Gospodarka to dynamiczny system, podlegający ciągłym przekształceniom – nie mamy tu do czynienia ze stałymi prawami, lecz ze sposobem zaprojektowania. W XXI wieku jej szkieletem powinna być kwestia regeneracji ekosystemów i podziału dóbr – mówi Kate Raworth, autorka książki „Doughnut Economics”.
„Jak ma wyglądać ta magiczna recepta?” Kate Raworth bez przerwy słyszy to pytanie. Ekonomistka i autorka książki „Doughnut Economics” uważa, że droga naprzód dla ludzkości jest w najbliższych 30 latach prosta. „Najbardziej interesuję się zasiewaniem ziaren zmian”. Cóż zatem mamy zasiać, by zmienić kształt naszych instytucji, systemów finansowych oraz ramy funkcjonowania gospodarki na umożliwiające regenerację ekosystemów oraz redystrybucję?
Tine Hens: Jak wedle koncepcji ekonomii jako pączka z dziurką zmieniać mamy obecny system, by był on w stanie zaspokajać potrzeby ludzkości, realizując je w obrębie ograniczeń ekosystemowych?
Kate Raworth: Przygotować prawa, które muszą zostać przyjęte. Jeśli chcemy zrobić to, w co wierzymy, musimy tworzyć legislację oraz praktyki, które doprowadzą nas do osiągnięcia ważnych dla nas celów, a nie tylko gadać bez końca o tym, dlaczego są one niemożliwe. Popatrzmy na system finansowy. Powinien on funkcjonować w zgodzie z jedynym zestawem praw, których nie możemy zmienić – tych rządzących dynamiką ziemskiego ekosystemu. Klimat możemy zmieniać, ale już nie jesteśmy w stanie kontrolować tej zmiany. Podobnie sprawy się mają z cyklem obiegu wody, węgla, tlenu czy azotu. To systemy naszej planety przez nas zastane. Musimy przeprojektować wszystkie nasze instytucje z myślą o redystrybucji, tak by znajdowały się one w dobrych relacjach z cyklami obiegu materii w przyrodzie. Unia Europejska, mogąca kształtować legislację (póki co) 28 państw członkowskich, może odegrać w tych procesach rolę liderki.
Sprawiedliwe podatki – kilka prostych trików. Liberałowie i PiS ich nienawidzą
czytaj także
Jakiego typu regulacje czy prawodawstwo odgrywają w tej kwestii kluczową rolę?
Ekonomia to koniec końców tak naprawdę prawo. Nie chodzi mi tu o prawa, które ekonomiści neoklasyczni wymyślili po to, by dowodzić, że ekonomia to nauka równie solidna co fizyka newtonowska. Nie ma czegoś takiego jak fundamentalne prawa mające rządzić gospodarką, takie jak prawo popytu i podaży, prawo rynku czy malejących przychodów. To tylko rodzaj naśladownictwa tego, w jaki sposób działa nauka. Gospodarka to dynamiczny system, podlegający ciągłym przekształceniom – nie mamy tu do czynienia ze stałymi prawami, lecz ze sposobem zaprojektowania. W XXI wieku jej szkieletem powinna być kwestia regeneracji ekosystemów – tak aby nasze zużycie materiałów czy energii odbywało się w ramach cykli ekosystemowych oraz w obrębie wyznaczanych przez nie granic. Musi mieć również charakter redystrybucyjny, aby dynamika rynków nie prowadziła do koncentracji bogactwa i zysków w rękach jednoprocentowej mniejszości (tak jak to się dzieje obecnie), lecz dzieliła je w bardziej równomierny sposób.
Nie ma czegoś takiego jak fundamentalne prawa mające rządzić gospodarką, takie jak prawo popytu i podaży, prawo rynku czy malejących przychodów. To tylko rodzaj naśladownictwa tego, w jaki sposób działa nauka.
Ekonomiści neoklasyczni i neoliberalni są zbyt zafiksowani na mechanizmach cenowych. Wycena paliwa kopalnego może być dobrym narzędziem, ale nie wystarcza. Tak naprawdę musimy zmienić podstawę wszelkich cykli produkcyjnych. To nie to samo, co poproszenie firmowych księgowych o zoptymalizowanie sytuacji przedsiębiorstwa wobec nowego podatku czy innego mechanizmu cenowego. To wymuszenie na kierownictwie oceny samego serca funkcjonowania korporacji. Zdecydowanie się, tak jak to niedawno zrobiła Europa, na wprowadzenie od 2025 zakazu jednorazowych produktów z plastiku czy wcześniejsze wycofanie z rynku plastikowych torebek to jasna regulacja, zmieniająca sam rdzeń funkcjonowania przemysłu opakowań oraz tworzyw sztucznych. Biznes nie będzie mógł ograniczyć się do przeliczenia wydatków, lecz będzie musiał dokonać przeprojektowania butelek czy łańcuchów dostaw. Zmiany, do których może doprowadzić prawo oraz regulacje, mają na dłuższą metę znacznie większe znaczenie niż mechanizm cenowy. Jeśli chcesz zmienić świat, musisz zmienić prawo. To dla mnie coraz bardziej jasne.
Komisja Europejska zaprezentowała swoją wizję zeroemisyjnej Europy do roku 2050. Wyobraźmy sobie, że jest dziś rok 2049. Jak wówczas wygląda nasz system ekonomiczny?
Czy to świat, w którym zmiany nam się powiodły, czy może taki, w którym poszło nam nie tak?
To już twój wybór.
czytaj także
Interesuje mnie świat, w którym się nam udaje. XXI wiek to czas, w którym cieszymy się z naszego rozkwitu. Unia Europejska zmieniła nazwę jednej ze swych dyrekcji z DG Growth na DG Thrive. Ekonomiści otworzyli się na złożoność świata i zaczęli wcielać w swoje modele różnego rodzaju dynamiki systemowe, zdając sobie sprawę z tego, że nic nie jest stabilne. Pakt stabilności i wzrostu uważa się za trącący myszką i poddaje się modyfikacjom, które zmieniają go w Pakt odporności i rozkwitu.
W tym świecie poszczególne unijne dyrekcje badają każdą propozycję prawną pod kątem tego, czy jest ona zaprojektowana w sposób umożliwiający regenerację i podział dóbr. To będą nowe kamienie węgielne – rozwiązania zbliżające nas do pracy i życia w ramach możliwości ekosystemów oraz sprawiedliwego podziału dóbr, tak byśmy mogli tworzyć egalitarne i ekologiczne społeczeństwo.
Wszystkie znane nam źródła, włącznie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, potwierdzają, że gospodarka nie rozwija się w silnie nierównych społeczeństwach. Chciałabym, by DG Thrive co roku raportowała, w duchu ekonomii pączka z dziurką, jakie działania podejmują państwa członkowskie w zakresie przywracania nas w obręb granic ekosystemowych, zmniejszania strat w bioróżnorodności, regeneracji ekosystemów oraz zmniejszania skali erozji gleb. Nie spodziewam się, byśmy zupełnie weszli w obręb rzeczonego pączka, ale już będziemy na drodze do osiągnięcia tego celu.
Jak na zastąpienie DG Growth przez DG Thrive zareagują rynki?
Pieniądze na nowo znalazły się w służbie gospodarki – a nie odwrotnie. Własność oraz finanse są kluczowe z perspektywy zmian i transformacji, których tak bardzo dziś potrzebujemy. Myślę o tym w kategoriach wielkiej schizmy. Często mamy do czynienia z olbrzymią przepaścią między celem firmy – większość z nich chce dobrze – a interesami udziałowców i handlarzy udziałów. Widzimy tu rozdźwięk między myśleniem w kategoriach rozkwitu i odnowy a starymi nawykami jeszcze z poprzedniego wieku. Jeśli twoim właścicielem jest giełda, fundusze emerytalne czy inwestycyjne, którym zależy bardziej na szybkich zwrotach z inwestycji niż na korzyściach dla społeczeństwa, to właściwie nie masz szansy stać się przedsiębiorstwem, które czyni dobro i chce coś dać z siebie światu. To, jak działa system finansowy czy monetarny, wynika z trzymających nad nimi pieczę ośrodków władzy, generujących zyski jedynie dla nielicznych.
Zastąpienie „wzrostu” „rozkwitem” nie wydaje się tu jedynie grą słów – oznacza zmiany w funkcjonowaniu gospodarki oraz sieci zabezpieczeń społecznych. W jaki sposób będzie nas stać na państwo dobrobytu bez wzrostu gospodarczego?
W pytaniu tego typu zawsze uderza mnie założenie, że wydawanie pieniędzy na zabezpieczenia społeczne jest czymś w rodzaju wylewania ich do zlewu i że do opłacenia systemu potrzeba nam coraz więcej środków.
czytaj także
To nieprawda. Zabezpieczenia tego typu mają charakter redystrybucyjny. Jako że podział własności jest dziś w gospodarce bardzo nierówny, najsłabsi w danym społeczeństwie niemal nie mają możliwości zdobycia dochodów i zdecydowanie nie mogą liczyć na dostęp do źródeł tworzenia wartości. Redystrybucja dochodów ma za zadanie zadośćuczynić tej systemowej porażce. Nie jest przecież tak, że świadczeniobiorcy chowają te pieniądze pod materacem – wprowadzają je z powrotem w obieg, by zaspokoić swoje podstawowe potrzeby, takie jak pożywienie, ogrzanie mieszkania, opłacenie czynszu czy transportu. Prowadzi to do oddolnej odnowy gospodarki. Tymczasem wyobrażamy sobie, że pieniądze wydane na politykę społeczną gdzieś znikają. Zmiana tego przekonania jest pierwszą rzeczą, którą potrzebujemy.
czytaj także
Musimy jednak zacząć kopać głębiej. Czemu poprzestawać na redystrybucji dochodów, kiedy cała gospodarka może zostać zaprojektowana na tym fundamencie? W jaki sposób? Poprzez umożliwienie ludziom zakładania małych i średnich firm, udziały pracowników w przedsiębiorstwach, w których są zatrudnieni – tak jak chociażby robi to John Lewis w Wielkiej Brytanii, wytwarzanie własnej energii oraz zakładanie spółdzielni energetycznych. Mamy tu do czynienia z szeregiem niesamowitych możliwości – dzielenia się energią, społecznego wytwarzania treści, rozwijania modelu open source… Tak zaprojektowana gospodarka ma szansę stać się iście transformacyjnym sposobem produkcji dóbr i usług, kiedy do podziału dochodzi przed wytworzeniem wartości, a nie po nim.
czytaj także
Politycy wciąż myślą, że wzrost PKB jest im potrzebny do tworzenia miejsc pracy – okazuje się jednak, że relacja ta miała przejściowy charakter. W wielu firmach rosnąca część wygenerowanych środków przeznaczana jest dla akcjonariuszy, podczas gdy płace stanowią coraz mniejszą część tortu. Gdyby Arthur Okun, który sformułował „prawoPrawo Okuna zakłada istnienie odwróconego związku między poziomem wzrostu realnego PKB a stopą bezrobocia. Aby bezrobocie spadło o 1 punkt procentowy, realny poziom PKB musi urosnąć o 2 punkty procentowe szybciej niż skala wzrostu potencjalnego PKB.” ekonomiczne mówiące, że wraz ze wzrostem bezrobocia spada PKB, widział, że mamy dziś do czynienia ze wzrostem PKB przy jednoczesnej stagnacji płac, stwierdziłby, że mylił się w swoich założeniach.
To prawda, że był w historii czas, gdy korzyści z rosnącej gospodarki trafiały do pracowników – teraz jednak mamy do czynienia z kapitalizmem udziałowców. Spora część polityków ma dziś ponad 40 lat. Otrzymali podobne do mojego wykształcenie ekonomiczne, które stawiało rynek w środku, a wzrost gospodarczy za najważniejszy cel. Cenę za archaiczny sposób myślenia o gospodarce płacić będziemy jeszcze długo.
Czy jednak idea postwzrostu czy wręcz spadku gospodarczego nie jest przypadkiem zachodniocentryczna? Łatwo zakładać tu, że gospodarka po osiągnięciu pewnego poziomu dobrobytu powinna przestać rosnąć.
Jasne. Żyłam przez trzy lata na Zanzibarze (Tanzania), gdzie wciąż dużo osób chodziło bez butów, nie miało toalety w domu albo dostatecznie dużo jedzenia. Ludzie ci zasługują na edukację, opiekę zdrowotną czy transport, poczucie, że ich dzieci mogą się rozwijać.
Zdrowy rynek zwiększa ilość sprzedanych dóbr i usług – podobnie być powinno z dobrami wspólnymi. Powinniśmy być świadkami rozwoju technologii umożliwiających dobre życie w ramach gospodarstw domowych, pozwalających kobietom nosić mniej wody czy paliwa. Nie mam wątpliwości, że oznacza to wzrost tego typu gospodarek, które zużywać przez to będą więcej zasobów. Dokładnie z tego powodu to kraje o wysokich dochodach na mieszkańca muszą zejść z tego kołowrotka.
Klimatyczny holocaust, czyli ostateczny triumf pogoni za wzrostem
czytaj także
W związku z ograniczeniami ekosystemowymi gospodarki nie mogą jednak rosnąć w nieskończoność, jest to zwyczajnie niemożliwe. Wszystkie kraje świata zajmują pewną pozycję na krzywej wzrostu. Kraje takie jak Zambia, Nepal czy Bangladesz potrzebują wzrostu do zaspokojenia pilnych potrzeb swoich mieszkańców. Kiedy z kolei patrzymy na Holandię czy Belgię i ich astronomiczny poziom życia, zadajemy sobie pytanie: czy naprawdę chcą one jeszcze więcej? To dowód absurdu – niezależnie od stopnia dobrobytu danego kraju jego decydenci uważają, że panaceum na wszelkie bolączki będzie więcej wzrostu. To nic innego jak oznaka uzależnienia – i to o niebezpiecznym charakterze. Rośnie bowiem środowiskowy i społeczny koszt funkcjonowania systemu opierającego się na fundamencie nieskończonego wzrostu.
Jak oceniasz realność wspomnianej przez ciebie zmiany DG Growth na DG Thrive?
Mówi się: „bądź rozsądna, przestań marzyć”. Ale my przecież musimy marzyć! W przeciwnym razie znów ktoś nas zamknie w szafie. Czas zatem podnieść głowę i być nierozsądnym. Chodzi tu o zmianę perspektywy oraz wzoru myślenia. Donella Meadows – naukowczyni zajmująca się kwestiami środowiskowymi i zmianami systemowymi – stwierdziła, że zmienianie sposobu myślenia stanowi najlepszą formę wywierania wpływu. Na poziomie jednostkowym zmiana taka może zajść w ułamku sekundy. Jedno mgnienie oka dzieli nas od innego spojrzenia na świat. Zmienianie zdania całego społeczeństwa jest czymś zgoła innym. Walczą one często niczym lew, by odeprzeć zmianę paradygmatu.
Raport IPCC z roku 2018 jasno pokazał, że mamy tylko 12 lat na wzmocnienie naszej polityki klimatycznej tak, by zapobiec załamaniu się klimatu. Czy mamy jeszcze czas na zmianę systemu?
Od chwili opublikowania tego raportu pytanie to zadało mi mnóstwo ludzi, zachowując się trochę tak, jak stojący przed światłami rozpędzonego auta królik, który stwierdza, że kończy się nam czas, nie możemy już zmienić systemu, zatem trzeba skończyć z ambicjami i zacząć pracować w obrębie istniejących uwarunkowań. Uważam, że to niebezpieczny tok myślenia, który może demobilizować ludzi i skazywać ich na pogrążanie się w lęku i rozpaczy. To taktyka, którą stosują przeciwnicy zmian, negując istnienie problemu albo lekceważąc go aż do momentu, w którym jest już za późno na jego rozwiązanie. Nigdy nie dojdziemy tam, gdzie powinniśmy, jeśli nagle zrobimy się praktyczni i przestaniemy dążyć do stworzenia gospodarki, instytucji oraz systemu finansowego, które od samego początku kierować się będą zasadami regeneracji i redystrybucji. Jeśli chcesz zmienić świat, musisz zmienić prawo. To dla mnie coraz bardziej jasne.
***
Tine Hens jest dziennikarką MO zajmującą się zmianami klimatu oraz autorką książki Het kleine verzet (Epo, 2015).
Kate Raworth jest nieortodoksyjną ekonomistką badającą podejście do gospodarki, które umożliwi nam udzielenie odpowiedzi na wyzwania społeczne i ekologiczne XXI wieku. Opracowała koncepcję pączka z dziurką, tłumaczącą ograniczenia społeczne oraz ekosystemowe, którą przedstawiła w książce Doughnut Economics: Seven Ways to Think Like a 21st-Century Economist.
Rozmowa ukazała się na stronie Green European Journal, tłumaczył Bartłomiej Kozek.