikogo tajemnicą, wzrosła 4-krotnie, handel międzynarodowy – 10-krotnie, a rynek żywności 3-krotnie. Musimy się zatrzymać, wiedząc, że znajdujemy się w przededniu wymarcia gatunków – aż 25 proc. z nich grozi całkowite wyginięcie – a także wyjałowienia ziemi, pamiętając, że 75 proc. przestrzeni lądowej przekształciliśmy pod uprawy, osadnictwo ludzkie lub wypas zwierząt hodowlanych.
W negatywny sposób wpłynęliśmy na 66 proc. powierzchni oceanów, zaczynając od wyeksploatowania łowisk, a kończąc na degradacji raf koralowych, nie mówiąc już o tym, że ludzka działalność doprowadziła do degradacji 85 proc. światowych mokradeł i terenów bagiennych. Na to wszystko zapracowaliśmy sobie w ciągu zaledwie ostatnich pięciu dekad. A jeszcze na głowie mamy konieczność uprzątnięcia 8,4 mld ton plastiku, którą ludzkość wyprodukowała od 1950 roku.
Liczby i przykłady można mnożyć, tworząc iście katastroficzny obraz. Dlatego raport UNEP wybiera inną strategię. Nie ucieka od danych i statystyk, ale też nimi nie straszy. Skupia się raczej na przekonaniu, że dysponujemy narzędziami, które pozwolą nam się tymi problemami zająć. Pod warunkiem, że zaczniemy teraz.
czytaj także
Tak czy inaczej, nie unikniemy jednak kolejnych fal migracji, a wraz z nimi konfliktów, na które radykałowie i populiści czekają, zacierając ręce. Na niepokojach społecznych związanych z migracjami klimatycznymi będzie można zbijać kapitał polityczny, co znakomicie pokazał europejski kryzys migracyjny.
Możemy jednak wpłynąć na skalę migracji. Jeżeli nie powstrzymamy wzrostu temperatur i globalny termometr urośnie w 2100 roku o 3,7 st. C. w stosunku do ery przedprzemysłowej, to sukcesywnie zwiększymy liczbę uchodźców klimatycznych, których zgodnie z wyliczeniami naukowców możemy się spodziewać od 50 mln w 2030 roku do 2 mld w 2100 roku. Nie mam wątpliwości co do tego, że skala migracji klimatycznych może doprowadzić ludzkość do kolejnego konfliktu światowego, poprzedzonego lokalnymi i regionalnymi konfliktami o wodę, zasoby i terytorium. Patrząc na kwestie bezpieczeństwa, trudno być zupełnie spokojnym, zwłaszcza z europocentrycznego punktu widzenia.
To znaczy?
Jeżeli wzrost temperatur będzie postępować w dotychczas nam znanym tempie, to biorąc pod uwagę liczbę osób zamieszkujących obszary najbardziej narażone na skutki ocieplenia, schronienia na Starym Kontynencie zacznie szukać ¼ z 380 mln ludzi zamieszkujących obecnie Afrykę Północną i Bliski Wschód. Europę czeka kryzys migracyjny o znakomicie wyższej skali niż to, co obserwowaliśmy kilka lat temu, a już wtedy wędrówki uchodźców powodowały silne napięcia polityczne. Unia Europejska nie zdała egzaminu z organizacji korytarzy humanitarnych ani innych przedsięwzięć, które mogłyby wesprzeć ludzi migrujących z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki. Chciałbym wierzyć, że Wspólnota nie obleje kolejnego sprawdzianu, ale przychodzi mi to z trudem.
Kolejne ryzyko to wzrost poparcia dla partii politycznych, które strach przed uchodźcami wykorzystają do zbicia kapitału politycznego. Te ugrupowania będą rosły w siłę, wprowadzając autorytarne rządy – nie tylko w sceptycznie nastawionej do przyjmowania kogokolwiek Polsce, ale także w innych krajach europejskich. To ogromne wyzwanie dla całego projektu politycznego, jakim jest UE. On się po prostu może rozpaść. Przy okazji nastąpi wzmożona mobilizacja innych krajów, jak Rosji, które grają na osłabienie i upadek Wspólnoty Europejskiej.
Głód, zniszczenie, choroby, migracje i wojna. Tak, mowa o twoim życiu
czytaj także
Czego możemy się w takim razie spodziewać na najbliższym, jesiennym szczycie klimatycznym i kto może się tu okazać największym hamulcowym na drodze do zielonego ładu?
Na pewno powrót do multilateralizmu jest czymś, co otwiera perspektywę na realizację pozytywnego scenariusza. I tu chyba wszyscy z największą nadzieją patrzą na administrację Joe Bidena, zwłaszcza że wyznaczył do realizacji celów klimatycznych tak doświadczone i kompetentne osoby jak John Kerry. W tym kontekście jestem optymistą. Pytanie tylko, jak długo ta administracja faktycznie porządzi. Jeżeli powrót demokratów nie będzie trwały, republikanie na pewno zboczą z kursu obranego przez obecnego prezydenta. Nie wiem, czy to grozi powrotem Trumpa, ale możliwe, że schedę po nim przejmie równie antyklimatyczny polityk. W efekcie czekałaby nas kolejna huśtawka nastrojów.
Na szczęście nie musi być tak źle. Tym, co może uchronić nas wszystkich przed zagrożeniem, jest – uwaga – biznes.
Dlaczego?
Dlatego że zorientował się, jak świetnie można zarobić na zielonych technologiach, i na pewno z tego nie zrezygnuje. Już widzimy, co jest konsekwencją szczytu klimatycznego ONZ (COP24) w Katowicach: banki rozwoju i banki komercyjne wycofują się z finansowania inwestycji wysokoemisyjnych. Zresztą w raporcie UNEP też znajdziemy rozdział dotyczący systemu green/sustainable finance. Autorzy analizy podają wartość 5 tln dolarów, które trzeba zainwestować, żebyśmy mogli przejść na technologie zeroemisyjne. To jest do zrobienia, choć niestety nie tak szybko, jak byśmy chcieli, bo dziś już nikt nie wierzy, że rok 2030 jako data osiągnięcia neutralności klimatycznej jest realny.
Niewątpliwie jednak sektor prywatny zdaje sobie sprawę, że pieniądze na transformacje są i zostaną pomnożone m.in. dzięki wydaniu ich na OZE. Zresztą porozumienia i komunikaty dotyczące zielonego zwrotu zgłosiły już niemal wszystkie największe firmy paliwowe i spółki energetyczne. Temperaturę tego trendu pokazuje też co roku termometr w Davos, dokąd od zawarcia porozumienia paryskiego w 2015 roku jest zapraszany sekretarz generalny ONZ z prośbą, by jak najwięcej mówił o politykach klimatycznych ONZ. We wcześniejszych latach ONZ w Davos był spychany na dalszy plan i co najwyżej do rozmów o redukcji ubóstwa i globalnych nierówności. Po 2015 roku mekka biznesu sama zauważyła, że trzeba zmienić narrację i przejść na zieloną stronę mocy, choć jednocześnie wciąż zjawiają się tam najwięksi truciciele, którzy z punktu widzenia dewastacji ekosystemu mają sporo za uszami.
A biznes ma narzędzia do tego, by wpłynąć na rządy?
Zdecydowanie tak. W Polsce blok węglowy w Ostrołęce nie powstanie głównie dlatego, że banki nie chciały zabezpieczyć tej inwestycji. Z kolei chętnie dają kredyty chociażby na fotowoltaikę czy pompy ciepła. Kapitał przeniesiono po prostu w inne miejsce, czyli głównie OZE. Firmy typu PGE też dostrzegają nierentowność korzystania z węgla i zamiast tego chcą rozwijać energetykę wiatrową na lądzie czy na morzu.
Oczywiście wiemy, że za wcześniejszym zahamowaniem inwestycji w energetykę wiatrową na lądzie stał PiS, a teraz narracja się zmieniła i Zjednoczona Prawica planuje zmiany, które odblokują inwestycje w energię z wiatru, wspierają aktywnie rozwój energetyki wiatrowej na morzu, energię ze słońca czy rozwój pomp ciepła. To cieszy. Zielony zwrot dokonuje się w bardzo wielu przestrzeniach i uczestniczą w nim także największe spółki energetyczne, w tym spółki z udziałem skarbu państwa.
Sądzę, że polski system będzie się zmieniał szybciej, niż to wynikałoby z obecnie pokazywanych stronie społecznej dokumentów strategicznych, jak odejście od węgla do 2049 roku. Technologia i kapitał mogą w tym pomóc i tu widzę przestrzeń dla wszelkich nadziei. Dlatego też cieszę się, że UNEP poświęcił transformacji ekonomii i systemu finansowego tak dużo miejsca w swoim raporcie. Gdy mamy konkretne pieniądze na stole i pomysły, okazuje się, że płaszczyzn do wspólnej rozmowy rządów z biznesem jest całkiem sporo. Nawet wtedy, gdy spotykają się osoby, które do zmian klimatu mają bardzo sceptyczny stosunek, godzi je tabelka w Excelu i zwyczajnie fakt, że przejście na zieloną energię się opłaca.
Piszemy o kryzysie klimatycznym:
**
Kamil Wyszkowski – od 2002 roku jest pracownik Organizacji Narodów Zjednoczonych i ekspert w zakresie polityk ONZ i UE, w szczególności w obszarze działań na styku biznesu, administracji i nauki oraz włączania sektora prywatnego do wdrażania celów, polityk i standardów ONZ. Od 2004 roku pełni funkcję Przedstawiciela Krajowego i Prezesa Rady Global Compact Network Poland. Prowadził wykłady na takich uczelniach, jak Uniwersytet Warszawski, Central European University i Szkoła Główna Handlowa.