Narracja dotycząca osób LGBT+ w Polsce brzmi niczym zawodząca katarynka, która całą swoją moc opiera na przesadnym i w gruncie rzeczy krzywdzącym „celebrowaniu cierpienia”. Płynąca z litości tolerancja z równością nie ma nic wspólnego.

Narracja dotycząca osób LGBT+ w Polsce brzmi niczym zawodząca katarynka, która całą swoją moc opiera na przesadnym i w gruncie rzeczy krzywdzącym „celebrowaniu cierpienia”. Płynąca z litości tolerancja z równością nie ma nic wspólnego.
Dzięki hiperaktywnej reżyserii Luhrmanna widz nieraz poczuje każdą komórką swego ciała to, czego w konkretnych momentach swego życia doświadczał „Król” lub jego ekstatyczna publiczność.
Emma Thompson na pewno przełamuje tabu pokazywania ciała kobiety dojrzałej w kinie – bez upiększeń i też bez mydlenia oczu ściemami typu: patrzcie, oto pięćdziesięcioletnia Jennifer Lopez, a wygląda jak dwudziestka.
Kobieta jest ponad wszelką wątpliwość martwa, coś spowodowało jej śmierć. Mąż staje przed sądem. Twórcy dwóch seriali dostają wymarzony temat na true crime.
Rozmowa z Karoliną Korwin-Piotrowską, autorką książki „Wszyscy wiedzieli”.
O dorastaniu w domu z ojcem alkoholikiem i drodze do wyrwania się z uścisku przeszłości opowiada Konrad Aksinowicz, twórca filmu „Powrót do tamtych dni”.
Krzyczenie o tym, że tworzy się progresywny serial, wcale nie sprawi, że naprawdę będzie on progresywny.
Powiedziałabym, że czegoś takiego dawno nie przeżyłam. Ale to nieprawda, bo poza kinem wstrzymywanie powietrza ze strachu opanowałam do perfekcji.
Trzy wiosenne premiery HBO Max – drugie sezony „Hacks”, „Stewardesy” i „Stworzonej do miłości” – to może jeszcze nie nurt, ale zdecydowanie „coś”: komedie o kobietach z problemami, które jakoś ze sobą korespondują.
„Wstajesz, jesz, pracujesz, śpisz, rozmnażasz się i umierasz” – mówi jeden z bohaterów nowego, czwartego sezonu „Stranger Things”. Serial powraca jako prawdziwy horror o dorosłości.
Niemal nic się w świecie Toma Cruise’a nie zmieniło: gdzieś tam w tle są kobiety, ale zabawki i latanie pozostają zajęciem dla dużych, głównie białych chłopców.
Możemy z obrzydzeniem odłączyć się od Amber i też uznać ją za wariatkę, jak cały świat. I to naprawdę kusi. Ale ja tego nie zrobię. Oto dlaczego.