Musimy zdecydować jako wspólnota, które wartości są dla nas najważniejsze. Czy chcemy poświęcić zdrowie i życie ludzi po to, by śrubować wskaźniki ekonomiczne, czy raczej postawić na pierwszym miejscu interesy słabych, chorych i wrażliwych?
4 października w Stanach Zjednoczonych z inicjatywy trójki naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego, Stanfordzkiego i Harvarda podpisana została Deklaracja z Great Barrington. Jest ona krytyką polityki obostrzeń jako narzędzia w walce z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Autorzy podkreślają, że wprowadzane na całym świecie ograniczenia życia społecznego mogą wywołać poważne konsekwencje dla zdrowia publicznego, np. w zakresie szczepień ochronnych, diagnostyki nowotworowej czy kondycji psychicznej obywateli. Sugerują jednocześnie, że docelową strategią walki z pandemią powinno być budowanie odporności populacyjnej wśród grup obarczonych mniejszym ryzykiem zgonu z powodu COVID-19 oraz ochrona osób starszych jako najbardziej narażonych na konsekwencje zakażenia. Strategia ta zakładałaby przechorowanie pewnej części populacji w celu wytworzenia odporności populacyjnej, która pozwoli zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa.
czytaj także
Nie jest to nowy pomysł, ponieważ lansowały go na początku pandemii władze m.in. Wielkiej Brytanii i Szwecji. Oba te kraje zrezygnowały z niej jednak, wprowadzając mniejsze (jak Szwecja) bądź większe (jak Wielka Brytania) ograniczenia normalnego życia społecznego. Podobnie jak w marcu, tak i teraz koncepcja odporności populacyjnej uzyskiwanej na drodze przechorowania została skrytykowana przez wielu ekspertów medycznych z całego świata. Polemiką wobec Deklaracji z Great Barrington jest np. opublikowane 15 października na łamach prestiżowego magazynu „The Lancet” Memorandum Johna Snowa. Jest to list podpisany przez 80 naukowców z całego świata, w którym przedstawiono aktualny stan wiedzy naukowej na temat SARS-CoV-2. Kluczowym elementem listu jest właśnie krytyka strategii odporności populacyjnej, którą lansują sygnatariusze Deklaracji z Great Barrington. Memorandum jest jednak tylko jednym z wielu dokumentów, artykułów czy głosów wyrażających zdecydowany sprzeciw wobec jej tez. W Polsce takie stanowisko sformułowała prof. Maria Gańczak, ekspertka z zakresu chorób zakaźnych pracująca na Uniwersytecie Zielonogórskim.
Strategia odporności populacyjnej uzyskiwanej na drodze przechorowania jest problematyczna z kilku powodów. Po pierwsze, nie jest prawdą, że wirus nie wywołuje poważnych konsekwencji zdrowotnych w młodszej części populacji. W rzeczywistości od początku pandemii odsetek przypadków ciężkich i śmiertelnych w tych grupach systematycznie rośnie.
czytaj także
Po drugie, przechorowanie nie musi oznaczać konieczności powrotu do pełnego zdrowia, gdyż coraz częściej mamy do czynienia z tzw. „długotrwałym COVID-em”, czyli utrzymywaniem się symptomów długo po pozbyciu się wirusa z organizmu.
Po trzecie, zbyt mało wiemy o budowaniu odporności po przebytej infekcji. Nie wiemy, na jak długo organizm może wytworzyć przeciwciała, a w związku z tym nie wiemy, czy przechorowanie doprowadzi do rzeczywistej odporności. Znane są również przypadki reinfekcji, czyli ponownego zakażenia koronawirusem.
Po czwarte wreszcie, założenie, że będziemy w stanie skutecznie odizolować osoby starsze, jest również problematyczne. Biorąc pod uwagę, że np. w Europie jest to duża część populacji, to zamknięcie jej na kilka miesięcy w domach może być przedsięwzięciem w zasadzie niewykonalnym. Podsumowując, krytycy Deklaracji z Great Barrington twierdzą, że lansowana w niej strategia oparta jest na nienaukowych podstawach i mogłaby w rezultacie wywołać kryzys zdrowotny dużo głębszy od tego, z jakim mierzymy się obecnie.
Czy odpowiedzią na koronawirusa ma być akcja „zabierz babci klucze”?
czytaj także
Kwestie zdrowotne czy epidemiologiczne to jednak niejedyny element dyskusji na temat odporności populacyjnej. Chociaż akurat Deklaracja z Great Barrington nie wspomina o tym ani słowem, to ważnym argumentem za przyjęciem strategii herd immunity jest ochrona gospodarki przed destrukcyjnymi konsekwencjami polityki lockdownu. I to nie jest bynajmniej nowy temat w debacie publicznej: już pod koniec marca, czyli na pierwszym etapie pandemii w Polsce, Grzegorz Hajdarowicz w artykule na łamach „Rzeczpospolitej” nawoływał do odejścia od wprowadzonych już obostrzeń, które miały, jego zdaniem, zdewastować gospodarkę. W udzielonym kilka dni później wywiadzie dla „Kultury Liberalnej”, w którym postulował m.in. zawieszenie kodeksu pracy na czas kryzysu epidemicznego, za wariant optymistyczny uznał otwarcie gospodarki, wycofanie obostrzeń i uzyskanie odporności populacyjnej, dzięki czemu „w drugim i trzecim kwartale tego roku koronawirus będzie już dla nas mniej groźny”. Jest to o tyle zaskakujące, że o SARS-CoV-2, jego przebiegu i terapii, wiedzieliśmy wtedy o wiele mniej niż teraz. Trudno zatem stwierdzić, na podstawie jakich źródeł naukowych Hajdarowicz formułował swoje tezy.
czytaj także
Sama Deklaracja z Great Barrington została napisana pod auspicjami organizacji o nazwie American Institute of Economic Research. Jej szefem jest Edward Stringham, amerykański ekonomista i zwolennik austriackiej szkoły ekonomii. Współpracuje on z Independent Institute, zorientowanym neoliberalnie amerykańskim think thankiem, znanym m.in. z negowania antropogenicznego charakteru zmian klimatycznych. American Institute of Economic Research był również dotowany przez Fundację Charlesa Kocha, Exxon Mobil czy Philip Morris International, a więc podmioty znane z negacjonizmu klimatycznego.
Symptomatyczne jest również to, w jaki sposób koncepcja odporności populacyjnej funkcjonuje w polskim dyskursie publicznym. Kilka dni po jej publikacji poseł Konfederacji Artur Dziambor mówił w jednej ze stacji telewizyjnych, że „my, prawicowa, merytoryczna opozycja, czyli Konfederacja, mówimy, że trzeba przyjąć model zupełnie inny: po pierwsze wypuścić wszystkich ludzi z kwarantanny, a po drugie doprowadzić do tego, że będzie jakaś odporność zbiorowa społeczeństwa”. Konfederacja znana jest oczywiście ze swoich radykalnie wolnorynkowych poglądów, a wśród jej elektoratu jest najmniej osób stosujących się do nakazu noszenia maseczek, a także najwięcej nieobawiających się koronawirusa. 9 października portal Medonet opublikował z kolei wywiad z matematykiem Krzysztofem Szczawińskim, którego model wskazywał właśnie strategię osiągnięcia odporności populacyjnej jako optymalną strategię walki z koronawirusem w przeciwieństwie do polityki obostrzeń.
Wątek ekonomiczny dyskusji wokół odporności populacyjnej pokazuje, że nie mamy bynajmniej do czynienia ze zwykłą kontrowersją naukową. Badania prowadzone w ramach studiów nad nauką i technologią pokazują, że spory uczonych wokół twierdzeń czy paradygmatów są czymś normalnym i dość częstym w historii. Również kluczowe odkrycia, np. z zakresu wirusologii czy bakteriologii, związane były z naukowymi konfliktami, czego doskonałym przykładem jest opisywana wielokrotnie przez Bruno Latoura historia twórcy szczepionki na wściekliznę Ludwika Pasteura.
Często bywa również i tak, że pojedynczy naukowcy rzucają rękawicę wszystkim innym i przełamują szeroko podzielany konsensus. Tutaj dobrą egzemplifikacją jest medycyna, a w szczególności chirurgia – wiele przełomowych technik chirurgicznych wywoływało kontrowersje wśród tradycyjnie nastawionych lekarzy i dopiero po dłuższym czasie uzyskiwały status pełnoprawnych praktyk klinicznych.
We wszystkich tych historiach sprawą kluczową były nowe badania, eksperymenty czy dane, które zarówno podważały dotychczasowe ustalenia naukowców, jak i uprawomocniały nowe twierdzenia, perspektywy, paradygmaty. W kontrowersjach naukowych chodzi zatem o to, aby koniec końców pchać naukę do przodu. W przypadku Deklaracji z Great Barrington z niczym takim nie mamy do czynienia. Jej autorzy nie zaproponowali żadnych przełomowych wyników badań, nie przeprowadzili też żadnej przekonującej analizy wskazującej, że strategia odporności populacyjnej uzyskiwanej na drodze przechorowania będzie skuteczniejsza i bezpieczniejsza niż strategia oparta na obostrzeniach. Przeciwnicy deklaracji mogą za to wesprzeć swoje racje licznymi badaniami, statystykami czy eksperymentami, które pokazują, że rezygnacja z obostrzeń może doprowadzić do niekontrolowanego rozprzestrzenienia się wirusa, a w rezultacie do wielu zgonów.
Związki instytucji firmującej deklarację z pieniędzmi koncernów paliwowych skłaniają raczej do refleksji, że być może mamy tutaj do czynienia z opisywanym m.in. przez Naomi Oreskes i Erika Conwaya „przemysłem wątpliwości”. W swojej książce pokazali oni zjawisko polegające na sponsorowaniu badań, które miały rzekomo obalać twierdzenia naukowe sprzeczne z interesem różnych podmiotów gospodarczych. I tak np. koncerny paliwowe zainwestowały ogromne środki w podważanie konsensusu naukowego wokół zmiany klimatycznej, a koncerny tytoniowe w przekonanie, że palenie nie szkodzi zdrowiu (a przynajmniej, że jego szkodliwość nie jest udowodniona). Pod płaszczykiem nauki (a raczej pseudonauki, gdyż wiele z tych badań nie wytrzymuje krytyki ze strony innych badaczy) realizuje się tutaj interesy ekonomiczne, które stoją w sprzeczności z celami ochrony środowiska czy zdrowia publicznego. Ów „przemysł wątpliwości” nie tylko w nienaukowy sposób podważa konsensus, ale też przyczynia się do obniżenia zaufania opinii publicznej wobec ekspertyzy naukowej jako takiej. Stwarza wreszcie pozór symetrycznej debaty naukowej, w której różne racje podzielane są przez różne środowiska naukowe. W rzeczywistości jednak to marginalne i powszechnie kontestowane w gronie ekspertów stanowiska zyskują w ten sposób rozgłos i miejsce w debacie publicznej.
czytaj także
To, czy w przypadku Deklaracji z Great Barrington mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem, które opisali Oreskes i Conway, wymaga dalszych, pogłębionych analiz. Niemniej jednak powiązania American Institute of Economic Research z podmiotami, które dotąd finansowały negacjonizm klimatyczny, stawia pod dużym znakiem zapytania rzetelność tez przedstawionych w deklaracji. Nie to jest jednak największym problemem tego dokumentu. Koncepcja odporności populacyjnej daje bowiem pośrednio paliwo dla rosnącego sceptycyzmu w stosunku do samej pandemii.
Zwolenników herd immunity i koronasceptyków łączy z pewnością niechęć do obostrzeń. Deklaracja wykorzystywana jest zresztą przez tych ostatnich jako argument w dyskusjach z osobami nawołującymi do odpowiedzialnego zachowania, noszenia maseczek i społecznego dystansowania się. Pośrednio zatem kształtuje postawy szkodliwe dla zdrowia publicznego, szkodliwe z punktu widzenia przeważającej większości ekspertów z zakresu wirusologii czy epidemiologii. Skuteczność strategii odporności populacyjnej zakłada ponadto, że wirus nie jest wcale tak groźny, jak wydaje się zwolennikom obostrzeń, a poluzowanie kontroli nad rozprzestrzenianiem się SARS-CoV-2 nie przyniesie tak wielu negatywnych konsekwencji. Z tej perspektywy obostrzenia mogą jawić się nie tylko jako wyraz nadmiernej paniki, ale wręcz działania opresyjnego państwa, które nie pozwala obywatelom normalnie funkcjonować. A stąd już krok do zupełnego negowania zagrożenia, a w dalszych krokach do narracji o „plandemii”. W przypadku Deklaracji z Great Barrington to wzmacnianie negatywnych postaw jest o tyle niebezpieczne, że zgodnie ze znanym mechanizmem „przemysłu wątpliwości” wykorzystuje się tutaj autorytet nauki. Wszak autorami dokumentu są przedstawiciele najbardziej renomowanych uczelni na świecie, co w odbiorze społecznym skutecznie przesłania fakt, że ich stanowisko jest sprzeczne ze stanowiskiem większości ekspertów, a organizacja, która daje im platformę, dostaje pieniądze od organizacji znanych z propagowania pseudonaukowych twierdzeń.
Deklaracja z Great Barrington wypacza ponadto dyskusję nad walką z pandemią, ponieważ nie oddaje złożoności problemu, z jakim mierzą się rządy na całym świecie. Nie jest bowiem tak, że przeciwnikami strategii odporności populacyjnej są propagatorzy całkowitego zamknięcia gospodarki. W rzeczywistości w różnych krajach władze przyjmują różne modele przy wprowadzaniu obostrzeń. Wiele rządów boi się wprowadzić całkowity lockdown z tych samych powodów, które wskazują sygnatariusze deklaracji, niemniej jednak nie prowadzi to ich do tak radykalnego stanowiska jak całkowita rezygnacja z ograniczeń.
Nie jest również prawdą, że postawienie na odporność populacyjną nie wygeneruje strat ekonomicznych. Jeżeli dojdzie do kontrolowanej transmisji wirusa w populacji i na COVID-19 zachorują i umrą tysiące ludzi, to oprócz ewidentnych strat moralnych czy społecznych będziemy mieli do czynienia z olbrzymim kosztem ekonomicznym. Aby to udowodnić, wystarczy sięgnąć do przykładu hiszpanki z lat 1918–1920. Tamta pandemia grypy była potężnym wstrząsem dla branży ubezpieczeniowej, która musiała wypłacić rekordowe świadczenia, tracąc tym samym setki milionów ówczesnych dolarów. Z powodu masowych zakażeń i zgonów wiele gałęzi przemysłu cierpiało na niedobór rąk do pracy. W związku z tym zamykano też linie kolejowe, zmniejszano wydobywanie węgla czy sprzedawano mniej towarów. I trudno się temu dziwić – ludzie leżący w szpitalach bądź trumnach nie są w stanie skutecznie generować produktu krajowego.
Musimy także pamiętać, że cała dyskusja wywołana przez Deklarację z Great Barrington pcha dyskurs wokół pandemii w bardzo niebezpieczne rejony. Skupienie się na odporności populacyjnej z powodu dbałości o kondycję gospodarki jest tak naprawdę próbą uprzywilejowania aksjologii ekonomicznej, w której zysk, rozwój gospodarczy czy jakość kapitału ludzkiego są wartościami dominującymi. W tej wizji cały dobrobyt społeczeństwa jest uzależniony od wskaźników ekonomicznych. Wyobraźnia kryjąca się za koncepcją odporności populacyjnej jest też bliska racjonalności neoliberalnej w rozumieniu Michela Foucaulta. Chodzi tu mianowicie o biopolitykę – formę rządów skupioną na zarządzaniu populacją i życiem biologicznym, która posługuje się w tym celu narzędziami statystycznymi i modelami. Odporność populacyjna jest w tym sensie neoliberalnym ćwiczeniem biopolitycznym, że opiera się na systemowym zarządzaniu dużą zbiorowością ludzką w celu osiągnięcia maksymalnych korzyści ekonomicznych w bardzo niesprzyjającym dla gospodarki kontekście. Chyba najlepszym wyrazem tego sposobu myślenia jest cytat ze wspomnianego już wywiadu z Krzysztofem Szczawińskim, który uważa, że to nie lekarze powinni być odpowiedzialni za zarządzanie kryzysem związanym z pandemią:
„Podejście lekarza nakazuje mu nie liczyć się z kosztami i nie mam tu na myśli jedynie kosztów ekonomicznych, tylko dezorganizację reszty służby zdrowia i idącą za nią śmiertelność. Jest ono dobre w przypadku pojedynczego pacjenta, ale nie całego systemu ochrony zdrowia i populacji, bo to są rzeczywistości liczbowe, statystyczne i ekonomiczne”.
Kowal: Koronawirus to nie jest wypadek przy pracy, ale brama do nowego innego świata
czytaj także
Oczywiście, nie każda biopolityka jest zła. System ochrony zdrowia, zwłaszcza w sytuacji szalejącej pandemii, również jest w dużej mierze biopolityczny. Musimy jednakże zdecydować jako wspólnota, które wartości są dla nas najważniejsze. Czy chcemy poświęcić zdrowie i życie ludzi po to, by śrubować wskaźniki ekonomiczne, czy raczej postawić na pierwszym miejscu interesy słabych, chorych i wrażliwych? Czy chcemy obudzić się w świecie, w którym rządzą reguły darwinizmu społecznego, czy społecznej solidarności? Musimy pamiętać, że dyskusje nad odpornością populacyjną – i w ogólności nad różnymi modelami walki z pandemią – są w mniejszym bądź większym stopniu związane z tego typu pytaniami.
***
Michał Wróblewski – dr hab., profesor uczelniany zatrudniony w Instytucie Socjologii UMK w Toruniu; interesuje się studiami nad nauką i technologią oraz socjologią medycyny, zdrowia i choroby; obecnie prowadzi badania nad społeczną percepcją chorób zakaźnych i kontrowersjami wokół zanieczyszczenia powietrza; autor (razem z Ł. Afeltowiczem) książki Socjologia epidemii. Wyłaniające się choroby zakaźne w perspektywie społecznej i kulturowej, która ukaże się w przyszłym roku nakładem Wydawnictwa Naukowego UMK.