Kraj, Zdrowie

Zawsze na końcu kolejki. Marihuana medyczna to ciągle towar deficytowy

Kiedy w podkarpackich aptekach zabrakło medycznej marihuany, pacjent pojechał po nią aż do Opola. Inni jeżdżą nawet do Holandii, w drodze powrotnej ryzykując oskarżenie o przemyt. W Polsce konopi indyjskich nie wolno uprawiać nawet na leki, więc gdy skończy się partia z importu, aptekarze rozkładają ręce i każą czekać na dostawy.

Paweł powoli podnosi do ust kubek z herbatą. Nie dlatego, że jest gorąca, ale czasami inaczej nie może. Spowolnienie ruchu jest jednym z efektów postępującej choroby Parkinsona, którą u 54-latka zdiagnozowano osiem lat temu. Po tym jak marihuana medyczna stała się w Polsce legalna, mężczyzna zaczął jej używać, żeby złagodzić niektóre objawy choroby.

– W fazie nadpobudliwości latają ręce, ciało skacze, to samo dzieje się z głosem. Marihuana sprawia, że tego nie ma – tłumaczy. Paweł korzysta z niej za pomocą waporyzatora – urządzenia, które podgrzewa susz i uwalnia z niego substancje aktywne, które na końcu się inhaluje.

Legalizacja marihuany do celów medycznych stała się w Polsce faktem 1 listopada 2017 roku. Wtedy to weszła w życie nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, którą zgodnie poparły wszystkie kluby parlamentarne. W bezprecedensowym głosowaniu w Sejmie za zmianami rękę podniosło 440 posłów i posłanek. Przeciw byli tylko Zbigniew Ziobro i Beata Kempa.

Zmiany te umożliwiły chorym korzystanie z produktów leczniczych wytworzonych na bazie suszu z konopi indyjskich. W świetle nowego prawa chorzy leczeni marihuaną przez lekarzy i swoich bliskich przestali być przestępcami. Przestało być też karane wykorzystanie konopi do sporządzania leków oraz ordynowanie leczniczej marihuany.

Jednocześnie parlamentarzyści nie zgodzili się na uprawę konopi do celów leczniczych w Polsce. Od początku było jasne, że surowiec będzie trzeba sprowadzać z zagranicy. A ten nie pojawił się w aptekach natychmiast – przejście skomplikowanej procedury rejestracji nowych środków pierwszej firmie zajęło prawie rok. Prędko okazało się, że importowane ilości wcale nie zaspokajają potrzeb, co poskutkowało powtarzającymi się brakami medykamentów w całej Polsce. Mimo że na rynek wszedł drugi dystrybutor, problemy z dostępnością nie ustały.

Jak Liroy i Gudaniec wywalczyli przyjęcie przez sejm projektu medycznej marihuany

Za drogo, nie interesuje nas to

– Braki wynikają z tego, że procedury importowe są skomplikowane, a dostawy i tak za małe. Zainteresowanie jest duże we wszystkich krajach, które dopuściły do użytku marihuanę medyczną, a polski rynek najwyraźniej nie jest priorytetowy – tłumaczy Jerzy Przystajko, aptekarz z Opola. Mężczyzna wyjaśnia, że apteki nie mają obowiązku trzymania na stanie marihuany medycznej, ale jeśli pojawi się pacjent z receptą na nią, to farmaceuta powinien ją sprowadzić.

A wobec przestoju w dostawach to nie zawsze jest możliwe. Przystajko opowiada, że widmo braków sprawia, że pacjenci pokonują setki kilometrów, żeby zaopatrzyć się w lek, który łagodzi dolegliwości.

– Są portale internetowe pokazujące, w której aptece można kupić konkretny lek. Do mnie raz przyjechali ludzie z Podkarpacia, bo nie znaleźli niczego bliżej domu. Inny pacjent jeździ wtedy do Niemiec lub do Holandii, gdzie kupuje 30 gramów medycznej marihuany. A to zawsze ryzyko, bo jak w Polsce zatrzyma go patrol drogowy, to ryzykuje oskarżenie o przemyt – tłumaczy aptekarz. I dodaje, że to pokłosie tego, że w 2017 roku nie zezwolono na rodzime uprawy konopi do celów medycznych.

Skręt, areszt, przeszukanie, a na końcu… umorzenie

Wątpliwości co do tego nie ma także Dorota Rogowska-Szadkowska, doktorka nauk medycznych, autorka książki Medyczna marihuana. Historia hipokryzji.

– W tej chwili musimy polegać na dostawach medykamentów z Niemiec i Kanady. Podczas gdy mamy wystarczającą wiedzę i zasoby ku temu, żeby konopie produkować w Polsce. Ale przez opór polityków nabijamy kieszeń zagranicznym koncernom – tłumaczy.

Transoceaniczny import skutkuje także tym, że marihuana medyczna jest stosunkowo droga – cena jednego grama to zazwyczaj 65 złotych. To sprawia zaś, że wielu pacjentów o konopnej terapii może tylko pomarzyć.

Konopie, prawo i sprawiedliwość

– Dzięki lokalnym uprawom i rodzimej konkurencji ceny byłyby dużo niższe, a leki bardziej dostępne – mówi Beata Maciejewska, posłanka Lewicy, przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Legalizacji Marihuany.

W opinii posłanki w 2017 roku Prawo i Sprawiedliwość działało po linii najmniejszego oporu i poza samym zezwoleniem na użycie marihuany w celach leczniczych nie chciało brać na siebie żadnej odpowiedzialności.

– Państwo ograniczyło swoją rolę, żeby nie musieć kontrolować upraw konopi. Z tego samego powodu nie podjęto żadnej edukacji lekarzy w tym zakresie. Dlatego teraz mamy ograniczone grono medyków, którzy wyspecjalizowali się z własnej inicjatywy. Pisałam w tej sprawie do wojewódzkich izb lekarskich: jedne odpowiadały, że szkolenia są zbyt drogie, inne nie były zainteresowane – tłumaczy posłanka.

Zawsze na końcu kolejki

O zastosowaniu marihuany medycznej nie mają też jak dowiedzieć się studenci medycyny. – Nie ma tego w programie. Chciałam zorganizować dodatkowe zajęcia, ale szefostwo się nie zgodziło. Stanęło na prywatnej pogadance, na którą przyszło ledwie dwudziestu studentów – relacjonuje Rogowska-Szadkowska, która jest także wykładowczynią na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku.

Ameryka walczy z pandemią skrętami

Zazwyczaj to sam pacjent musi się orientować, że istnieje coś takiego jak medyczna marihuana, i zgłosić się do odpowiedniego lekarza, który będzie wiedział, jaki specyfik zaordynować. Wizyta u doktora jest niezbędna, bo aptekarze wydają marihuanowy susz tylko na receptę.

– Trzeba wiedzieć, do kogo iść, bo dla wielu lekarzy prośba o przepisanie medycznej marihuany to jakaś ekstrawagancja ze strony pacjenta. I odmawiają wypisania czegokolwiek – tłumaczy Paweł. On sam trafił do prywatnej poradni leczenia bólu na warszawskim Ursynowie. Na pierwszej wizycie zbadali go internista certyfikowany do leczenia marihuaną oraz neurolog i wydali odpowiednią receptę.

W pobliżu poradni znajduje się dobrze zaopatrzona apteka. Ale jak już dochodzi do kupna, to Paweł woli przepuścić innych w kolejce. – Czułem się napiętnowany wymownymi spojrzeniami, jak już pojawiało się słowo marihuana – tłumaczy mieszkaniec Warszawy. Nieuchronna jest natomiast konfrontacja z portfelem. – Prywatna wizyta, 200 zł, plus miesięczna dawka marihuany to razem 850 zł – podsumowuje Paweł. Do tego jeszcze kilkaset złotych na waporyzator. Leki na parkinsona i tak musi brać – a to kolejne 350 zł.

Jerzy Przystajko dodaje, że są pacjenci, którzy do celów leczniczych potrzebują nawet jednego grama każdego dnia. A to już wydatek rzędu 2 tysięcy złotych miesięcznie. – Pod warunkiem że lek jest dostępny. Pacjenci ciągle muszą liczyć się z tym, że wielotygodniowe przestoje w dostawach zdarzą się w każdym momencie – mówi aptekarz.

O niebo lepiej

– Jak już ktoś wie, że może legalnie korzystać z marihuany medycznej, gdzie dostać receptę, a leki są dostępne, to barierą może okazać się cena – tłumaczy Dorota Gudaniec, współautorka projektu nowelizacji z 2017 roku, która otworzyła Polskę na legalną marihuanę. Jej syn cierpi na jedną z najcięższych odmian padaczki i Gudaniec od lat leczy go środkami na bazie marihuany. Zaczęła, jeszcze zanim ta była w Polsce legalna, bo, jak tłumaczy, była ona ostatnią deską ratunku dla chorego chłopca.

– W tamtym czasie istniała tylko długa procedura importu docelowego, którą przeszłam. Żeby dostać lek jak najszybciej, sama organizowałam transport zatwierdzonej na wielu szczeblach marihuany medycznej, ale jej przewóz okazał się nielegalny – tłumaczy Gudaniec.

Znamy wyniki największego europejskiego raportu o narkotykach

Zaangażowanie na rzecz zmian legislacyjnych zaowocowało też tym, że w 2017 roku założyła centrum terapeutyczne, w którym prowadzi się m.in. leczenie z zastosowaniem marihuany medycznej. Wrocławska placówka ma ok. 9 tysięcy pacjentów.

– Najczęściej trafiają do nas osoby, które już próbowały wszystkich innych środków albo bardzo późno dowiedziały się o tym, że powinny spróbować marihuany medycznej – opowiada Gudaniec. To osoby chorujące m.in. na stwardnienie rozsiane, padaczkę lekooporną czy cierpiące na przewlekłe bóle związane z nowotworami lub AIDS.

– Powszechne są relacje o tym, że lekarze odmawiają przepisywania marihuany. Często dlatego, że po prostu nie wiedzą, jak ją stosować. Brak systemowej edukacji lekarzy komplikuje życie wielu chorym – tłumaczy. I podkreśla, że pośród ogromu niedociągnięć sam fakt zalegalizowania medycznej marihuany był osiągnięciem. – Życie wielu ludzi stało się o niebo lepsze. Zwłaszcza w porównaniu z sytuacją, w której w obliczu cierpienia sięgali po nielegalne u nas konopie i w świetle prawa stawali się przestępcami.

Rolnik nie gorszy niż instytut

Do tego, że marihuana może złagodzić uciążliwości choroby, Paweł dotarł dzięki własnej dociekliwości. – Codziennie czytam wszystkie nowości, które pojawiają się w internecie na temat choroby Parkinsona. Z innymi chorymi tworzę też społeczność, w której wymieniamy się wiedzą – tłumaczy mężczyzna. Jednak informacji o właściwościach marihuany spodziewałby się od rządu.

– Ośrodki zdrowia to ostatnie miejsce, w którym można się czegokolwiek dowiedzieć. A oczekiwałbym jakiejś publicznej kampanii, którą można by traktować jako zaufane źródło informacji. Teraz z jednej strony mamy entuzjastów, którzy mówią, że marihuana to remedium na wszystkie dolegliwości. Z drugiej zaś są przeciwnicy lamentujący, że to najgorsza trucizna. Zdrowego rozsądku oczekiwałbym od władzy.

Nie będzie kar za posiadanie marihuany? Ustawy konopne już w Sejmie

O więcej zdrowego rozsądku w podejściu do marihuany medycznej upominają się posłanki i posłowie z Parlamentarnego Zespołu ds. Legalizacji Marihuany. Jego przedstawicielki 20 kwietnia złożyły w Sejmie projekt ustawy liberalizującej podejście do konopi indyjskich stosowanej w medycynie. Co proponują parlamentarzyści? Dopuszczenie upraw konopi indyjskich do produkcji marihuany medycznej w Polsce przez instytuty badawcze i rolników, refundowanie jej w przypadku niektórych chorób oraz systemowe kształcenie lekarzy.

W sierpniu do Sejmu wpłynął kolejny poselski projekt łagodzący podejście do marihuany medycznej. Grupa 26 posłów Prawa i Sprawiedliwości i Kukiz’15 proponuje, by konopie indyjskie na cele medyczne mogły uprawiać polskie instytuty badawcze. O rolnikach ani słowa.

– To rozwiązanie to półśrodek, a przy tym też brak zaufania do obywateli. Nie widzę przeszkód, żeby w ramach odpowiednich regulacji prawnych lecznicze konopie uprawiali także polscy rolnicy – komentuje Beata Maciejewska.

Do więzienia za leczenie

Kierowany przez posłankę zespół złożył w Sejmie także projekt ustawy o marihuanie do użytku rekreacyjnego, który zakłada dekryminalizację posiadania niewielkich ilości suszu. Zmiana polega na tym, że czyn ten przestanie być karalny. Zgodnie z propozycją każdy dorosły obywatel będzie mógł mieć przy sobie do 5 gramów marihuany. To nie wszystko – projekt zakłada także zniesienie kar za prowadzenie własnej uprawy konopi indyjskich. A dokładnie, że na jedno gospodarstwo domowe będzie mogło przypadać do czterech krzaków tej rośliny.

Parlamentarzyści pracują nad trzema ustawami konopnymi. Ile suszu na własny użytek?

Perspektywa dekryminalizacji ma nie lada znaczenie dla osób, które potrzebują stosować marihuanę dla poprawy zdrowia, a nie stać ich na tę z legalnego obrotu. Wiele osób decyduje się na uprawianie własnych roślin, najczęściej po kryjomu, bo grozi za to kara pozbawienia wolności. Niektórzy przypłacili to problemami z wymiarem sprawiedliwości. Tak jak mieszkaniec Bydgoszczy, pan Marian, który od 26 lat zmaga się z wirusem HIV. Ze skutkami choroby walczył, używając marihuany z własnej uprawy. Jak donosi „Gazeta Wyborcza”, postawiono mu zarzuty dotyczące posiadania znacznych ilości środków odurzających oraz uprawy konopi indyjskich. Grozi mu za to 10 lat pozbawienia wolności.

Rogowska-Szadkowska: – Jestem wzywana przez ludzi, u których znaleziono marihuanę, żeby zaświadczać o zasadności jej medycznego stosowania. Takie sytuacje nie powinny mieć w ogóle miejsca, ale pokazują one, że ustawa z 2017 roku nie poprawiła losu wszystkich chorych. Absurdem jest też to, że marihuany nie można uprawiać samemu – dzięki temu policjanci mogą łapać „przestępców”, nawet jeśli to osoby przewlekle chore.

Jeśli będzie dostępna

Rok temu lekarze wszczepili Pawłowi do mózgu elektrody, które niwelują nadpobudliwości i łagodzą objawy choroby. Przez ten czas nie korzystał on z marihuany medycznej, ale choroba postępuje, męczące objawy utrudniające życie wracają. – Czasami nie mogę wykonać żadnego ruchu. Mogę dyktować mejle, ale nie jestem w stanie sam pisać. Po zażyciu marihuany te symptomy ustępują – tłumaczy mężczyzna.

Projekt legalizacji marihuany w Sejmie już w kwietniu

Przez rozwój choroby Paweł właśnie wraca do używania medycznej marihuany. Pójdzie po receptę do tej samej kliniki bólu, stanie w kolejce w dobrze zaopatrzonej aptece, poczeka, aż rozejdą się inne osoby, i kupi przepisaną dawkę medycznej marihuany. Jeśli ta akurat będzie w Polsce dostępna.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij