Czytaj dalej, Weekend

Na Zachodzie nas szkalują, że mamy niewolników

Rodzimego konserwatystę łączyła z Zachodem szczególna, obsesyjna mieszanina miłości i nienawiści. Narzekał na ów „Zachód” i „Europę”, pogardzał nim często, a przynajmniej taką pogardę deklarował, a równocześnie niesłychanie się przejmował każdą zagraniczną opinią, niekiedy próbując z nią polemizować, publikując artykuły we francuskiej prasie czy drukując w Paryżu broszury adresowane do „Zachodu”.

Wśród licznych cierpień dziedzica jedno z czołowych miejsc zajmowało przekonanie, że na Zachodzie uważa się go często po prostu za właściciela niewolników. Wywoływało to u niego głębokie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.

Zainteresowanie opinią publiczną na Zachodzie miało wymiar polityczny. Także konserwatyści doskonale rozumieli, że Polska bez poparcia Zachodu nie ma szans na odzyskanie niepodległości. To w Paryżu można było prowadzić działalność niepodległościową; to tam można było wydawać książki, które na ziemiach polskich zatrzymałaby cenzura; to od poparcia zachodnich rządów zależały wreszcie losy powstań. Po każdym nieudanym powstaniu obwiniano także Zachód – o to, że wstawiał się za Polakami niedostatecznie albo wręcz wcale.

Po co nam ludowa historia Polski?

Te wszystkie praktyczne polityczne względy nie tłumaczą jednak w całości wagi, którą także konserwatyści przywiązywali do opinii Polaków w zmitologizowanej „Europie”. Rodzimego konserwatystę łączyła z Zachodem szczególna, obsesyjna mieszanina miłości i nienawiści. Narzekał na ów „Zachód” i „Europę”, pogardzał nim często, a przynajmniej taką pogardę deklarował, a równocześnie niesłychanie się przejmował każdą zagraniczną opinią, niekiedy próbując z nią polemizować, publikując artykuły we francuskiej prasie czy drukując w Paryżu broszury adresowane do „Zachodu”. W tle pozostawało zawsze rozgoryczenie, że Polski i Polaków nikt tam nie docenia ani nie szanuje, traktując nasze ziemie jako kraj dziki i zacofany, a jego elity jako barbarzyńskich nadzorców chłopów niewolników. Wywoływało to u licznych szlacheckich autorów głębokie poczucie zawodu i krzywdy, któremu dawali ujście w licznych tekstach.

„Sprawa chłopska” zajmowała w tej polemice z „Zachodem” – dość jednostronnej, o Polsce bowiem pisano tam rzadziej, niż Polacy pisali o Europie – centralne miejsce. Wielu publicystów rozumiało, że polskiej szlachcie trudno wiarygodnie deklarować, że walczy się o wolność narodową, podczas gdy równocześnie żyła z niewoli chłopów u siebie. Z punktu widzenia liberalnej opinii na Zachodzie wsparcie walki o wolność właścicieli chłopów pańszczyźnianych mogło być postulatem niezasługującym na szczególną sympatię.

W 1851 roku cytowany już filozof Józef Gołuchowski opisywał stan ducha obrońców pańszczyzny krytykowanych na Zachodzie, posługując się malowniczym obrazem. Często się u nas zdarza, pisał, że chłop wymaga opieki i ratunku przed głodem. Ta potrzeba bierze się zaś stąd, wyjaśniał całkowicie poważnie, że chłopi jedzą po prostu za dużo po zbiorach, a w dodatku mają „niepohamowaną” chęć zabaw i urządzania wesel. Chłop więc najpierw zmarnuje żywność, która powinna mu była wystarczyć, a potem prosi, żeby mu dać! Pan pożycza mu wtedy zboże na przednówku. Potem jednak ten sam chłop, który ziarno wziął, z czystej niewdzięczności nie chce go odpracować. Gołuchowski skarżył się na ciężki los dziedzica, którego liberalna opinia nie rozumie.

„Tu się zaczyna owe nieznośne polowanie na leniuchów, które goryczą napełnia życie każdego właściciela ziemskiego, zwłaszcza czulszego. Z jednej strony goni niby to pan za chłopkiem od roboty się uchylającym, z drugiej strony gonią za panem trębacze filantropiczni opinii publicznej i biurowej, i wołają na niego! „Ciemięzco biednego ludu! Pijawko wysysająca żywotne jego soki! Tyranie zbogacający się potem uciśnionego! Wilku łakomy! Oha! Oha!” Na takie zaklęcia pan w osłupieniu stawa. […] Tymczasem chłopek, widząc, co się dzieje, bezpiecznie się za piec chowa i do góry brzuchem leży, czasem wyjdzie na robotę, najczęściej nie, i już nie o tym myśli, jak dług oddać, ale raczej o tym, jak na przyszły przednówek nowy znowu zaciągnąć. Pan znowu zmuszony dawać, aby nie wiedzieć kiedy odbierać”.

Pańszczyzna. Niedokończona sprawa

czytaj także

Z tego powodu właśnie – kwitował z goryczą Gołuchowski – „wszyscy jesteśmy dziadami w porównaniu z innymi narodami”.

Polscy konserwatyści próbowali […] prezentować swoje racje za granicą, aby przekonać chociaż część tamtejszej „opinii filantropicznej i biurowej”. Na specjalną wzmiankę zasługują trzy listy otwarte odnoszące się do rzezi galicyjskiej, ponieważ zawierają syntezę retoryki stosowanej przez polskich konserwatystów wobec zagranicznego czytelnika. Opublikowano je oryginalnie po francusku, a wkrótce potem doczekały się głośnych reakcji i polemik. Autorami listów byli dwaj arystokraci: margrabia Aleksander Wielopolski (1803–1877), wybitny polityk, który w dziejach polskich odegrał ważną, ale dwuznaczną rolę, posądzany przez wielu o ugodowość i lojalizm wobec cara, a nawet o narodową zdradę, oraz cytowany już wcześniej w tej książce Zygmunt Krasiński, wielki poeta i wieszcz narodowy.

W liście adresowanym do austriackiego kanclerza Metternicha margrabia Wielopolski, podpisujący się po prostu jako „polski szlachcic”, przedstawiał swoją wizję wywołanego przez demokratów powstania krakowskiego i rabacji galicyjskiej 1846 roku. Winą za powstanie obciążał garstkę demokratów z emigracji: szlachta, pisał, trzymała się na uboczu tej awantury wznieconej przez pseudopatriotów i demagogów. „Urzędnicy, parobcy, paru chłopów […] kilku byłych wojskowych niższej rangi, kilku zrujnowanych właścicieli ziemskich” – tylko tacy ludzie, zdaniem Wielopolskiego, wzięli udział w powstaniu. Szacowna część społeczeństwa, le corps respectable de la société, czyli przytłaczająca większość szlachty i inteligencji trzymała się, przekonywał, od powstania z dala. O rządzie powstańczym margrabia nie miał dobrego słowa do powiedzenia: obrzucał go obelgami, nazywając między innymi „bandą” oraz „szumowinami”.

Zdrowy instynkt ludu w Krakowie i okolicach, dodawał margrabia, sprawił jednak, że włościanie pozostali posłuszni panom oraz księżom. Okazali się głusi na obietnice demokratów.

[…]

To demokraci, po których krótkich rządach w Krakowie „pozostało tylko obrzydzenie”, zdruzgotali, pisał dalej, „więź rodzinną” łączącą szlachtę z jej chłopami, przygotowując grunt pod rzeź galicyjską, mającą wkrótce nastąpić.

[…]

Ręka w rękę z zaborcą działali według margrabiego polscy demokraci: mieli wspólny cel, a było nim zniszczenie szlachty. Wielopolski narzekał też na „najemne gazety” zagraniczne, w których szkalowano po rzezi znękanych i upokorzonych ziemian. Przy okazji, skarżąc się w imieniu szlachty galicyjskiej na bycie uciskanym i zniesławianym, wyrażał też swoją opinię o tym, na czym polegał polski „narodowy geniusz” i jego „życiodajne i święte źródło”: „To był ów ścisły i tradycyjny związek między panem a ludem wiejskim; to były zwyczaje, obyczaje; to były te wszystkie piękne natchnienia, ta wzajemna ufność i te wszystkie wspaniałomyślne czyny, w których dusza narodu płynęła […]” . Oddajcie nam uczucia naszych chłopów, wołał, „a kiedy zostaniemy zabici, niech to nie będzie ich rękami”.

Sabotaż, uchylanie się od pracy, kpiny z panów, czasem krwawy bunt – bez tego nie zrozumiemy dzisiejszej Polski

O „dobrobycie” chłopa polskiego w porównaniu z proletariatem Zachodu pisał także Krasiński, znów powtarzając to, co konserwatyści proponowali często w tekstach dla rodzimych czytelników. Chłopi stali „poniżej” szlachty przed rozbiorami, przyznawał, ale „we wszystkim, co powiedziano w tym względzie, jest ślepa przesada, […] stosunkowo nigdy mu [chłopu – przyp. A.L.] nie zbywało na dobrobycie materialnym” – przekonywał poeta zachodnich czytelników.

Później przypomniał obraźliwą, jego zdaniem, wypowiedź francuskiego generała Charlesa-François Dumourieza (1739–1823), żołnierza konfederacji barskiej, który, opuszczając Rzeczpospolitą, miał skwitować Polaków słowami: „Naród azjatycki w Europie”. Wspomnieniem tej obelgi poeta wyraźnie się zirytował: pisał, że Francuz był dobrym żołnierzem, ale niezbyt lotnym, „umysł jego nie miał nic podniosłego”, dlatego też „przebacza mu z serca jego grube błędy”. Chociaż przekonywał, że Dumouriez nie miał racji, to poświęcał jego jednemu zdaniu – jednej opinii wyrażonej ponad pół wieku wcześniej! – solidne dwie stronice wyrafinowanych i pełnych erudycji złorzeczeń, przywołując na pomoc między innymi Platona, Poncjusza Piłata i Chrystusa, a także porównując opinię Francuza o Polakach do „straszliwych zabobonów Babilonu lub Kartaginy”.

[…]

Krasiński kwestię niewolnictwa ludu w Polsce całkowicie pomijał, skwapliwie rozszerzając liczbę szlachty uprawnionej do głosowania, co służyło mu dowodzeniu, że Rzeczpospolita stała zawsze wyżej pod względem moralnym od Zachodu. Więcej: zasłaniała ów niewdzięczny Zachód także własną piersią przed najazdami azjatyckich hord, najpierw mongolsko-tatarskich, potem tureckich, a wreszcie rosyjskich.

„[…] kto […] jeszcze, straciwszy ustrój polityczny, ale przechowawszy w zupełności swego ducha społecznego i w grobie stojąc, nie pozwolił nigdy pierwiastkowi moskiewsko-azjatyckiemu uderzyć całą siłą na Zachód i zawsze mu stawiał nie przebytą zaporę?”

– pytał retorycznie. Polska, dodawał za moment, jest „nieśmiertelna, chociaż niezrozumiana, ideał pomiędzy wszystkimi narodami ziemi, przeznaczona na ofiarę, na męczeństwo”.

[…]

Niektórzy autorzy, tacy jak ksiądz Wincenty Skrzetuski, dostrzegali związek pomiędzy złym traktowaniem włościan przez panów (co zdarzało się rzadko, dodawali natychmiast, albo co podawali w wątpliwość) a złym wizerunkiem Polski na Zachodzie. Skrzetuski pisał (1784):

Z władzy tak obszernej i żadnymi nie powściągnionej prawami, mogło częstokroć wynikać i trafiało się podobno wiele bezprawiów, niesprawiedliwości, gwałtów, okrucieństw. Stąd jest że narody obce wyrzucają krajowi naszemu to prawodawstwa względem wieśniaków zaniedbanie. Niektórzy nawet z autorów zagranicznych, mniej podobno stanu wieśniaków naszych świadomi, przypisują nam w tej mierze dzikość i barbarzyństwo. Z pomiędzy wielu innych, sławny […] autor, miłością ludzkości i gorliwością o dobro wieśniaków uniesiony, pozwolił sobie krzywdzących Rzeczpospolitą naszą wyrazów; i zamiast litowania się nad Polską, gdy od niej tak piękne i tak obszerne prowincje odrywano, mówi i owszem, że nie był lepszego losu godnym kraj, w którym niewolę i poddaństwo cierpią wieśniacy.

Zachód więc po prostu nie wie i nie chce wiedzieć, jak w Polsce jest na prawdę: że chłopi współbytują w harmonii z dziedzicem, prowadząc proste, ale pełne szczęścia życie. Na tę niewiedzę Zachodu i złośliwe potwarze „moskiewskich agentów” (skądinąd w istocie tam działających) skarżono się też nieustannie.

[…]

Jeszcze w 1870 roku, a więc kilka lat po ostatecznym zniesieniu pańszczyzny na ostatniej części ziem polskich, w Paryżu ukazała się napisana po francusku broszura Józefata Ostrowskiego (1803–1871), uczestnika powstania listopadowego, emigranta i publicysty, w której ten z oburzeniem odrzucał ideę, powtarzaną we francuskich gazetach, że to car mógł nadać wolność polskim chłopom. Przez długie stronice autor zżymał się na zachodnią ignorancję i złorzeczył „moskiewskim agentom” we francuskiej prasie. W Polsce w ogóle nie ma ludzi wolnych, są tylko niewolnicy cara, pisał Ostrowski, pomijając wygodnie kwestię zależności włościan od dziedzica. Twierdził przy tym, że „z wyjątkiem dość krótkiego czasu, stu pięćdziesięciu lat”: „dawne polskie ustawodawstwo w odniesieniu do chłopów było naprawdę godne podziwu […] Żaden naród w Europie nie miał takich ustaw. W Polsce nigdy nie było chłopów pańszczyźnianych ani niewolników” – wywodził, mijając się z prawdą i próbując wprowadzić zachodniego czytelnika w błąd. Wszystko, co złe, było winą Moskwy, która nie pozwalała szlachcie znieść pańszczyzny – wyjaśniał prosto opłakany stan polskiego chłopstwa.

Leszczyński: Każdy kontakt chłopa z dworem i elitą opierał się na tym, że chłop musiał coś oddać

Bronić polskiej opinii próbowano także poprzez tłumaczenie, że Polacy są po prostu zupełnie inną populacją niż te na Zachodzie. Mamy wiejskie społeczeństwo i jemu właściwe słowiańskie porządki. „Francja jest w giełdzie, w kramie, w warsztacie i na bruku: Polska tylko na wsi, za miastem” – pisał Maurycy Mochnacki (1803–1834), radykał z czasów powstania listopadowego, na emigracji ewoluujący w stronę konserwatyzmu.

Fryderyk Skórzewski krytykował w ten sposób wprowadzone przez Księstwo Warszawskie ustawodawstwo: wolność nadaną chłopom oraz francuski kodeks cywilny (1814). Zerwały one dawniejsze związki pomiędzy Panem i włościaninem, co może odpowiadać Francuzom, ale nie nam, Słowianom[…], ponieważ w kraju polskim ludność nie jest odpowiadająca tej obszerności ziemi, którą posiada, nie należało brać za wzór przyjęte zwyczaje Francji, a kto wie, czyli nawet Cywilizacja wieśniaków polskich, nie będąc w tey dojrzałości, jakby być powinna, odsunięcie władzy zwierzchniej właściciela nad wyrobnikiem, nie jest za wczesną.

Wniosek był prosty: na zniesienie pańszczyzny, za którym autor w teorii się opowiadał, było naprawdę jego zdaniem „za wcześnie”, gdyż zachodnie rozwiązania społeczne pasowały tylko do zachodniego gruntu.

Nasz polski porządek społeczny też zawsze był moralnie lepszy od zachodniego, nawet jeżeli postronny obserwator tego nie dostrzegał – przekonywano. Na Zachodzie było zresztą ludowi w ogóle po prostu gorzej niż w Polsce w dawnych czasach – pisali bardzo często konserwatyści, w charakterze uzasadnienia przytaczając anegdoty o okrutnych sytuacjach z dawnych czasów feudalnych, nierzadko zresztą zmyślone (na przykład że jakoby we Francji panowie ogrzewali zmarznięte stopy w wyprutych specjalnie w tym celu wnętrznościach swoich poddanych). Tomasz Potocki wyrzucał Niemcom i Francuzom:

„Niechaj raz przecie Niemcy uznają prawdę i przestaną obwiniać nas o możnowładztwo, niechaj belka w ich oku stercząca przynajmniej zasłoni im słomkę w naszym; a zwłaszcza niechaj zamilczą o owych dobrodziejstwach, które niby świadczyli wiejskiemu ludowi słowiańskiemu. Wytępiać, wynarodowiać, zezwierzęcać podbitych, w tym bez wątpienia mogliby być naszymi mistrzami; ale co się tyczy chrześcijańskiej organizacji stosunków rolniczych, w tym Słowianie o wiele zachód Europy uprzedzili. W czasie gdy w tych Niemczech, dziś tak oświeconych […] ohydne przywileje były atrybucjami szlachty […] w tych czasach u nas król Kazimierz spisywał prawa polskich kmiotków, a sejm wiślicki je zatwierdzał; w tych czasach w Rosji instytucje gminne, sądy przysięgłych jeszcze istniały mimo podbój Normanów, a później Tatarów […]”.

(Nie)pamięć pańszczyzny: Bartecka / Leder / Lubomirski / Sutowski

W przywoływanej już rozprawie, której autor relacjonował rozmowę w belgijskim pociągu, odpierał on zarzuty krytycznego cudzoziemca, podkreślając, że na Zachodzie panuje gorsza niewola, tylko w ten sposób się nie nazywa.

Pańszczyzna, termin ohydny – mówi tenże – wiążący człowieka z pokoleniem do miejsca, do służebności. Wszakże po wielu miejscach staje się ona wypadkiem umowy każdego czasu koniec wzięć mogącej. We Francji zniesiona pańszczyzna corvée, a zjawiło się co innego. Wyrobnik zaprzedaje na lat 15, 20 – najpiękniejszy wiek swój! – do wyrobnictwa w fabryce, w manufakturze. Inny zobowiązuje się tylu a tylu na lat tyle dostawić. Sam bierze zapłatę, ludzi dostawionych żywi, odziewa, jak bydło hoduje, i oni za niego i na niego pracują… Trzeba znieść pańszczyznę, bo to ohydne. Wszakże bodajby się znowu co nowego dla ludu nie wylęgło uciążliwszego w przyszłości, z postępu industrii, z postępu cywilizacji.

Polscy autorzy wykorzystywali tu polemicznie koncept znany już od starożytności, ale bardzo chętnie stosowany przez amerykańskich obrońców niewolnictwa. Los człowieka skazanego przez ekonomiczny przymus na pracę w fabryce, dowodzili rodzimi obrońcy pańszczyzny, gorszy jest niż los naszego chłopa poddanego. Robotnik w fabryce musi bowiem pracować, aby przeżyć, a więc jego wolność to fikcja – jeśli nie zarobi pieniędzy, umrze z głodu. Co więcej, los robotnika nie obchodzi fabrykanta, a polski chłop może liczyć na pomoc i opiekę dziedzica, który traktuje go jak członka rodziny. Francuskiego czy angielskiego robotnika czeka też niepewność jutra: nigdy nie wie, czy nie straci pracy, a więc pożywienia i dachu nad głową, podczas gdy poddany chłop zawsze ma pewność, że pan go wyżywi. Ludzie na Zachodzie „pracują dla siebie, a robią dla drugich” – pisał Erazm Michałowski (1860).

Dlatego też, dowodzili, za fasadą bogactwa i dobrobytu w „Europie” kryje się naprawdę najstraszliwsza nędza, gorsza od tej, którą można zobaczyć na polskiej czy litewskiej wsi pańszczyźnianej, i jeszcze gorsza demoralizacja. Autor przytaczanego dziełka obszernie więc rozpisywał się o „trudnym położeniu ludu zagranicznego, acz wolnego” i dodawał, rysując w mrocznych barwach dolę francuskich rolników, że „przy tak ciężkiej pracy […] niezły jeszcze byt tej klasy; ale nie sądzę, aby nasz pańszczyźniany włościanin mienić go chciał na swój”. Gdyby polski chłop wiedział, jak źle się żyje wolnemu rolnikowi na Zachodzie, toby mu nie zazdrościł! W Polsce jest pańszczyzna, ale nie ma bezrobocia, komentował. Jakub Gieysztor obszernie rozwodził się nad angielską nędzą (1859).

Klekot: Jakub Szela podoba się miastowym

Za wiele więc jest ludności, ale w miastach zły jej rozkład powodem nędzy […]. Tam więc w tej Anglii, gdzie w jednym z hrabstw przemysłowych 500 tys. robotników bez pracy literalnie umierających z głodu, gdzie Londyn i inne miasta przepełnione żebractwem pogrążonym w nędzy i występku, gdzie serce uciśnione musi zawołać z ekonomistą: „tu za dużo ludzi” jest 3,5 mln hektarów ziemi jeszcze nieuprawionej. Lecz się jej nikt nie śmie dotknąć, bo prawo własności jest szanowane. Walijskie przysłowie: „Dosyć, aby nie umrzeć, za mało ażeby wyżyć” jakże do wielu mieszkańców tego bogatego zastosować się daje kraju! W hrabstwie Norfolk wolni mieszkańcy w większej są zawiłości od swych dziedziców niż niewolnicy Stanów Zjednoczonych.

W dodatku z samą pracą w przemyśle konserwatyści wiązali konieczną demoralizację ludu, mającą źródło w rozbiciu więzi rodzinnych, konkurencji o pieniądze, braku szacunku dla starszych. Demoralizacja francuska, rywalizacja i wrogość międzyludzka, w odróżnieniu od powszechnej w Polsce cnoty i miłości wzajemnej, kształtowała się pod wpływem „przymusu, potrzeby i niedostatku” i była „daleko uciążliwsza” niż „pod przymusem zamierzonej pracy za używalność ziemi u nas”. Lud zaś „stęka pod przemocą nieubłaganego kapitału i logiką cyfr liczbowych”.

Przeciwstawienie Słowiańszczyzny Zachodowi na poziomie filozoficznym było przeciwstawieniem ducha i materii. Nie trzeba wyjaśniać, co w tym zestawieniu reprezentowała Polska.

[…]

To fatalne warunki życia na Zachodzie zrodziły socjalizm i rewolucje, w Polsce nieznane i Polakom obce – pisano często. „Ploletarjat (!), zło-byt czyli biada, jest rodzoną siostrą rozpaczy, z którą zazdrość chodzi w parze, a gdy podadzą sobie ręce, stają się smutną wróżbą i brzemienną piorunami chmurą” – pisał korespondent „Gazety Rolniczej” Andrzej Mazur (1862).

Konkluzja więc była oczywiście jednoznaczna: co prawda my, Polacy, mamy swoje grzechy, ale nie jesteśmy Zachodem, więc zachodnie zwyczaje i porządki nam nie odpowiadają, ale Polsce powinno się współczuć i ją podziwiać. Nie podziwiali jej jednak nie tylko obcy, ale także polscy demokraci i dla nich obrońcy pańszczyzny rezerwowali najgorsze obelgi.

**

Fragment książki Obrońcy pańszczyzny, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Leszczyński
Adam Leszczyński
Dziennikarz, historyk, reporter
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Autor dwóch książek reporterskich, „Naznaczeni. Afryka i AIDS" (2003) oraz „Zbawcy mórz” (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013) i „Eksperymenty na biednych” (2016). W 2020 roku ukazała się jego „Ludowa historia Polski”.
Zamknij