Historia

Władza leżała na ulicy, Tuwim szlochał spazmatycznie. Pierwsze reakcje na zabójstwo Narutowicza

Wielu Piłsudczyków wyrażało później pewien żal z powodu niewykorzystania szansy, by po zabójstwie z zimną krwią prezydenta dokonać rozstrzygającej rozprawy z prawicą i wymierzyć sprawiedliwość duchowym autorom zabójstwa Narutowicza.

Prezydent uroczyście przeciął wstęgę i wkroczył do pierwszej sali wystawowej. Zatrzymał się, by porozmawiać z angielskim posłem Williamem Max-Mullerem, który przeprosił za swą nieobecność na inauguracji w związku z chorobą. Pogratulował mu wyboru na stanowisko, na co Narutowicz żartem odparł po angielsku „sądzę, że powinien mi pan raczej złożyć kondolencje”. Prezydent kontynuował następnie zwiedzanie. Po lewej stronie szedł obok niego Karol Kozłowski, dyrektor Zachęty, a premier Julian Nowak i malarz Jan Skotnicki w roli przewodnika towarzyszyli mu z prawej. Tuż za prezydentem znajdowali się posłowie angielski i amerykański wraz z szefem protokołu, Stefanem Przeździeckim.

Idee zamachowca po latach zwyciężyły – 95. rocznica zabójstwa Prezydenta RP

Około 12.10, kiedy Narutowicz zatrzymał się, by przyjrzeć się z bliska jednemu z obrazów, od tyłu zbliżył się do niego Eligiusz Niewiadomski. Niezauważenie, malarz wetknął pistolet między płaszcze Narutowicza i Skotnickiego. W galerii rozległy się trzy ciche wystrzały, stłumione częściowo przez futro płaszcza. Choć strzelał z tyłu, Niewiadomski wycelował prosto w serce prezydenta, z czym nie miał problemu jako malarz obeznany z ludzką anatomią. Broń szybko wyrwano mu z rąk, ale zabójca nie stawiał oporu. „Nie będę więcej strzelać”, stwierdził.

„Szron”, obraz Teodora Ziomka, który oglądał Narutowicz w chwili zamachu. Fot. Wikimedia Commons

Skotnicki, który stał tuż obok Narutowicza w momencie, gdy padły strzały, wspomina jego ostatnie chwile: „Spojrzałem na prezydenta i zauważyłem, że patrzył na mnie zaskoczony i słaniał się na nogach. Razem ze Stefanem Przeździeckim próbowaliśmy go podtrzymać, ale nagle osunął się na mnie. Zaciągnęliśmy go na kanapę, ale była zbyt krótka, więc musieliśmy położyć go na podłodze. Oczy miał otwarte. Patrzył na nas, powoli i po cichu nas opuszczając”.

Poetka Kazimiera Iłłakiewiczówna, która wcześniej pracowała dla Narutowicza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, uklęknęła na podłodze i położyła jego głowę na swych kolanach. Zamknęła mu oczy i podtrzymywała go aż do przyjazdu policji. Przeździecki z kilkorgiem niegdyś zatrudnionych przez Narutowicza w Ministerstwie ludzi, niewątpliwie mu oddanych, utworzyli krąg wokół umierającego, a pospiesznie odnaleziony ksiądz odprawił ostatnie rytuały. Prezydent umarł przed upływem kwadransa. Gdy Iłłakiewiczówna czuwała nad zmarłym miała wrażenie, choć może niesłuszne, że w galerii dominował raczej nastrój strachu i gniewu, niż współczucia dla zamordowanego prezydenta.

Gdy wieść o zabójstwie rozeszła się po budynku, w galerii zapanował chaos. Tłum gości zbiegał po schodach i uciekał z gmachu, choć reakcje ludzi były rozmaite. Poseł angielski zemdlał. Julian Tuwim, szlochający spazmatycznie musiał zostać wyprowadzony na zewnątrz. Później napisać miał wiersz potępiający endeków za podsycanie nienawiści do prezydenta. Generał Haller, który przyjechał w zaledwie kilka minut po wystrzałach, wybrał się na przechadzkę po galerii, jak gdyby nigdy nic. Kardynał Kakowski, który również przyjechał spóźniony, gwałtownie zawrócił swój powóz i wrócił do swej rezydencji nie wchodząc do budynku ani nie zamieniając z nikim słowa. Premier Nowak zwyczajnie uciekł i nigdzie nie można go było znaleźć.

Skotnicki wezwał lekarza, oczywiście nie po to, by ratować prezydenta (któremu nie można już było pomóc), leczy by oficjalnie potwierdzić zgon i uruchomić mechanizm uporządkowanego przekazania władzy. Lekarz, który akurat znalazł się w galerii, odmówił jednak wystawienia aktu zgonu, prawdopodobnie z obawy przed zamieszaniem w całą tę aferę. Przybyły niezwłocznie ambulans także na niewiele się przydał. Choć medycy wystawili akt zgonu, to odmówili zabrania ciała prezydenta argumentując, że regulamin zabrania wożenia zwłok ambulansem.

Na szczęście sytuacją zajęli się minister spraw wewnętrznych Darowski i minister sprawiedliwości Makowski. Ten drugi zobowiązał kilku malarzy i woźnych, by zabezpieczyli budynek. Linie telefoniczne prowadzące z Zachęty na zewnątrz zostały odcięte, by uniknąć fali paniki. Około 2.30 w nocy na miejsce przybył szwadron kawalerii, który eskortował pokryty polską flagą powóz wiozący ciało Narutowicza do Pałacu Prezydenckiego.

O Narutowiczu, kompromisach i nienawiści

czytaj także

Zabójca Niewiadomski nie próbował uciec, choć według świadków mógłby łatwo tego dokonać, albo natychmiast po oddaniu feralnych strzałów, albo później, korzystając z zamieszania. Faktycznie, według niektórych relacji chaos był tak wielki, że Niewiadomskiego zostawiono na chwilę w jednym z pomieszczeń zupełnie bez straży. Zamiast próbować ucieczki, siedział tam jednak bez ruchu, z zaciśniętymi ustami, skrzyżowanymi nogami i beznamiętnym wyrazem twarzy. Jego celem, który już wkrótce miał ogłosić, było wybawienie Polski od żydowskiej tyranii.

Backlash: jak negacjonizm Holokaustu trafił do głównego nurtu

[…] Jak pisze Janusz Pajewski, przez kilka godzin po zamachu „władza leżała na ulicy”. I niewątpliwie była szansa na to, że „ulica” przejmie władzę. Na burzliwym posiedzeniu Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS lider jej warszawskiego okręgu Rajmund Jaworowski ogłosił plan poprowadzenia marszu robotników na miasto, by dokonać zemsty na prawicy i „zabić ludzi odpowiedzialnych za morderstwo”.

Jaworowski, którego pamiętamy jako organizatora „odsieczy” PPS, która wdała się w strzelaninę z endeckimi studentami na Placu Trzech Krzyży w dniu 11 grudnia, niewątpliwie był człowiekiem zdolnym do pokierowania takim przedsięwzięciem. Ten oddany Piłsudczyk, były członek Organizacji Bojowej PPS i oficer wywiadu Legionów był „pół-idealistą, pół-gangsterem”, który warszawską PPS rządził jak prywatnym folwarkiem. Jaworowski nie tylko był zdolny szybko zmobilizować duże liczby robotników, ale dzięki swym osobistym powiązaniom miał dostęp do wielu zorganizowanych grup przestępczych warszawskiego półświatka.

Rozlew krwi, jaki niewątpliwie by nastąpił, powstrzymał między innymi krajowy lider PPS, Ignacy Daszyński. Doskonały mówca i subtelny weteran wiedeńskiego parlamentu reprezentował zupełnie inną tradycję polityczną niż Jaworowski z jego brutalną przeszłością konspiracyjną. Dowiedziawszy się o jego planach, Daszyński udał się za nim na spotkanie Komitetu Wykonawczego, by je udaremnić. Na spotkaniu tym przywódca socjalistów wygłosił „fantastyczne przemówienie” argumentując, że Narodowa Demokracja praktycznie popełniła „polityczne samobójstwo” i wymierzanie im brutalnej kary sprawiłoby, że „zamieniliby się w męczenników”. Jednocześnie Daszyński zagroził zastosowaniem wszelkich środków dyscypliny partyjnej przeciw komukolwiek, kto by go nie posłuchał. Ostatecznie właściwa mu mieszkanka „retorycznej ekwilibrystyki” i gróźb przeważyła, a organizacja warszawska niechętnie mu się podporządkowała. Jak pisał jednak Władysław Pobóg-Malinowski, „gniew klasy robotniczej wciąż kipiał na przedmieściach […]”.

Piłsudczycy z konspiracyjnej niegdyś Polskiej Organizacji Wojskowej, obecnie tworzący wpływową, choć nieformalną sieć powiązać, również kreślili plany zbrojnej rozprawy z prawicą. Według Tadeusza Caspaeri-Chraszczewskiego, dawni członkowie POW aktywnie planowali podjęcie „działań odwetowych” przeciwko prawicy we współpracy z PPS. Caspaeri-Chraszczewski był w kontakcie z radykalnym Legionistą (i późniejszym premierem) Marianem Zyndramem-Kościałkowskim, z którym omawiał plany ukarania prawicy i „rozprawienia się” z generałem Hallerem za jego „skandaliczne mowy”. Dowiedziawszy się jednak, że PPS nieoczekiwanie odwołał swoją „akcję”, peowiacy zdecydowali, że nie mogą pójść sami „bez poparcia mas”. Wielu Piłsudczyków wyrażało później pewien żal z powodu niewykorzystania szansy, by po zabójstwie z zimną krwią prezydenta dokonać rozstrzygającej rozprawy z prawicą i wymierzyć sprawiedliwość duchowym autorom zabójstwa Narutowicza.

Zupełnie bez serca [rozmowa z Bożeną Keff]

czytaj także

Zupełnie bez serca [rozmowa z Bożeną Keff]

Zofia Waślicka-Żmijewska, Artur Żmijewski

Pisząc o tym wiele lat później nawet Stanisław Thugutt nie był całkiem pewny, czy powstrzymanie swych zwolenników było słuszną decyzją. Bardzo bowiem prawdopodobne, że większość Polaków gotowa byłaby zaakceptować zamach stanu Piłsudskiego 16 grudnia 1922 roku jako w pełni usprawiedliwione „przywrócenie porządku publicznego” i zrozumiałą odpowiedź na „nieznośne prowokacje” prawicy. Innymi słowy, Pobóg-Malinowski sugeruje, że tzw. wydarzenia majowe z 1926 roku, w czasie których Piłsudski przejął władzę drogą krwawego zamachu stanu, mogły (i powinny były) mieć miejsce jako zwieńczenie „wydarzeń grudniowych” roku 1922.

**

Fragment książki Pawła Brykczynskiego Gotowi na przemoc, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Przekład: Michał Sutowski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij