Czytaj dalej, Kultura

Wolność jedynie słusznego słowa [polemika do polemik o Świetlickim]

Polemiki trzeba pisać, warto czytać i można publikować. To „można” staje się jednak coraz bardziej niepewne.

Maja Staśko napisała o Marcinie Świetlickim. Emilia Konwerska napisała o Staśko. Adam Poprawa napisał o Staśko i Konwerskiej. Aldona Kopkiewicz napisała o Staśko. Maja Staśko napisała o Poprawie. Pisali różnie – przenikliwie i prymitywnie, ostro i subtelnie, przyjaźnie i wrednie – ale pisali, a inni to sobie czytali. I tak to pisanie i czytanie mogłoby swobodnie iść dalej, dając piszącym i czytającym nie tylko coś do roboty, ale i powiększając ich wiedzę o świecie…, gdyby nie to, że nagle wyszło na jaw coś, co owo pisanie i czytanie poddało w wątpliwość.

Niepokorny poeta polityczny znów broi [zobacz memy]

Otóż jedna z piszących osób przyznała, że w swobodne pisanie i czytanie nie wierzy.

Maja Staśko życzy sobie, by Uniwersytet Wrocławski, gdzie Poprawa pracuje, „wyciągnął odpowiednie konsekwencje dyscyplinarne wobec swojego pracownika”, i ma nadzieję, że Biuro Literackie, gdzie Poprawa publikuje, „zrezygnuje ze współpracy z krytykiem”. Nic to, że tekst Poprawy dał jej asumpt do napisania kolejnego mocnego artykułu. Nic to, że pozwolił czytającym nabrać większej wiedzy o świecie. Nic to, że wyraził poglądy i postawy pewnej osoby i pewnej grupy. Nie, nie wystarczy autora skrytykować, nawet potępić – trzeba go ukarać i uciszyć.

To nie tylko obrona Świetlickiego, to dyscyplinowanie przez stygmatyzację i pogardę

„«Dyalektyka erystyczna» jest sztuką prowadzenia sporów, ale w taki sposób, aby zawsze mieć racyę, a więc per fas et nefas” rzecze Schopenhauer. Ale Staśko nie wystarczają trzydzieści cztery Schopenhauerowskie wybiegi erystyczne; zamiast tego „racyę” chce sobie zapewnić poprzez dopilnowanie, by z Poprawą nie trzeba było jakichkolwiek dalszych sporów w ogóle prowadzić. Poprawa i jego poglądy mają zostać niejako mechanicznie – a nie przez proces wymiany intelektualnej – usunięte z przestrzeni publicznej.

Tak, jak to się dzieje dziś choćby w Republice Ludowej. Gdyby Staśko była członkinią Partii, a Poprawa nie, jego artykułu nie można byłoby już znaleźć na stronie internetowej – tak samo, jak nie można byłoby znaleźć na uczelni samego Poprawy, który zostałby przez władze „zaproszony na herbatę”.

Kopkiewicz pisze o wywracaniu przez Staśko stolika – ja rzekłbym wręcz, że Staśko chce stolik po prostu zabrać i zabronić w przyszłości jego używania. „[B]oję się, że kiedyś zdobędziesz władzę” ciągnie Kopkiewicz. Też się boję, zwłaszcza, że Staśko nie jest w zapędzie do zamykania oponentom ust odosobniona. Nie trzeba patrzeć na wschód, by to zobaczyć. Kto śledzi wydarzenia na zachodzie wie, jak wyglądają tam kolejne batalie o wolność słowa na uniwersytetach i nie tylko. Safe spaces, deplatforming, triggering, microaggression – te i inne koncepty krok po kroku zbliżają nas do rzeczywistości, gdzie swobodnie krążyć będą miały prawo wyłącznie poglądy zatwierdzone jako jedynie słuszne.

W tym samym dniu, gdy Krytyka Polityczna opublikowała ostatni tekst Staśko, „New York Times” zamieścił artykuł, w którym Lisa Feldman Barrett zadaje pytanie, kiedy słowa stają się przemocą. Powołując się na badania naukowe profesorka psychologii stwierdza, że stres związany np. z długotrwałym klimatem politycznym, gdzie ludzie atakują się nawzajem nienawistnymi słowami (nawet, jeśli dzieje się to nieumyślnie albo subtelnie, w ramach microaggression), może mieć taki sam szkodliwy wpływ na ciało człowieka, jak przemoc fizyczna, np. odnawiając dawne traumy (poprzez triggering). Na podstawie tego Barrett postuluje m.in., by szerzący nienawiść prowokatorzy tracili prawo do wystąpień (czyli podlegali deplatforming) na uniwersyteckich kampusach, zapewniając tym samym studentom spokój ducha (dzięki stworzonej w ten sposób safe space).

Jeśli tak, to może w imię zdrowia tak jednostki, jak i całego społeczeństwa rzeczywiście trzeba pogodzić się z cenzurą i autocenzurą? I Poprawę z Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Biura Literackiego wykopać, by Staśko żyło się lepiej?

Ale postulaty Barrett spotkały się z kontrą. Jonathan Haidt i Greg Lukianoff w tekście dla „The Atlantic” zgadzają się założeniami, jakie głosi Barrett, ale odrzucają jej wnioski. Np. szkodliwy wpływ na zdrowie wiąże się z długotrwałym stresem, a wystąpienie publiczne (czy lektura artykułu) długotrwałe nie jest. Problem według autorów leży w postrzeganiu sytuacji – jeśli wmówimy sobie, że jesteśmy pod ciągłym naporem hejtu, to pochorujemy się ze stresu, nawet, jeśli w rzeczywistości ów hejt jest sporadyczny i krótkotrwały, lub wręcz wcale go nie ma. Według Haidta i Lukianoffa to właśnie kultura wmawiania sobie, że jest się atakowanym, sprawia, że amerykańska młodzież stała się rozchwiana pod względem psychicznym jak nigdy wcześniej. Zamiast hartować się w zetknięciu ze światem zewnętrznym, młodzi Amerykanie ignorują jego złożoność poprzez agresywne odseparowywanie się od wszelkich nieprzyjemnych doświadczeń, w tym postaw i poglądów odmiennych od ich własnych.

Dajcie chłopu siedzieć w domu [polemika]

Podobnie na tekst Barrett odpowiada Jesse Singal w artykule na łamach „New York Magazine”, ostrzegając, że przekonywanie młodych ludzi, iż wolność słowa ich straumatyzuje, może stać się samospełniającą się przepowiednią. Krótko wskazuje też na jeszcze jeden problem – z praktycznym uzgodnieniem, czy głoszone przez daną osobę poglądy przekroczyły już próg szerzącego nienawiść prowokatorstwa, czy też są jeszcze „tylko” kontrowersyjne. Kwestię tę podejmuje szczegółowo na swoim blogu Jerry Coyne, odrzucając wywody Barrett, jakoby dało się naukowo ustalić, który rodzaj treści jest szkodliwy. Wolność słowa, poza kilkoma wyjątkami (np. nawoływanie do przemocy) powinna być absolutna, bo inaczej zapanuje widzimisięizm w decydowaniu, jakie treści mają prawo istnieć w dyskursie publicznym, a jakie nie.

Problem zasadza się na czterech kwestiach: Raz, że domaganie się, by zamykać usta ludziom o odmiennych od nas poglądach, intelektualnie i psychicznie osłabia nas samych. Dwa, że nazywanie wypowiedzi słownych formą przemocy daje rzekomo skrzywdzonemu przez nie prawo odpowiedzieć również przemocą, w tym fizyczną. Trzy, że sztuczne ograniczanie liczby i różnorodności postaw i poglądów zubaża naszą wiedzę o świecie. Cztery, że cenzurowanie innych odbiera nam argument moralny, kiedy inni zechcą cenzurować nas.

Od osłabienia lepsze jest wzmocnienie, na fizyczną przemoc zgody być nie może, wiedza ma większą wartość niż ignorancja, i warto zachować się przyzwoicie i pragmatycznie zarazem. Wszystkim, w tym Staśko, swobodna wymiana poglądów, nawet trudna i nieprzyjemna, wyjdzie w dłuższej perspektywie na zdrowie – czego nie można powiedzieć o kneblowaniu oponenta.

Tylko czy porobiło się już tak źle, że należy zacząć za wolnością słowa orędować? Czy naprawdę trzeba przesłanie ostatniego zdania powyższego akapitu wyłuszczać w kilkustronicowych artykułach? Czy zapomnieliśmy, jak to jest, gdy „prawdy” są, jak to drzewiej bywało, narzucane, zamiast dowodzone? A jeśli nawet jeszcze nie jest tak źle, to co będzie dalej?

Joel Kotkin w eseju dla „Daily Beast” kreśli obraz przyszłości, w której aktualne młode pokolenie będzie z czasem zdobywać coraz większy wpływ. Amerykańscy lewicowi millennialsi przywiązują znacznie mniejszą od poprzednich pokoleń wagę do wolności słowa i demokracji konstytucyjnej. Ba, są nawet bardziej skłonni w razie konieczności przystać na przewrót. Kotkin przewiduje, że przyszłość Ameryki może być znacznie bardziej autorytarna, niż się to niegdyś zdawało.

Oczywiście tych konstatacji nie da się bezpośrednio przełożyć na polskie warunki. A jednak w reakcji Staśko na tekst Poprawy widać symptomy tej samej antywolnościowej przypadłości, która toczy amerykańskie społeczeństwo, zwłaszcza w jego niższych przedziałach wiekowych. Staśko i podobni jej młodzi intelektualiści, przekonani o własnej słuszności, chcą przeskoczyć etap intelektualnego ucierania się konsensusu i od razu postawić na swoim. Nie widzą problemu w cenzurze, w nawoływaniu do odbierania oponentom głosu, bo święcie wierzą, że stoją po właściwej stronie. Dokładnie tak, jak swoje zamordystyczne działania uzasadniał niejeden cenzor w historii ludzkości.

***

Dawid Juraszek – pisarz, publicysta, redaktor, tłumacz, wykładowca kultury krajów anglojęzycznych na uniwersytecie w Kantonie. Absolwent filologii angielskiej i zarządzania edukacją. Publikował m.in. w Polityce, Newsweeku, Gazecie Wyborczej, Poznaj Świat, Lampie, Nowej Fantastyce. Autor cyklu powieściowego Jedwab i porcelana, wielu opowiadań i przekładów książkowych. Redaktor antologijny wydawnictwa RW2010, współpracownik Centrum Studiów Polska-Azja i felietonista Ha!artu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij