Kultura

Zostań w domu i uratuj świat przed epidemią. 5 gier idealnych na kwarantannę

Ekran z gry Plague Inc. Fot. Ndemic Creations

Możesz być wirusem, cywilem w oblężonym mieście, donosicielem albo bohaterem ratującym świat przed epidemią. Wystarczy, że zostaniesz w domu i odpalisz jedną z tych gier.

Dwa dni przed ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemicznego na terenie całego kraju prezydent Wrocławia Jacek Sutryk zaapelował do młodzieży, żeby nie witała wiosny na Wyspie Słodowej – wrocławskiej miejscówce numer jeden do picia pod chmurką. – To nie jest czas ferii. Dajmy im gry komputerowe, dajmy im dostęp do Netliksa albo książkę w ostateczności – poradził rodzicom.

Skrzydlaty cytat wyleciał z ratusza i rozprzestrzenił się z iście wirusową prędkością, żeby zaatakować wszystkich wielbicieli literatury. Jak tak można w kraju, w którym większość badanych deklaruje, że książek po prostu nie czyta? Jak tak można w mieście noblistki? Zabrakło chyba tylko argumentów spod znaku: „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”. Ale ostatecznie chodzi o czytelnictwo dzieci i młodzieży, więc ultrasi czytelnictwa się powstrzymali.

Rozważania, czy lektura literackiej klasyki czyni nas ludźmi lepszymi od tych, którzy nałogowo oglądają serial za serialem – o gamerach zarywających nocki z padami w dłoniach nie wspominając – nigdy mnie szczególnie nie zajmowały. Dlatego nie będę doradzał, czy najpierw książka, później serial, a gra w ostateczności – czy na odwrót.

Przy konsumpcji tekstów kultury zalecamy dietę zbilansowaną, a poniżej znajdziecie pięć propozycji ze świata gier, które można serwować razem z książkami, filmem i telewizją. Dzięki tym produkcjom nie tylko zostaniecie w domu i ograniczycie niebezpieczeństwo szerzenia się koronawirusa, ale nawet jest szansa, że lepiej zrozumiecie świat pogrążony w pandemii.

7 doskonałych internetowych inicjatyw na czas epidemii

Plague Inc.

„Gotowi na sprowadzenie plagi na świat?” – to pierwsze słowa, które pojawiają się na ekranie tableta po zainstalowaniu gry brytyjskiego studia Ndemic Creations. To nie pomyłka: w tej grze jesteście bakterią lub wirusem i waszym celem jest zmiecenie populacji z powierzchni ziemi. W czasach, kiedy prawdziwe statystyki zakażonych i śmiertelnych ofiar koronawirusa rosną lawinowo, stukanie palcami w ekran, żeby tylko zebrać więcej punktów potrzebnych do wzbogacania choroby swojego autorstwa (możecie nadać jej własną nazwę), to trochę robienie sobie jaj z pogrzebu, więc rozumiem, że można mieć opory przed oddawaniem się tej perwersyjnej rozrywce.


Grałem w wersję mobilną, która premierę miała w roku 2012. Trzy lata później po sukcesie gry na tabletach i komórkach wyszedł bardziej zaawansowany remake na komputery i konsole pod nazwą Plague Inc: Evolved. Mechanika rozgrywki na tablecie wciąga bardzo szybko, ale po krótkim czasie męczy powtarzalnością. Gra dostępna jest w sklepie Google Play i AppStore bezpłatnie, ale bez dokonania kilku podstawowych mikropłatności liczba reklam i ograniczeń w aplikacji po prostu irytuje. Na początkowych etapach miałem wrażenie, że śmiertelną pandemię wywołać jest zbyt łatwo, a o zasadzie funkcjonowania choroby nie dowiadujemy się zbyt dużo.

Wersja konsolowa jest nie tylko dopracowana pod względem wizualnym, ale również wzbogacona o nowe treści. Od samego początku zmuszony byłem studiować charakterystykę poszczególnych krajów, które – jako wirus – chciałem opanować, aby wybrać odpowiednio śmiertelne ścieżki ewolucji. Natłok informacji łatwiej ogarnąć na ekranie telewizora niż na telefonie czy tablecie. Trudność rozprzestrzenienia się wirusa zależy od tego, na ile ludzie przestrzegają zasad zachowywania dystansu i tego, czy myją ręce. W grze obecni są antyszczepionkowcy, są też scenariusze, w których chorobami są fake newsy lub ksenofobia.

Brytyjczycy idą na czołówkę z koronawirusem

W grze wirus nie rozprzestrzenia się samoistnie, jest dziełem przemyślanych decyzji gracza i ruchów kciukami po ekranie dotykowym. Zakażanie bronią biologiczną to tylko jeden ze scenariuszy do wyboru, ale de facto w każdym trybie gry pozostaje wrażenie, że choroba jest dziełem inteligentnego ataku –  wrażenie niebezpiecznie podobne do plotek sugerujących, że COVID-19 to broń biologiczna.

Trudno za te skojarzenia winić twórców, którzy napisali grę blisko dekadę temu. Nie przejmował się tym rząd Chin. W lutym Chińska Administracja Cyberprzestrzeni podjęła decyzję o wycofaniu gry z AppStore z powodu zastrzeżeń co do praw autorskich.

– Nie jest dla nas jasne, czy usunięcie gry wiąże się z trwającą epidemią koronawirusa, z którą mierzą się Chiny. Pragniemy zauważyć, że edukacyjna wartość Plague Inc. była wielokrotnie doceniana przez organizacje takie jak CDC [Centra Kontroli i Prewencji Chorób, agencję rządu federalnego USA powołaną w celu zapobiegania chorobom zakaźnym – przyp. red.]. Współpracujemy obecnie ze światowymi organizacjami zajmującymi się zdrowiem, żeby określić, jak możemy wspierać ich starania w przeciwdziałaniu COVID-19 – czytamy w oświadczeniu Ndemic Creations.

Czy koronawirus obali jednopartyjny ustrój Chin?

This War of Mine

Dookoła trwa wojna, a choroby, z którymi mierzą się bohaterowie, są dużo bardziej prozaiczne niż nowy śmiertelny wirus zagrażający światowej populacji. Ruchami myszy, pada lub palców na ekranie tabletów i komórek gracz decyduje o losach grupy cywili starających się przetrwać w mieście ogarniętym konfliktem zbrojnym. Scenariusz inspirowany jest historycznymi wydarzeniami: oblężeniem Sarajewa na początku lat 90.


Gra warszawskiego 11 bit studios miała premierę w 2014 roku. Lista nagród jest dziś dłuższa od tego tekstu. Produkcją oczarowani byli zarówno krytycy, jak i gracze. Już dwa dni po premierze dochody ze sprzedaży osiągnęły poziom kosztów produkcji.

Odpowiedzi na pytanie o źródła sukcesu produkcji polskich deweloperów to klimat i scenariusz. Na tle setek gier, w których wcielamy się w heroicznych żołnierzy obdarzonych ponadprzeciętną siłą fizyczną i wolą walki, This War of Mine jest jak kubeł zimnej wojny dla wszystkich militarystów.

Od samego początku nasi bohaterowie stają przed najtrudniejszymi decyzjami. I najczęściej do wyboru mają opcję złą lub jeszcze gorszą. W tej grze nie chodzi o to, żeby ustrzelić jak najwięcej headshotów i dojść do końca okopu. Musisz ukraść sąsiadowi zapasy? Proszę bardzo, ale nie zdziw się, kiedy wyrzuty sumienia przygniotą twoją postać tak, że nie będzie w stanie wstać z łóżka. To ćwiczenie z tego, jak pozostać człowiekiem w czasie stanu wyjątkowego.

Koronawirus: epidemia paniki vs. epidemia ignorancji

Frostpunk

Kasę zarobioną na sukcesie This War of Mine i dodatkach wydawanych przez kolejne lata 11 bit studios zainwestowało we Frostpunk. Tym razem nie trwa wojna, tylko kryzys klimatyczny. Nie dzieje się jednak w późnym wieku XXI, tylko sto lat wcześniej, w alternatywnej steampunkowej rzeczywistości. Ziemia nie gotuje się z przegrzania, tylko zamarza. Zadaniem gracza jest zarządzanie niedużą społecznością uchodźców z okolic Londynu. Osiedlają się wokół opuszczonego generatora – maszyny parowej zasilanej węglem.


Wciąż możemy najechać kursorem na każdego z mieszkańców miasta, ale we Frostpunk relacja z bohaterami, którymi zarządzamy, jest dużo mniej intymna. To tylko z pozoru ułatwia rozgrywkę i trudne decyzje, bo kiedy z naszej winy zginie kilkadziesiąt osób, możemy być pewni, że gra na pewno w najgorszej chwili przypomni nam nie tylko o ich śmierci, ale o tym, że traktujemy ich jak statystykę.

Jeśli w wojennej produkcji 11 bit studios gracze mogli jeszcze wybrać mniejsze zło, to we Frostpunku każda decyzja jest do pewnego stopnia tragiczna. Generator potrzebuje węgla i nie może przestać grzać. Szybko brakuje siły roboczej. Czy wprowadzisz dekret zezwalający na pracę dzieci? Umiera pierwszy obywatel twojego prowizorycznego miasta. Zbudujesz cmentarz, czy nakażesz zakopywać zwłoki w zamarzniętym dole? Na bardziej zaawansowanym etapie rozgrywki gracz zmuszony jest do wyboru paradygmatu swoich rządów: wiara lub siła. I wreszcie, kiedy wygrasz: czy warto było?

Zadaniem gracza jest utrzymywanie wysokiego poziomu nadziei i niskiego poziomu niezadowolenia. Kiedy zdecydujemy się rozwijać wiarę, budujemy miasto-państwo oparte na rządach tronu i ołtarza. Paradygmat siły to po prostu faszystowska wizja wspólnoty, gdzie każde odstępstwo od odgórnie narzuconej normy karane jest surowo i bezlitośnie. Wybory we Frostpunku są naprawdę tylko tragiczne.

Pod koniec stycznia 2020 użytkownicy pecetów dostali możliwość kupna pierwszego dużego dodatku do zimowej historii Frostpunk. Pakiet nowych treści to prequel, w którym poznamy świat ostatniej wiosny przed śmiertelnym mrozem. Konsolowi gracze na dodatek muszą jeszcze poczekać. Ile? Nie wiadomo.

Choroby są nieodłączną częścią życia społeczności stanu wyjątkowego we Frostpunk. Jeśli nie będziecie dbać o higienę i zdrowie, wasi bohaterowie umrą z wycieńczenia lub mrozu. Nie macie do dyspozycji ministra zdrowia, sanepidu i całej rady ministrów. Jesteście tylko wy i wasze decyzje. I genialna ścieżka dźwiękowa.

Beholder

Za nieprzestrzeganie kwarantanny grozi kara grzywny do pięciu tysięcy złotych. Ci, którzy uporczywie będą olewać zalecenia rządu i przez to narażą innych na utratę zdrowia, mogą nawet trafić do więzienia. To scenariusz, z którym mamy do czynienia obecnie w Polsce. Szczęśliwie w czasie epidemii okazujemy się wyjątkowo posłuszni. Patrole policji sprawdzają poziom przestrzegania kwarantanny i zgodnie z zapewnieniami przedstawicieli rządu sięga on 99%. Szczęśliwie mało kto podnosi lament, że oto państwo serwuje nam totalitaryzm.


Żeby przekonać się, jak dalekie od totalitarnej dystopii są kontrole kwarantanny, wystarczy na kilka godzin odpalić grę Beholder studia Warm Lamp Games. Dostajecie przydział z Ministerstwa Porządku, żeby razem z rodziną przenieść się do kamienicy przy ulicy Kruszwice 6. Mieszkacie w suterenie i robicie za administratora kilku mieszkań – naprawiacie elektrykę, rozwieszacie plakaty propagandowe, przydzielacie klucze nowym lokatorom. Nie brzmi jak materiał na grę? Waszym prawdziwym zadaniem jest szpiegowanie sąsiadów. Montujecie kamery, kiedy nie ma ich w domu. Wypytujecie sąsiadów o ich bliskich, żeby później przy biurku sprokurować raport dla ministerstwa.

Macie klucze do każdego z mieszkań, więc możecie podrzucić kontrabandę tym, którzy zaleźli wam za skórę. Później wystarczy telefon na policję i będziemy mogli obejrzeć, jak kilka pięter nad nami przy użyciu pałek przeprowadzona zostaje eksmisja. Robota zmusza gracza do wyłączenia empatii, ale żeby zachować rodzinę, nie można zapominać o człowieczeństwie.

Big Brother spotyka Big Data. Oto najbardziej totalna technologia władzy w historii ludzkości

Wydawało mi się, że nie załapałem się na klimat Beholdera, a tempo początkowych etapów rozgrywki zmuszało do podejmowania decyzji szybko i bez namysłu. Zamontowanie kamery w domu sąsiadów albo przeprowadzenie eksmisji szybko stały się taką samą rutyną jak rozmowa o pierdołach na korytarzu. Chwila, a może jednak właśnie przez to załapałem się na eichmannowski klimat Beholdera?

Warte wspomnienia

Zanim przeczytacie o mojej ulubionej grze na czas kwarantanny, sprzedam wam kilka newsów i tytułów, o których warto wspomnieć, ale nie ma miejsca na ich długie omówienie.

Największe wydarzenie w branży gamingowej, targi E3, które miały odbyć się w czerwcu w Los Angeles, zostały odwołane. Na pewno wpłynie to na rynek gier wideo. W jaki sposób? Jeszcze tego nie wiemy, ale radzę nie przywiązywać się do już ogłoszonych dat premier najgorętszych tytułów. Ale jeśli kilka lat temu obsesyjnie graliście w Pokémon Go i spacerowaliście po ulicach w poszukiwaniu Pikachu, Bulbasaura i Snorlaxa, twórcy tego hitu mają dla was dobrą wiadomość. Teraz możecie zbierać pokemony z użyciem tej samej aplikacji, nie wychodząc z domu.

Ponadto kiedy koronawirus nabierał siły we Włoszech, premierę na konsolę miała gra Two Point Hospital, kontynuacja legendarnej produkcji Theme Hospital. Nie polecam tylko dlatego, że jeszcze nie zdążyłem zagrać, ale kiedy, jeśli nie w czasie pandemii, wcielić się w rolę ordynatora szpitala?

Dla porządku wspomnę jeszcze w tym wyliczeniu o klasyce bogatego gatunku postapo, czyli serii gier Fallout. Odpalcie którąkolwiek z części, jeśli uważacie, że czeka nas apokalipsa.


Dying Light

Nazywasz się Kyle Crane i pracujesz dla organizacji Globalny Resort Epidemiologiczny. W pierwszej scenie wyskakujesz z wojskowego samolotu na spadochronie i lądujesz z niewielkimi problemami na ulicach miasta Harran. Ulice opustoszały z powodu epidemii tajemniczego wirusa. Twój komitet powitalny to trzech napakowanych kolesi pomazanych żółtą farbą i uzbrojonych w pałki i kije. Kiedy zbierasz od nich oklep, poznajesz wirusa. Na twoich oprawców rzuca się zainfekowany pacjent – klasyczny wygłodniały zombie. Ostatecznie ratuje cię Jane z miejscowego ruchu oporu.


Świat poznajemy oczami bohatera. Przez dobrych kilkadziesiąt godzin rozgrywki widzimy tylko ręce dzierżące coraz bardziej wymyślną broń i nogi, dzięki którym skaczemy między budynkami. Żeby było jasne: w Dying Light chodzi o młóckę. Zombie, czy to w komiksach, czy w filmach, czy w literaturze istnieją między innymi dlatego, żeby można było je zabić bez większych wyrzutów sumienia. Są wystarczająco żywi, żeby podjąć walkę, ale jednocześnie niewystarczająco ludzcy, żeby wbicie im siekiery między oczy obarczało naszego bohatera poczuciem winy.

Dying Light jest gamingowym slasherem. Gracz szlachtuje, roztrzaskuje, razi prądem i podpala w czasie całej historii tysiące przeciwników. Jednym z zadań wpisanych w logikę rozgrywki jest rozwijanie drzewa umiejętności, które pozwoli na jeszcze bardziej skuteczne i brutalne rozprawienie się z nieumarłymi.

Ale produkcja wrocławskiego studia Techland nigdy nie zostałaby światowym bestsellerem, gdyby dostarczała tylko i wyłącznie krwawej rozrywki. Kyle Crane, którego poczynaniami sterujemy, przemierza Harran zrujnowane przez epidemię, żeby ulżyć mieszkańcom, którzy zeskłotowali najwyższy budynek w mieście. Nie wszyscy są uosobieniem etycznych cnót. W warunkach ekstremalnie ograniczonych zasobów starają się przede wszystkim przetrwać. Część z nich odnajduje sens egzystencji w małych aktach solidarności z pozostałymi, inni próbują wykorzystać postać kierowaną przez gracza do własnych celów.

Głównym przeciwnikiem w tym zombiedramacie jest watażka Rais. Organizuje bojówkę paramilitarną i próbuje przejąć wszelkie wartościowe zasoby w okolicy, włącznie z pomocą humanitarną zrzucaną do miasta. Epidemia transformująca bogu ducha winnych ludzi w bezduszne zombie z Harran to fikcja, ale w świecie dużo mniej spektakularnej epidemii już przecież okazało się, że nie brakuje takich Raisów siedzących na zasobach płynu do dezynfekcji i maseczek ochronnych.

Jeśli nie macie ambicji poznać całej historii i losu watażki z Harran, zawsze możecie wejść do gry na chwilę, żeby wyżyć się na zombie. Najważniejsze, że możecie zrobić to bezpiecznie w domu.

Koronawirus obala mity indywidualizmu

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij