Kultura

Hej, kolęda, kolęda, czyli niezbędny komentarz do antysemickiej maski

Nie dają mi spokoju maski Żydów i Romów z różnych grup kolędniczych. Nieraz słyszałam pytania: dlaczego pokazujemy takie karykatury? Co z uczuciami osób odwiedzających muzeum, którzy stając przed nimi, zadają sobie pytanie: czy to jest moje muzeum, muzeum o mnie?

28 grudnia Adam Leszczyński odwiedził Muzeum Etnograficzne w Krakowie. Na swoim profilu na Facebooku opublikował zdjęcie, na którym widzimy element wystawy. Widnieje na nim fotografia naklejona na tekturkę, przedstawiająca postać w brodatej masce i wysokim kapeluszu z napisem „USA”, z podpisem: „Żyd. Kwiatonowice, woj. małopolskie, 1959, fot. Jan Świderski, IS PAN”. Autor wpisu opatrzył go informacją: „Maska kolędnicza z Małopolski, 1959, 17 lat po Zagładzie”.

Publiczność zareagowała szybko. Jeden z komentujących napisał: „Też zwróciłem na nie uwagę. Okropność” i podlinkował do zdjęcia z muzeum umieszczonego na swoim profilu w marcu 2019 roku, przedstawiającego maskę postaci Żyda z grupy kolędniczej, która była wówczas prezentowana na wystawie stałej (od października 2019 roku już nie jest). Gospodarz profilu odniósł się do gestu znajomego: „A najlepsze jest to, że muzeum pokazuje je bez słowa komentarza”.

Dalsza dyskusja toczyła się swoim torem. Wybrzmiało oburzenie, gorzkie słowa o antysemityzmie i głos Magdaleny Izabelli Sachy w obronie muzeum, niedowierzający niecnym intencjom i przywołujący wystawę „o prezentacji Holocaustu w sztuce ludowej”. Henryk Grynberg, odnosząc się do zdjęcia, ujął klimat epoki tak: „I Panu Bogu świeczkę i świętej Partii ogarek (USA)”. Nikt nie sprawdzał opinii gospodarza profilu na temat tego, czy jest tam komentarz instytucji, czy go faktycznie brak.

Oburzamy się na „Mein Kampf”, ale czcimy własnych antysemitów

Zrobiło to muzeum. Kilka godzin później Natalia Ciemborowicz-Luber wkleiła komentarz, jeden z dwóch przeoczonych przez Adama Leszczyńskiego (jak rozumiem, muzeum powinno poprawić ich widoczność). Komentarz, którego jestem autorką, wydrukowany został na kontrastowym tle w formacie A3, i jest prezentowany na wystawie obok serii zdjęć przedstawiających przebrania i maski różnych grup kolędniczych. Fotografie wybrał z archiwum MEK zespół kuratorski. Komentarz brzmi tak:

„[Kim jesteś, masko?]

Nie dają mi spokoju maski Żydów i Romów z różnych grup kolędniczych. Nieraz słyszałam pytania, dlaczego pokazujemy takie karykatury? Co z uczuciami Romów i Żydów odwiedzających muzeum, którzy stając przed nimi, zadają sobie pytanie: czy to jest moje muzeum, muzeum o mnie?

Skąd się wziął Żyd wśród kolędników? Czy z czasów, gdy starsze, przedchrześcijańskie kolędowanie połączyło się z kościelnym teatrem obrzędowym? Którędy weszli do kanonu grup kolędniczych Żyd Rabin (wśród kolędujących z królem Herodem) i Żyd Handlarz (wśród kolędujących z turoniem)? Może to daleki ślad komedii dell’arte, echo postaci Pantalona (weneckiego kupca) i Służących? A może powód jest zupełnie inny?

Faktem jest, że do dziś przeglądy i konkursy rozmaitych grup kolędniczych utrwalają karykaturalne przedstawienia postaci Żyda i Roma. Tradycja ta jest uświęcana na różne sposoby, na przykład przez odbywający się od 1969 roku przegląd żywieckich grup kolędniczych Żywieckie Gody, kultywujący tradycję Dziadów żywieckich, wpisaną na Krajową Listę Dziedzictwa Niematerialnego UNESCO w 2016 roku.

Z Zabłocia, dziś części Żywca, wywodzą się Jukace, jedna z odmian żywieckich Dziadów. To tam chodziły przybywające z okolicy »bandy« przebranych młodzieńców, świszcząc batem. Zwyczaj traci na niewinności, jeśli przyjrzeć się bliżej lokalnym konfliktom. W 1937 roku na Zabłociu, gdzie mieszkali Żydzi (nie wolno im było osiedlać się w Żywcu), doszło do tumultu antyżydowskiego, w 1935 roku rozwieszano tam antysemickie plakaty, a zamieszki wybuchały już w 1933 roku. W 1925 w »Gazecie Żywieckiej« pojawiał się apel o omijanie żydowskich sklepów. W 1918 roku szkody spowodowane Żydom w okolicznych wsiach wyniosły sto tysięcy koron. Tak było w wielu miejscach w przedwojennej Polsce. Antysemityzm przedostawał się w różne rejony życia, także do folkloru. I znalazł w nim swoje miejsce.

W czasie drugiej wojny światowej w Europie i w Polsce miała miejsce masowa i zaplanowana przez hitlerowskie Niemcy eksterminacja Romów i Żydów. Nieliczni, którzy ocaleli, po wojnie wyjechali lub wtopili się w etniczną większość. Niemal wszyscy Żydzi z żywieckiego Zabłocia zginęli w Auschwitz.

Widoczne w maskach odhumanizowanie i szyderstwo jest pierwszym krokiem w przesuwaniu granic przyzwolenia na przemoc wobec tych, którzy żyją inaczej. Konwencja przedstawiania Żydów i Romów ujawnia destrukcyjną moc stereotypów wyrażonych w działaniu nadal wspieranym przez ekspertów.

Czy ta tradycja naprawdę jest niewinna?”.

Komentarz ten napisałam, gdy dyrekcja muzeum postanowiła zmienić część ekspozycji po dyskusji zorganizowanej przez Stowarzyszenie FestivALT w czerwcu 2019 roku. Maskami i ambiwalentną obecnością figury Żyda w folklorze obrzędowego teatru zajmowałam się dużo wcześniej. Pracując od 2009 roku w muzeum, byłam świadoma przemocy, jaka bywa elementem różnych prezentowanych na wystawie stałej praktyk rytualnych i obrzędowych. Wraz z Romą Sendyką, Eriką Lehrer i Wojciechem Wilczykiem badałam przedstawienia Zagłady w sztuce ludowej i cały kontekst funkcjonowania tych obiektów. Rezultat naszej pracy prezentowaliśmy pod koniec 2018 roku na wystawie w MEK Widok zza bliska. Inne obrazy Zagłady.

„Moją raną jest Kalisz bez Żydów”

czytaj także

Z lewej strony prezentowanych zdjęć kolędników, przebranych między innymi za postaci Żydów, nad rekwizytem, jakim jest głowa turonia, widnieje informacja na temat samego kolędowania: „Kolędowanie, czy też chodzenie po kolędzie, to znana w Polsce od wieków obrzędowa forma składania noworocznych życzeń. Kolędnicy – chłopcy i młodzi mężczyźni – wędrowali od domu do domu w zimowym czasie przełomu starego i nowego roku: w tradycji rzymsko-katolickiej od Wigilii Bożego Narodzenia (24 grudnia) do Trzech Króli (6 stycznia). Śpiewali kolędy, odgrywali widowiska i składali życzenia. W zamian otrzymywali drobne podarki.

Maski, przebrania, akcesoria i rytualne gesty kolędników służyły ich symbolicznej przemianie w istoty przybywające z »innego świata«, co miało wzmacniać sprawczą siłę działań obrzędowych. Efekt obcości osiągany był niejednokrotnie poprzez odwołanie do stereotypowych wyobrażeń osób spoza chłopskiej wspólnoty. Stąd w zestawie kolędujących postaci znalazło się miejsce dla karykaturalnych wizerunków Żyda i Cygana, utrwalających pełen przesądów i uprzedzeń obraz mniejszości żydowskiej i romskiej”.

* * *

Cóż, bywa i tak, że się coś przeoczy. Wystawa w głównym gmachu muzeum to w końcu trzy piętra, wiele tematów. Jak sportretował ją rozmówca gospodarza przywołanego profilu: „kontekst wystawy stałej nie skłania odbiorców do refleksji nad relacjami społecznymi. Ogląda się klasę szkolną z lat 20., wystrój domu, gliniane figurki, różańce, tasaki do ściągania kapusty i nagle trafia Cię to. I co z tym zrobi odbiorca? Potraktuje jako element folkloru. Myślę, że taki ma to odbiór”.

Wygląda na to, że komentujący nie zdążył obejrzeć wystawy Kogo stać?, która problematyzuje codzienność i relacje społeczne przez filtr przedmiotów z kolekcji i aktualnie brzmiących opowieści ze źródeł oraz pytań: kogo stać na zdrowie? Kogo stać na buty, na szkołę, na miłość? Kogo stać na wodę? Kogo stać na dom, na pracę? I wreszcie, kogo stać na pamięć? Mówi także o pańszczyźnie, pokazując i komentując jej ślady. Przez cały 2021 rok w cyklu Wiosna ludów Dorota Majkowska-Szajer rozwijała wątki wystawy z zaproszonymi gośćmi; zapis spotkań można obejrzeć na stronie MEK. Ta część wystawy stałej została udostępniona w styczniu 2020 roku.

Skądinąd uważam, że wystrój domu (papierowe firanki i udawane żyrandole), gliniane figurki (a nie porcelanowe), klasa szkolna z lat 30. (z propagandą państwową i dyscypliną do bicia dzieci), wreszcie narzędzia do obróbki kapusty (jedli kapustę, a fe!), o różańcach nie wspominając, świetnie nadają się do refleksji nad relacjami społecznymi… Ale czy Adam Leszczyński tam dotarł? Czy czegoś ciekawego się dowiedział? Tego nie wiemy. Niepokoi mnie pewność, z jaką podkreślał w rozmowie z komentującymi wpis, że na wystawie stałej na temat komentarza do masek jest „nic, żenujące nic”. Na szczęście po opublikowaniu odpowiedzi muzeum kliknął przycisk „Lubię to”. I na tym cała dyskusja się zakończyła.

Tak, Muzeum Etnograficzne w Krakowie unaocznia publiczności, że 17 lat po Zagładzie ktoś udokumentował antysemickie przebranie kolędnicze. Pozostałe fotografie też są powojenne. Ta kuratorska decyzja jest uzupełniona komentarzami, które nadają jej właściwy kontekst.

Fotografia fragmentu wystawy stałej w MEK. Fot. Katarzyna Piszczkiewicz, MEK

W czasie niedawnych badań prowadzonych przez muzeum na temat życzeń kierująca projektem Karolina Pachla-Wojciechowska uczestniczyła w 50., jubileuszowym przeglądzie grup kolędniczych i obrzędowych Żywieckie Gody 2019 w Milówce i w Żywcu. W notatce z tego wydarzenia znalazło się spostrzeżenie: „Na zakończenie występu jednego z Baciorzy [konkurs strzelania z bata na rynku w Milówce] na rynek wyszli kolędnicy z jego grupy i wołali »Tak się bawi, tak się bawi Za-bło-cie«. Wtedy i w wielu jeszcze innych momentach czułam się podobnie jak w sytuacjach spotkania z grupami kibiców”.

* * *

Warto wykorzystać szansę, jaką jest przeoczenie komentarza przez uznanego dziennikarza i historyka, a także rozpowszechnienie przez niego nieprawdziwej informacji o braku takowego. Sednem całej sprawy jest bowiem zaistnienie maski postaci Żyda jako pars pro toto całej etnograficznej wystawy stałej. Nie jest to pierwszy raz, kiedy natura tego przedmiotu – a więc zasłanianie, a przez to ukazywanie istniejących, ale ukrytych treści – daje o sobie znać. A kontekst samego muzeum etnograficznego stanowi doskonałe tło do rozważań na temat wspomnianych wyżej relacji społecznych.

Czy Adam Leszczyński spodziewał się w muzeum etnograficznym krytycznego odniesienia? Przypuszczam, że nie. Nie drążył, nie rozglądał się, nie mruczał pod nosem „no gdzieś tu musi być!”. Przeoczenie Adama Leszczyńskiego skłania mnie do kilku refleksji.

Po pierwsze, wielkomiejska publiczność może być bezradna w starciu z archaicznym teatrem obrzędowym, do jakiego należą postaci, przebrania i rekwizyty kolędników. Niewiele jest miejsc, gdzie kolędowanie żyje dziś swym dawnym życiem i daje znać o dawnych funkcjach. Wciąż jednak można odczytać źródła postaci „nie z tego świata”. Postać Żyda jest jedną z nich, jako postać najbardziej Obcego z obcych. Ta obcość w wielu miejscach aż do czasu Zagłady była doświadczana w codziennym życiu, a jej konsekwencje były tragiczne.

Zupełnie bez serca [rozmowa z Bożeną Keff]

czytaj także

Zupełnie bez serca [rozmowa z Bożeną Keff]

Zofia Waślicka-Żmijewska, Artur Żmijewski

Dziś już nikt nie pamięta, a wielu nie chce sobie uzmysłowić konsekwencji takiego stanu rzeczy. Wówczas, jeszcze przed drugą wojną światową, postać ta niosła znaczenia sakralne, ambiwalentne treści, błogosławieństwo, ale także niechęć. Doświadczenie obcości, jakie było udziałem chrześcijańskich chłopów, rozgrywały politycznie elity w czasie, gdy kształtowała się tożsamość narodowa warstw ludowych. Był to też czas konwencjonalizowania się ludowych praktyk obrzędowych, które są obrazem tego procesu.

Andrzej Bieńkowski, znawca i koneser energii ludowych performance’ów, nieraz podkreślał paradoks odrębności i zarazem osadzenia w tradycji ludowego teatru rozmaitych okolicznościowych spektakli i występów, odbywających się bez sceny, za to z uczestniczącą publicznością. Jest to kategoria, do której możemy zaliczyć występy kolędników. Zauważał też, że korzenie tego zjawiska sięgają w głąb nieudokumentowanych form teatralnych z przeszłości, które po prostu złączone są z istotą rytuałów i praktyk społecznych. Tu z pomocą przychodzą Leszek Kolankiewicz i Wojciech Dudzik, którzy analizując teatr w kontekście obrzędów religijnych i samego karnawału, podsuwają narzędzia przydatne, by spojrzeć na kolędników przez pryzmat innych możliwości interpretacyjnych niż tylko przynależność do obszaru nazywanego folklorem.

Po drugie, kody współczesnego Christmas time nijak się mają do kodów spod znaku na przykład Betlejem polskiego – dzieła Lucjana Rydla, w którym scena dialogu o narodzeniu Jezusa w szopce kończy się przeganianiem Żyda przez Jędrka, jednego z pasterzy (premiera: 1904). Tych dwóch światów zupełnie nic nie łączy. Komercyjna feeria, która naciera od pierwszych dni listopada, już dawno zatarła klimat zimowej martwoty, zatopienia w ciemności i rytualnej potrzeby obudzenia świata na nowo, co stanowiło źródło mitycznego myślenia ludzi związanych z uprawą ziemi. Być może sięgamy po inny repertuar rytualnych praktyk niż ci, dla których mniej lub bardziej schrystianizowane zimowe gody były wypełnione tego rodzaju sensem.

Claude Lévi-Strauss w eseju z 1952 roku opisał narastający kult postaci nazywanej Santa Claus, tak istotnej w handlowej mitologii, żywego bóstwa czczonego szeregiem skomplikowanych praktyk. Można rzec, nieco upraszczając, że ów demon ostatecznie wygrał z owiązanymi słomą i poprzebieranymi w futra chłopakami, wygrał z turoniem, z kręcącą się świetlną gwiazdą, z wszystkimi, którzy ze słowem życzącym chodzili od domu do domu. Może więc zanućmy: „I feel it in my fingers, I feel it in my toes…”.

Po trzecie, muzea etnograficzne utożsamiane są w potocznym obiegu z zasobem, od którego nie należy zbyt wiele oczekiwać i najlepiej trzymać się od niego z daleka. Ewentualnie, czasem można coś wytknąć, by potwierdzić swój klasowy dystans. Źródła tego problemu są rozmaite. Słaby PR. Niedobra promocja. Skromne środki na marketing. Wiejskie pochodzenie polskiego społeczeństwa skutkujące projekcją największych uprzedzeń w stronę instytucji, które przechowują zasoby materialne i niematerialne, przypominające o ogromnej skali politycznie zużytej kultury ludowej.

Wreszcie, zwalisty cień peerelowskiej Godzilli też robi swoje. Muzealna scena z Bruneta wieczorową porą (reż. Stanisław Bareja, 1976) pozostaje emblematyczna: w zaciszu gabinetu siedzi kustosz Zdzisław Maklakiewicz i wymyśla ludowe wynalazki (oraz oddaje się erotycznym rozrywkom ze studentkami), nauczycielka Emilia Krakowska (już po ikonicznych rolach w Weselu i Chłopach) objaśnia dzieciarni, czym była pańszczyzna („Sza! W muzeum trzeba się zachowywać cicho! To jest butelka z XVII wieku, do której dziedzic nalewał wódkę i rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów!”), a zagubiony w tym wszystkim Krzysztof Kowalewski usiłuje odwrócić los, próbując wejść do gmachu warszawskiego muzeum etnograficznego przy Kredytowej ze słowami „Pan przecież wie, że ja tu pracuję!” – na co portier odpowiada, że praca nad korektą nie ma sensu, gdyż artykuł i tak zostanie wydrukowany z błędami.

Beatyfikacja Wyszyńskiego. „Prymas Tysiąclecia nie został poinformowany o Zagładzie”

Po czwarte, zapytajmy, co właściwie przedstawia fotografia Jana Świderskiego, przekazana w 1998 roku do MEK ze zbiorów Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk? Zapewne była to jedna z setek akcji dokumentacyjnych krakowskiej Pracowni Sztuki Ludowej prowadzonej przez Romana Reinfussa, który fotografowane tereny znał świetnie jeszcze z przedwojennych badań etnograficznych. Za oprawę fotograficzną działań pracowni przez wiele lat odpowiadał autor zdjęcia. Archiwum Pracowni trafiło do zbiorów MEK. Samych fotografii w tym zbiorze jest 70 tys, do tego 60 tys. rysunków oraz 77 tys.y stron wywiadów i opisów.

Skan fotografii Jana Świderskiego. Fot. IS PAN/ MEK

Na zdjęciu widzimy postać okrytą derką, maska ma wełnianą brodę i włosy, otwory na oczy okolone rzęsami – spojrzenia człowieka w środku nie widać. Kapelusz z napisem „USA” nawiązuje do propagandy towarzyszącej kolejnej powojennej emigracyjnej fali (szacunki mówią, że między 1955 a 1960 rokiem Polskę opuściło ponad 55 tys. Żydów) i odbija echo nawoływań o zagrażającym Polsce Ludowej amerykańskim imperializmie. W czasie gomułkowskiej odwilży jedna z partyjnych frakcji postulowała wprowadzenie w ramach PZPR „regulacji narodowościowej”, a wskutek wewnątrzpartyjnych tarć narastała antysemicka retoryka – co rezonowało, jak widać, wśród różnych odbiorców partyjnego przekazu.

* * *

Kostium kolędniczy wyraża to, co było aktualne dla jego twórcy. Niewiele wiemy, ale przynajmniej próbujmy odczytać kontekst. W Kwiatonowicach w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku chodziły Droby – byli to chłopcy przebrani w słomiane stroje, obdarowujący życzeniami w zamian za drobne podarunki, chodzili też z tak zwaną kobyłką. Następnie kolędowali jako Herody (żywa szopka) między Nowym Rokiem a Świętem Trzech Króli, także wędrując po domach.

Skonwencjonalizowany spektakl jasełkowy to kolejne wcielenie ludowej formy teatralnej, która przejęła świeckie kolędowanie, a sama wywodzi się z religijnego teatru popularyzowanego przez franciszkanów, który stał się kanwą dla widowisk towarzyszących szopce. Jasełka połączone z dawnymi formami są współcześnie praktykowane przez uczniów i uczennice lokalnej szkoły. W tych inscenizacjach także znajdziecie postać Żyda. W dostępnych w internecie zdjęciach z przeglądu (krytykowanego za słabą frekwencję) przebrany nastolatek wygląda jak połączenie Harry’ego Pottera z postacią Żyda z pieniążkiem. Nie wiem, jakie kwestie wygłasza postać; udział w przeglądzie grup kolędniczych z pewnością wniósłby wiele do tej dyskusji.

„Powrót do Jedwabnego”. Obejrzeliśmy, żebyście wy już nie musieli

Żydzi z getta w Gorlicach i Bieczu, a więc mieszkańcy okolicznych wsi, zostali wymordowani w Bełżcu, o ile wcześniej nie stracili życia w egzekucjach i masakrach po całej okolicy. Czy w Kwiatonowicach ktoś ratował i ukrywał Żydów, czy robili to Sczanieccy w swoim pięknym dworze? Czy może ktoś inny? Nie wiem, ktoś coś może wie?

Jestem zwolenniczką wyrzucenia antysemicko ujętej postaci Żyda z grup kolędniczych. Żyjemy 80 lat po Zagładzie. Nie chodzi o etnograficzny dekret, pouczanie organizatorów jasełek i przeglądów. Nie chodzi o epatowanie na Facebooku antysemityzmem sprzed półwiecza i zdobywanie lajków za słuszne przecież oburzenie. Chodzi o wiedzę, wrażliwość, rozmowę, uwagę i szacunek. Zejdźmy w głąb teatralnych rytuałów, w głąb ciemności i budzącego się zimowego światła, w głąb życzeń, a nie złorzeczeń, a na pewno coś oprócz wyjących demonów bolesnej pamięci tam znajdziemy.

**
Magdalena Zych – antropolożka kultury, kuratorka i kustoszka w Muzeum Etnograficznym w Krakowie, gdzie zrealizowała wraz z zespołami badania i wystawy między innymi na temat kultury ogrodów działkowych dzieło-działka, współczesnych wesel Wesela 21, relacji XIX-wiecznej kolekcji syberyjskiej MEK ze społecznościami źródłowymi Syberia – nowe spojrzenie. Prowadziła badania na temat obecności tematu Zagłady w sztuce ludowej w ramach prac konsorcjum TRACES (Horyzont 2020) i jest współautorką wystawy Widok zza bliska. Inne obrazy Zagłady. Publikuje w „Kontekstach” i „Autoportrecie”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij