Leszczyński: Na wolnym rynku idei idee demokratyczne same się obronią, ale w Polsce od lat taki rynek nie istnieje

Z nowym dyrektorem Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej rozmawia Artur Troost.
Adam Leszczyński. Fot. Jakub Szafrański

Nie tworzymy instytutu naukowego, tylko jednostkę kultury, która zajmie się dziedzictwem niematerialnym Polski, a więc ideami. Te są natomiast w przytłaczającej większości wytwarzane przez elity. Możemy nie lubić tego faktu, ale go nie ominiemy – mówi Adam Leszczyński, nowy dyrektor Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej.

Artur Troost: Powołanie Cię na szefa Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Dmowskiego i Paderewskiego było dużym zaskoczeniem dla mediów i publiki. A dla Ciebie? Jak wyglądał proces decyzyjny?

Adam Leszczyński: Dla mnie to było proste: dostałem ze strony Ministerstwa Kultury propozycję objęcia tego Instytutu i jego zamiany w de facto nową instytucję. Dosyć szybko ją przyjąłem. Wydaje mi się, że to fascynujące wyzwanie, ale też okazja do zrobienia czegoś pożytecznego. Przez większość mojego życia zawodowego pisałem o ludziach, którzy robią rzeczy i jest to okazja dla mnie, żeby samemu zrobić coś, co nie jest pisaniem o innych.

Na Zachodzie nas szkalują, że mamy niewolników

Na pewno znamienna jest tu zmiana patrona z Dmowskiego na Narutowicza…

Oczywiście, zmiana patrona jest symboliczna i związana z tym, czym ten instytut ma się zajmować: upowszechnianiem polskiej, demokratycznej myśli politycznej, szeroko rozumianej, a więc od demokratycznej lewicy po demokratyczną prawicę. Będzie się mieściła w tym działalność edukacyjna, działalność wydawnicza różnego rodzaju, to są priorytety, ale także działalność badawcza, w ramach której skupimy się na myśli antydemokratycznej, w tym współczesnej.

Chciałbym mieć tutaj kompletne cyfrowe archiwum publikacji skrajnych. To są często rzeczy rozproszone, nie ma ich w jednym miejscu. Do skompletowania tego rodzaju tekstów potrzebne są badania, które będą dotyczyły przykładowo ideologii prorosyjskich, skrajnie prawicowych i lewicowych w przestrzeni publicznej.

Wychodzi z tego trochę Instytut Myśli Demokratycznej i Antydemokratycznej.

Demokratyczną będziemy propagować, a antydemokratyczną będziemy badać. To nie jest to samo. Instytut poświęci się obronie tej pierwszej, ale powstanie niewielki komponent badawczy, kilkuosobowy zespół akademików i akademiczek, do pracy nad drugą.

Mówisz o promowaniu myśli demokratycznej od lewa do prawa, ale jednocześnie pojawiają się zarzuty, że Instytut pod twoim kierownictwem to tylko przestawienie wajchy z propagandy prawicowej na lewicową…

Nie przyszedłem tutaj po to, żeby robić propagandę lewicową. Nieprzypadkowo pierwszą książką, którą wydamy i od której chcemy zainaugurować działalność nowego instytutu, będzie książka Jana Lityńskiego o powojennym PSL-u, ze wstępem profesora Andrzeja Friszkego. To symboliczny wybór wydawniczy – nie żołnierze wyklęci, tylko opór polityczny wobec dyktatury komunistycznej, opisany przez autora będącego ważną postacią opozycji demokratycznej w Polsce.

Nie wiem zresztą, dlaczego takie opinie pojawiają się zanim jeszcze wypuściliśmy w świat cokolwiek merytorycznego.

Na pewno znaczenie ma twoja biografia – jesteś znany m. in. jako jeden z reprezentantów tak zwanego zwrotu ludowego w historiografii i niektórzy spodziewali się, że tym właśnie zacznie się zajmować instytut. Ale sądząc po twoich zapowiedziach, takich planów raczej nie ma?

Nie ma. To są moje prywatne zainteresowania badawcze, z których nie rezygnuję, ale instytut będzie się zajmować czym innym.

Mężowi nogi umyć i brud wypić. Jak żyły chłopki? [rozmowa]

Jednak wielokrotnie krytykowałeś, że badamy głównie historię elit, a Instytut Narutowicza też się temu poświęci. Nie chciałbyś tego zmienić?

Zwróć uwagę, że Instytut Narutowicza to nie będzie instytut badawczy. Powstanie dział badawczy, ale nie tworzymy instytutu naukowego, tylko jednostkę kultury, która zajmie się dziedzictwem niematerialnym Polski, a więc ideami. Te są natomiast w przytłaczającej większości wytwarzane przez elity. Możemy nie lubić tego faktu, ale go nie ominiemy.

Instytut ma zdefiniowane zadanie, którym jest dbałość o idee demokratyczne i ich propagowanie. W tych ramach będziemy się zajmować przygotowywaniem materiałów pomocniczych dla szkół i organizowaniem szkoleń dla nauczycieli, którzy poprowadzą od września 2025 r. zajęcia z przedmiotu edukacja obywatelska.

Moja misja w tym instytucie jest w dużym stopniu misją ratunkową, to znaczy jest próbą przeciwdziałania ciśnieniu ideologii nacjonalistycznej, skrajnie prawicowej, wspieranej często przez instytucje w czasach PiS, ale także teraz, bo część z nich, tak jak IPN, nadal to robi za pieniądze publiczne. W tej sytuacji moje zainteresowania badawcze trochę odsuwam na boczny tor, żeby zrobić coś, co wydaje mi się niesłychanie potrzebne. Ludzie, zwłaszcza po tak zwanej stronie demokratycznej, nie doceniają szkód, jakie wyrządziły przez 8 lat (lub niekiedy dłużej, jeżeli mówimy o IPN-ie) swoją polityką edukacyjno-propagandową te instytucje, choćby wyglądało to czasem śmiesznie, nieudolnie.

W kontekście IPN-u pojawiają się sporadycznie pomysły jego likwidacji lub reformy.

Zawsze byłem zwolennikiem likwidacji IPN-u, jednak czym innym są moje życzenia, a czym innym decyzje rządzących. Trzeba się kierować w życiu zasadą realizmu i ona mówi nam w tym przypadku, że IPN nigdy nie zostanie likwidowany. Nie ma woli politycznej do jego likwidacji, z wyjątkiem lewicy. Jedynym, czego można się spodziewać, chociaż też nie jestem optymistą w tym względzie, to jakaś jego reforma.

Osoby żądające likwidacji IPN-u mają dobre chęci, ale ich oczekiwania są zupełnie nierealistyczne, są one w mniejszości w świecie polityki. PiS jest oczywiście zwolennikiem pozostawienia tej instytucji w niezmienionej postaci, a duża część centrum i ugrupowań rządzących byłaby zwolennikami co najwyżej skromnej reformy lub zmniejszenia budżetu, jednak to i tak nie jest możliwe, dopóki w Pałacu Prezydenckim siedzi Andrzej Duda.

Instytut Dmowskiego i Paderewskiego jest Polsce potrzebny jak dziura w moście

Czy to właśnie ta zasada realizmu skłoniła Cię, aby przejść z pozycji przeciwnika państwowej polityki historycznej na stanowisko szefa instytucji realizującej taką politykę?

Tak, oczywiście. Uważam, że na wolnym rynku idei idee demokratyczne same się obronią, ale w Polsce od lat nie istnieje taki wolny rynek – mamy szczodrze finansowane przez państwo instytucje oraz organizacje nacjonalistyczne, prawicowe, często antydemokratyczne i nawiązujące do tradycji antydemokratycznej (np. do przedwojennej skrajnej prawicy), więc to nie jest równe pole gry ideowej.

Moim zdaniem osoby, które uważają, że strona demokratyczna nie powinna prowadzić własnej polityki historycznej, wykazują się skrajną naiwnością graniczącą z głupotą. Cytując klasyka, są jak karpie czekające na Boże Narodzenie.

Tylko czy kiedykolwiek, gdziekolwiek istniał wolny rynek idei? Państwo zawsze prowadzi jakąś politykę historyczną…

…komuś stawia pomniki, szkoła może być imienia Bieruta albo Jana Pawła II. W tym sensie każde państwo ma swoją politykę historyczną, ale czym innym jest sytuacja, w której ta polityka ma charakter pluralistyczny i nie dyskryminuje głównych nurtów politycznych, a czym innym jest sytuacja, gdy państwo całą swoją potęgę i gigantyczne pieniądze wkłada w popieranie jednego nurtu, który jest na dodatek w dużej części antydemokratyczny.

Można powiedzieć, że np. lewica była w czasach III RP słabo reprezentowana i znalazła się w gorszej sytuacji niż liberałowie. O tym warto dyskutować, ale istnienie na tym rynku pewnych nierówności to co innego niż angażowanie całego aparatu państwa do promowania konkretnej ideologii. Zrównywanie polityk historycznych poprzednich rządów jest moim zdaniem nieuczciwe.

Język „wolnego rynku” stał się podporą dla nieliberalnej Polski już w XIX wieku

Na pewno nie sposób zaprzeczyć większej skali polityki historycznej PiS-u.  

Miliardy złotych! To są muzea, wielkie przedsięwzięcia edukacyjne… Byłem rok temu na Kongresie Pamięci Narodowej – ogromne wydarzenie na Stadionie Narodowym, z setkami urzędników zajmujących się pamięcią, a wszystko za publiczne pieniądze.

Miniona już władza wytworzyła gigantyczny kompleks, nazwałbym go nacjonalistyczno-propagandowym, którego ja oczywiście nie mogę rozmontować, bo nie mam takiej władzy. Tę władzę mają politycy i oni z różnych powodów nie chcą, albo nie mogą go rozmontować. Jako szef małej instytucji, w tej chwili powstającej, mogę tylko próbować się tej nawale przeciwstawić za pomocą narzędzi, które mam do dyspozycji.

Czyli z jednej strony wielki kompleks, a z drugiej Instytut Narutowicza, który i tak ma być pomniejszony względem Instytutu Dmowskiego… Nie wygląda to optymistycznie.

No cóż, tak krawiec kraje… Takie są środki. To jest zresztą ciekawe i symboliczne, że poprzednia władza nie miała problemu, ani mentalnego, ani finansowego, z wymyślaniem gigantycznych instytucji. Budynek, w którym siedzimy, kosztował 30 mln. Stworzenie w nim tego, co było planowane, kosztowałoby pewnie jeszcze kolejne 40 albo 50 milionów. Nie mówiąc o kosztach bieżącej działalności. Ma 3000 metrów kwadratowych powierzchni, sale konferencyjne, kilka kuchni i pewnie z osiem łazienek. Zmieściłoby się w nim komfortowo ze 150 pracowników.

Miało tutaj powstać Muzeum Myśli Chrześcijańsko-Narodowej, hub dla organizacji „patriotycznych”, a więc prawicowych. Obok tego instytut badawczy i wydawniczy, zajmujący się myślą chrześcijańsko-narodową. Wyłącznie. Nie było nawet pozoru pluralizmu, tylko projekt ideologiczny.

To jest skala, z jaką mamy tutaj do czynienia. I mowa o jednej z wielu takich instytucji, wcale nie największej. Tymczasem obecny rząd bardzo starannie liczy środki, mówi nie, nie, może tamto to za dużo, może aż tak wiele nie potrzeba itd.

Ale czy to nie jest jednak problem, nawet krytykując ten bizantyjski przepych, że PiS był gotowy tak duże środki przeznaczać na politykę historyczną, a i obóz liberalny, i lewica traktują temat po macoszemu?

Myślę, że to jest szersza kwestia innego podejścia do wydawania pieniędzy. Od różnych dyrektorów instytucji kultury, z którymi rozmawiam i którzy przyszli po dyrektorach z PiS-u, słyszę mniej więcej tę samą historię, tzn. o wielkich gmachach, wydatkach reprezentacyjnych, dziwnych inwestycjach, bardzo drogich podróżach, o takim wyobrażeniu sprawowania władzy, która wiąże się z wielkim gabinetem, samochodem służbowym, z prywatnym kierowcą…

Ogromnym biurkiem.

Piękne jest, nie? Imponujące biurko. Gdybym ja sobie urządzał gabinet, to kupiłbym stół w Ikei, ale prawicowe wyobrażenie o sprawowaniu urzędu jest właśnie takie, że wszystko ma być duże, bogate.

Wracając jednak do wspomnianej oszczędności nowej władzy – czy nie ma np. ryzyka likwidacji instytutu, skoro polityka historyczna nie jest dla niej tak ważna? Nie obawiasz się czegoś takiego?

Jestem pełniącym obowiązki dyrektora, powołanym na okres maksimum roku, można mnie zwolnić w ciągu jednego dnia. Tak samo ja mogę odejść w każdej chwili, jeżeli uznam, że nie mam pola do działalności, którą chciałbym wykonywać.

I co planujesz osiągnąć w tym czasie?

Pierwsze kilka miesięcy to jest przede wszystkim sprzątanie. Sama zmiana nazwy to skomplikowany proces i mam nadzieję, że uda się doprowadzić do formalnego przekształcenia w ciągu najbliższych dwóch-trzech miesięcy. Co najmniej do końca roku będziemy też rozliczać Fundusz Patriotyczny, który rozdał 100 milionów złotych przez trzy lata i gdzie doszło prawdopodobnie do wielomilionowych nadużyć oraz nieprawidłowości, nie chcę powiedzieć przestępstw.

Z merytoryczną działalnością chciałbym ruszyć na jesieni, zaczynając od wydania książki Lityńskiego i w miarę możliwości dodając do tego jeszcze dwie czy trzy publikacje. Oprócz tego prowadzimy cały czas działania edukacyjne, szkolenia dla nauczycieli, warsztaty dla dzieci…

Te 3-4 publikacje w tym roku to nie jest zbyt wiele.

Budżet na rok 2024 rozdysponowała w całości poprzednia dyrekcja. Cykl publikacyjny książki to co najmniej miesiące, a często lata, o czym Krytyce nie muszę przypominać.

To dopiero początek. Generalnie chcemy wydawać, chociażby różne teksty klasyczne, trudno dostępne, ale także pokazywać takie postaci jak Bolesław Limanowski – socjalista, demokrata, patriota. Chcemy być miejscem, w którym toczy się żywa dyskusja na temat polskiej myśli politycznej. I chcemy być też miejscem, do którego przychodzą osoby z ciekawymi książkami, żeby je wydać. My mamy pieniądze na wypromowanie publikacji trudnej do wydania komercyjnego ze względu na niedochodowość. Obecnie w takich sytuacjach autorzy często sami pokrywają koszty. Ale instytucja kultury może po odpowiednim konkursie i postępowaniu recenzyjnym, ocenie merytorycznej, zrobić to za nich.

Więc to jest przesłanie dla moich kolegów i koleżanek akademików, że Instytut Narutowicza będzie ich przyjacielem, a nie konkurencją. Zamiast być kolejną jednostką dublującą ich pracę, pomoże wydać świetne prace naukowe.

**

Adam Leszczyński – Dziennikarz, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. W kwietniu 2024 powołany na stanowisko dyrektora Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Dmowskiego i Paderewskiego. Autor dwóch książek reporterskich, Naznaczeni. Afryka i AIDS (2003) oraz Zbawcy mórz (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 (2013), Eksperymenty na biednych (2016) i Obrońcy pańszczyzny (2023). W 2020 roku ukazała się jego Ludowa historia Polski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij