Psychologia, Serwis klimatyczny

Wszyscy jesteśmy klimatycznymi soft negacjonistami 

Sadness

Nasz mózg nie lubi zmian. A skoro wiadomo, że katastrofa przyniesie ich mnóstwo, to łatwiej mu jest jej zaprzeczyć. I dalej jeść hurtowe ilości mięsa, bo planeta tak czy siak spłonie, ale będzie płonąć tam, gdzie nas nie ma, lub wtedy, gdy nas już nie będzie – mówi nam Joanna Brzezińska, psycholożka i współzałożycielka Fundacji Klimat i Emocje.

Paulina Januszewska: Czy depresja klimatyczna istnieje?

Joanna Brzezińska: Owszem. Tak samo, jak istnieje depresja wywołana rozstaniem, śmiercią bliskiej osoby czy bezrobociem. Depresja klimatyczna nie funkcjonuje natomiast jako odrębna jednostka chorobowa. To po prostu termin roboczy, który pozwala psychologom i psychiatrom określić zbiór reakcji wynikających ze świadomości skutków, skali czy nieuchronności zmian klimatycznych. W języku potocznym to pojęcie pozwala z kolei określić swój stan osobom odczuwającym przykre emocje wynikające z wiedzy na temat globalnego ocieplenia.

Co o depresji klimatycznej mówi nauka? 

Nauka jest na etapie eksploracji i systematyzacji tego pojęcia, a także szukania innych, odpowiednich terminów. Mówi o ekolęku, lęku klimatycznym, ekologicznej żałobie, klimatycznym stresie, solastalgii czy ekologicznej traumie. Nie ma analiz, które pokazywałyby skalę tych zjawisk, dokładnie je definiowały i dawały rekomendacje specjalistom zdrowia psychicznego. Ale w toku są np. badania jakościowe. W Polsce prowadzi je dr Magdalena Budziszewska.

To niezwykle ważna podstawa do zrozumienia tego zjawiska. Naukowcy i specjaliści zdrowia psychicznego często podkreślają jednak, że w znacznej większości przypadków odczuwanie beznadziei czy smutku jest normalną, a nie patologiczną reakcją na wiedzę na temat zmian klimatu, degradacji przyrody i utraty bioróżnorodności. Oczywiście reakcja ta może rozwinąć się w kliniczną depresję, ale nie musi.

Egoizm klimatyczny Polaków, czyli jak nas zmienia koronawirus

czytaj także

Egoizm klimatyczny Polaków

Zofia Bieńkowska, Piotr Drygas,

Często wraz z obawami o przyszłość planety pojawia się także stres przedurazowy. Na czym on polega?

To kolejne pojęcie służące opisaniu wyżej wymienionych stanów. Syndrom stresu przedurazowego (PreTSD) jest podobny do syndromu stresu pourazowago (PTSD), ale dotyczy zdarzeń z przyszłości. Może objawiać się smutkiem, natrętnymi myślami i obrazami, kłopotami ze snem, koszmarami, unikaniem sytuacji, które mogą taki stan pogłębić. Choć nie znajdziemy go w DSM-5 ani w ICD-10, czyli zbiorach klasyfikujących zaburzenia i choroby, to niektórzy specjaliści zauważyli ten syndrom u swoich klientów pracujących z tematami zmian klimatycznych, prawami człowieka, a także żołnierzami. O pacjentach z takimi objawami w kontekście globalnego ocieplenia od 2017 roku mówi amerykańska psychiatrka Lise Van Susteren.

Co zauważyła?

Na przykład to, że jeśli codziennie czytamy nagłówki o masowym wymieraniu i zmianach klimatu, które niszczą nasz świat, to normalne jest, że zastanawiamy się, gdzie będziemy bezpieczni, jak sobie z tym poradzimy, kto nam pomoże. To może prowadzić do wściekłości, beznadziei, paraliżu, niemożliwości działania lub zamrożenia emocji. Jednocześnie Van Susteren jest daleka od patologizowania tego zjawiska i zadaje pytanie, czy przypadkiem stres na wieść o nadchodzącej katastrofie nie jest oznaką zdrowia psychicznego.

To przeszkoda czy trampolina na drodze do lepszego samopoczucia i radzenia sobie z kryzysem?

Świadome przeżywanie i odczuwanie emocji jest zdrowe, normalne, sygnalizuje, czy nasze potrzeby są spełnione. Problem zaczyna się wtedy, gdy emocje ignorujemy. Właśnie dlatego znajomość swoich uczuć i wyrażanie ich jest tak ważnym i powtarzanym przez psychologów i psycholożki do znudzenia warunkiem dbałości o zdrowie psychiczne.

W rozumieniu depresji klimatycznej i towarzyszących jej emocjach pomaga porównanie ze stadiami żałoby, przy czym trzeba pamiętać, że każdy przeżywa te etapy inaczej, w różnej kolejności i nie zawsze w pełnym spektrum. To jest jednak model teoretyczny, który pomaga nam ten rodzaj depresji lepiej zrozumieć i uporządkować.

Soft negacjoniści

Mogłabyś wymienić fazy klimatycznej żałoby?

Często pierwszym elementem jest zaprzeczenie, czyli nieprzyjmowanie zmian klimatycznych i wszystkiego, co w nas one wyzwalają, do wiadomości. Ten stan działa trochę jak zawór bezpieczeństwa, bo wynika z rozciągniętej w czasie potrzeby przyswojenia negatywnych informacji i asekuracji przed siłą ich rażenia. Inne stadium to gniew wyzwalający wściekłość, że coś poszło nie tak. On jest bardzo motywujący, energetyczny i w wypadku katastrofy klimatycznej ma szczególnie dużo sensu, bo może skłonić do działania, ale niestety także doprowadzić do fiksacji na punkcie poszukiwania winnych i wyładowywania w ich kierunku swojej frustracji. Ponadto bardzo często w przeżywaniu depresji klimatycznej lubimy się targować, a to trzecie stadium. Tu łatwo utknąć w obsesji na punkcie tzw. pozornych rozwiązań.

Co to oznacza?

Na przykład uparcie przekonujemy samych siebie, że gdy kupimy sobie mydełko bez oleju palmowego albo zmienimy samochód na elektryczny, to katastrofy nie będzie. W końcu jednak przychodzi etap depresji, czyli czas przyjęcia tego, co trudne. Zawsze powtarzam, że depresja i smutek to czas, żeby przestać się boksować, walczyć, a zamiast tego odpocząć. Jeśli damy sobie szansę przeżyć ten smutek, może pojawić się akceptacja.

Nie polega ona na zignorowaniu tematu, lecz faktycznym zrozumieniu powagi sytuacji, swojego realnego wpływu, co w dalszej kolejności może przynieść mobilizację do tego, by budować nową rzeczywistość, przygotowującą nas na starcie ze skutkami zmian klimatu.

Jak żyć w cieniu katastrofy klimatycznej?

Badaczka Sally Weintrobe twierdzi, że przywykliśmy do myślenia, że negacjonizm klimatyczny oznacza stanowcze odrzucenie istnienia globalnego ocieplenia. Tymczasem to może być reakcja na nieuświadomiony lub tłumiony lęk, który mówi, że zmiany klimatu to nie przelewki. Dlaczego tak się dzieje? 

W ten sposób działa mechanizm obronny. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy albo bywamy klimatycznymi soft negacjonistami, bo nawet w gronie najbardziej świadomych osób i takich, które na co dzień pracują ze zmianami klimatu, można sięgać po strategie dystansujące do lęku i jego ciężaru. Nie jesteśmy w stanie bez przerwy być przerażeni, zaalarmowani tak, jak powinniśmy być na wieść o zmianach klimatu. Dlatego czasem zdarza się, że popadamy w stan bezradności, obojętności, która wyklucza możliwość działania, bo „przecież i tak się nie da nic zrobić”, lub bagatelizujemy wiedzę, która do nas dociera.

Niektórych z kolei wiedzie hurraoptymizm, że uratuje nas technologia lub że indywidualnymi wysiłkami oddalimy czarne scenariusze. Tak więc, jak wskazuje Weintrobe, denializm nie musi polegać na zanegowaniu zmian klimatycznych per se. Pomaga w odsunięciu od siebie konieczności zmierzenia się ze strachem i bezsilnością albo podjęcia działań i inwazyjnego przekształcenia swojego życia.

Nasz mózg raczej nie lubi zmian. 

Owszem, a skoro wiadomo, że katastrofa przyniesie ich mnóstwo, to łatwiej mu wejść w strefę komfortu, jaką stanowi dalekie od bycia w stanie alarmu zaprzeczenie. I dalej jeść hurtowe ilości mięsa, bo planeta tak czy siak spłonie, ale będzie płonąć tam, gdzie nas nie ma, lub wtedy, gdy nas już nie będzie.

Przeciw indywidualizacji poczucia winy

A może lęk klimatyczny to nic innego jak po prostu zwyczajny strach o przyszłość, który towarzyszy ludzkości od zarania dziejów? Na czym polega jego wyjątkowość? 

Aby to zrozumieć, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że przez lata homo sapiens funkcjonował w małych wspólnotach, a jego świadomość nie wykraczała poza zasięg plemiennego dystansu, jaki da się pokonać pieszo. Nasz mózg przystosował się do obsługi wydarzeń dziejących się tu i teraz oraz dotyczących najbliższej lokalnej społeczności. Przez wieki nie potrzebował robić niczego więcej. A teraz, po kilku dekadach bardzo intensywnego rozwoju cywilizacyjnego, dociera do niego, że planeta jest jedną globalną wioską. W dodatku płonącą.

Przetworzenie wszystkich docierających do nas informacji przerasta nasze możliwości. Reagujemy na to lękiem, który z jednej strony jest spowodowany nadmiarem danych, a z drugiej – ich niedoborem, bo katastrofa klimatyczna jest tak kompleksowym wydarzeniem, że trudno zrozumieć jej wszystkie aspekty. Tego, co się dzieje na świecie, no i w naszych umysłach, nie da się porównać z czymkolwiek innym w dziejach.

Obawy klimatyczne mają charakter indywidualny, ale przeciwdziałanie samej katastrofie to odpowiedzialność zbiorowa. Mimo to medialny mainstream nie jest wolny od haseł: „przyszłość planety leży w twoich rękach” i spłyca problem do oszczędzania wody czy segregacji śmieci. Widzisz jakieś zagrożenia w takiej narracji?

Fakt, że media głównego nurtu zaopiekowały się tematem depresji klimatycznej i zauważają, że z powodu nasilającego się kryzysu klimatycznego cierpi coraz więcej osób, uważam za dobrą wiadomość. Mówienie o skutkach globalnego ocieplenia, w tym o jego psychologiczno-społecznych konsekwencjach, na każdym poziomie zaawansowania ma duży sens – nieważne, czy przeczytamy o tym w „Pani Domu”, Krytyce Politycznej albo w anglojęzycznym czasopiśmie naukowym. Myślę, że niebezpieczeństwem, o które zapewne pytasz, jest raczej prywatyzacja winy oraz bezrefleksyjne dealowanie moralnością i etycznymi wyborami. Na to nie ma we mnie zgody.

Dlaczego? 

Przekonywanie ludzi, że tylko od ich indywidualnych decyzji i budowania nowych nawyków zależy los planety, jest po prostu nieuczciwe. Takie podejście z jednej strony nakłada dodatkową, trudną do udźwignięcia przez jednostki presję, a z drugiej nie pokazuje pełnego obrazu katastrofy klimatycznej, dając złudne i szybko weryfikowane przez rzeczywistość poczucie sprawstwa. Może ono chwilowo uspokoić sumienie, ale nie przynosi trwałych efektów i jest po prostu samooszukiwaniem się lub odsuwaniem od siebie faktycznej odpowiedzialności. W dodatku utrzymuje nas ono w ryzach systemu opartego na kapitalistycznym kulcie indywidualizmu, a to on przecież doprowadził nas do miejsca, w którym obecnie jesteśmy. Jednocześnie jestem daleka od wyszydzania pewnego rodzaju naiwności.

Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo, niż myślisz

To znaczy?

Do niedawna miałam w sobie dużo złości na to, że media czy niektórzy psycholodzy i psycholożki w kontekście katastrofy mówią o przesiadaniu się na rower czy rezygnacji z jednorazowych kubków na kawę. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że ten komunikat może być początkiem drogi, która w końcu prowadzi do większego zaangażowania. Nie każdy z nas urodził się w rodzinie klimatologów czy aktywistów i od dziecka biega na pikiety albo zna na pamięć raport IPCC.

Dla niektórych impulsem do zmian i zrozumienia kierunku, w którym zmierza świat, paradoksalnie może się okazać pełna greenwashingu i promująca kapitalistyczne wartości reklama w gazecie. Nie jestem, oczywiście, za tym, by marketingowcy nadal nas oszukiwali, ale nie będę się obrażać, jeśli czasem coś dobrego wyniknie z ich pracy. Natomiast na pewno metodą zwiększania świadomości i aktywizacji społecznej nie są gorycz i złośliwość, które, niestety, często towarzyszą działalności aktywistycznej.

Trudno ich nie czuć, gdy jednego dnia przykuwasz się do koparki, a drugiego słyszysz, że zmiany klimatu to bzdura, bo przecież wczoraj spadł śnieg. Czy dialog jest tutaj w ogóle możliwy?

Całkowicie rozumiem bezradność i wściekłość, bo nieraz mierzyłam się z nią sama. Dlatego tak ważne jest, by aktywiści i aktywistki mogli liczyć na wsparcie psychologiczne i dawali sobie prawo do odpoczynku oraz okazywania słabości. Łatwo bowiem o wypalenie. Musimy jednak też pamiętać, że zarówno osoby, które angażują się w kwestie klimatyczne, jak i negacjoniści mają za sobą różne historie oraz potrzeby. Gorycz niczemu tutaj nie służy, bo każe wychodzić z założenia, że ludzie, którzy niewystarczająco przejmują się zmianami klimatu, chcą podpalić świat dla własnych korzyści. Tymczasem ich ignorancja nie zawsze wynika ze złej woli.

A z czego? 

Każda osoba ma inną historię i inne aspekty wpłynęły na jej poglądy, przekonania i zaangażowanie. Jak już mówiłam wcześniej – nasze mózgi nie są stworzone do przetwarzania katastroficznych informacji na globalną skalę. Dlatego u tak wielu osób pojawiają się mechanizmy obronne. Zaprzeczenie, wyparcie dają poczucie kontroli nad swoim życiem, przekonanie, że ma się wpływ na siebie, swoje otoczenie i świat. Część osób potrzebuje tego, by świat był jasny i zrozumiały, tymczasem nauka o zmianach klimatu jest interdyscyplinarnym, złożonym molochem. Im bardziej katastroficzne i skomplikowane informacje będziemy przekazywać, tym bardziej wzrośnie potrzeba znalezienia czegoś prostszego, uspokajającego. Stąd taki zalew populistycznych, antynaukowych wypowiedzi czy „zaorań lewaków” prostymi porównaniami. Ale jest jeszcze jedna strona tego medalu.

Jaka?

Przez ostatnie kilka dekad kapitalizm wykonał świetną robotę we wzbudzaniu aspiracji i pragnień, łączeniu samooceny z dalekimi podróżami i wskazywaniu związku poczucia własnej wartości z posiadaniem dóbr materialnych. Teraz osoba, która całe życie marzyła o samochodzie i podróżach, bo, jak mówiły reklamy, „jesteś tego warta”, dowiaduje się, że nie może kupować nowych ubrań, powinna jeździć transportem publicznym i ma wypoczywać, jedząc lokalnie i sezonowo na Podlasiu.

Czy ma ona niecne cele względem planety Ziemi i bioróżnorodności? Sądzę, że nie. I myślę też, że goryczą, złością i ocenianiem nie zachęcimy jej do działań proklimatycznych.

Zamiast dać się wmanewrować w poczucie winy lepiej porządnie się wkurzyć [rozmowa]

 

Jak dotrzeć do ludzi?

W przeszłości ludziom udawało się zjednoczyć w obliczu różnych niebezpieczeństw, ale w przeciwieństwie do dzisiejszych wyzwań miały one mniejszą skalę i wspólnego, określonego wroga. W tej chwili sami sobie jesteśmy wrogami i trwamy w stanie „samobójczej wojny z naturą”. To słowa António Guterresa, sekretarza generalnego ONZ, który powtarza, że potrzebujemy rozejmu. Może czas porzucić wojenną retorykę? Tylko czy na bardziej „miękkiej” narracji da się zbudować przynoszącą realne efekty solidarność? 

Moim zdaniem nie potrzebujemy wybierać jednej właściwej narracji. Potrzebujemy konsekwencji i zaangażowania osób i instytucji, które podejmują decyzje i mówią o zmianach klimatu. Mam coraz większy problem, gdy widzę mądry artykuł na temat zmian klimatu w czasopiśmie, w którym jednocześnie znajduje się reklama samochodu i dewelopera, który wykarczował las, żeby zbudować apartamentowiec. Mam problem z liderami państw, którzy są znani ze swoich zielonych i lewicowych poglądów, a jednocześnie nie rezygnują z wydobywania paliw kopalnych. Mam problem z instytucjami i organizacjami, które zachęcają do indywidualnych zmian, ale nie wprowadzają proklimatycznych polityk dla dużych graczy.

Ten brak konsekwencji, duma z wartości materialnych, przywileje silnych i bogatych to jest dominująca narracja, której żadne inne nie pokonają. Jak przekonać ludzi, że klimat jest ważniejszy od dobrego samochodu, kiedy sponsorami szczytów klimatycznych są producenci samochodów i kopalnie?

A jak skutecznie komunikować się z tymi, którzy w globalne ocieplenie w ogóle nie wierzą?

Zmiany klimatyczne, jak każdy złożony i trudny temat, wymagają spojrzenia interdyscyplinarnego i zastosowania różnorodnych metod w myśl zasady „wszystkie narzędzia na stół”. Uważam, że nie należy ustawać w edukowaniu, działaniu i dyskutowaniu, lecz omijać ocenianie i powielanie krzywdzących stereotypów o drugiej stronie. Zadaniem dla aktywistów, psychologów, socjologów, osób zajmujących się kognitywistyką, pedagogiką i edukacją jest budowanie jak największej liczby różnorodnych komunikatów. Niektóre być może wpadną w próżnię, ale część trafi na podatny grunt. Na jednego zadziała strach, argument o przyszłości dzieci, na drugiego – optymizm z zielonymi inwestycjami i Nowym Zielonym Ładem w tle, a jeszcze do innych osób trafi przestroga przed wojnami o dostęp do wody, utratą bezpieczeństwa czy migracjami, których skala będzie znacznie większa od tego, co Europa przeżyła parę lat temu.

10 największych kompromitacji Polski na szczycie klimatycznym

Albo korelacja zmian klimatycznych z zagrożeniem dla zdrowia psychicznego, która ma odzwierciedlenie chociażby w samobójstwach rolników z powodu susz w Australii

Doszliśmy do takiego etapu rozwoju, który pozwala o zdrowiu psychicznym mówić coraz głośniej i szerzej, więc oczywiście taka narracja może również zdobyć uwagę wielu osób. Na pewno starają się o to psychologowie i psychiatrki, którzy coraz bardziej angażują się w działania proklimatyczne oraz dołączają do ruchów jak Extinction Rebellion.

Dorobek psychologii jako nauki staje się także niezwykle ważnym elementem w rozwiązywaniu kryzysu klimatycznego, który skutkuje nie tylko doraźnymi zagrożeniami, ale także długotrwałym pogorszeniem kondycji społeczeństw, poprzez częstsze występowanie PTSD, zwiększenie podatności na przemoc, nadużywanie substancji, przedwczesne zgony i samobójstwa. Wydaje mi się, że ten argument silnie działa na ludzką wyobraźnię, ale też powinien zajmować najważniejszą pozycję w codziennym dyskursie medialnym.

To znaczy? 

Newsy z pierwszych stron gazet rzadko kiedy informują wprost, że globalne ocieplenie zabija ludzi lub powoduje poważny uszczerbek na ich zdrowiu psychicznym i fizycznym. Może nam się wydawać, że w Polsce nie jest przecież tak źle jak w Afryce, Australii czy Indiach, tymczasem wystarczy sobie przypomnieć wichury na Pomorzu sprzed kilku lat. W tym czasie w lesie był obóz harcerski i pewnie liczni turyści. Lokalna społeczność przeżyła zagrażającą życiu katastrofę, znajomy krajobraz regionu zmienił się bezpowrotnie. Żadne medium głównego nurtu, nie wspominając o politykach, słowem się nie zająknęło, że osoby, które przeżyły tę katastrofę, doświadczają psychologicznych konsekwencji zmian klimatu. To wciąż poboczny wątek publicznej debaty.

Jak może pomóc psychologia?

Czyli jednak każde z nas ma coś do zrobienia? Psycholożka i dziennikarka w ten czy inny sposób dorzucają się do wspólnej troski o klimat. Przyznajesz jednak, że sama miałaś co do takiego przekonania wątpliwości. Dlaczego?

Przechodziłam przez różne etapy w swoim życiu naukowym i zawodowym, studiując najpierw psychologię. W pewnym momencie uznałam, że kwestie zdrowotne i klimatyczne da się rozwiązać wyłącznie na poziomie systemowym, więc poszłam na kierunek zdrowie publiczne. Potem, gdy zaczęłam bardziej angażować się w aktywizm, uznałam, że w walce o klimat powinnam stawać zawsze na pierwszej linii frontu. Słabo mi jednak szło, bo to był kolejny potężny temat do wykucia. Cały czas wydawało mi się, że muszę się jeszcze czegoś nauczyć, żeby móc się wypowiadać i jakkolwiek działać w dziedzinie klimatu.

Myślę, że to nie jest odosobnione uczucie towarzyszące ludziom w starciu z powagą katastrofy.

Owszem, ale każdy też dysponuje określonymi zasobami i kompetencjami, które mogą okazać się przydatne w ratowaniu planety. Sama w końcu powiedziałam sobie: „stop, nie muszę być drugim prof. Szymonem Malinowskim, ale mogę być psycholożką, która wie, jak swoje umiejętności przekuć na coś wartościowego”. Nie muszę sypać w mediach liczbami na temat atmosfery i temperatur, nie muszę być osobą, która dzień w dzień przekracza swoją strefę komfortu w akcjach bezpośrednich.

Mogę być kimś na kształt szewca ruchu klimatycznego. Skoro każdy, kto protestuje i idzie na blokadę kopalni, potrzebuje wygodnych butów, to dobrze byłoby, żeby ktoś je uszył. Wsparcie psychologiczne to też działanie na backstage’u, które znacznie ułatwia (a czasem wręcz umożliwia) pracę aktywistyczną.

Dlatego w Obozie dla Klimatu w 2019 roku stworzyłaś sieć tzw. pierwszej pomocy emocjonalnej. 

To była oddolna inicjatywa, w której udział brali nie tylko profesjonaliści, ale wszystkie osoby, które po krótkim przeszkoleniu udzielały wsparcia uczestnikom i uczestniczkom obozu. Pomysł zadziałał świetnie na aktywistów i aktywistki, którzy brali udział w akcjach bezpośrednich i mieli potrzebę pogadać, ale też na osoby nieuczestniczące w blokadach i odczuwające z tego powodu winę czy wstyd. Od tamtego momentu zrozumiałam, że jeżeli każdy zająłby się bez presji tym, czym chce i potrafi na rzecz ważnej sprawy, ruchy klimatyczne i wszelkie inne zaczęłyby odnosić większe sukcesy.

Wspomniałaś wcześniej o kwestii wypalenia aktywistycznego. Co mówisz ludziom, którzy zgłaszają się z tym problemem do ciebie?

Pomyślałam sobie teraz o filmie Można panikować z udziałem prof. Malinowskiego, którego postawa niejako odpowiada na twoje pytanie i na to, jak zajmować się klimatem przez tyle lat, niekiedy tracąc nadzieję, a jednak wciąż ją w sobie mieć. Wydaje mi się, że historie takich osób są najbardziej poruszające, bo pokazują, że owszem, mamy dużo do zrobienia, ale też możemy mieć czasem gorszy dzień. Jeśli odpuścimy jeden protest XR, to przecież cały ruch od razu nie padnie. Nie mam wprawdzie uniwersalnej recepty na wypalenie, bo uważam, że przebiega ono w sposób indywidualny, co z jednej strony świadczy o pięknie psychologii, a z drugiej bywa źródłem frustracji wobec psychologicznego „tozależyzmu”.

Aktywizm jest jak jazda na rollercoasterze – raz masz pełno siły, innym razem wcale. W jednym momencie czujesz nadzieję, a potem na długo ją tracisz. Wydaje ci się, że jakiś ruch może być jedyną słuszną drogą pokonania kryzysu, ale za chwilę gubisz kierunek. Wierzę jednak w to, że jeśli ktoś pracuje zawodowo, aktywistycznie, artystycznie lub jakkolwiek inaczej na rzecz klimatu i sprzeciwia się eksploatacji planety, to powinien w pierwszej kolejności przestać eksploatować siebie, swoich współpracowników, kolegów, współaktywistki.

Solastalgia, czyli smutek klimatyczny. Czujesz to?

czytaj także

Patriarchat nas nie uratuje

Niby proste, a jednak wymaga przedefiniowania całego toku myślenia, które wyssaliśmy z mlekiem kapitalizmu.

Owszem, ale jeżeli przeszczepimy dotychczasowe krwiożercze, pełne wyzysku, nastawienia na natychmiastowy efekt wzorce na grunt strategii ratunkowych dla planety, to tak naprawdę cały czas będziemy jechać na tym samym, ciągle szwankującym i wiodącym nas donikąd wózku. Róbmy aktywizm, a nie kapitalizm, walczmy ze zmianami klimatu, ale nie przyczyniajmy się do nich. Pracujmy inaczej niż do tej pory i twórzmy taką planetę, świat i system, w których myślimy o swoich potrzebach we wszystkich aspektach życia, czyli np. o sensownej liczbie godzin aktywności dziennie, o zdrowiu psychicznym, prawie do odpoczynku i konieczności ograniczenia konsumpcji, która przynosi nam więcej szkody niż pożytku.

Słowem – porzućmy korporacjonizm?

I wszystko, co z nim związane. Gdybym miała tu jeszcze podać jakieś wskazówki, to na pewno poszłabym we współpracę, a nie rywalizację. Prowadziłam niedawno webinar o kobietach w ruchach klimatycznych i doszłam z moimi rozmówczyniami do wniosku, że to uznane powszechnie za cechy kobiece, czyli ciepło, opiekuńczość czy wrażliwość, są najbardziej pożądane i skuteczne w adaptacji do zmian klimatycznych. W negocjacjach, rozwiązywaniu konfliktów i budowaniu równości nie pomogą nam patriarchat, wyścig szczurów, waleczność, prawo silniejszego ani inne terminy wzięte wprost z korpomowy, których celem jest wygrywanie, wspinaczka po wyimaginowanej drabinie osobistych osiągnięć, porównywanie się i wskazywanie palcem najgorszych oraz najlepszych.

Przyszłość jest kobietą?

Patrząc na to, jak dużą część ruchów klimatycznych stanowią kobiety, można tak przypuszczać. Pamiętajmy jednak, że wciąż niewiele z nich zajmuje wysokie, decyzyjne stanowiska. Problem dostrzegam też w kształcie debaty o klimacie, która nie jest wolna od mansplainingu, agresji, dyskredytowania rozmówców czy przerywania sobie nawzajem wypowiedzi. Oczywiście niektórzy powiedzą kobietom: mów tak samo głośno, też przerywaj, nie czekaj na swoją kolej, przepychaj się do mikrofonu.

Trzymając w rękach malutkie dzieci, kobiety usiadły na świeżo wyciętych konarach drzew

Claudię Salerno reprezentującą Wenezuelę na szczycie klimatycznym w 2010 roku w Kopenhadze determinacja i wściekłość doprowadziły – jak piszą autorzy książki Przyszłość zależy od nas – do „rozlewu krwi”. Polityczka uderzała metalową tabliczką z nazwą swojego kraju o blat stołu tak długo, aż uszkodziła sobie dłoń.

No właśnie. Chyba czas najwyższy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę chcemy dalej żyć w takim świecie. Ja już nie chcę. Nie mam ochoty brać udziału w konferencjach, w których głos ma kilku starszych, przekrzykujących się panów w garniturach. Uważam, że musimy za wszelką cenę tworzyć takie przestrzenie i warunki do dyskusji, w których ludzie rozglądają się na boki, czy każdy się wypowiedział, a nie widzą czubek wyłącznie własnego nosa. Może nawoływanie do budowania mostów, a nie murów nie wydaje się tak spektakularne, atrakcyjne i sensacyjne jak rozgrywki na ringu, ale daje lepszy komfort życia. Wszystkim.

Wydaje się, że psychologia ma te narzędzia. Jak systemowo twoim zdaniem należałoby je włączyć do radzenia sobie z kryzysem klimatycznym? 

Możliwości jest tak samo wiele jak dziedzin, w których psychologia funkcjonuje. Życzyłabym sobie, żeby do debaty i wdrażania strategii klimatycznych włączać na wszystkich szczeblach całe grona specjalistów, w tym psychoterapeutów, ekspertów od projektowania zmian społecznych i tych od marketingu, wychowawców, edukatorów i psychologów klinicznych. Potrzebujemy ich do zmiany nawyków konsumenckich, prowadzenia negocjacji na szczeblu politycznym i rozwiązywania konfliktów. Zwłaszcza tych ostatnich czeka nas coraz więcej, bo przed nami trudna transformacja energetyczna. O ogromnej potrzebie zaangażowania w każdy taki spór dobrego i doświadczonego mediatora miałam okazję przekonać się jakiś czas temu podczas debaty na temat Bełchatowa.

Co się wtedy wydarzyło?

Naukowcy i aktywiści spotkali się na zwykłej informacyjnej konferencji z działaczami związkowymi z elektrowni. Nie zapadały tam żadne wiążące decyzje, a mimo to atmosfera była tak napięta, że nie udało się osiągnąć żadnych porozumień ani przeprowadzić rzeczowej rozmowy. Myślę więc, że w ujęciu systemowym, uwzględniającym edukację i rynek pracy, szkolenie mediatorów i mediatorek powinno mieć priorytetowe znaczenie dla decydentów politycznych. Postulowałabym także o dostęp do wsparcia psychologicznego i superwizji dla wszystkich, którzy ze zmianami klimatu pracują na co dzień. Taka pomoc przydałaby się m.in. osobom edukującym młodzież. Informowanie dzieci czy nastolatków o tym, że ich przyszłość – mówiąc delikatnie – nie będzie różowa, wiąże się bowiem z dużym obciążeniem psychicznym. Ale to wciąż nie koniec wyzwań.

Bal na Titanicu, czyli jak Bełchatów odchodzi od węgla (choć jeszcze o tym nie wie)

Co jeszcze warto wymienić? 

Istotnym wątkiem jest projektowanie zmian społecznych, czyli przenoszenie indywidualnych wyborów na masowe nawyki. Ekspertki i eksperci mogą na przykład pomóc w zaplanowaniu przebudowy miast w taki sposób, by ludzie częściej przemieszczali się pieszo albo korzystali z mniejszej ilości energii. Duże możliwości widzę też przed psychologią marketingu. Wspieranym przez nią reklamodawcom w ciągu kilku ostatnich dekad udało się wmówić większości społeczeństwa, że każdy z nas jest wyjątkowym indywidualistą, więc zasługuje na indywidualny i wyjątkowy ekspres do kawy, samochód czy kosiarkę. Skoro mamy całą armię ludzi, którzy w to uwierzyli, to czy marketingowcy nie mogliby użyć siły perswazji do przypomnienia nam, że człowiek jest istotą kolektywną, a nie skrajnie niezależną jednostką, i niektórymi rzeczami może się po prostu dzielić?

Może zamiast auta psychoterapia dla każdego?

Nie byłoby to wcale głupie. Przy całości rozwiązań, o których wspomniałam, nie można bowiem zapominać o palącej kwestii dofinansowania opieki psychologicznej i psychiatrycznej z budżetu państwa. Nie mam wątpliwości, że dbanie o zdrowie psychiczne jest ważnym punktem w kierunku zmiany świata. Jestem bowiem przekonana, że gdybyśmy pomogli uporządkować ludziom swoje życia, znacznie łatwiej byłoby doprowadzić do ładu całą planetę.

**
Joanna Brzezińska – psycholożka i współzałożycielka Fundacji Klimat i Emocje, oferującej pomoc psychologiczną, skupioną na trudnościach związanych z lękami, niepokojami klimatycznymi, a także zaangażowaniem aktywistycznym.

Piszemy o kryzysie klimatycznym

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij